Liberalne media – zarówno w USA, jak i w Polsce – usiłują od początku zamieszek przedstawić dokonujące się akty bandytyzmu jako usprawiedliwione. Nikt z białych nie jest w stanie zrozumieć sytuacji czarnych, którzy od 400 lat są poddani systemowej opresji, najpierw jako niewolnicy, później jako obywatele drugiej kategorii – tak właśnie brzmi kolportowana od wielu dni oficjalna narracja na ten temat.
Zdanie to jest absurdalne na wielu poziomach. Po pierwsze nie ma czegoś takiego jak „sytuacja czarnych": jest „sytuacja niektórych czarnych", a nawet większości, natomiast nie dotyczy wszystkich czarnych obywateli USA. Są czarni sędziowie, policjanci, adwokaci, politycy, w tym były prezydent USA. Są gwiazdy kina, muzyki i sportu. Różnica pomiędzy czarnym prawnikiem z drogiej nowojorskiej kancelarii a mieszkańcem getta jest znacznie większa niż różnica pomiędzy białym i czarnym mieszkańcem Alabamy. Mówienie w tym kontekście o „sytuacji czarnych" jest kpiną ze zdrowego rozsądku.
Po drugie, jeżeli rozwarstwienie klasowe czarnych jest dokładnie takie samo jak rozwarstwienie klasowe białych, to absurdem jest mówienie wciąż o „systemowym rasizmie" czy „aparacie dyskryminacji". Gdyby takowy rzeczywiście istniał, to nie istnieliby czarni zamożniejsi niż ich biali sąsiedzi; nie istnieliby na żadnym szczeblu czarni politycy, którzy stanowią prawo (obowiązujące również białych) oraz nie istnieliby czarni policjanci, którzy to prawo (również wobec białych) egzekwują.
Po trzecie wreszcie, całość tej narracji jest wybitnie skierowana przeciwko Partii Republikańskiej i personalnie przeciwko Donaldowi Trumpowi. Wątek ten jest o tyle zabawny, że tak jak głośna sprawa śmierci Freddy'ego Graya sprzed pięciu lat, jak i śmierć George'a Floyda miały miejsce w miastach zarządzanych przez demokratów – w tym również czarnych.
Trzeba więc przyznać, że skierowanie mediów i haseł protestujących przeciwko Trumpowi jest świetnym zabiegiem spin doctorów demokratów tuż po tym, jak Joe Biden ściągnął na siebie gromy za stwierdzenie, że czarni popierający Trumpa nie są czarni. Niemniej mimo podgrzewania atmosfery wojny rasowej przez media głównego nurtu można stwierdzić, że nie jesteśmy świadkami początku konfliktu na tle rasowym. Jesteśmy świadkami zawalenia się budowanego mozolnie przez lata liberalnego systemu wierzeń – a przynajmniej jego fasady.