Nie zdziwię się, jeśli się okaże, że żartobliwy ton tego felietonu nie przypadł do gustu zagorzałym zwolennikom jednego czy drugiego kandydata. Rany i siniaki są jeszcze świeże. Kampania wyborcza trwała wyjątkowo długo, pięć miesięcy i to w niezwykłych warunkach pandemii. Oczywiście, gdyby zamiast wyborów prezydenckich zarządzono referendum na temat Covid-19, zapanowałaby zgoda narodowa i wszyscy byliby przeciwko. Pandemia jednak, której psychologicznych skutków nie możemy jeszcze ocenić, polegała i polega na bezustannym bombardowaniu człowieka nie tylko wirusami, ale przede wszystkim informacjami i dezinformacjami o objawach, o stopniu zaraźliwości, o skuteczności zapobiegania i przede wszystkim o zgonach. Ludzie przestali chodzić do pracy, na piwo czy na spacer. Niektórzy odseparowali się od najbliższych, siedzieli tygodniami w tym samym mieszkaniu i oczywiście zastanawiali się, co będzie z nimi, ich pracą, wakacjami, z wizytą u dentysty, edukacją ich dzieci.
Teoretycznie wiemy, że jesteśmy śmiertelni, ale nie jesteśmy przyzwyczajeni do czytania o tym na pierwszych stronach gazet. Nekrologi są zazwyczaj na stronach, do których nie trzeba koniecznie zaglądać i dotyczą zwykle kogoś, kogo nie musimy znać. Gazety są tu metaforą starej daty: unikamy ich dzisiaj, gdyż papier też może przenosić wirusy – więc wpatrujemy się w ekran i poruszamy zdezynfekowaną myszką.
W internecie i w telewizji koronawirus stał się oczywiście tematem numer jeden i wiele rzeczy zaczęło nabierać odmiennych proporcji. Czujemy, że stoimy nad grobem, jesteśmy osamotnieni, nie wiemy, co będzie jutro, więc każdy wybór może okazać się ostatecznym, najważniejszym. Nic dziwnego, że w tej sytuacji wiele osób mogło zacząć wariować. Branie siebie samego i sytuacji, w której jesteśmy, ze zbyt dużą dozą powagi też bywa oceniane jako odchylenie od normy psychicznej (jeśli takowa ciągle istnieje).
Wybory prezydenta okazały się doskonałą okazją dla wielu do zaznaczenia swojego istnienia i znaczenia. „Głosuję więc jestem" zakrzyknęli i dzięki temu frekwencja wyborcza pobiła wszelkie rekordy. Kampania wyborcza okazała się też doskonałym polem do wyładowania nagromadzonej od miesięcy agresji. Tyle psychologii psa Fafika, jak mówiono w czasach „Przekroju" – tygodnika koncesjonowanego wprawdzie, ale dającego czasem ludziom linę ratunkową przed popadaniem w obłęd w czasach PRL.
Gdy zaczęły napływać pierwsze wyniki wyborów, można było nagle dostrzec również ślady marksistowskiego, postmarksistowskiego i neomarksistowskiego myślenia. Dialektyka obnażyła kły, parafrazując język „Trybuny Ludu". Ponieważ jednym z „praw dialektyki" jest, że ilość przechodzi w jakość, a jeśli patrzymy na rzeczywistość dialektycznie, to i jakość może przejść w ilość – to pojawiły się głosy, że 51 proc. głosów to tak naprawdę mniej niż 49 proc., bo ważne jest, kto głosuje. Warszawski Żoliborz jest dla niektórych gatunkowo cięższy niż Godziszów w powiecie janowskim na Lubelszczyźnie i wynik wyborów należałoby zweryfikować. Jak? Dodatkowe punkty za iloraz inteligencji powyżej 100? Członek stowarzyszenia twórców może oddać dwa głosy? Politolog i socjolog nawet trzy?