Trudno przewidzieć, jak w przyszłości historycy będą przedstawiać nasze czasy. Jakie sformułują główne wnioski i jakie wydarzenia uznają za naprawdę przełomowe. Które potraktują np. jako skutek fatalnych, trudnych do zrozumienia dla nich błędów lub niekontrolowanych zbiorowych emocji, a które ocenią jako efekt chwalebnej dalekowzroczności niektórych państw i ich przywódców. Jedno wydaje się pewne: nasze czasy zostaną opisane jako gwałtowny proces transformacji lub dekompozycji świata, który powstał po końcu zimnej wojny, a który okazał się tylko krótkim interwałem, chwilową przerwą między XX i XXI wiekiem. Znane życzenie-przekleństwo spełnia się na naszych oczach – obyś żył w ciekawych czasach.
Wystarczy porównać dzisiaj sytuację w dwóch największych i najważniejszych państwach na świecie: w Stanach Zjednoczonych i w Chinach, aby zacząć na poważnie zastanawiać się nad przyszłością Zachodu. Nie bez znaczenia jest także sytuacja w Europie i do niej za chwilę wrócimy. Jeśli nic się zasadniczo nie zmieni, Chiny wyjdą z obecnego kryzysu globalnej pandemii wyraźnie wzmocnione, może wręcz zwycięskie. Ze względu na swoją kulturę, ale przede wszystkim dzięki autorytarnej strukturze władzy nad społeczeństwem, rozbudowaniu systemu kontroli i planowania, wykorzystaniu najnowszych technologii, przy jednoczesnym braku ograniczeń ze strony praw człowieka czy demokracji, udało im się szybko opanować rozprzestrzenianie pandemii.
Zachowując nawet daleko idącą rezerwę wobec transparentności Chin oraz wiarygodności podawanych przez tamtejsze władze statystyk, nie sposób obojętnie przejść obok faktów. W Chinach nie ma drugiej fali covidu, dziennie wykrywa się tam do kilkunastu przypadków nowych zakażeń, podczas gdy dzienne liczby nowych zachorowań w Stanach Zjednoczonych zaczynają się powoli zbliżać do 100 tysięcy. Despotyczna władza przywódcy w komunistycznej partii została z sukcesem skonsolidowana i utrwalona. Gospodarka chińska, pomimo wielu wytykanych jej słabości, wyraźnie łapie drugi oddech i zaczyna na nowo się rozpędzać. Siły zbrojne są nadal intensywnie rozbudowywane, a geopolityczna i geoekonomiczna obecność Chińczyków w Azji i na świecie nie uległa wcale zmniejszeniu. Wiele może wskazywać na to, że wbrew głoszonym przed 100 laty poglądom Maxa Webera to nie protestancki indywidualizm nowoczesnego człowieka Zachodu, ale dziwna mieszanka konfucjanizmu z postkomunizmem uzbrojona w nowe technologie stworzy dla współczesnego kapitalizmu najdogodniejsze warunki efektywnej ekspansji w obecnym świecie. Jeśli tak by się stało, a wiele wskazuje, że świat po covidzie będzie zmierzał w tym kierunku, to potwierdzi się teza, że głównym sprawcą wielkich kryzysów, dekompozycji istniejących struktur władzy oraz pojawiania się zupełnie nowych są przede wszystkim zmiany kulturowe zachodzące w zbiorowej tożsamości. Można nawet powiedzieć, że pogłębiająca się stale słabość Zachodu wynika z tego, że jego elity tak bardzo postanowiły zlekceważyć tę podstawową prawdę.
Demokraci pogłębią kryzys
Symbolem zachodniego świata, jego modelem, stały się po II wojnie światowej Stany Zjednoczone, a projekcją ich globalnej potęgi był Pax Americana. Kiedy spojrzeć na Amerykę dzisiaj, można jednak zobaczyć, jak ta modelowa kiedyś demokratyczna republika i światowe mocarstwo pogrąża się coraz bardziej w chaosie. Wrażenie upadku potęgują rozmiary pandemii, ale wcale nie mniejsze znaczenie ma coraz większa społeczna polaryzacja bliska temu, co właściwie można byłoby już uznać za symptomy początku wojny domowej. Sceny z ulic wielu amerykańskich miast: brutalne rozruchy organizowane przez Antifę, obalanie pomników, rabowanie sklepów, konflikty na tle rasowym, przemoc policji z jednej strony, wolne od policji strefy rządzone przez anarchistyczne bojówki z drugiej, wyrzucani z pracy za „niewłaściwe" poglądy ludzie – wszystko to pokazuje stan wielkiego wrzenia państwa i społeczeństwa.
Ktoś słusznie zwróci uwagę, że nie takie sceny widziała już amerykańska demokracja. To prawda, można faktycznie powiedzieć, że kryzys, w jakim na przełomie lat 60. i 70. ubiegłego wieku znalazło się amerykańskie społeczeństwo, był o wiele większy niż to, z czym mamy do czynienia obecnie – przegrana wojna w Wietnamie, rewolta studencka i rewolucja kulturowa, morderstwa kluczowych postaci ówczesnej polityki. A jednak to wszystko działo się w świecie, w którym Zachód, pomimo tąpnięcia, jakim był upadek systemu z Bretton Woods, wciąż pozostawał politycznie i gospodarczo skonsolidowany w obliczu swojego głównego wroga, Związku Sowieckiego. Ameryka, pomimo wewnętrznych społecznych i politycznych wstrząsów, pozostawała więc nadal zjednoczona przez wartości i symbole republiki wolności. Jej instytucje, konstytucja, wolności oraz wartości amerykańskiego stylu życia pozostawały dla większości Amerykanów wspólnym punktem odniesienia, byli gotowi ich bronić, a po 1990 roku uznali je za zwycięskie w skali globalnej i historycznej, co miało zapewnić Stanom Zjednoczonym status jedynego światowego mocarstwa.