Szpilka wygrał? Nie pierwszy bokserski skandal

Pięściarze zarabiają ogromne pieniądze, choć nie brakuje wątpliwości, czy boks jest sportem, w którym zawsze wygrywa lepszy. Nigdy ich zresztą nie brakowało, nawet wówczas, gdy pisali o nim Jack London, Ernest Hemingway czy Norman Mailer.

Publikacja: 20.03.2020 18:00

Artur Szpilka po zwycięstwie, na które nie zasłużył

Artur Szpilka po zwycięstwie, na które nie zasłużył

Foto: Reporter, Andrzej Iwańczuk

Pierwszym, który w ringu zarobił miliard dolarów, jest Amerykanin Floyd Mayweather Jr. Drugim miał być mistrz wagi ciężkiej, Brytyjczyk Anthony Joshua, ale nie wiadomo, kiedy stoczy kolejną walkę, która go do tego przybliży, bo na razie świat przegrywa z epidemią koronawirusa.

Kiedy kilka lat temu Mayweather Jr. walczył z Mannym Pacquiao w Las Vegas, dochód z samych biletów przekroczył 70 mln dolarów, a sprzedaż pay-per-view pobiła wszelkie rekordy (4,6 mln przyłączy) i przyniosła ponad 400 mln. Mayweather tylko za tę walkę zarobił blisko 300 mln. Joshua, który wcześniej zapełniał największe stadiony na Wyspach Brytyjskich, za rewanżowy pojedynek z Andym Ruizem Jr. w Arabii Saudyjskiej otrzymał w grudniu ubiegłego roku 85 mln dolarów.

Jeśli dodamy do tego fakt, że Meksykanin Saul Alvarez kilka lat temu podpisał z platformą streamingową DAZN kontrakt na 365 mln (najwyższy w historii sportu), to mamy obraz dyscypliny, która wciąż trzyma się mocno, choć ma rosnącą konkurencję w dynamicznie rozwijających się mieszanych sztukach walki (MMA).

W czym tkwi fenomen boksu, sportu od zarania budzącego kontrowersje? Jedni mówią wprost, że niegodny jest cywilizacji XXI wieku, inni wspominają o magii zła, ale obrońcy też mają swoje argumenty. – Boks to sport, w którym nigdy nie pada cios w plecy – powiedział w jednym z wywiadów znakomity aktor Liam Neeson.




Za dużo pasów

Nieżyjący już Muhammad Ali nie miał jednak tak dobrego zdania o dyscyplinie, w której był królem. – Bokser to okropny zawód w świecie, w którym i tak jest dużo przemocy – odpowiadał tym, którzy pytali o fenomen sportu, który uprawiał.

Współczesny boks nie ma takich globalnych gwiazd jak Muhammad Ali czy Mike Tyson. Deontaya Wildera, króla nokautu z Alabamy, byłego mistrza WBC wagi ciężkiej, którego ostatnio znokautował Tyson Fury, zna tylko niewielka część Amerykanów. Fury zyskał większą rozpoznawalność i przychylność na Wyspach Brytyjskich, gdy przyznał się do depresji, niż wtedy, gdy zdetronizował Władimira Kliczkę i odebrał mu mistrzowskie pasy.

Pomimo to w boksie jest dziś więcej pieniędzy niż kiedykolwiek wcześniej – najpierw przyniósł je z galami Premier Boxing Champions (PBC) tajemniczy Al Haymon, później przebiła go platforma DAZN, wreszcie mocno do tej walki o bokserów włączyła się telewizja ESPN.

Może dlatego mistrzowskich pasów jest zwyczajnie za dużo. 17 kategorii wagowych, w każdej tytuły czterech prestiżowych organizacji. Niektóre z nich mają po kilku mistrzów i przeciętny kibic boksu traci orientację, nie wie, o co w tym wszystkim chodzi. Do tego mamy boks kobiet, gdzie w wyniku tego rozdrobnienia mistrzyniami zostają często te, które na to nie zasługują. Na igrzyskach kobiety walczyły do tej pory w trzech kategoriach, dopiero teraz w Tokio miały bić się o medale w pięciu wagach. A na zawodowym ringu tak jak mężczyźni mają 17 kategorii i cztery organizacje, do tego regionalne tytuły, a naprawdę wysoki poziom prezentują tylko nieliczne.

Skandale bez kary

Na nie najlepszy odbiór boksu duży wpływ zawsze miały skandaliczne werdykty, które szokowały, podobnie jak informacje o kolejnych tragediach. Tylko w ubiegłym roku życie straciło kilkunastu pięściarzy. Nie ma drugiej takiej dyscypliny, przed laty pisał o tym Arthur Steinhaus w książce: „Boks jako środek legalnego zabójstwa". I to on pierwszy podał zastraszające dane. Niestety, bokserzy dalej umierają, a każdy taki wypadek wywołuje poruszenie, bo to przecież śmierć, za którą nikt nie ponosi odpowiedzialności.

Skandaliczne werdykty towarzyszyły tej dyscyplinie od zarania. Boks olimpijski również nie jest od nich wolny. Starsi kibice mogą coś na ten temat powiedzieć. Nieżyjący już Tadeusz Walasek został obrabowany ze złotego medalu olimpijskiego na igrzyskach w Rzymie (1960), choć w finałowym pojedynku kategorii średniej był zdecydowanie lepszy od Amerykanina Edwarda Crooka. Rzymska publiczność wygwizdała werdykt, a polscy kibice złożyli się na duplikat złotego medalu dla Walaska, którego wykonania podjął się jeden z najbardziej znanych wówczas warszawskich jubilerów.

Władze światowego sportu dalekie były jednak od zmian nawet najbardziej krzywdzących werdyktów, takich chociażby jak ten, który pozbawił Amerykanina Roya Jonesa Jr. złotego medalu igrzysk olimpijskich w Seulu (1988). Jego walka z Koreańczykiem Park Si Hunem w finale kategorii 71 kg uważana jest za największy skandal w historii boksu, nie tylko olimpijskiego. Roy Jones Jr., późniejsza wielka gwiazda zawodowych ringów, robił z Koreańczykiem z Południa, co chciał, dając mu bolesną lekcję tego sportu, ale trzech z pięciu sędziów było ślepych. Gdy ogłaszano werdykt, Park Si Hun nie potrafił ukryć konsternacji, wiedział przecież, że to gigantyczny przekręt, że zwycięzcą mógł być tylko Roy Jones Jr. On w tym starciu był tłem.

O tym, jak gospodarze próbowali korumpować każdego, kto mógłby im pomóc w uzyskaniu korzystnego werdyktu, opowiadał po powrocie z Seulu nieżyjący już Ryszard Redo, sędzia olimpijskiego turnieju. Werdykt 3:2 dla Koreańczyka świadczy jednak o tym, że trzech punktujących ten pojedynek nie potrafiło się tej korupcji oprzeć.

Szczytem hipokryzji ówczesnych władz Międzynarodowego Stowarzyszenia Boksu Amatorskiego (AIBA) był fakt, że Amerykanina tak brutalnie oszukanego w walce o olimpijskie złoto uznano za najlepszego pięściarza turnieju, przyznając mu Puchar Vala Barkera, nic jednak nie robiąc z samym werdyktem. Międzynarodowy Komitet Olimpijski (MKOl) do dziś nie pochylił się nad tym przypadkiem, choć miał świadomość i dowody, że był to najbardziej skorumpowany turniej w historii nowożytnych igrzysk, a sędziowie punktujący na korzyść zawodnika gospodarzy w walce z Jonesem Jr. zostali po prostu przekupieni.

Gospodarze wygrywają

Werdyktów będących konsekwencją ordynarnych przekrętów na zawodowych ringach na ogół też nikt nie zmienia. Ich lista jest równie długa jak wielkich, wspaniałych pojedynków, za które boks można polubić. Pewne miejsce ma na niej chociażby skandaliczny werdykt, który ogłoszono w pierwszej walce Lennoxa Lewisa z Evanderem Holyfieldem w marcu 1999 roku. Legendarna nowojorska Madison Square Garden pękała wtedy w szwach, zyski z biletów były rekordowe. Do tego stawką były wszystkie liczące się wówczas mistrzowskie pasy w wadze ciężkiej.

I wszystko zepsuli sędziowie. Tylko Stanley Christodoulou z RPA stanął wtedy na wysokości zadania, punktując 116:113 dla Lewisa. Nie popisał się natomiast rodak Lewisa, angielski sędzia Larry O'Connell, który widział remis 115:115, za co później publicznie przeprosił. Ale przebiła go pani Eugenia Williams – 115:113 dla Holyfielda. To był szok, nikt nie był w stanie tego zrozumieć. Po walce padały mocne słowa nie tylko pod jej adresem. Skandal, oszustwo – to były najłagodniejsze określenia. Wszczęto trzy niezależne postępowania wyjaśniające, prawdy próbował na własną rękę dochodzić ówczesny burmistrz Nowego Jorku Rudy Giuliani, ale na dobrych chęciach się skończyło.

Eugenia Williams, protegowana słynnego promotora Dona Kinga, tłumaczyła się jak dziecko, że widoczność zasłaniali jej dziennikarze, ale w sumie nie miała sobie nic do zarzucenia. Nie ulegało wątpliwości, że w takim a nie innym postrzeganiu tego pojedynku przez sędziów znaczący udział miał wspomniany Don King, promotor Holyfielda, ale niczego mu nie udowodniono. Sam Holyfield twierdził, że nie jest od oceniania walk, od tego są sędziowie.

Taki jest boks, bez względu na miejsce i epokę, po prostu od czasu do czasu pokazuje swoją brzydszą twarz. Ci, którzy pamiętają bokserską ligę w naszym kraju, wiedzą, że gospodarze na ogół wygrywali mecze wysoko, by w rewanżu równie wysoko przegrać. I nikogo to nie dziwiło. Nie dotyczyło to jedynie warszawskiej Legii, która miała skład na tyle mocny, że była w stanie zdobywać punkty również na obcym ringu. Podobnie było w meczach międzypaństwowych – gdyby nie sędziowie neutralni (często też bardziej przychylni gościnnym gospodarzom), punktacja nie miałaby sensu.

Szpilka pod ochroną

O krzywdzących werdyktach znów zrobiło się głośno po ostatnim pojedynku Artura Szpilki z Siergiejem Radczenką, pokazywanym przez TVP. Większość obserwatorów zgodnie twierdziła, że punktacja austriackich sędziów, nieoczekiwanie korzystna dla dwukrotnie padającego w tym pojedynku na deski Polaka, była bardzo krzywdząca dla Ukraińca, a niemiecki sędzia Holger Wiemann, odbierający w dziewiątej rundzie punkt Radczence za rzekome uderzenie po komendzie stop, dolał tylko oliwy do ognia. Gdyby nie ta zupełnie niezrozumiała decyzja Ukrainiec wygrałby to starcie, a być może skończyłby walkę przed czasem, bo przecież sędzia zatrzymał jego zdecydowany atak, ewidentnie chroniąc Polaka.

Później, już po ogłoszeniu werdyktu, Szpilka, rozemocjonowany trudnym pojedynkiem, mówił, że jego zdaniem to on wygrał większość rund, a stojący obok promotor Andrzej Wasilewski bił brawo. I rozpętała się burza, choć były przecież w naszym kraju walki, w których ten, który miał wygrać, przegrywał na kartach sędziowskich, więc spiker odczytywał werdykt odwrotnie, zgodnie z życzeniem tego czy innego promotora, i życie toczyło się dalej.

Tu promotor szybko się zreflektował, już następnego dnia skrytykował sędziów, których sam ściągnął z Austrii. Szpilka prosił zaś o anulowanie wyniku pojedynku i natychmiastowy rewanż.



Gróźb i bomb ?już nie ma

Zawodowy boks w Polsce z wiadomych przyczyn (za komuny zawodowstwa być nie mogło) ma dość krótką historię. Tak naprawdę rodził się dopiero niespełna trzy dekady temu, w dużej mierze poza granicami naszego kraju. Walki Andrzeja Gołoty, który podbijał Amerykę, czy Dariusza Michalczewskiego, pierwszego urodzonego w Polsce, choć walczącego wtedy pod niemiecką flagą mistrza świata, budziły ogromne zainteresowanie.

Za Gołotą, który na początku lat 90. poleciał do USA, ciągnęły się chuligańskie wybryki, za które odpowiedział nieco później przed sądem we Włocławku. Na proces stawił się osobiście i był to wielki spektakl relacjonowany przez polskie media, dla których był bohaterem. Dla pracowników sądu i władz miasta zresztą też.

Michalczewski wolność wybrał wcześniej, odłączając się od polskiej reprezentacji podczas turnieju w Karlsruhe na kilka miesięcy przed igrzyskami w Seulu (1988), grzebiąc tym samym swoje szanse na olimpijski występ.

Największe emocje budził Gołota. Toczył za oceanem wielkie boje z gigantami wagi ciężkiej. Cała Polska wstawała w nocy, by oglądać transmisje tych pojedynków. Oba przegrane przez dyskwalifikacje horrory z Riddickiem Bowe'em przeszły do historii boksu. Z każdą kolejną walką Gołoty i Michalczewskiego uczyliśmy się zawodowego boksu, poznawaliśmy świat rządzący się innymi prawami, często niemający wiele wspólnego ze znanym nam sportem. Później liderem polskiego boksu zawodowego został Tomasz Adamek. Jednak świadomość, że aspekt finansowy jest w tym świecie kluczowy, rozwijała się powoli.

Promotorów jest dziś w Polsce kilkunastu, ale niektórzy z nich robią tylko jedną małą galę rocznie. Czołówka to Andrzej Wasilewski i jego KnockOut Promotions, Mariusz Grabowski (TYMEX,) Mateusz Borek (MB Promotion), Krystian Każyszka i Rocky Boxing Night czy Tomasz Babiloński z Babilon Promotions, który częściej organizuje teraz gale MMA.

Dziś na szczęście w tym gronie nie ma już mowy o groźbach i bombach, jak to było przed laty, gdy rodził się u nas boks zawodowy. 

Pierwszym, który w ringu zarobił miliard dolarów, jest Amerykanin Floyd Mayweather Jr. Drugim miał być mistrz wagi ciężkiej, Brytyjczyk Anthony Joshua, ale nie wiadomo, kiedy stoczy kolejną walkę, która go do tego przybliży, bo na razie świat przegrywa z epidemią koronawirusa.

Kiedy kilka lat temu Mayweather Jr. walczył z Mannym Pacquiao w Las Vegas, dochód z samych biletów przekroczył 70 mln dolarów, a sprzedaż pay-per-view pobiła wszelkie rekordy (4,6 mln przyłączy) i przyniosła ponad 400 mln. Mayweather tylko za tę walkę zarobił blisko 300 mln. Joshua, który wcześniej zapełniał największe stadiony na Wyspach Brytyjskich, za rewanżowy pojedynek z Andym Ruizem Jr. w Arabii Saudyjskiej otrzymał w grudniu ubiegłego roku 85 mln dolarów.

Pozostało 94% artykułu
Plus Minus
Bogusław Chrabota: Dlaczego broń jądrowa nie zostanie użyta
Plus Minus
„Empire of the Ants”: 103 683 zwiedza okolicę
Plus Minus
„Chłopi”: Chłopki według Reymonta
Plus Minus
„Największe idee we Wszechświecie”: Ruch jest wszystkim!
Materiał Promocyjny
Klimat a portfele: Czy koszty transformacji zniechęcą Europejczyków?
Plus Minus
„Nieumarli”: Noc żywych bliskich