Korespondent na wojnie (z wirusem)

Może prezydent Łukaszenko przekona się do koronawirusa, tak jak i prezydent Trump, gdy choroba dotrze w jego sąsiedztwo. „Mam znajomego – powiedział Trump z pokorno-zdziwioną miną – trochę starszy ode mnie, gruby, kilka dni temu kaszlał, a teraz leży nieprzytomny". I w tym samym przemówieniu ogłosił, że zaleca, by społeczne dystansowanie przeciągnąć do końca kwietnia, choć kilka dni przedtem snuł wizje wszystkich kościołów pełnych wiernych na Wielkanoc.

Publikacja: 03.04.2020 18:00

Jest coś nieprzyjemnego w tym, że ci sami ludzie, którzy zachwycają się powracającymi delfinami czy

Jest coś nieprzyjemnego w tym, że ci sami ludzie, którzy zachwycają się powracającymi delfinami czy bocianami, utrzymują, że starsi ludzie powinni poświęcić się dla młodszych i jak najszybciej umrzeć od koronawirusa. Na zdjęciu kozice na ulicach opustoszałej w czasie epidemii walijskiej miejscowości Llandudno

Foto: Getty Images

Muszę napisać dłuższy tekst do „Plusa Minusa", mówię do Joasi, a ona patrzy na mnie z podziwem i mówi: „To ty teraz jesteś jak ich wojenny korespondent". Tłumaczę, że nie, ale jednocześnie zauważam, że język i przedstawianie pandemii ma wiele wojennych aspektów. Wielu prezydentów, w tym prezydent Donald Trump, zanim nawet uwierzył w zagrożenie Covid-19, mówił o wojnie z niewidocznym wrogiem, a o sobie jako o prezydencie czasów wojny, prezydent Emmanuel Macron mówi, że „jesteśmy na wojnie", a gubernator stanu Nowy Jork Andrew Cuomo mówi o respiratorach jako o pociskach.

Służba zdrowia i politycy chcą tym językiem podkreślić wagę sytuacji. Dlatego mowa jest o „izolacji", „strefach zagrożenia" i „odkażaniu". Gubernator Cuomo wdał się nawet w lingwistyczny spór z burmistrzem miasta Nowy Jork, Billem de Blasio, który namawiał mieszkańców, by „shelter in place", czyli „schronili się w miejscu przebywania". Cuomo zwrócił uwagę, że jest to zwrot z czasów zimnej wojny, wzywający, by w razie alarmu atomowego zasłonić, a nawet zabić dechami wszystkie okna i zejść do piwnicy. Dziennikarze pytali przechodniów, jak rozumieją tę sugestię i okazało się, że nikt jej nie rozumie albo że rozumie ją na wiele sposobów.

* * *

Każdy dziennikarz, każdy polityk, a nawet każdy przechodzień uważa, że musi mieć własne zdanie na temat koronawirusa i w dodatku, że każde zdanie wypowiadane przez kogokolwiek ma tę samą wartość. W dodatku środki masowej informacji mają ambicje, by nie pisać tego samego, mamy więc do czynienia z pandemią dezinformacji i tsunami zagmatwań językowych i pojęciowych. (Zdumiewa mnie, ile osób powiela w mediach społecznościowych dezinformacje i bzdury, pisząc przy tym z oburzeniem, że się z tym nie zgadzają i że należałoby zabronić rozpowszechniania podobnych głupstw). Bo angielskie słowa „morbidity" – zachorowalność i „mortality" – śmiertelność – brzmią podobnie i wymawiane są oba jednym tchem.

Wszyscy zajmują się porównywaniem liczb, tak jakby wszystkie one miały wartość informacyjną. Najważniejsze dane jeszcze jednak nie istnieją. Wiele krajów stosuje różne metody testów. Testy są w dodatku często bez znaczenia. Wedle informacji napływających z Włoch i Hiszpanii 80 proc. testów przysyłanych z Chin jest wadliwych. Różne kraje, regiony, a nawet szpitale testują wedle różnych kryteriów. Jedni testują jak najszerzej – na przykład Korea Południowa, drudzy testują tylko chorych z silnymi objawami, inni testują bliskich osoby już zarażonej. W mniej demokratycznych krajach testuje się elity, a lekarze i epidemiolodzy nie docierają poza główne miasta. Dlatego niemożliwe jest podanie nawet przybliżonych proporcji zachorowalności do umieralności czy wyzdrowienia do umieralności. W dodatku i z umieralnością jest kłopot. Niektórzy umierają w domu z objawami zapalenia płuc i nikt ich nie testuje, gdy brakuje testów dla żywych, inni umierają w szpitalu na inne choroby, a zakażenie koronawirusem może, choć niekoniecznie, być powodem śmierci.

Porównywanie danych światowych daje pojęcie o tym, jak mało jeszcze wiemy i jak niektóre dane są mało prawdopodobne, niekoniecznie z winy polityków. W dniu, w którym piszę ten tekst, Litwa ma podobno 460 zachorowań, a Ukraina 475. Czy są to dane o rozmiarach pandemii, czy o stopniu wykrywalności, skoro Litwa ma 3,5 mln mieszkańców, a Ukraina 47 mln? Watykan raportuje sześć zachorowań (na 800 mieszkańców), a Nigeria, która ma ponad 200 mln mieszkańców, wykryła czy też zaraportowała 111 zachorowań.

Polska jest w bardzo szczęśliwej sytuacji, skoro prasa opozycyjna może oskarżać rząd, że jednej czy dwóch osób nie zakwalifikował do danych o śmiertelności. Iran podaje dane i nawet umiarkowani analitycy twierdzą, że należy każdą kategorię pomnożyć co najmniej przez pięć.

Naukowcy i politycy spierają się również o to, czy człowiek zarażony jest już na tyle zdrowy, że sam nie zaraża, a nawet czy można będzie w niedługim czasie rozpocząć leczenie antyciałami pobranymi od byłych chorych. Desperacja budzi nadzieję, a czasami patriotyzm podbija jej bębenek. Gdybym miała wierzyć wszystkim triumfalnym doniesieniom z Polski o wykryciu lekarstw i szczepionek, pandemia miałaby się ku końcowi na całym świecie. Niestety, aby tak było, potrzebne są tysiące naukowców i lekarzy nie tylko szukających i znajdujących różne wyjścia, ale i współpracujących ze sobą ponad granicami. Wielu tak robi, ale też dane wychodzące z Chin i Rosji przyjmowane są – słusznie – za politycznie zmanipulowane.

* * *

I Chiny, i Rosja mają wiele do ukrycia. Mają też metody, by to robić. Chiny, po tym gdy wirus został przez wielu nazwany chińskim wirusem, utajniły jeszcze bardziej szczegóły początków epidemii i rozpowszechniają entuzjastyczne raporty o swojej zwycięskiej z nią walce. Próbują też stać się zbawcami świata, rozsyłając za darmo i za pieniądze maski, rękawice, testy i inne pomoce, które często okazują się być bezużyteczne, a czasem nawet i szkodliwe. I parafrazując Wergiliusza, należałoby zakrzyknąć „Nie ufajcie koniowi, Trojańczycy! Lękajcie się Greków (Chińczyków) nawet, gdy przynoszą dary".

Nikt nie jest w stanie wycenić dziś gospodarczych strat Chin. Konserwatyści wyceniają je na około 62 mld dolarów. Będą one prawdopodobnie dużo wyższe. Istnieje jednak duża różnica pomiędzy Chinami i Rosją. Rosja dopiero teraz przyznała się, że epidemia się rozpoczęła. Jeśli Putin naprawdę nie wierzył, że koronawirus dotknie i jego carstwa, to największym błędem było rozpoczęcie z Arabią Saudyjską wojny cenowej dotyczącej ropy naftowej. Wojny, którą przegrał, gdy Arabia Saudyjska obniżyła drastycznie ceny. Dochód Rosji niknie w oczach, rubel spada na łeb i szyję, a Rosjanie przeliczają jego spadającą wartość do dolara prawie automatycznie.

Komunistyczna Partia Chin ciągle panuje nad chińskim społeczeństwem. Władimir Putin i jego ludzie – nie. Anszlus Krymu i próba podboju wschodniej części Ukrainy przyczyniły się do wzrostu popularności Putina. Utrata tych terytoriów, porażka – mogłaby oznaczać jego koniec. Dlatego Putin nie próbuje nawet wytargować ustępstwa Rosji w zamian za pomoc ekonomiczną i zniesienie sankcji, ale prowadzi akcję przekupywania Włoch pomocą medyczną, w zamian za to, by Włochy dokonały wyłomu w Unii Europejskiej i głosowały za zniesieniem sankcji wobec Rosji.

Rosyjska pomoc, podobnie jak i chińska, nie jest dobrego gatunku, jest czymś w rodzaju wiosek potiomkinowskich. Dużo bardziej przydałaby się w Rosji, zwłaszcza na prowincji i w nierosyjskich republikach. Prezydent Czeczenii, watażka Ramzan Kadyrow, nad którym Putin nie panuje, a wedle niektórych się nawet boi, oświadczył, że wprowadza kwarantannę i kto się do niej nie dostosuje, będzie „zamknięty, zagłodzony i zakopany" – żywcem – można by dodać, znając zwyczaje Kadyrowa. W innych republikach i regionach panuje podobno chaos i prawdopodobnie w ciągu najbliższych dni zobaczymy jego objawy.

Ciekawe będzie też to, co dzieje się na Białorusi. Prezydent Łukaszenko uważa, że na wirusa najlepsza jest wódka i cebula, a w ogóle skąd wiadomo, że jest wirus, skoro go nie widać, bo nie lata i nie pełznie. Tu trochę rozumiem prostackiego prezydenta Białorusi. Można by jeszcze dodać: dlaczego twierdzi się, że jakieś tam molekuły mydła go eliminują, a molekuły aspiryny nie? Jak nie widać i nie słychać, to skąd wiadomo, że istnieje? A jeśli istnieje, tak jak go pokazują naukowcy na powiększeniach, to dlaczego raz jest czerwony, raz zielony, raz wychodzą z niego szpikulce, a raz inne kółeczka. Może prezydent Łukaszenko przekona się do koronawirusa, tak jak i prezydent Trump, gdy choroba dotrze w jego sąsiedztwo. „Mam znajomego – powiedział Trump z pokorno-zdziwioną miną – trochę starszy ode mnie, gruby, kilka dni temu kaszlał, a teraz leży nieprzytomny". I w tym samym przemówieniu ogłosił, że zaleca, by społeczne dystansowanie przeciągnąć do końca kwietnia, choć kilka dni przedtem snuł wizje wszystkich kościołów pełnych wiernych na Wielkanoc.

* * *

Wracając do języka epidemii, warto dodać, że wielu uważa zwrot „dystans społeczny" za wyjątkowo nieudany. W trudnych czasach, gdy należy stosować dystans fizyczny, ważne jest, by nie osłabiać związków społecznych. Kwiecień jest miesiącem najważniejszych świąt wszystkich trzech głównych religii monoteistycznych. 8 kwietnia rozpoczyna się żydowska Pascha; 12 kwietnia jest katolicka i protestancka Wielkanoc, 19 – prawosławna, a 23 zaczyna się miesiąc muzułmańskiego Ramadanu.

Ciekawe, czy ten okres zagęszczonych świąt religijnych wpłynie na nastroje społeczne. Filozofowie i mędrcy – co nie zawsze jest tym samym – zastanawiają się nad metafizycznym znaczeniem pandemii. Co mówi nam natura czy też Bóg? Jesteśmy niedobrzy, jesteśmy marnotrawni, nie przestrzegamy dziesięciorga przykazań (prawie identycznych we wszystkich religiach). Zaśmieciliśmy Ziemię, zabijamy się nawzajem (o tym mówi się najmniej), zabijamy zwierzęta (o tym mówi się więcej), popełniamy wiele wykroczeń natury moralnej i seksualnej. Pandemia koronawirusa jest testem dla wszystkich, mówią filozofowie. Musimy zrozumieć, czemu nas doświadcza i musimy wyjść z niej z nowymi, zrewidowanymi poglądami na nas samych i na świat.

Epidemiologowie mają bardziej przyziemny stosunek do obecnej pandemii. Epidemie i pandemie istniały, odkąd istniał świat. Dopiero od połowy XX wieku zaczęto masowo używać antybiotyków, rozpowszechniać szczepienia przeciwko chorobom, które kiedyś wybijały miliony ludzi, i dopiero teraz zaistniał naprawdę groźny wirus, który radzi sobie z nami, dopóki my sobie z nim nie poradzimy, co może zająć trochę czasu.

* * *

Problem jednak polega przede wszystkim na tym, że właściwie nie wiemy prawie niczego na pewno. Wszyscy, wcześniej czy później, odczuwają zagrożenie, każdy jednak reaguje inaczej.

Pomiędzy spokojem i histerią jest wiele stopni, tak jak ich jest wiele w bronieniu się przed zarażeniem. Jedni wychodzą na spacery i piją piwo z jednej butelki, inni nie wychodzą w ogóle z domu, ale i bywa stopień pośredni, gdy znajome mogą spotkać się w parku i oddzielone od siebie dwoma metrami, a właściwie sześcioma stopami, popijają wino i jedzą na przykład sery.

Przez kilka pierwszych tygodni pandemii osoby starsze miały bardziej bać się koronowirusa niż młodsi. W parku Rock Creek w Waszyngtonie jeszcze tydzień temu na trawniku siedziały całe rodziny (bez babci i dziadka) i smażyły kiełbaski, a dzieci jeździły jak szalone na rowerach, podczas gdy psy wszelkich maści biegały i sikały dookoła.

„Zwierzęta nie przenoszą wirusa" – jak mantrę powtarzają właściciele psów, kotów, chomików czy żółwi. Jest to oczywista nieprawda. Po pierwsze, nic na ten temat nie wiemy, bo nie przeprowadzono żadnych badań. Po drugie, obecny wirus SARS-CoV-2 jest rezultatem mutacji wirusów dziwnego zwierza pod nazwą pangolin, który zjadł nietoperza, czy też nietoperz go zjadł, a potem obu skonsumował nieszczęsny pacjent numer jeden w Wuhanie.

A po trzecie, może rzeczywiście psy czy koty nie mogą przenosić w swojej krwi wirusa, ale przyjrzyjmy im się przez chwilę: taka miła psina w parku najpierw sika, potem liże swoje przyrodzenie, następnie zjada kawałek ciasteczka, które upadło przechodniowi przy kasłaniu, liże dziecku ucho lub oko i na koniec biegnie do swego pana i liże mu rękę.

W ogóle coś się dzieje z naszym stosunkiem do zwierząt w czasie tej pandemii. Niektórzy, których nigdy bym o to nie podejrzewała, adoptują psy czy koty, inni zachwycają się, że w kanałach Wenecji pojawiły się delfiny, że w Zakopanem jelenie biegają po Krupówkach, a w Bielsku-Białej dziki harcują pod pustą piwiarnią. Zdumiało mnie na Facebooku zdjęcie zwierza bardzo podobnego do pangolina, nazwanego przedstawicielem wymarłego gatunku wiwera malabarska, który pojawił się na pustych ulicach Kozhikode w Indiach. Może to był fotomontaż, ale czekam na wszechświatowy zachwyt, że nasza pandemia jest tak wspaniała ekologicznie, że na Syberii pojawiły się dinozaury, a w Afryce mamuty.

Mimo że sprzedaż „Dżumy" Alberta Camusa bije rekordy na całym świecie, nie widziałam jeszcze w internecie zachwytu nad tym, że ktoś gdzieś dostrzegł szczury. Coś jednak jest nieprzyjemnego w tym, że ci sami ludzie, którzy zachwycają się powracającymi delfinami czy bocianami, utrzymują, że starsi ludzie powinni poświęcić się dla młodszych i jak najszybciej umrzeć od koronawirusa. Żeby ustąpić miejsca jeleniowi? To ja już wolę zostać w domu, utrzymywać dystans fizyczny, pic wino, jeść czosnek, cebulę i cytryny.

Odkąd rozeszła się na świecie wiadomość, że już, już będzie się stosować leki antymalaryjne przeciwko koronawirusowi, moja przyjaciółka – epidemiolog zaczęła popijać gin z tonikiem. Tonik to soda na bazie chininy, która jest najstarszym lekarstwem przeciwko malarii. Nie jest tak, bym się niczego nie bała. Ale wychodząc na spacer, myślę, że kontroluję dystans pomiędzy sobą a kimś innym, ale bardzo się boję, że z tyłu najedzie na mnie rowerzysta, przewróci mnie i tak pokaleczy, że będę musiała iść na pogotowie, a tam jest w tej chwili najgroźniejsze miejsce na ziemi.

* * *

Ktoś pytał mnie niedawno, jak długo ludzie mogą żyć w izolacji. Odpowiedź brzmi: bardzo długo, kilkanaście, kilkadziesiąt lat. Żeby zrozumieć, co to jest izolacja. należy czytać wspomnienia więźniów komunistycznych ze Związku Sowieckiego czy z Chin. Jak jest to dla kogoś zbyt trudna lektura, można wziąć do ręki „Hrabiego Monte Christo" Aleksandra Dumasa. Ale nikt z nas nie jest w takiej izolacji, a jeśli już to tylko na kilka tygodni, gdy jesteśmy chorzy.

Psychika człowieka wytrzyma, jak wiemy, bardzo dużo. Zależy to w dużym stopniu od dotychczasowego rozpieszczenia. Amerykanie, nieprzyzwyczajeni do wyrzeczeń, mogą się zbuntować, gdy nie będzie filmów i telewizji, i będą musieli jeść sześć dni w tygodniu ziemniaki, a siódmego – chude udko kurczaka. Chińczycy mogą być tym zachwyceni. Człowiek wytrzyma dłużej niż gospodarka. O ile można zakładać, że wcześniej czy później opanuje się pandemię, i medycyna wróci do równowagi, to nikt nie może przewidzieć, co stanie się z gospodarką i na jakim poziomie osiągnie jakąś tam równowagę. 

Muszę napisać dłuższy tekst do „Plusa Minusa", mówię do Joasi, a ona patrzy na mnie z podziwem i mówi: „To ty teraz jesteś jak ich wojenny korespondent". Tłumaczę, że nie, ale jednocześnie zauważam, że język i przedstawianie pandemii ma wiele wojennych aspektów. Wielu prezydentów, w tym prezydent Donald Trump, zanim nawet uwierzył w zagrożenie Covid-19, mówił o wojnie z niewidocznym wrogiem, a o sobie jako o prezydencie czasów wojny, prezydent Emmanuel Macron mówi, że „jesteśmy na wojnie", a gubernator stanu Nowy Jork Andrew Cuomo mówi o respiratorach jako o pociskach.

Pozostało 96% artykułu
Plus Minus
Bogusław Chrabota: Dlaczego broń jądrowa nie zostanie użyta
Plus Minus
„Empire of the Ants”: 103 683 zwiedza okolicę
Plus Minus
„Chłopi”: Chłopki według Reymonta
Plus Minus
„Największe idee we Wszechświecie”: Ruch jest wszystkim!
Materiał Promocyjny
Klimat a portfele: Czy koszty transformacji zniechęcą Europejczyków?
Plus Minus
„Nieumarli”: Noc żywych bliskich