Dokładnie 12 lipca 1789 roku książę de la Rochefoucauld relacjonował królowi Francji Ludwikowi XVI, co działo się na ulicach Paryża. – Znowu bunt? – spytał król. – Nie, panie – odpowiedział książę – to już rewolucja. Dwa dni później tłum paryżan zdobył Bastylię, w której było tylko kilku więźniów, a wśród nich markiz de Sade, rzucający przez kraty ulotki (samizdatowe oczywiście) zatytułowane „Obywatele, jeszcze jeden tylko krok!".
Jak wiemy, kroków tych wykonano tak dużo, że na placu Rewolucji były dni, kiedy chodziło się po kostki we krwi zgilotynowanych kontrrewolucjonistów. Wrogami rewolucji okazywali się po kolei właściwie wszyscy, póki nie przyszedł Napoleon Bonaparte i tych, którzy przeżyli, nie rozgonił. Przed rewolucją plac nazywał się placem Ludwika XV, a po rewolucji, aż do dziś – placem Pojednania, czyli Place de la Concorde. Tak się historii toczy koło.
Pod ochroną konstytucji
Demonstracje we wszystkich miastach Ameryki, żeby nie powiedzieć, że na wszystkich prawie ulicach, grabieże, pożary, zmiany nazw ulic, rozbijanie pomników, powszechne kajanie się, klękanie, próby rozbrojenia policji poprzez obcięcie jej kompetencji i funduszy, próby wprowadzenia cenzury – to wszystko skłania wielu do porównania tego, co dzieje się dziś w USA, do rewolucji francuskiej, sowieckiej czy też chińskiej rewolucji kulturalnej (jak to się dzieje, że ciągle używamy tego zwrotu na określenie terroru, który trwał dziesięć lat i w czasie którego mogło zginąć do 10 mln ludzi?). Wedle profesora Jerzego Szackiego (cytuję za Encyklopedią PWN) „rewolucja, w znaczeniu szerokim i metaforycznym, to wszelka szybka i głęboka zmiana (np. rewolucja obyczajowa, przemysłowa, naukowa, techniczna); w znaczeniu węższym – gwałtowna zmiana ustroju politycznego i organizacji społecznej, odbywająca się przy stosunkowo szerokim udziale społeczeństwa i przy zastosowaniu środków pozaprawnych. Rewolucję przeciwstawia się zwykle ewolucji i reformie".
Stany Zjednoczone przechodziły już wiele rewolucji w szerszym tego słowa znaczeniu, ale w węższym sensie wydawały się uodpornione na wszelkie gwałtowne i pozaprawne zmiany. Nawet rewolucja amerykańska z 1776 roku nie była rewolucją, lecz wojną o niepodległość.
To, co być może uchroni dziś Amerykę od rewolucji, to (metaforycznie) jej konstytucja, która była – i w dużej mierze ciągle jest – dokumentem prostym, zrozumiałym, znanym, szanowanym i dającym się modyfikować poprzez poprawki. Chociaż nikt nie chodzi tu w koszulkach reklamujących konstytucję, to jest ona dużo bardziej zinternalizowana niż w innych krajach. Nawet najwięksi buntownicy, których można bez przerwy oglądać w telewizji, nie mówią o zmianach konstytucji, lecz o potrzebie jej przestrzegania. To, co obserwujemy dziś w Stanach, można nazywać zamieszkami, happeningiem, szaleństwem covidowym, ale nie rewolucją.