W drodze do baru zobaczyłam niewielką kolejkę pod remizą strażacką. Okazało się, że można tam zrobić sobie (bezpłatnie) test na koronawirusa. Więc test zrobiłam, a wyniki będę miała za kilka dni. Wygooglowałam potem pytanie: „Co oznacza pozytywny wynik testu na Covid?".
I dostałam odpowiedź, której się spodziewałam: właściwie nic nie oznacza, bo, po pierwsze, jest dużo wyników pozytywno-negatywnych, niektóre testy są nawet tylko w 50 proc. prawdziwe; po drugie, nawet jeśli mam wirusa w nosie, nie oznacza to, że przeszedł czy też przejdzie gdzie indziej i że zachoruję; po trzecie, mogę być tylko nosicielem (właśnie w nosie) tego wirusa, którym mogę lub nie mogę kogoś zarazić. Negatywny wynik testu jest jeszcze bardziej nic niemówiący, bo mogę złapać tego wirusa kilka minut po wyjściu od strażaków lub mogłam go już mieć poprzednio i zarazić kilka innych osób. I tym, którzy otrzymają pozytywny wynik, i tym, którzy otrzymają negatywny, radzi się to samo: nosić maskę, myć ręce i nie kichać na nikogo.
Test chciałam jednak wykonać z dwóch powodów. Po pierwsze, zwiększa to zasięg informacji specjalistów zajmujących się zdrowiem publicznym. Im więcej jest testów, tym lepiej można nakreślać mapy infekcji, jej nasilanie czy zmniejszanie się; grupy wiekowe, etniczne czy zawodowe najbardziej na nią podatne; można prześledzić, ile osób posiadających wirusa trafia do szpitali i jaki jest procent umieralności. Oczywiście, tylko jeśli prawdopodobieństwo prawidłowego wyniku jest większe niż 50 proc. Właśnie na podstawie takich danych władze poszczególnych stanów i miast decydują o tak ważnych rzeczach jak to, czy będziemy pić margharity w słońcu czy w cieniu.
Drugi powód był bardziej prywatny niż publiczny: chciałam zrobić na przekór prezydentowi Trumpowi, który na wiecu wyborczym w Oklahomie powiedział kilka dni temu: „Kiedy testuje się tak dużo ludzi, znajduje się przypadki. Powiedziałem więc moim ludziom: »Zwolnijcie testowanie, proszę was. A oni testują i testują, nawet ludzi, którzy nie wiedzą, o co chodzi«". To zdanie wywołało spore podniecenie mediów, zwłaszcza że wszyscy medyczni doradcy „zadaniowej grupy koronawirusa przy prezydencie" od dawna przekonują obywateli do jak najszerszego testowania (i noszenia masek, czemu również przeciwstawia się prezydent). Pierwszą reakcją Białego Domu było więc stwierdzenie, że prezydent po prostu żartował, taki sobie lekki dowcip. Wiceprezydent Pence oświadczył, że Trump powiedział to tylko „tak sobie", ale następnego dnia prezydent stwierdził, że nie żartował i podtrzymuje to, co powiedział.