Tusk, który jest historykiem i gdańszczaninem, wie doskonale, że uratowanie strajku w dniu 16 sierpnia 1980 r. nie było wyłącznie zasługą Krzywonos. Nie wspomniał również, na czym polegało ratowanie strajku. Jakże kłopotliwe byłoby przecież przypomnieć publicznie, że Krzywonos oskarżyła wówczas Wałęsę o zdradę, krzycząc w jego stronę: „Sprzedaliście nas! Teraz wszystkie małe zakłady jak pluskwy wyduszą!".
Henryka Krzywonos była sygnatariuszką Porozumień Gdańskich. Jednak po Sierpniu '80 jej rola w strukturach gdańskiej „Solidarności" stopniowo malała, częściowo na skutek utraty zaufania ze strony pracowników Wojewódzkiego Przedsiębiorstwa Komunikacyjnego w Gdańsku. SB nie prowadziła nawet przeciwko niej odrębnej sprawy operacyjnego rozpracowania.
Krzywonos skupiła się na sprawach osobistych. Wyszła za mąż i prowadziła rodzinny dom dziecka.
Do publicznej działalności wróciła w 1989 r. Brała udział w manifestacjach wzywających do bojkotu wyborów czerwcowych w 1989 r. Angażowała się politycznie po stronie Gwiazdów, którzy w 1990 r. zainicjowali powstanie Komitetu Założycielskiego Wolnych Związków Zawodowych Wybrzeża. W jego skład weszli: Janusz Golichowski, Joanna i Andrzej Gwiazdowie, Joanna Radecka, Henryka Krzywonos-Strycharska, Marianna Szreder, Andrzej Kujawa, Bogusław Spodzieja, Józef Wyszyński i Anna Walentynowicz. W deklaracji założycielskiej WZZ, którą podpisała Krzywonos-Strycharska, zapowiadano powrót do idei WZZ Wybrzeża i kwestionowano prawo NSZZ „Solidarność" zarejestrowanego 17 kwietnia 1989 r. do historycznego szyldu.
Obecni klakierzy Henryki Krzywonos-Strycharskiej zapominają o tym epizodzie jej działalności. W oświadczeniach WZZ akcentowano zarówno walkę z oligarchicznym układem finansowym, zdradą Okrągłego Stołu, jak też zwracano uwagę na interesowny stosunek Zachodu do Polski: „Musi skończyć się bezkarność polityków, którzy za zdradę przy Okrągłym Stole zażądali dla siebie władzy, przywilejów i pieniędzy, z jednej strony od komunistów, z drugiej – od kół finansowych Zachodu. Ci sami ludzie od społeczeństwa zażądali wyrzeczeń. Pozostawienie im wolnej ręki może tylko przyspieszyć proces destrukcji i nieodwracalnej utraty suwerenności Polski".
Ze względu na obowiązywanie stalinowskiej konstytucji działacze WZZ bojkotowali pierwsze wolne wybory do Sejmu. Jak radykalne, a jednocześnie mało realne, pomysły wówczas głosili, ukazuje oświadczenie z 5 października 1991 r.: „Najbliższe wybory do Sejmu są rozpisane przez prezydenta wybranego i działającego na podstawie komunistycznej konstytucji. Poza tym mają wszelkie pozory wolnych wyborów. Są to jednak tylko pozory, gdyż sytuacja społeczno-polityczna pod rządami ekipy Okrągłego Stołu uniemożliwia osiągnięcie celu, któremu wolne wybory służą, czyli wyłonieniu reprezentacji, która mogłaby i chciała skutecznie reprezentować interesy wyborców. W szczególności nie widzimy wśród kandydujących organizacji, której moglibyśmy z zaufaniem powierzyć reprezentację interesów pracowników. Aby zdobyć głosy wyborców, wszyscy reklamują się jako obrońcy biednych".
Dalej w dokumencie napisano: „Obie skłócone o stołki frakcje Okrągłego Stołu, które w 1989 roku solidarnie oszukały naród, przez dwa lata realizowały plan rozkładania polskiej gospodarki i doprowadziły społeczeństwo do nędzy i bezrobocia. Neo-Solidarność, która od swego powstania pod kradzioną nazwą jest rządową przybudówką popierającą »plan Balcerowicza« i »popiwek«, a we wszystkich konfliktach płacowych stawała po stronie pracodawcy, rozmiękczała strajki i ograniczała żądania pracowników. Jako obrońcy sprawiedliwości starają się przedstawić ci, którzy swą popularnością i zaufaniem społecznym skutecznie osłaniali hordy złodziei i aferzystów rozkradających narodowe mienie. Jako obrońcy moralności przedstawiają się ci, którzy w zamian za stanowiska ukryli przestępców i morderców z UB, SB, PZPR tak, że teraz nie możemy rozróżnić, który z kandydatów na najwyższe stanowiska jest agentem komuny.
Działacze WZZ deklarowali: „Na pewno są uczciwi ludzie, godni naszego zaufania wśród drobnych ugrupowań, tak biednych, że nie mieli nawet na bilety kolejowe, by się dogadać i stworzyć wspólne listy wyborcze. Nie będą mieli też pieniędzy, by nam przekonywająco przedstawić swe programy. Nie potrafimy odróżnić, który kandydat jest agentem, a kto człowiekiem rzetelnym. Dlatego nie mamy nadziei, by te wolne wybory wyłoniły autentyczną reprezentację narodową. Dlatego wzywamy do bojkotu".
W czerwcu 1992 r. Komitet Założycielski WZZ Wybrzeża oświadczył: „Osoba prezydenta, skład kolejnych gabinetów rządu i parlamentu nasuwa podejrzenia, że o obsadzie najwyższych stanowisk państwowych decydowała tajna policja polityczna. Już ten fakt byłby alarmujący. Poparcie SB oznacza coś więcej – skład personalny władz Polski, kierunek jej polityki wyznaczyło ościenne mocarstwo. Polska nie jest niepodległym państwem. Walka o niepodległość trwa".
Suwnicowa-tramwajarka
W połowie lat 90. Henryka Krzywonos-Strycharska postanowiła zerwać z antykomunistycznym radykalizmem. Mało kto pamięta, że w 1995 r. na łamach „Gazety Wyborczej" złożyła klasyczną samokrytykę i przystąpiła do Unii Wolności.
Pismo Adama Michnika bardzo jej w tym pomogło. W grudniu 1995 r. Lidia Ostałowska i Paweł Smoleński pisali: „Henryka Krzywonos sama dziwi się, że jeszcze raz pociągnęło ją do polityki. W 1990 r. siedziała w Sali BHP obok Anny Walentynowicz, Andrzeja Gwiazdy; razem siedmioro działaczy odtwarzających Wolne Związki Zawodowe. Miała w głowie, że Okrągły Stół to zdrada, do władzy dorwała się nowa nomenklatura – jest, jak było, tyle że gorzej, za sprawą tych, którzy byli swoi, a wyszło na to, że są obcy. Wszystko przemyślane, logicznie ułożone, wsparte nadzieją, że tak myśli wielu ludzi. (...) Na zebranie założycielskie WZZ nie przyszedł nikt. – Matko Bosko – mówi Henryka Krzywonos – takiego wstydu jeszcze nie przeżyłam. Przecież przygotowali się na co najmniej 400 założycieli, w Sali BHP zainstalowano nagłośnienie. Przestała szukać miejsca w polityce, jeśli już coś robiła, to z przyjaźni. Alina Pienkowska prowadziła w Gdańsku kampanię wyborczą Jacka Kuronia [w 1995 r. – przyp. S.C.]. Gdy trzeba było coś wozić – Strycharscy są właścicielami starej nysy – dzwoniła do Henryki pewna, że nie spotka się z odmową. – Jacek przegrał, a wtedy na zebranie Unii Wolności przyszła Henryka – mówi Pienkowska. – Po sali przeszedł szmer: było ją widać, jak w Sierpniu. – Gdybym zapisała się wcześniej – wyjaśnia Henryka Krzywonos – a Jacek by wygrał, wyszłoby, że poszłam do Unii, żeby czegoś chcieć od prezydenta. A tak nikt się nie przyczepi".
Wówczas nastąpił prawdziwy przełom. O Henryce Krzywonos-Strycharskiej zaczęto pisać m.in. w „Gazecie Wyborczej", wyciągając ją niemal zawsze przy okazji kolejnej rocznicy Sierpnia '80. Droga do tytułu Kobiety Dwudziestolecia, przyjaźni z Aleksandrą Kwaśniewską i uczestnictwa w proaborcyjnych „manifach" na prawach autorytetu stanęła otworem.
Po tragedii smoleńskiej było jeszcze łatwiej. Nie było już Anny Walentynowicz – prawdziwej ikony „Solidarności". Póki żyła „Anna Solidarność", Krzywonos-Strycharska ograniczała się nieco w słowach i świadectwach na temat własnego bohaterstwa.
Kiedy w sierpniu 2010 r. na zjeździe „Solidarności" w Gdyni zaatakowała Jarosława Kaczyńskiego, ekipa rządowa i większość mediów dopięły wreszcie swego. Nastąpiła ostateczna zamiana. „Annę Solidarność" zastąpiła „Henia Solidarność". Na okładce tygodnika „Wprost" ogłosił to Tomasz Lis. W artykule zatytułowanym „Henia Solidarność" Aleksandra Pawlicka z pełną aprobatą cytowała opinie fanów Krzywonos z Facebooka: „Kobieta z jajami, która nie trzęsie portkami".
W ideologicznym szale czołowy reporter jednej z komercyjnych stacji nazwał Krzywonos „tramwajarką-suwnicową" (sic!). Dziś właśnie tej propagandowej kampanii i próbie zastąpienia Walentynowicz, Krzywonos zawdzięcza swoje państwowe zaszczyty i mandat posła Platformy Obywatelskiej zdobyty przed tygodniem w wyborach.
Wreszcie mamy prawdziwą ikonę III RP, która gdy trzeba będzie, to powoła się na Sierpień '80 i „Solidarność", a innym razem pochwali gen. Wojciecha Jaruzelskiego w stylu godnym autorytetu: „jak zobaczyłam Jaruzelskiego na ostatniej sprawie, to stwierdziłam, że ich wszystkich pojeb..., żeby tego człowieka prowadzać jeszcze przed Trybunał. Widzę starego człowieka, który powłóczy nogami. Pamiętam też jedną rzecz u Jaruzelskiego: kiedy byliśmy na Stoczni, poprosili go, żeby wszedł z wojskiem, a on odmówił. Chociaż za to mu podziękujmy, a nie ciągajmy go teraz przed sądy".
Znów przypominają się słowa, które podczas obchodów 80. rocznicy urodzin Anny Walentynowicz (15 sierpnia 2009 r.) wygłosił Krzysztof Wyszkowski, wręczając jej wielkoformatowe zdjęcie z 1980 r., na które natknął się kilka tygodni wcześniej na śmietniku w Stoczni Gdańskiej. – To wielkie zdjęcie Anny znalazłem wiosną bieżącego roku na kupie śmieci usuniętych z wystawy o „Solidarności" w historycznej sali BHP Stoczni Gdańskiej – mówił Wyszkowski, zwracając się do Walentynowicz. – Los tego zdjęcia może być symbolem metod stosowanych niegdyś przez władze PRL, a obecnie przez władze III RP w stosunku do kobiety, której dzieło dzisiaj czcimy. Proszę cię, Anno, o przyjęcie tego prezentu ze „śmietnika historii", na którym niektórzy chcieliby cię umieścić.
Obietnica Lecha Kaczyńskiego
Rzeczywiście, przyglądając się polskiej bitwie o miejsce Anny Walentynowicz w historii, można czasem odnieść wrażenie, że niektórzy kontynuują metody bezpieki, która w ramach operacji o kryptonimach „Suwnicowa" i „Emerytka" robiła wszystko, by zakwestionować jej autorytet. Już w 1984 r. esbecy przyrzekli Annie Walentynowicz, że wymażą ją z kart historii: „Wałęsa już jest w encyklopedii, a pani tam nie ma i nigdy nie będzie. Wiedzieliśmy o tym już w 1980 r. (...) jesteśmy po to Służbą Bezpieczeństwa i wiemy, że pani nigdy nie będzie w encyklopedii".
W sierpniu 2009 r. byłem świadkiem wzruszającej sceny – komentując powyższe słowa esbeków, prezydent Lech Kaczyński przyrzekł Annie Walentynowicz, że zrobi wszystko, by wizja wymazania jej z kart historii nigdy się nie spełniła. To jeszcze jeden testament, który prezydent Rzeczypospolitej nam po sobie zostawił.
Autor jest publicystą i historykiem. Opublikował m.in. „SB a Lech Wałęsa. Przyczynek do biografii" (wraz z Piotrem Gontarczykiem), oraz biografię Anny Walentynowicz pt. „Anna Solidarność"