Kolejne cele Putina. Które kraje są dziś najbardziej zagrożone przez Rosję?

Czy Rosja będzie w stanie odbudować swoje wpływy w krajach byłego ZSRR, które od lat zmierzały w kierunku integracji z Zachodem, oraz skutecznie zawalczy o globalne Południe?

Publikacja: 15.11.2024 10:10

Protesty przeciwko przepisom o „zagranicznych agentach” (na zdjęciu: Tbilisi, 28 maja 2024 r.), skop

Protesty przeciwko przepisom o „zagranicznych agentach” (na zdjęciu: Tbilisi, 28 maja 2024 r.), skopiowanym przez rządzące Gruzińskie Marzenie wprost z rosyjskiego prawa, niewiele dały. Podobnie jak późniejsze – przeciw ingerencji Kremla w wybory parlamentarne. Europejskie marzenie Gruzinów w przewidywalnej przyszłości się raczej nie spełni

Foto: Giorgi ARJEVANIDZE/AFP

Ostatnie miesiące poprawiły nastroje na Kremlu. Wspomnienie o konsternacji, która zapanowała po ukraińskiej ofensywie w obwodzie kurskim i związanych z nimi stratami wizerunkowymi wyblakło w świetle postępów rosyjskiej armii na ukraińskim froncie. O ile w lipcu Rosjanie przejęli kontrolę nad 177 km kw. ukraińskiego terytorium, o tyle już w sierpniu nad 350 km kw., we wrześniu – 467, a w październiku – według różnych wyliczeń – od ok. 490 do nawet 539 km kw. Dla porównania – w całym 2023 r. Rosjanom udało się zająć jedynie 518 km kw. ukraińskich ziem.

Rosjanom udało się zwiększyć skalę i efektywność bombardowań miast, szczególnie infrastruktury krytycznej związanej z wytwarzaniem energii i ciepła. Realny staje się scenariusz, w którym zimą prąd w miastach będzie dostępny jedynie przez dwie–trzy godziny dziennie, a wiele domostw pozostanie bez ogrzewania w mroźne miesiące przełomu 2024 i 2025 r.

Fakty i liczby są bezwzględne – Rosja zaczyna zdobywać przewagę w wojnie na wyniszczenie. Pogarszająca się sytuacja Kijowa coraz mocniej podbija narrację o konieczności jak najszybszego zamrożenia konfliktu. Dziś taka strategiczna pauza oznaczałaby de facto duży sukces Moskwy – osłabiła ona Ukrainę, powiększyła terytorium pod swoją kontrolą, zamknęła temat zakończenia okupacji Krymu, a także ma szansę zyskać czas na przegrupowanie oraz odbudowę sił, aby w perspektywie następnych kilku lat rozpocząć dogrywkę o zdobycie reszty najechanego kraju. Ukraina nie jest jednak jedynym polem, na którym Rosja walczyła w ostatnim czasie o poszerzanie swoich wpływów. Dobre wieści lub nadzieje na sukces w niedalekiej przyszłości płyną do niej także z państw, które wydawały się już dla niej stracone, a których kierunek ku integracji z zachodnimi i transatlantyckimi strukturami napotkał spore problemy.

Czytaj więcej

Dwa lata wojny Rosji z Ukrainą: Pesymizm, lęk, zmęczenie wojną

Rosja przegrała bitwę w Mołdawii, ale nie wojnę. Już wie, jak wpływać na wybory

Przykładem rosyjskiego zaangażowania stały się niedawne wybory prezydenckie w Mołdawii. Faworytami walki o najwyższy urząd w państwie była dwójka kandydatów – urzędująca prezydent Maia Sandu oraz były prokurator generalny Alexandr Stoianoglo. Wybór Sandu miał zagwarantować utrzymanie proeuropejskiego kursu kraju, a wybór jej konkurenta – wspieranego przez prorosyjskie środowiska – otworzyć pole dla wzrostu wpływów Moskwy. Stawkę podbiła także decyzja mołdawskich władz o połączeniu pierwszej tury wyborów z ogólnokrajowym referendum na temat wpisania do konstytucji kursu na wejście do UE.

Taki krok był naturalną konsekwencją polityki obranej przez Kiszyniów wraz z rozpoczęciem rosyjskiej pełnoskalowej inwazji na Ukrainę. To wówczas rządy Mai Sandu i jej proeuropejskiej partii PAS w bezprecedensowy sposób przyspieszyły działania zmierzające do jak największego zbliżenia z UE oraz zerwania wciąż licznych powiązań z Rosją. W efekcie w czerwcu 2022 r. Mołdawia – wraz z Ukrainą – otrzymała status państwa-kandydata do UE, a w czerwcu 2024 r. rozpoczęła rozmowy akcesyjne. Kiszyniowskim rządom udało się także doprowadzić do znacznego uniezależnienia od surowców z Rosji – w marcu 2023 r. Mołdawia przyłączyła się do europejskiego systemu energetycznego, w tym samym roku zastąpiła również dostawy rosyjskiego gazu zapasami błękitnego paliwa z Rumunii i Ukrainy. Jednocześnie jednak za czasów rządów PAS doszło do znacznego wzrostu inflacji w kraju, a także do potężnych (kilkukrotnych) podwyżek cen gazu i energii elektrycznej. To oraz fakt, że mimo głośnych zapowiedzi władzom w Kiszyniowie nie udało się doprowadzić do rozliczeń członków poprzednich władz, którzy odpowiadali m.in. za „przekręt stulecia” (kradzieży 1 mld dol. z mołdawskiego systemu bankowego), spowodowały, że pozycja PAS i samej Sandu przed wyborami stała pod dużym znakiem zapytania, a niezadowolenie społeczne z ich rządów było (i jest) realne.

Kreml postanowił skorzystać z okazji i m.in. poprzez Ilana Szora – mołdawskiego biznesmena i polityka, a także jednego z architektów wspomnianego „przekrętu stulecia” – Rosja wpompowała do Mołdawii ok. 40 mln dol. na kupowanie głosów. Za ok. 25 euro mieli oni wesprzeć Stoianoglo oraz zagłosować przeciw perspektywie członkostwa w UE. Szacuje się, że głos sprzedało w pierwszej turze ok. 150 tys. Mołdawian (ok. 5 proc. populacji kraju). Kwotę zainwestowaną przez Moskwę należy przy tym zestawić ze środkami przeznaczonymi na kampanię przez innych kandydatów – urzędująca prezydent wykorzystała budżet w wysokości ok. 0,5 mln dol., a wszyscy kandydaci wydali razem ok. 1,7 mln dol., co daje kwotę ponad 22-krotnie mniejszą niż środki zainwestowane przez Rosję w zakup głosów. Na masową skalę Rosjanie zastosowali również narzędzia dezinformacyjne oraz zastraszające.

Tak duża skala rosyjskiego zaangażowania wzbudziła powszechny niepokój o wynik wyborów i referendum, ale jednocześnie wpłynęła mobilizująco na wielu proeuropejskich wyborców. Kluczową rolę w głosowaniach odegrała mobilizacja licznej diaspory (ok. 1 mln osób, przy 2,5 mln żyjących w Mołdawii). W drugiej turze niemal 30 proc. mołdawskich emigrantów oddało swój głos i to dzięki nim szala zwycięstwa przechyliła się na stronę Sandu. To również dzięki ich mobilizacji referendum zostało rozstrzygnięte na korzyść euroentuzjastów.

Choć wielu odetchnęło z ulgą po ogłoszeniu ostatecznych wyników, warto zauważyć, że wyborcza szklanka okazała się nie tyleż do połowy pełna, co pusta. Owszem, udało się nie doprowadzić do elekcji kandydata wspieranego przez Moskwę, ale stało się tak tylko dzięki wspomnianym głosom diaspory. Spośród wyborców głosujących w kraju większość (51,2 proc.) poparła Stoianoglo. W referendum różnica głosów wyniosła mniej niż 1 proc. (za UE – 50,4 proc., przeciw – 49,6 proc.). To wszystko dało prorosyjskim politykom, jak i samej Moskwie, asumpt do podważania miarodajności tych głosowań, co może mieć zasadnicze znaczenie w najbliższych miesiącach. Wszak Mołdawię w 2025 r. czekają kolejne wybory, tym razem parlamentarne. Przetestowane w tym roku przez Rosję metody mogą przynieść znaczne korzyści prorosyjskim siłom i przyczynić się do zmiany rządów w Kiszyniowie. Tym samym, choć pierwszą bitwę w Mołdawii Moskwa przegrała, końcowy wynik starcia wciąż nie jest znany i nie można wykluczyć, że w ostatecznym rozrachunku to Kreml będzie mógł się cieszyć ze zwycięstwa.

Gruzja szła na Zachód, ale może zostać zmuszona do powrotu na Kreml

Mołdawia – na razie – odparła rosyjski napór, jednak w ostatnich miesiącach pod dużym znakiem zapytania stanął los Gruzji. Tamtejsze wybory parlamentarne miały dać odpowiedź, czy uda się odwrócić proces powolnego odwrotu od demokracji, czy też ostatecznie zostanie domknięty system budowany przez rządzące tam od 12 lat Gruzińskie Marzenie. Należy przy tym pamiętać, że ugrupowanie to od lat oskarżane jest o – najdelikatniej rzecz ujmując – otwartość na dialog z Rosją.

Wiele wskazuje na to, że wybory przyniosły odpowiedź negatywną. W aurze niejasności co do realnych rozmiarów zwycięstwa, jak i uczciwości całego procesu wyborczego zwycięzcą ogłoszono Gruzińskie Marzenie. Międzynarodowi obserwatorzy zwracali uwagę na dużą liczbę naruszeń oraz zakrojonych na szeroką skalę nacisków administracyjnych na wyborców, jednocześnie nie podważyli faktu zajęcia przez rządzącą partię pierwszego miejsca. Ostateczny wynik wyborów zakwestionowała za to opozycja, która wprost oskarżyła Rosję o udział w fałszowaniu elekcji, jednak mimo apeli nie doszło do wielodniowych masowych protestów. Wiele wskazuje więc na to, że w Gruzji do zmiany władz nie dojdzie, a jej „dialog” z Rosją ulegnie pogłębieniu.

Przyczyn takiego stanu rzeczy jest kilka, a jednym z głównych było echo konfliktu toczącego się w Ukrainie. W swojej kampanii wyborczej rządzące Gruzińskie Marzenie postawiło na straszenie wojną w przypadku zwycięstwa opozycji. Zmiana władzy miałaby przynieść chaos, a jednoznacznie prozachodni kurs konkurencyjnych partii miał rodzić groźbę zaognienia relacji z Rosją. Agitacja polityczna była bardzo dosłowna – miasta zapełniły billboardy, na których zestawiano ze sobą czarno-białe zdjęcia zniszczeń wojennych w Ukrainie z kolorowymi ujęciami gwarnych gruzińskich ulic. W straumatyzowanym konfliktem z 2008 r. kraju takie hasła miały sporą siłę oddziaływania.

Dodatkowo partie opozycyjne przedstawiano jako harcowników postępowej agendy w kwestiach światopoglądowych i obyczajowych, co w wypadku konserwatywnego społeczeństwa również miało znaczenie. Swoją rolę odegrało także rozdrobnienie opozycji i brak z jej strony propozycji programowych skierowanych do szerszych grup wyborców.

Najistotniejsze pozostaje to, że Gruzińskie Marzenie od lat rozbudowuje system władzy oparty na klientelizmie i coraz wyraźniej dławiący przejawy opozycji. Symbolem tego stała się przyjęta na przełomie maja i czerwca tego roku ustawa o „zagranicznych agentach wpływu”, która uderzyła w niezależne media i organizacje pozarządowe. Prawo to – wzorowane wprost na rosyjskich rozwiązaniach – zostało uznane przez wielu Gruzinów i społeczność międzynarodową za ograniczające wolność, a jego uchwalaniu towarzyszyły masowe protesty. Władze przetrzymały falę społecznego oburzenia i ustawę przyjęły. To pogłębiło jednak rozdźwięk Tbilisi z zachodnimi partnerami, który systematycznie narasta od kilku lat.

Tematami dzielącymi obydwie strony są kwestie obniżania standardów demokracji w kaukaskiej republice (sztandarowym przykładem są prześladowania przeciwników politycznych obecnych władz, w tym Micheila Saakaszwilego, który jest więziony od swojego powrotu do Gruzji w październiku 2021 r.) oraz ograniczenia wolności słowa (de facto monopol medialny obozu władzy).

Istotne są także kwestie światopoglądowe. Gruzini są bardzo konserwatywnym społeczeństwem, a w kraju silne wpływy zachowuje Gruziński Kościół Prawosławny – skądinąd pozostający w bliskich relacjach z Rosyjskim Kościołem Prawosławnym. W efekcie idee równości, dotyczące m.in. praw mniejszości seksualnych, trafiają tam na bardzo nieprzyjazny grunt (inicjatywy pokroju parad równości zawsze kończyły się brutalnymi pobiciami i rozganianiem marszów), a opór przed zmianami społeczno-cywilizacyjnymi promowanymi przez Brukselę pozostaje silny.

Kością niezgody stał się także stosunek gruzińskich władz do sankcji nałożonych na Rosję po jej napaści na Ukrainę – Tbilisi nie przyłączyło się do nich oficjalnie, choć jednocześnie broni się, że ich nie narusza. Temat ten budzi jednak wiele kontrowersji, a Gruzja podawana jest jako przykład jednego z państw, które w pewnym stopniu pomagają Rosji obchodzić sankcje. Coraz częściej wskazuje się też, że wielu biznesmenów związanych z Gruzińskim Marzeniem dostrzega szanse zarobku we współpracy z Rosją. Głośnym echem odbiła się także decyzja Gruzji o przywróceniu w 2023 r. połączeń lotniczych między oboma krajami.

Samo rządzące ugrupowanie od lat mierzyło się z oskarżeniami o swoją prorosyjskość. Już sam fakt, że cały projekt polityczny został stworzony – i do tej pory pozostaje kontrolowany – przez multimiliardera Bidzinę Iwaniszwilego, który dorobił się majątku na biznesie bezpośrednio związanym z Rosją, był swego rodzaju „grzechem pierworodnym” rządzącej partii. Choć sam Iwaniszwili twierdzi, że od kiedy zaangażował się w politykę, wycofał się ze związków biznesowych z północnym sąsiadem, to jednak w sieci pojawiły się nagrania, na których miał on ustalać z rosyjskim oligarchą Władimirem Jewtuszenką metody obchodzenia sankcji. Dodatkowo niedawno zaczęły się pojawiać spekulacje o tym, że w zamian za dalsze wstrzymywanie integracji z Zachodem oraz zacieśnianie współpracy z Rosją mogłoby dojść do dealu między Tbilisi a Moskwą, który prawdopodobnie doprowadziłby do jakiejś formy odzyskania przez Gruzję kontroli nad Abchazją i Osetią Południową.

Sytuacja w tej kaukaskiej republice dobrze obrazuje, że Rosja – nawet bez tak bezpośredniego zaangażowania jak w Mołdawii – może liczyć na odbudowę swoich wpływów w kraju, który wydawał się już dla niej stracony.

Czytaj więcej

Ukraina. Jak dokonała się bezkrwawa rewolucja

Zachód musi poświęcić więcej uwagi Globalnemu Południ. Niedostrzeganie Brazylii i Indii to wielki błąd

Prócz obszaru dawnych republik radzieckich Rosja bacznie obserwuje i stara się grać również na odcinku globalnego Południa, czyli rozwijających się państw Azji, Afryki i Ameryki Południowej. Jej głównym wehikułem jest utworzony w 2009 r. format BRICS (akronim od pierwszych liter nazw państw: Brazylia, Rosja, Indie, Chiny, RPA), który od czasu inwazji Rosji na Ukrainę zaczął nabierać jeszcze większego znaczenia w kremlowskiej optyce.

Choć Moskwa jest w tym projekcie zdecydowanie „mniejszościowym udziałowcem” (prym wiodą Chiny), widać wyraźnie, że Rosjanie wkładają wiele wysiłku w rozwój tego przedsięwzięcia i postrzegają je jako dobry instrument do rozpowszechniania swoich narracji i bieżącej agendy. Nie przypadkiem kolejny szczyt tego formatu odbył się pod koniec ubiegłego miesiąca w rosyjskim Kazaniu, co dało pretekst do przyjazdu do Rosji przedstawicieli 24 państw, w tym chińskiego przywódcy Xi Jinpinga, indyjskiego premiera Narendry Modiego i prezydenta Turcji Recepa Tayyipa Erdogana. Na podróż do Kazania zdecydował się też sekretarz generalny ONZ António Guterres, którego serdeczne gesty wymieniane z Aleksandrem Łukaszenką i Władimirem Putinem spotkały się z oburzeniem na Zachodzie.

Dla otoczonej kordonem sankcyjno-politycznym Rosji sam fakt ściągnięcia tak dużej grupy ważnych światowych polityków miał ogromne znaczenie i stał się ogromnym sukcesem wizerunkowym. Moskwa wykorzystała okazję, aby zaprezentować się jako kraj niepozbawiony partnerów oraz taki, który może liczyć na wielu sojuszników w projekcie przebudowy światowego ładu. I choć sam szczyt nie przyniósł spektakularnych konkluzji, to potwierdził, że inicjatywa ta dysponuje pewnym potencjałem, którego nie można lekceważyć. Państwa zrzeszone w BRICS odpowiadają obecnie za 37 proc. globalnego PKB i są zamieszkiwane przez 42 proc. światowej populacji, przy czym ich gospodarcze znaczenie systematycznie wzrasta.

Dodatkowo format ten rozszerza się o kolejne państwa – w roku ubiegłym dołączyły do niego Egipt, Etiopia, Iran i Zjednoczone Emiraty Arabskie, w obecnym status państw partnerskich otrzymały Algieria, Uganda i Nigeria, a wolę współuczestnictwa w projekcie zgłosiło kolejnych kilkanaście krajów. Stojąca za nim idea, którą podziela spora część świata, zasadza się na chęci ograniczenia supremacji Zachodu – stąd m.in. rozmowy o odejściu od dolara w globalnych rozliczeniach na rzecz innej waluty (na razie projekt istnieje głównie w warstwie retorycznej).

Powoli BRICS staje się dobrą platformą – szczególnie dla Rosji – do forsowania swoich narracji i poszukiwania partnerów na rzecz ich rozprzestrzeniania i wzmacniania swojej pozycji. Nie jest przypadkiem, że to od Chin i Brazylii wyszedł plan pokojowy, który miałby zakończyć konflikt w Ukrainie w wariancie zdecydowanie korzystnym dla Moskwy, a wiele państw globalnego Południa głosuje w „rosyjskim duchu” na forum ONZ.

Naturalnie, BRICS jest platformą pełną różnic wewnętrznych i konfliktów interesów, niemniej jej potencjał jest realny. Szczyt w Kazaniu pokazał, że choć wiele państw podchodzi do Rosji wciąż z pewnym dystansem, to mimo wszystko nie dokonują one wyraźnego odcięcia się od niej. Nie można przy tym wykluczyć, że po ewentualnym zamrożeniu konfliktu w Ukrainie, gdy ostracyzm wobec Rosji osłabnie, relacje te ulegną pogłębieniu.

Rosja patrzy z nadzieją w przyszłość. Władimir Putin wierzy, że osiągnie wszystkie swe polityczne cele

W tej beczce miodu dla rosyjskiego niedźwiedzia jest jednak wiele dziegciu. Sytuacja ekonomiczna kraju jest coraz bardziej skomplikowana, a sankcje zaczynają coraz mocniej uderzać w wiele gałęzi gospodarki (szczególnie w serwis i części zamienne dla przemysłu oraz bazę technologiczną dla produkcji). Sukcesy na froncie okupione są gigantycznymi stratami ludzkimi i sprzętowymi – zapasy militarne z czasów ZSRR są coraz szczuplejsze, a problemy ze znalezieniem zastępstwa dla nich w tak wielkiej skali narastają. Dodatkowo Moskwa krok po kroku coraz mocniej uzależnia się od Chin – nie przypadkiem praktycznie każdy co ważniejszy polityczny krok konsultuje z Pekinem.

Niemniej Rosja może patrzeć w przyszłość z nadzieją na osiągnięcie swoich politycznych celów. Tak, to prawda, płaci za to ogromną cenę, ale póki jest ona do udźwignięcia, Kreml będzie kontynuował swoją politykę. Konflikt w Ukrainie – i jego finalne lub nawet częściowe rozstrzygnięcie – będzie miał dla dalszego rozwoju wypadków fundamentalne znaczenie. Zmuszenie Kijowa do ustępstw terytorialnych i przyjęcia formuły zawieszenia broni okupionej np. zakazem zbliżenia z którymś z zachodnich sojuszy (czy to NATO, czy to UE) będzie sygnałem dla wielu państw, że Rosja – stosując narzędzie bezpośredniej agresji zbrojnej – jest w stanie osiągnąć swój cel. I skoro taki los spotkał tak duży kraj jak Ukraina, któremu jednocześnie udało się przez tak długi czas zdobyć światową atencję i wsparcie, to co mają myśleć kraje będące na jeszcze większym uboczu globalnej percepcji, jak m.in. Gruzja czy Mołdawia?

Czytaj więcej

Ukraina. Wolodymyr Zelenski czyli czy komik będzie prezydentem

Na polach ukraińskiej wojny wykuwa się nowa rzeczywistość geopolityczna. I od tego, jaką formę przybierze zawieszenie tego konfliktu, będzie zależało wiele – nie tylko w regionie, ale i na całym świecie. Może się okazać, że pierwszy krok ku odbudowie imperium i zmianie globalnego ładu zakończy się dla Rosji sukcesem.

Tomasz Piechal

Ekspert ds. wschodnich, autor bloga „Szkice Wschodnie”, były analityk OSW.

Ostatnie miesiące poprawiły nastroje na Kremlu. Wspomnienie o konsternacji, która zapanowała po ukraińskiej ofensywie w obwodzie kurskim i związanych z nimi stratami wizerunkowymi wyblakło w świetle postępów rosyjskiej armii na ukraińskim froncie. O ile w lipcu Rosjanie przejęli kontrolę nad 177 km kw. ukraińskiego terytorium, o tyle już w sierpniu nad 350 km kw., we wrześniu – 467, a w październiku – według różnych wyliczeń – od ok. 490 do nawet 539 km kw. Dla porównania – w całym 2023 r. Rosjanom udało się zająć jedynie 518 km kw. ukraińskich ziem.

Pozostało 97% artykułu
Plus Minus
Trudne relacje Polski z Ukrainą. Przegapiliśmy okazję, by stawiać jej warunki
Plus Minus
Laureatka Oscarów szefową jury EnergaCAMERIMAGE. Na czym polega fenomen Cate Blanchett?
Plus Minus
Mariusz Cieślik: W imię paktu Putin-Kaczyński niektórzy poświęcą nawet godność
Materiał Promocyjny
Fotowoltaika naturalnym partnerem auta elektrycznego
Plus Minus
Bogusław Chrabota: Na co stać Elona Muska i „Drużynę A” Donalda Trumpa
Materiał Promocyjny
Seat to historia i doświadczenie, Cupra to nowoczesność i emocje