Ukraina. Jak dokonała się bezkrwawa rewolucja

Wołodymyr Zełenski odniósł drugie w tym roku spektakularne zwycięstwo wyborcze. Jego partia zdobyła większość parlamentarną i teoretycznie ma pełną swobodę działań. Mimo jednoznacznego wyniku wciąż tyle samo jest pytań co odpowiedzi.

Aktualizacja: 29.07.2019 06:21 Publikacja: 26.07.2019 00:01

Ukraina. Jak dokonała się bezkrwawa rewolucja

Foto: Stringer/SPUTNIK Russia/East News

Na Ukrainie mało kto oczekiwał wielkich niespodzianek w niedzielny wieczór wyborczy. Od wielu tygodni prezydencka partia Sługa Narodu była liderem we wszystkich sondażach z bezpieczną – wynoszącą około 30 pkt. proc. – przewagą. Podstawowym pytaniem nie było więc to, czy ugrupowanie Zełenskiego wygra, tylko jakich rozmiarów będzie to zwycięstwo. Może właśnie dlatego atmosfera w większości sztabów wyborczych w Kijowie była nieco senna i apatyczna – zwycięzca był z góry znany, a pozostałym partiom trudno było ogłosić sukces. I o ile w sztabie ugrupowania byłego prezydenta Petra Poroszenki robiono dobrą minę do złej gry i częstowano dziennikarzy aperol spritzem, a u Zełenskiego odtworzono nieformalny klimat z czasów kampanii prezydenckiej (m.in. znów wystawiono dla gości stoły do ping-ponga), o tyle większość dziennikarzy miała problem z wejściem do sztabu Julii Tymoszenko i część z nich musiała prowadzić relacje sprzed budynku. Wielkiej fety nie szykowano również w sztabie otwartego na dialog z Moskwą ugrupowania Za Życie! ani u politycznych debiutantów z partii Głos.

Kiedy chwilę po godzinie 20 stacje informacyjne pokazały wyniki badań exit poll i słupki poparcia poszczególnych ugrupowań poszybowały w górę, stało się jasne, że Zełenski ze swoimi ludźmi doprowadził do kolejnego politycznego nokautu. Ponad 40 proc. poparcia w wyborach proporcjonalnych to kolejny rekord w ukraińskich wyborach – w historii niepodległej Ukrainy żadna partia bowiem nie odniosła tak wysokiego zwycięstwa. Dotychczasowy rekord poparcia w części proporcjonalnej należał do Partii Regionów – w 2007 r. zagłosowało na nią 34,4 proc. wyborców. Mimo że sam Zełenski żartował, że wynik ten jest nieco gorszy od 73,2 proc., czyli rezultatu, jaki uzyskał w drugiej turze wyborów prezydenckich, nie ulegało wątpliwości, że partia, która została stworzona de facto wraz z początkiem kampanii, dokonała rzeczy niesłychanej.

Zmierzch starych polityków

Aby w pełni ocenić rozmiary zwycięstwa Ze!Drużyny – jak nad Dnieprem przyjęło się nazywać prezydencki ruch polityczny – trzeba było poczekać jeszcze kilka godzin, aż zaczną spływać wyniki z jednomandatowych okręgów wyborczych. Specyfika ukraińskiego systemu wyborczego zasadza się bowiem na tym, że skład parlamentu wyłaniany jest w sposób mieszany. Połowa miejsc przypada deputowanym wybranym z ogólnokrajowej listy, a połowa właśnie poprzez głosowanie w JOW. Dotychczas to właśnie okręgi jednomandatowe służyły wszelkiej maści politycznym wygom, by zagwarantowali sobie miejsca w parlamencie – wystarczyło wyremontować w swoim okręgu wyborczym drogę, szkołę albo wyłożyć pieniądze na park, boisko, cerkiew i można było się cieszyć z mandatu deputowanego Rady Najwyższej. Przy okazji zapominając na następne kilka lat o swoich wyborcach.

System ten premiował korupcję wyborczą, dlatego od lat apelowano o jego zmianę. Aktywiści społeczni przez cały pomajdanowy okres naciskali w tej sprawie na Petra Poroszenkę. Jednak prezydent, choć oficjalnie zgadzał się z ich argumentami, nie podjął w tym obszarze żadnych znaczących działań. Dopiero objęcie prezydentury przez Zełenskiego doprowadziło do uchwalenia na sam koniec funkcjonowania poprzedniego składu Rady Najwyższej zmian do kodeksu wyborczego, likwidując mieszaną ordynację – jednak dopiero od następnych wyborów.

W efekcie tego lipcowe wybory miały być ostatnią okazją dla starych i doświadczonych polityków, by trafić do parlamentu według starych zasad. Tymczasem doszło do prawdziwej rewolucji.

Gdy zaczęły spływać pierwsze rezultaty z JOW, wielu obserwatorów życia politycznego nad Dnieprem przecierało oczy ze zdumienia – bogaci i syci politycy/biznesmeni (w ukraińskich realiach pojęcia ściśle ze sobą związane) musieli pogodzić się z porażką. Do parlamentu po raz pierwszy od kilku kadencji – a w niektórych przypadkach po raz pierwszy od czasów, gdy swoją działalność rozpoczęła Rada Najwyższa niepodległej Ukrainy – nie weszły takie legendy ukraińskiej polityki jak choćby dwukrotny przewodniczący parlamentu Wołodymyr Łytwyn (63 lat), były szef gigantycznych zakładów Motor Sicz Wiaczesław Bogusłajew (80 lat), odpowiedzialny za fałszerstwa wyborcze w 2004 roku Serhij Kiwałow (65 lat) czy też tak istotne postaci w ostatnich latach jak prawa ręka Petra Poroszenki, a także kluczowa postać w wielu aferach Ihor Kononenko czy oligarcha Kostiantyn Żewago. Spis znanych polityków, którym JOW nie dały mandatu, jest znacznie dłuższy, a większość z nich swoje porażki poniosła z kandydatami Sługi Narodu – najczęściej absolutnymi politycznymi debiutantami. Szczególnie uderzający jest przykład Bogusłajewa, który przegrał w swoim okręgu wyborczym z 29-letnim fotografem weselnym.

Dzięki rewelacyjnemu wynikowi kandydatów prezydenckiego ugrupowania w jednomandatowych okręgach wyborczych Sługa Narodu podwoił liczbę swoich deputowanych i uzyskał samodzielną większość. Zaskoczenia nie kryli nawet sami przedstawiciele zwycięskiej partii – jeszcze w dniu wyborów pytani przez dziennikarzy o ewentualny skład koalicji rządzącej mówili, że są na nią gotowi i rozpatrują różne warianty. Według swoich rachunków liczyli oni bowiem na ok. 80 mandatów z JOW. Tymczasem zdobyli ich 129 i teraz nie muszą się już martwić o to, z kim wejdą do koalicji. Chyba że będzie im zależało na przeprowadzeniu zmian na poziomie ustawy zasadniczej. Wówczas partnerami Sługi Narodu najpewniej zostaną przedstawiciele nowej, proeuropejskiej partii Głos oraz niezniszczalna Julia Tymoszenko ze swoją Batkiwszczyną. Współpraca z Petrem Poroszenką i prorosyjską partią Za Życie! wydaje się na razie nierealna.

Tezę, że na Ukrainie doszło niejako do kolejnej rewolucji, tyle tylko, że dokonanej przy wyborczych urnach, a nie na kijowskich ulicach, potwierdza fakt, że nowy skład Rady Najwyższej będzie w trzech czwartych rekrutował się z polityków bez doświadczenia. Jedynie ćwierć składu ukraińskiego parlamentu będą stanowiły osoby z doświadczeniem w roli deputowanych. Reszta do tej pory nigdy nie pracowała w parlamencie, nie zajmowała się pisaniem ustaw, kontrolą swojego biura itd. Nic więc dziwnego, że nad Dnieprem w wielu kręgach panuje niepokój związany z tym, jak będzie wyglądała praca nowego parlamentu. Niejako w odpowiedzi na te wątpliwości ludzie Zełenskiego postanowili przeprowadzić dla swoich przyszłych parlamentarzystów szeroko zakrojone szkolenia, na których będą przeprowadzane zajęcia m.in. z organizacji pracy parlamentu czy sposobu zgłaszania i procedowania ustaw. Nowy parlament będzie więc uczył się tego, jak ma funkcjonować w teorii, a zaraz potem w praktyce.

Patrząc na to z innej strony, obecna sytuacja to spełnienie marzeń wielu Ukraińców, którzy od lat domagali się pełnego odnowienia parlamentu – doświadczenie dotychczasowych parlamentarzystów owocowało bowiem nie tyle lepszej jakości ustawami, ile szeroko zakrojonymi intrygami politycznymi i korupcyjnymi aferami. Ustawy i tak pisane były najczęściej przez zewnętrznych ekspertów, a wielu deputowanych korzystało ze stanowiska przede wszystkim do wzmacniania swojej pozycji w biznesie oraz cieszyło się z możliwości zasłaniania się immunitetem.

Te czasy jednak mają się skończyć – jedną z pierwszych inicjatyw ustawodawczych nowego parlamentu ma być właśnie zniesienie immunitetu dla parlamentarzystów, jak i doprowadzenie do zwiększenia efektywności walki z korupcją.

Zamiana na lepszy model?

Na Ukrainie niewątpliwie idzie nowe, jednak wynik wyborów przyniósł tyle samo odpowiedzi, co pytań. Podstawową kwestią jest to, jak będzie funkcjonować sama partia władzy i na ile jest to spójny twór polityczny. Jest to bowiem ugrupowanie, które zostało stworzone niejako w biegu, z nie do końca jasnym rozkładem wewnętrznych sił i programem, który jest tyleż atrakcyjny dla wyborcy (walka z korupcją, rozwój wsi, cyfryzacja państwa, rozwiązanie kwestii konfliktu na wschodzie kraju), co pozbawiony konkretów.

O kształcie list w wyborach proporcjonalnych decydowało, kto i jak zasłużył się w czasie prezydenckiej kampanii Wołodymyra Zełenskiego. W związku z tym wiele miejsc na niej otrzymali ludzie związani z holdingiem medialnym Ihora Kołomojskiego o nazwie 1+1, m.in. dyrektor generalny głównej stacji telewizyjnej Ołeksandr Tkaczenko. Drugą grupą byli eksperci zaangażowani w opracowywanie programu wyborczego Ze!Drużyny, a także partnerzy Zełenskiego z jego firmy produkcyjnej Kwartał 95. Lecz jeśli chodzi o deputowanych wybranych w JOW, istnieje wiele wątpliwości. Postaci zagadkowych, jak wspomniany fotograf weselny Serhij Sztepa, jest bowiem w nowej Radzie więcej. Czy będą karnie głosować, tak jak zechce prezydent oraz partyjna większość? Ilu z nich jest mniej lub bardziej proeuropejskich? Jaka część jest otwarta na dialog z Rosją? Jakie są ich poglądy na kwestię językową na Ukrainie? Mogą się też okazać łakomym kąskiem dla oligarchów czy lokalnych grup interesów, które wciągną ich w swoją strefę wpływów.

Dobry gospodarz i źli urzędnicy

Jak będzie, pokażą najbliższe miesiące. Nie ulega jednak wątpliwości, że na razie zwycięska partia jest przysłowiowym kotem w worku. Niewiadomych jest mnóstwo, kwestii klarownych – bardzo mało. Jednym z nielicznych pewników jest to, że głównym spoiwem dla partii władzy będzie Wołodymyr Zełenski i jego otoczenie – nie ulega bowiem wątpliwości, że to właśnie oni są autorami sukcesu wyborczego, zarówno obecnego prezydenta Ukrainy, jak i jego partii. To aktywność Zełenskiego w ostatnich tygodniach, gdy jeździł po kraju i punktował kolejne patologie ukraińskiej rzeczywistości (m.in. korupcję na granicy, krytyczny stan służby zdrowia), dała paliwo do podtrzymania wśród wyborców wiary w całe przedsięwzięcie. Konkretów, zwyczajowo już, brakowało, ale za to udało się podtrzymać wizerunek, który zagwarantował Zełenskiemu najwyższy urząd w państwie. Na razie spełnia on oczekiwania wielu Ukraińców jako „silny gospodarz", który potrafi uderzyć pięścią w stół i ustawić do pionu na forum publicznym „złych urzędników". Tak było między innymi, gdy zmusił jednego z pograniczników do przyznania się przed tłumem dziennikarzy do tego, że ma najnowszego iPhone'a, choć przecież przy jego oficjalnej pensji była to rzecz – delikatnie rzecz ujmując – poza zasięgiem finansowym i w odczuciu wielu stanowiła przyznanie się do korupcji. Podobny mechanizm prezydent zastosował, gdy w bezceremonialny sposób obsztorcował jednego z kierowników podkijowskiego szpitala za fatalny stan placówki.

Na dobrą sprawę Zełenski takimi działaniami ponownie odegrał sceny z serialu „Sługa narodu". Kolejny raz przeniósł wykreowaną przez siebie i scenarzystów postać do świata realnego. I kolejny raz przyniosło mu to profity. To on pociągnął całą kampanię i to na nim wciąż opiera się szyld Sługi Narodu. Jest młodszą i bardziej atrakcyjną marketingowo wersją Aleksandra Łukaszenki, który od lat cieszy się wśród wielu Ukraińców renomą dobrego gospodarza. Pytanie tylko, na jak długo ten wizerunek wystarczy i w jakim kierunku będzie ewoluował sam Zełenski. A także czy partia będzie w stanie wykreować innych politycznych graczy wagi ciężkiej.

Brak alternatywy

Polityczni konkurenci nowej siły, której udało się stworzyć idealny produkt polityczny na rynek ukraiński, na razie pozostają bezsilni wobec czaru Zełenskiego. Otwarta na dialog z Rosją partia Za Życie!, choć zdobyła drugie miejsce, jest ugrupowaniem, które zawdzięcza swój wynik wyborczy przede wszystkim starszym ludziom z południowo-wschodniej części kraju i trudno przypuszczać, by w najbliższych latach stronnictwo znalazło receptę na lepszy rezultat i poszerzenie elektoratu. Europejska Solidarność Petra Poroszenki z trudem uzyskała niewiele ponad 8 proc. i pojedyncze mandaty z JOW, podobnie zresztą jak Batkiwszczyna Julii Tymoszenko. Teoretycznie największy konkurent w walce o głosy „nowej Ukrainy", czyli partia Głos Swiatosława Wakarczuka, pomimo zbliżonego formatu walki o głosy (Wakarczuk podczas kampanii dawał po spotkaniach z wyborcami koncerty wraz ze swoim legendarnym zespołem Okean Elzy, podobnie jak Zełenski jeździł podczas kampanii prezydenckiej ze swoją grupą kabaretową po Ukrainie), ledwo przekroczył próg wyborczy. Partia stworzona przez grono aktywistów społecznych, często po wielu stażach w krajach Unii Europejskiej i Stanach Zjednoczonych, okazała się zbyt elitarna i zbyt skoncentrowana na wyborcy z zachodniej Ukrainy, aby osiągnąć sukces w skali całego kraju.

Wobec tego na Ukrainie nie ma na razie żadnej politycznej alternatywy dla efemerycznej i zagadkowej partii Sługa Narodu. Paradoksalnie jej nieokreśloność jest jej największą zaletą, bo dzięki niej jest w stanie przyciągać zarówno wyborców prozachodnich, jak i skłaniających się ku dialogowi z Rosją. Jest otwarta na każdego.

Dziś Zełenski i jego otoczenie mogą przegrać tylko z samymi sobą, ale z czasem, kiedy ruszą prace nowej Rady Najwyższej, sama kreacja wizerunku może już nie wystarczyć i nie będzie w stanie dłużej zastępować konkretnych działań. Pewnie dlatego w niedzielny wieczór wyborczy ukraiński prezydent z uśmiechem zakończył swoje wystąpienie stwierdzeniem, że czasu na odpoczynek jest mało. Wiele wskazuje bowiem na to, że Zełenski i jego ludzie będą chcieli pójść za ciosem i doprowadzić do kolejnych przyspieszonych wyborów – tym razem samorządowych. A tym samym zgarnąć całą pulę. Władzę ogromną, jakiej do tej pory nie miało w czasach niepodległej Ukrainy żadne ugrupowanie. Pytanie tylko, co zechcą z tą władzą zrobić.

Na Ukrainie mało kto oczekiwał wielkich niespodzianek w niedzielny wieczór wyborczy. Od wielu tygodni prezydencka partia Sługa Narodu była liderem we wszystkich sondażach z bezpieczną – wynoszącą około 30 pkt. proc. – przewagą. Podstawowym pytaniem nie było więc to, czy ugrupowanie Zełenskiego wygra, tylko jakich rozmiarów będzie to zwycięstwo. Może właśnie dlatego atmosfera w większości sztabów wyborczych w Kijowie była nieco senna i apatyczna – zwycięzca był z góry znany, a pozostałym partiom trudno było ogłosić sukces. I o ile w sztabie ugrupowania byłego prezydenta Petra Poroszenki robiono dobrą minę do złej gry i częstowano dziennikarzy aperol spritzem, a u Zełenskiego odtworzono nieformalny klimat z czasów kampanii prezydenckiej (m.in. znów wystawiono dla gości stoły do ping-ponga), o tyle większość dziennikarzy miała problem z wejściem do sztabu Julii Tymoszenko i część z nich musiała prowadzić relacje sprzed budynku. Wielkiej fety nie szykowano również w sztabie otwartego na dialog z Moskwą ugrupowania Za Życie! ani u politycznych debiutantów z partii Głos.

Pozostało 92% artykułu
Plus Minus
Michał Szułdrzyński: Co łączy składkę zdrowotną z wyborami w USA
Plus Minus
Politolog o wyborach prezydenckich: Kandydat PO będzie musiał wtargnąć na pole PiS
Plus Minus
Bogusław Chrabota: Dlaczego broń jądrowa nie zostanie użyta
Plus Minus
„Empire of the Ants”: 103 683 zwiedza okolicę
Materiał Promocyjny
Klimat a portfele: Czy koszty transformacji zniechęcą Europejczyków?
Plus Minus
„Chłopi”: Chłopki według Reymonta