Jan Bończa-Szabłowski: Gombrowicz pokazał pupę

Mija rok Gombrowicza i mija nie tylko bezpowrotnie, ale i bezwiednie. Tak jak festiwal w Radomiu, o którym prawie w ogóle się nie mówiło.

Publikacja: 08.11.2024 14:12

Jan Bończa-Szabłowski: Gombrowicz pokazał pupę

Foto: Wikimedia Commons/Domena Publiczna

Kiedy Wojciech Kępczyński, reżyser, choreograf, objął dyrekcję Teatru w Radomiu, pomyślał, że świetnym artystą promującym miasto mógłby być Witold Gombrowicz, którego rodzina mieszkała nieopodal. Stworzył więc festiwal, którym żył Radom i okolice, i o którym usłyszała cała Polska. Przybywali tu gombrowiczolodzy, studenci, miłośnicy teatru i literatury. Rita Gombrowicz poczuła się jak księżna Himalaj z „Operetki” lub Królowa Małgorzata, choć po polsku mówiła tyle, co Iwona, księżniczka Burgunda. Ożywał teatr, ożywały parki, kawiarnie, skanseny. Kępczyński przeniósł się do Warszawy i z wielkim sukcesem prowadzi dziś Teatr Muzyczny Roma.

Czytaj więcej

„Niko, czyli prosta, zwyczajna historia”: Taka prosta historia

W Radomiu festiwal pozostał w repertuarze, ale – jakby tu rzec po warszawsku – Wola pozostała, Ochota jakoś odeszła (dla niewarszawiaków wyjaśnienie, że to nazwy dzielnic). W tym roku po raz kolejny okazało się, że ten festiwal staje się kwiatkiem do kożucha. W jubileuszowym roku gombrowiczowskim było wiele decyzji przypadkowych, łącznie z doborem jury. Co ma wspólnego z Gombrowiczem np. Lena Frankiewicz, jest dla mnie zagadką. Wyreżyserowała wprawdzie „Iwonę księżniczkę z Burbona”, ale to jednak nie Gombrowicz, lecz Magda Fertacz. I znowu nie było żadnej współpracy festiwalu z istniejącym nieopodal Muzeum Gombrowicza. Nie dziwi mnie wysokie uznanie dla świetnej gdańskiej „Iwony” w reżyserii Adama Orzechowskiego, ale dlaczego nie dostrzeżono kilku zespołów zagranicznych?

Nie doceniono wysiłku artystów, którzy próbują Gombrowicza wypromować poza granicami, wpisać w historię innych narodów.

Nie doceniono wysiłku artystów, którzy próbują Gombrowicza wypromować poza granicami, wpisać w historię innych narodów. Taki był „Ślub” wyreżyserowany przez Norberta Rakowskiego w Narodowym Teatrze Kosowa w Prisztinie. Rakowski pokazał, że Gombrowicz opisuje świat, który, jak współczesne Kosowo, zmaga się z traumą przeszłości i próbuje budować nową rzeczywistość. Więcej szczęścia miała inscenizacja tego utworu przygotowana przez nowojorski Teatr La Mama. Inteligentnie wpisywała się we współczesną historię Stanów Zjednoczonych. Czy docenią ją Amerykanie – czas pokaże.

Tradycją festiwalu stało się, że jurorzy po raz kolejny nie docenili wysiłku artystów z Argentyny. A to prawdziwy fenomen. Obserwuję ich i widzę, że miłość do autora „Transatlantyku” przechodzi tam z pokolenia na pokolenie. Zaczęło się od tych, którzy znali Gombrowicza osobiście, potem swą fascynację przekazali dzieciom i wnukom. I tak pozostało do dziś. Najlepszym przykładem jest Alejandro Radawski. Choć słabo mówi po polsku, to, jak sam przyznał, Gombrowiczem zafascynowany jest właściwie od dziecka. I ta miłość – jak się wydaje podczas oglądania jego spektakli – jest uczuciem całkiem odwzajemnionym. Ukończył studia magisterskie na Wydziale Dramatycznym Universidad Nacional de Artes w Buenos Aires w Argentynie, studiował też pisarstwo kreatywne na Universidad Internacional de Valencia w Hiszpanii. Pisano, że ten dramaturg i reżyser teatralny, autor „Dramaturgii antysnobistycznej”, jest urodzonym poetą, „który porusza widza mrocznymi opowieściami szalonymi i intensywnymi”. Te właśnie szalone i intensywne emocje wzbudzały dwa pokazywane w Polsce spektakle: „Ferdydurke”, a w tym roku też „Pornografia”. Mieszka w Krakowie, ale pracuje też w Finlandii, we Włoszech i w Argentynie. Jego szalony talent i wyobraźnię doceniono w wielu krajach, przyznając mu stypendia twórcze m.in. Funduszu Wyszehradzkiego i Hiszpańskiej Akademii Królewskiej. Polscy pisarze przyjęli go do swego grona i ufundowali pobyt w Willi Decjusza.

Czytaj więcej

Jan Bończa-Szabłowski: Fotel dla pani Eli

Spektakle Alejandra mają zawrotne tempo, są uroczą grą z Gombrowiczem, ukazując jego błyskotliwość, poczucie humoru, ale też groteskowość świata i filozoficzną refleksję. W inscenizacjach Alejandra jest pewne przewrotność, bo zarówno „Ferdydurke”, jak i „Pornografię” rozpisał na kilka młodych aktorek, które z wielką dyscypliną wcielają się w wiele postaci, głównie męskich. Co więcej, wciągają w swą grę publiczność, która nagradza ich nie tylko w Polsce gorącymi brawami.

Na radomskim festiwalu obecność Argentyńczyków jury przyjęło całkowitym milczeniem. Rozumiem, że chciano udowodnić, że najlepsze realizacje polskiego pisarza powstają w Polsce. I żeby to wykazać, należy robić festiwal międzynarodowy.

Kiedy Wojciech Kępczyński, reżyser, choreograf, objął dyrekcję Teatru w Radomiu, pomyślał, że świetnym artystą promującym miasto mógłby być Witold Gombrowicz, którego rodzina mieszkała nieopodal. Stworzył więc festiwal, którym żył Radom i okolice, i o którym usłyszała cała Polska. Przybywali tu gombrowiczolodzy, studenci, miłośnicy teatru i literatury. Rita Gombrowicz poczuła się jak księżna Himalaj z „Operetki” lub Królowa Małgorzata, choć po polsku mówiła tyle, co Iwona, księżniczka Burgunda. Ożywał teatr, ożywały parki, kawiarnie, skanseny. Kępczyński przeniósł się do Warszawy i z wielkim sukcesem prowadzi dziś Teatr Muzyczny Roma.

Pozostało 85% artykułu
Plus Minus
„Empire of the Ants”: 103 683 zwiedza okolicę
Plus Minus
„Chłopi”: Chłopki według Reymonta
Plus Minus
„Największe idee we Wszechświecie”: Ruch jest wszystkim!
Plus Minus
„Nieumarli”: Noc żywych bliskich
Materiał Promocyjny
Klimat a portfele: Czy koszty transformacji zniechęcą Europejczyków?
Plus Minus
Gość "Plusa Minusa" poleca. Jędrzej Pasierski: Dobre kino dla 6 widzów