Zachwyciłam się powieścią „Kos kos jeżyna” Tamty Melaszwili w tłumaczeniu Magdaleny Nowakowskiej (Wydawnictwo Filtry). Drżąca, sensualna, intensywna. Czasem trzeba takiej transowej, wciągającej narracji. W tle też możemy zobaczyć kawałek niespokojnej Gruzji, która jest niejednoznaczna, ale wreszcie nieuproszczona.
Cieszy mnie też, że w polskiej literaturze wciąż płynie spokojny strumień opowieści tożsamościowych, bo to pokazuje, że nie jesteśmy monokulturą i że można o tym mówić bez patosu i tłumaczenia się. Tu szczególnie polecam książkę „Król Warmii i Saturna” Joanny Wilengowskiej (Wydawnictwo Czarne). Uśmiechałam się podczas jej lektury i bardzo mnie to wszystko intrygowało. Poznałam coś, co było dla mnie dotychczas zupełnie nieznane. Tożsamość może stać się ciasną klatką, dlatego tym bardziej lubię obserwować, jak autorzy radzą sobie z jej oswajaniem, otwieraniem i przekształcaniem w dobrowolną przynależność. I bardziej niż o dumie z pochodzenia mówią o szacunku do autonomii, z której wyrastają.
Czytaj więcej
Spektakl „Tom na wsi” Wojtka Rodaka wzruszył mnie i rozśmieszył, a na koniec, niestety, zasmucił.
Z premier filmowych bardzo polecam „Pod szarym niebem” Mary Tamkovich. To polsko-białoruska kooperacja nagrodzona za najlepszy debiut w Gdyni. Film o miłości, a w tle dzieje się polityka, która przeraża, frustruje i obezwładnia, bo mowa jest o represjach ze strony reżimu Aleksandra Łukaszenki. To jednak nie jest film jednoznaczny, przewidywalny, bo stawia pytania uniwersalne: czy warto tyle poświęcić, wiedząc z góry, jakie będą konsekwencje i gdzie są granice między prywatnym a publicznym oraz jakie bohaterstwo, jeśli w ogóle, dziś ma sens?
Jeśli natomiast mielibyśmy wejść w tematykę wciąż społeczną, ale okołozaduszną, to bardzo polecam zeszłoroczną premierę Alice Rohrwacher „La chimera”. W tym obrazie jedni zarabiają na grabieniu grobów, inni poszukują kontaktu z duchami bliskich, a to wszystko jest krytyczne, magiczne i bliskie.