Jan Maciejewski: O srebrnikach raz jeszcze

Nie wiadomo, gdzie zdrada się zaczyna, jasne jest tylko, w którym miejscu się kończy. Na wisielczym sznurze, na uciekających przed wzrokiem zdrajcy spojrzeniach albo witających go plecach.

Publikacja: 31.10.2024 14:00

Jan Maciejewski: O srebrnikach raz jeszcze

Foto: AdobeStock

Nie od razu ruszasz w kierunku szafy. Nie trupa bowiem szukasz, ale czegoś dużo bardziej eterycznego, nieuchwytnego. Czegoś, co prędzej powciskane zostało między klepki parkietu, upchane w najdalszym kącie szuflady – tam, gdzie nie zwykło się zaglądać. Każdy dom ma takie miejsca, gromadzi złogi jak organizm. Ale akurat źródło tego zapachu, bardziej drażniącego niż odurzającego, fetoru na granicy wyczuwalności, nie jest zwykłym odpadkiem. To toksyna, która podtruwa, zabija powoli, ale wytrwale.

Organizm, mieszkanie, naród – pod względem odkładania niechcianych resztek w swoim wnętrzu działają zadziwiająco podobnie. Trupów niech sobie szukają Niemcy i Rosjanie, przed nami stoi bez porównania trudniejsze wyzwanie. Przeszłość naszych sąsiadów z Zachodu i Wschodu porasta od wnętrza gnijąca pleśń zbrodni, naszą – niewidoczna na pierwszy rzut oka narośl zdrady. Tak jak nieuchwytne jest pierwsze kłamstwo, często ginie w mrokach dziejów, przykryte zwałami racjonalizacji i całą gamą innych środków kosmetyki sumień. Nie wiadomo, gdzie zdrada się zaczyna, jasne jest tylko, w którym miejscu się kończy. Na wisielczym sznurze, na uciekających przed wzrokiem zdrajcy spojrzeniach albo witających go plecach. Zbrodnia ma swoje struktury: swoje służby (niby tajne, ale ich członkowie legitymują się przecież samymi twarzami), swoje więzienia i obozy, swoje miejsca kaźni i straceń. Zdrada posiada odpowiedniki każdego z tych elementów, precyzyjne odwzorowanie tamtej struktury, tylko zamiast materii tworzy ją mgła. Niedopowiedzenie, aluzja, przemilczenie.

Czytaj więcej

Jan Maciejewski: Pochwała przypadku

Kiedy to się zaczęło? Kusi, żeby cofnąć się do epoki pierwszych arcyzdrajców, pod koniec istnienia I Rzeczypospolitej. Ale dla uproszczenia wystarczy rzucić okiem na ostatnie 80 lat. „Zdrada jest kwestią daty” – zauważa jeden z bohaterów „Nie trzeba głośno mówić” Józefa Mackiewicza. To, czy jesteś bohaterem, aliantem właściwego obozu, już wtedy, podczas II wojny światowej, było płynne. Zmieniało się jak w kalejdoskopie. I już wtedy – zasada ta również dzisiaj ma się w najlepsze – prawdziwi zdrajcy uwielbiali obdzielać tym mianem swoich przeciwników. A potem – czy cokolwiek się zmieniło? Zmieniały się daty, zmieniali zdrajcy. „Hańba domowa” Jacka Trznadla ma w sobie monotonność masowego mordu. Krwi, która z czasem przestaje szokować, znieczula tego, który ją przelewa skuteczniej od alkoholu czy innych używek. Tylko że w Polsce krew topiono w potoku słów. Obcięte głowy owijano celofanem taśmy filmowej. Trznadel rozmawia z tymi, którzy topili i owijali, i niemal każdy z nich ma tę samą, uzbrojoną we wzruszenie ramion, odpowiedź – takie były czasy. Kwestia daty.

Pewne słowa, pojęcia, są jak ostrza. A te zwykły tępić się i szczerbić, gdy są niewłaściwie używane. A takie figury jak Judasz i słowa jak „srebrniki” jeszcze kiedyś będą nam potrzebne.

Zdrada ewoluowała razem z systemem. Wykształciła swój koalang, język kojarzeniowo-aluzyjny. Tylko że nie służył on (jak w dystopii Janusza Zajdla) do oszukiwania systemu, wodzenia na manowce podsłuchujących maszyn, lecz samych użytkowników tego języka. Zdrada przeżarła polski język jak rdza, przedziurawiła pojęcia, oszpeciła powierzchnię, całe duże jego części uczyniła bezużytecznymi.

Czytaj więcej

Bogusław Chrabota: Zamknąć „800+”. Czas na nowe programy

I przyjdzie czas, że jej złogów trzeba się będzie pozbyć. Ale jest to zadanie na tyle poważne, że podjąć się go mogą jedynie prokuratura i literatura. Tomy akt, setki stron, okoliczności łagodzące, nieustępliwość w dążeniu do prawdy. Nie powinni, nie mogą wręcz zabierać się za podobne rozliczenia publicyści. I na tym głównie polega mój problem z głośnym tekstem redaktora Bogusława Chraboty, w którym określił on program 500+ mianem „srebrników”. Nawet nie o to, że jest to metafora tyleż podniosła, ileż nietrafiona, i że zaprawdę inni Judasze byli i są tu nadal czynni. Nie szukałbym ich akurat wśród dzieci wyprowadzonych ze stanu skrajnego ubóstwa czy rodzin mogących pierwszy raz w życiu wybrać się na wakacje.

Pewne słowa, pojęcia, są jak ostrza. A te zwykły tępić się i szczerbić, gdy są niewłaściwie używane. A takie figury jak Judasz i słowa jak „srebrniki” jeszcze kiedyś będą nam potrzebne.

Nie od razu ruszasz w kierunku szafy. Nie trupa bowiem szukasz, ale czegoś dużo bardziej eterycznego, nieuchwytnego. Czegoś, co prędzej powciskane zostało między klepki parkietu, upchane w najdalszym kącie szuflady – tam, gdzie nie zwykło się zaglądać. Każdy dom ma takie miejsca, gromadzi złogi jak organizm. Ale akurat źródło tego zapachu, bardziej drażniącego niż odurzającego, fetoru na granicy wyczuwalności, nie jest zwykłym odpadkiem. To toksyna, która podtruwa, zabija powoli, ale wytrwale.

Pozostało 90% artykułu
Plus Minus
Podcast „Posłuchaj Plus Minus”: Polska przetrwała, ale co dalej?
Plus Minus
„Septologia. Tom III–IV”: Modlitwa po norwesku
Plus Minus
„Dunder albo kot z zaświatu”: Przygody czarnego kota
Plus Minus
„Alicja. Bożena. Ja”: Przykra lektura
Materiał Promocyjny
Big data pomaga budować skuteczne strategie
Plus Minus
"Żarty się skończyły”: Trauma komediantki
Materiał Promocyjny
Seat to historia i doświadczenie, Cupra to nowoczesność i emocje