Dziesięć miesięcy temu nie sposób było się domyśleć, że kropla wody, która przeleje czarę, a co najmniej rozleje wielką kałużę, będzie nosiła imię Roberta Kostry. Wszyscy już znają to imię, w jego obronie wkroczyli w szranki i ci z lewa, i ci z prawa. I symetryści, a nawet ci obojętni. Kropla, która przelewa czarę, a potem drąży skałę, wyskakuje często nieoczekiwanie jak dżinn z lampy (przepraszam, ale ogromnie lubię mieszać ze sobą takie zwroty).
Od początku koalicja zapowiadała czyszczenie stajni Augiasza i wyrzucała na prawo i na lewo: z mediów, ze spółek, z instytucji publicznych i właściwie skąd tylko mogła wyrzucać – od kierownika po sekretarkę. Bardzo się dziwiłam, że mało było protestów, że nikt z dyplomatów nie podał ministra do sądu za obrazę. Wszak mitologiczne czyszczenie stajni Augiasza nie miało polegać na czesaniu koni, tylko na wyrzuceniu zwierzęcych odchodów.
Czytaj więcej
Ostatnio pisałam swój felieton post factum. Teraz piszę, gdy powódź jeszcze trwa i nie wiadomo, kiedy ani jak się zakończy.
Po wyborach 15 października Hutu stali się Tutsi, a Tutsi zmienili się w Hutu
Oczywiście, gdy jednego się usuwa, daje to szansę drugiemu, a cała akcja czyszczenia była robotą partyjną. Jak zawsze ci, którzy uprzednio bronili konkursów i byli przeciwko wojnie domowej, gdy tylko z Tutsi przeobrazili się w Hutu, zabrali się do dzieła. Najzabawniejsze (dla mnie w każdym razie) było to, że depisizacją zajęli się przede wszystkim przeciwnicy dekomunizacji sprzed 35 lat. PiS oddał w zeszłym roku zwyczajnie władzę w wolnych i demokratycznych wyborach i nic sobie nie zatrzymał. Komuniści zaś długo się targowali, zanim zaczęli oddawać władzę i wynegocjowali sobie doskonałe warunki, zatrzymując wiele posad, pieniędzy i wpływów.