Gdy Ben miał 13 lat, jego rodzina przeprowadziła się do innego kraju, przez co chłopak czuł się samotny i zagubiony. Ucieczki zaczął szukać na YouTubie. Jak po kilku latach opowiedział w rozmowie z „Guardianem”, początkowo filmiki były dość niewinne, ale szybko algorytmy zaczęły mu podsuwać treści mizoginistyczne. „Byłem w wieku dojrzewania, nie wiedziałem, co dzieje się z moim ciałem, i czułem się sfrustrowany, więc oglądałem materiały o tym, dlaczego mężczyźni są nieszczęśliwi”. Najpierw dowiadywał się, że „zasługuje na miłość”, ale wkrótce zaczęły go zasypywać sugestie, że jego nieszczęście to wina feminizmu. „Zaczął się efekt kuli śnieżnej” – wspomina Ben, przyznając, że jego antykobiece poglądy powodowały wiele kłótni z mamą i siostrą.
Ostatecznie to ojciec pomógł chłopakowi wyrwać się z tego środowiska. Wielogodzinne rozmowy spowodowały, że nastolatek zrozumiał, jak szkodliwe treści serwowała mu sieć. Eksperci ostrzegają, że w internecie masowo rośnie popularność mizoginistycznych treści, co z kolei prowadzi do wzrostu agresji wobec kobiet. Cierpią też sami mężczyźni. W dużej mierze odpowiadają za to internetowi influencerzy, tacy jak Andrew Tate, który nazywa siebie „królem toksycznej męskości”.
Czytaj więcej
Błyskawicznie rosnąca grupa państw zwana BRICS+ ma ambicje wpływać na kierunki rozwoju całego świata. I choć nie każdy z członków podziela antyzachodnią fiksację Iranu czy Rosji, inni się boją, że amerykańską dominację zastąpi chińska, a jeszcze inni wprost ze sobą rywalizują, Zachód nie może tego wyzwania zlekceważyć.
„Alfa” i „incele” coraz większym zagrożeniem dla kobiet. Języka mizoginów zaczynają używać już nawet 12-latkowie
Tzw. incele, czyli mężczyźni, którzy określają się jako niezdolni do znalezienia partnerek, bo w ich przekonaniu zabierają im je przystojniejsi i atrakcyjniejsi rywale; samce alfa i trenerzy podrywu traktujący kobiety wyłącznie jako obiekt seksualny; ruch praw mężczyzn, czyli grupa walcząca z rzekomą dyskryminacją mężczyzn; „mężczyźni idący swoją własną drogą”, którzy nawołują do unikania kobiet, bo te są toksyczne; wreszcie tzw. redpillowcy wzywający do wyrwania się z opresji narzuconej przez kobiety i feminizm – te wszystkie, nierzadko skonfliktowane ze sobą subkultury, tworzą tzw. manosferę. To nieformalna i luźno powiązana ze sobą sieć blogów, stron, forów i użytkowników, skupiających się na kwestiach szeroko rozumianej męskości w jej najbardziej toksycznym wymiarze.
To królicza nora bez dna, pełna nienawiści do kobiet, których rola sprowadzana jest do posłuszeństwa, prokreacji i zaspokajania partnera. To wszystko okraszone specyficznym językiem. Kobiety określa się tu jako „Stacy”, czyli seksowne długonogie blondynki przyzwyczajone do życia w luksusie, czy „Backy” będące synonimem feministek z ufarbowanymi na kolorowo włosami, próbujące zwrócić na siebie uwagę. W polskiej „manosferze” występują z kolei głupiutkie „Julki” o lewicowych poglądach oraz „pOlki”, czyli roszczeniowe kobiety zainteresowane tylko pieniędzmi, które „lecą na murzynów”.