Pora przemyśleć globalne rządy

Błyskawicznie rosnąca grupa państw zwana BRICS+ ma ambicje wpływać na kierunki rozwoju całego świata. I choć nie każdy z członków podziela antyzachodnią fiksację Iranu czy Rosji, inni się boją, że amerykańską dominację zastąpi chińska, a jeszcze inni wprost ze sobą rywalizują, Zachód nie może tego wyzwania zlekceważyć.

Publikacja: 16.08.2024 10:00

– Razem możemy stworzyć bardziej sprawiedliwy świat – przekonywał podczas szczytu BRICS w sierpniu 2

– Razem możemy stworzyć bardziej sprawiedliwy świat – przekonywał podczas szczytu BRICS w sierpniu 2023 r. w Johannesburgu prezydent RPA Cyril Ramaphosa (w środku). Obok niego od lewej: prezydenci Brazylii Luiz Inácio Lula da Silva i Chin Xi Jinping oraz premier Indii Narendra Modi i szef MSZ Rosji Siergiej Ławrow

Foto: GIANLUIGI GUERCIA/POOL/AFP

Pod koniec sierpnia 2023 r. uwaga świata na chwilę skupiła się na Johannesburgu. Do RPA na coroczny szczyt grupy BRICS przybyli przywódcy Chin, Indii oraz Brazylii. Rosję reprezentował online prezydent Władimir Putin. Po dwóch dniach rozmów i negocjacji liderzy przedstawili mediom ustalenia 15. szczytu. Głos jako pierwszy zabrał gospodarz, prezydent RPA Cyril Ramaphosa, który ogłosił, że organizacja zgodziła się przyjąć w swoje szeregi sześć nowych państw. Po tych słowach w sali rozległy się gromkie brawa. „Razem możemy stworzyć bardziej inkluzywny i sprawiedliwy świat”, podkreślił prezydent RPA.

„Rozszerzenie BRICS wzmocni wiarę wielu państw w bardziej wielobiegunowy porządek”, powiedział z kolei premier Indii Narendra Modi. Z przedmówcami zgodził się chiński przywódca Xi Jinping, który stwierdził, że do BRICS powinno dołączyć więcej państw, „by uczynić zarządzanie światem bardziej uczciwym i sensownym”. Według ekspertów pierwsze od dekad rozszerzenie organizacji pokazuje, że wyczuła ona geopolityczny moment, gdy z powodu wojny w Ukrainie część państw musiała określić się wobec Zachodu. Przekaz o wielobiegunowym świecie skierowany jest do tych krajów, które czują niechęć do amerykańskiej i europejskiej dominacji.

Czytaj więcej

Władimir Putin walczy z aborcją, bo potrzebuje mięsa armatniego

W krajach BRICS+ mieszka 46 proc. ludności Ziemi. „Widać, że ta platforma jest atrakcyjna. Stała się głównym reprezentantem Globalnego Południa” 

Najpierw był akronim BRIC. Po raz pierwszy użył go w 2001 r. Jim O’Neill, główny ekonomista banku Goldman Sachs. Bankier wykorzystał go, by opisać: Brazylię, Rosję, Indie i Chiny, czyli grupę krajów, które na początku nowego stulecia były najszybciej rozwijającymi się gospodarkami świata. Prognozowano, że do połowy XXI wieku państwa te będą globalnymi potęgami. To, co zaczęło się jako prognoza mająca zachęcić inwestorów, szybko przerodziło się w platformę międzynarodowej współpracy.

– Pierwsze przymiarki do stworzenia bloku politycznego pojawiły się już w latach 90. W 1998 r. ówczesny premier Rosji Jewgienij Primakow poleciał do Indii, gdzie rzucił pomysł, by wspólne z Pekinem utworzyć grupę trzech mocarstw. Po zimnej wojnie czuły się zagrożone jednobiegunowym światem, w którym, jak się wydawało, Stany Zjednoczone mogą zrobić wszystko. Wówczas inicjatywa nie nabrała jeszcze kształtów z powodu nieufności między państwami – przypomina „Plusowi Minusowi” dr Patryk Kugiel, ekspert ws. Azji Południowej z Polskiego Instytutu Spraw Międzynarodowych (PISM).

W 2009 r. cztery kraje BRIC spotkały się na pierwszym szczycie zorganizowanym w Jekaterynburgu. Kilka miesięcy później do grupy dołączyła Republika Południowej Afryki, dodając do jej nazwy literę „S” (od angielskiego South Africa). W 2014 r. BRICS powołało swoją pierwszą międzynarodową instytucję – Nowy Bank Rozwoju (NDB). Zadaniem instytucji, której kapitał początkowy wynosił ponad 50 mld dolarów, jest udzielanie kredytów krajom rozwijającym się na budowę infrastruktury. Do tej pory według oficjalnych danych bank zatwierdził ponad 90 projektów o łącznej wartości 33 mld dolarów. Dołączyły do niego także kolejne kraje, w tym Bangladesz, Egipt, Zjednoczone Emiraty Arabskie oraz Urugwaj. 

Równolegle z powstaniem NDB stworzono także specjalną rezerwę w wysokości 100 mld dolarów, która ma zapewniać awaryjne pożyczki w przypadku kryzysu płynności któregoś z państw członkowskich. Jest ona postrzegana jako alternatywa dla Międzynarodowego Funduszu Walutowego. – W ramach współpracy między krajami BRICS dzieje się dużo więcej. Dochodzi do spotkań ministrów rozwoju, szefów banków centralnych, przedstawicieli świata nauki, do wymiany dziennikarzy i młodzieży – mówi Patryk Kugiel.

W następnych latach poza kolejnymi szczytami organizacja nie budziła wielkiego zainteresowania światowych mediów. Sytuacja zaczęła się zmieniać w zeszłym roku. Po wspomnianym już szczycie w Johannesburgu do grupy dołączyły Egipt, Etiopia, Zjednoczone Emiraty Arabskie (ZEA), Iran oraz Arabia Saudyjska, choć ta ostatnia wciąż nie ogłosiła tego publicznie. Argentyna, wraz ze zmianą prezydenta, wycofała się ze współpracy. Tym samym BRICS+, jak zaczęto nazywać organizację, zrzesza obecnie państwa zamieszkałe przez 46 proc. ludności Ziemi i odpowiadające za 36 proc. globalnego PKB oraz 25 proc. światowego handlu. Dodatkowo, jeśli Rijad oficjalnie potwierdzi swoje członkostwo, blok będzie odpowiadał za jedną trzecią światowej produkcji ropy.

– BRICS poszerzyło swoją reprezentację wśród globalnego Południa, integrując nowe kraje z różnych regionów. Jednocześnie dzięki tak wypłacalnym państwom, jak ZEA czy Arabia Saudyjska, powiększa się dźwignia finansowa NDB – mówi „Plusowi Minusowi” prof. Günther Maihold, politolog i latynoamerykanista z Niemieckiego Instytutu Spraw Międzynarodowych i Bezpieczeństwa.

Według słów prezydenta Ramaphosy to nie ostatnie rozszerzenie, ponieważ 22 kraje już formalnie poprosiły o przyjęcie do bloku, a 40 wyraziło takie zainteresowanie. Wraz ze wzrostem liczby członków i wybuchem wojny w Ukrainie państwa BRICS + coraz głośniej zaczęły mówić o tym, że ich celem jest stworzenie porządku międzynarodowego nieopierającego się na dominacji Zachodu. Na przykład chińskie media, odnosząc się do grupy G7 (USA, Japonia, Niemcy, Włochy, Francja, Kanada, Wielka Brytania), piszą o „klubie, starych bogatych krajów”, którym przeciwstawiają się państwa „opowiadające się za większą sprawiedliwością na świecie”.

Przed spotkaniem w Johannesburgu Siergiej Ławrow ostrzegał z kolei Zachód, że „próba utrzymania hegemonii będzie miała odwrotny skutek od zamierzonego”. Podobne głosy słychać także z innych stolic krajów członkowskich, i nie tylko. – Po rosnącej liczebności państw BRICS widać, że ta platforma jest atrakcyjna, i należy zapytać, dlaczego tak się dzieje. Stała się głównym reprezentantem Globalnego Południa, które coraz częściej pyta, dlaczego USA mają prawo weta w Międzynarodowym Funduszu Walutowym albo dlaczego Amerykanin musi być szefem Banku Światowego. Wiele krajów podziela pogląd, że promowanie demokracji przez Zachód służy do ingerencji w ich wewnętrzne sprawy. Po wybuchu wojny w Ukrainie nie podoba im się odcięcie Rosji od systemu SWIFT, bo obawiają się, że kiedyś może je spotkać to samo. Przykładowo Indie nie krytykują Moskwy z powodu inwazji, ponieważ liczą, że na zgliszczach tej wojny narodzi się nowy porządek świata – tłumaczy dr Kugiel.

Obecnie w gronie BRICS+ trwa ożywiona debata o dedolaryzacji, czyli przejściu w rozliczeniach między członkami na waluty narodowe. Pojawia się też pomysł stworzenia nowej międzynarodowej waluty (jeszcze do tej kwestii w tekście wrócimy). Ma to być głównym tematem kolejnego szczytu BRICS+, który odbędzie się w październiku w rosyjskim Kazaniu.

Dla Chin BRICS+ to narzędzie rywalizacji z USA, ale Brazylia, RPA czy Arabia Saudyjska mają inne cele. „Łączy je niezadowolenie z obecnego stanu rzeczy”

Rozszerzenie BRICS doprowadziło do zwiększenia różnorodności bloku, co z jednej strony może być jego siłą, ale z drugiej może utrudnić współpracę. – Wciąż nie wiemy, jaki będzie skutek rozszerzenia. Grupa musi teraz zdecydować, czy dalej chce być bardziej forum wschodzących gospodarek, czy odpowiedzią na istnienie G7. Wszyscy członkowie zgadzają się, że obecny system międzynarodowy nie działa, ale np. Rosja i Chiny są stałymi członkami Rady Bezpieczeństwa ONZ, a inne kraje chcą ją zreformować. Członkowie zgadzają się, że trzeba zmienić działanie Banku Światowego, ale brak konsensusu, jak to zrobić – mówi „Plusowi Minusowi” prof. Daniel Bradlow, wykładowca prawa międzynarodowego na American University oraz ekonomii na Uniwersytecie Pretorii.

To niejedyne różnice między członkami grupy. Dla Chin, państwa niewątpliwie dominującego w BRICS+, platforma ma być przede wszystkim narzędziem rywalizacji ze Stanami Zjednoczonymi. Z tego powodu Pekin przedstawia się jako ambasador Globalnego Południa i promuje wizję wielobiegunowego świata, w którym rozwój gospodarczy jest ważniejszy niż demokracja i prawa człowieka. To właśnie Państwo Środka miało być głównym orędownikiem powiększenia BRICS. Jak zauważają eksperci Fundacji im. Friedricha Naumanna, Chiny starają się też zmniejszyć swoją zależność od Stanów Zjednoczonych, by w przypadku np. konfliktu wokół Tajwanu nie znaleźć się w międzynarodowej izolacji.

Kreml poprzez uczestnictwo w organizacji próbuje zrealizować inne cele. Po pierwsze, chce, by globalne Południe zastąpiło zachodnie rynki utracone w wyniku agresji na Ukrainę. Pewną rekompensatę zapewnia np. sprzedaż ropy do Chin i Indii. Po drugie, poprzez współpracę w ramach BRICS+ Rosja szuka legitymizacji na arenie międzynarodowej. Udział w organizacji i jej rozszerzenie ma pokazać, że mimo zachodnich sankcji Moskwa wcale nie jest izolowana. W oczach Władimira Putina globalne Południe ma być antytezą „zepsutego” Zachodu i alternatywą dla jego dominacji. Stąd też Kreml próbuje się przedstawiać jako obrońca biednych państw eksploatowanych przez dawne imperia kolonialne.

Bardziej antyzachodniego charakteru blokowi nadało dołączenie do niego Iranu. Teheran liczy, że ograniczając rolę Zachodu w relacjach międzynarodowych, uda mu się wyjść z izolacji. Państwo ajatollahów ma też nadzieję, że dzięki członkostwu w grupie uda mu się osłabić skutki sankcji i zyskać wsparcie gospodarcze.

O wiele bardziej zróżnicowane relacje z Zachodem mają Indie. New Delhi utrzymuje dobre stosunki ze Stanami Zjednoczonymi, postrzegając je jako przeciwwagę dla rosnącej siły Chin. Ponadto kraj blisko współpracuje z Waszyngtonem, Tokio i Canberrą w ramach inicjatywy bezpieczeństwa Quad. Rząd premiera Modiego angażuje się w BRICS+ głównie po to, by równoważyć chińskie wpływy wśród państw rozwijających się.

Związki z Waszyngtonem utrzymuje również Arabia Saudyjska, choć królestwo coraz bardziej stawia na niezależność. W tym ma pomóc współpraca z BRICS+. Co więcej, Rijad traktuje członkostwo w organizacji jako część szerszej strategii dywersyfikowania swojej gospodarki, pozyskiwania nowych partnerów handlowych i zmniejszania zależności od ropy. Eksperci RAND Corporation zauważają, że choć Saudowie są już regionalnym liderem, to chcą grać w „wadze ciężkiej”, a do tego potrzebują bliższej współpracy z Chinami.

Dla Brazylii grupa to przede wszystkim narzędzie do promowania interesów globalnego Południa w organizacjach międzynarodowych. Prezydent Lula da Silva nie mówi otwarcie o rywalizacji z Zachodem, ale podkreśla, że świat powinien być bardziej wielobiegunowy. Liczy też na bliższą współpracę gospodarczą z państwami BRICS+.

Czysto ekonomicznie do członkostwa w grupie podchodzą ZEA, które liczą na łatwiejszy dostęp do rynków państw członkowskich. RPA, które prezentuje się w organizacji jako brama do afrykańskich rynków, stara się poprzez nią promować większą niezależność kontynentu na arenie międzynarodowej. Tym samym Pretoria popiera też bardziej zróżnicowany porządek światowy. Dla Egiptu z kolei dołączenie do BRICS+ to niejako kontynuacja zimnowojennej polityki nieangażowania się. Dzięki członkostwu w bloku Kair chce zachować jak największą autonomię.

Pewną rolę odgrywają też oczywiście możliwości, jakie dają bliższe relacje handlowe np. z Chinami. Współpraca w ramach organizacji to dla Etiopii sposób, by poradzić sobie z coraz większym kryzysem gospodarczym. Obecnie kraj znajduje się na granicy niewypłacalności. Z drugiej strony jego strategiczne położenie w regionie Morza Czerwonego oraz udział w chińskiej inicjatywie Pasa i Szlaku powoduje, że Pekinowi zależało na członkostwie Addis Abeby.

Do tych różnic dochodzą jeszcze konflikty między częścią krajów BRICS+. Najbardziej oczywisty to ten na linii New Delhi – Pekin, który co jakiś czas przynosi ofiary w starciach granicznych. Mimo pewnej normalizacji stosunków Teheran i Rijad cały czas rywalizują o dominację na Bliskim Wschodzie. Z kolei Egipt i Etiopia spierają się o dostęp do wód Nilu. Z powodu tych różnic eksperci francuskiego Instytutu Stosunków Międzynarodowych i Strategicznych zauważają, że BRICS+ w odróżnieniu od organizacji, takich jak Unia Europejska czy NATO, pozostanie mało ustrukturyzowaną platformą lub „klubem”.

Nie znaczy to jednak, że państwa członkowskie nie będą w stanie koordynować swoich działań w pewnych aspektach. – Grupa zawsze charakteryzowała się wysokim stopniem wewnętrznej heterogeniczności. Nie przeszkadza jej to współpracować, bo kraje członkowskie przedstawiają wspólną opinię jedynie na temat ograniczonej agendy. Ich główną troską jest zmiana warunków globalnego zarządzania na korzyść wschodzących potęg – tłumaczy prof. Maihold.

Razem będą lepiej słyszalne. – Dla każdego z państw BRICS to narzędzie do wzmocnienia swojego głosu na arenie międzynarodowej. Członkowie mogą mieć między sobą sporo napięć, ale łączy je niezadowolenie z obecnego stanu rzeczy – dodaje dr Kugiel. 

Czytaj więcej

Izrael na cenzurowanym

Jak by tu zastąpić dolara. Waluta BRICS+ ma się nazywać unit i zmienić globalny porządek

Na papierze gospodarka całego BRICS+ stanowi ponad połowę gospodarki państw G7 i wciąż rośnie. Tyle teorii. W praktyce grupa charakteryzuje się dużą dysproporcją poziomów rozwoju, co zmniejsza jej potencjał. – To poważne wyzwanie. Ogromna dominacja Chin prowadzi do nierównowagi, co może wzbudzać nieufność wśród członków bloku. Nie wszyscy chcą się jeszcze bardziej uzależniać od Pekinu – zauważa dr Kugiel. 

Przez to, że Państwo Środka jest największą gospodarką bloku, relacje handlowe wewnątrz BRICS+ nie odbywają się między wszystkimi członkami, lecz między nimi a Chinami. Jak zauważają w swoim raporcie eksperci PISM, ten problem pogłębia jeszcze to, że dziesięć państw grupy leży na czterech różnych kontynentach i nie ma ze sobą wspólnych granic. Stąd też, o ile grupa odpowiada za 25 proc. światowego eksportu, o tyle eksport między członkami wynosi tylko 15 proc. całego eksportu BRICS+. – To powoduje, że państwa mają do czynienia z deficytem handlowym. Rosną też obawy przed zalewaniem rynków chińskimi produktami. Jednak to też nie jest tak, że na tej wymianie tylko tracą. Brazylia sprzedaje do Chin soję, a Indie coraz częściej mówią o tym, że mogą skorzystać na włączeniu się w chińskie łańcuchy dostaw – wyjaśnia dr Kugiel. 

Problematyczne jest również rozwarstwienia ekonomiczne między mniejszymi krajami grupy. Jak zauważają eksperci PISM, o ile w Etiopii PKB na głowę wynosi około tysiąca dolarów, o tyle w ZEA już ponad 50 tys. Ten brak jednorodności powoduje, że poszczególne państwa inaczej podchodzą do takich kwestii, jak chociażby cła albo subsydia. Co więcej, w BRICS+ znajdują się zarówno importerzy, jak i eksporterzy ropy i gazu, a to oznacza, że jednym państwom bardziej zależy na spadku cen surowców na międzynarodowych rynkach, a innym na ich wzroście. Świetnie widać to na przykładzie wciąż niemogącego powstać gazociągu Siła Syberii 2. Rosja chce dzięki niemu sprzedawać do Chin gaz, ale Państwo Środka żąda znacznych obniżek cen, co jest niekorzystne z perspektywy Kremla.

Wreszcie różnice między poziomami gospodarek wpływają na inne podejście do Zachodu i jego instytucji finansowych. Rosja po inwazji straciła dostęp do rynków Unii Europejskiej, a Pekinowi zależy, żeby ten dostęp był jak najszerszy. – Teoretycznie powstanie BRICS+ może promować handel między wszystkimi krajami członkowskimi. Mogą one ograniczać bariery handlowe, znosić wizy, a Nowy Bank Rozwoju może to promować. Na razie nic takiego się jednak nie dzieje, i to jest porażka – mówi prof. Bradlow.

Projektem, który teoretycznie ma pogłębić relacje handlowe wewnątrz grupy i być kolejnym etapem tworzenia wielobiegunowego świata, jest wspomniana już dedolaryzacja i stworzenie nowej „waluty BRICS”. Gdyby te ambitne plany się powiodły, rzeczywiście mogłyby wpłynąć na globalny porządek i zmniejszyć zależność członków organizacji od Zachodu. Znów jednak teoria rozjeżdża się z praktyką. Odchodzenie od dolara w rozliczeniach między krajami BRICS+ na rzecz walut krajowych ma już miejsce od pewnego czasu, ale na znaczeniu zyskało po tym, gdy Waszyngton i Bruksela zamroziły ponad 300 mld dolarów rosyjskich rezerw. Według chińskiego banku centralnego w marcu 2024 r. ponad połowa płatności Państwa Środka odbywała się już w juanach. 80 proc. transakcji między Moskwą a Pekinem prowadzona jest albo w rublach, albo w juanach. Podobnie handel Rosji z Indiami ma miejsce w rupiach albo dirhamach ZEA. New Delhi i Abu Zabi podpisały zaś niedawno układ pozwalający im dokonywać między sobą transakcji w rupiach zamiast w dolarach.

Kłopot w tym, że aby zwiększyć wymianę handlową w walutach narodowych, potrzebne jest utrzymywanie większej liczby tych walut w rezerwie i możliwość ich wymieniania na tę narodową. Ponadto waluty rezerwowe powinny być stabilne. Te kryteria spełnia dolar. W tym kontekście mało realne wydaje się, by w najbliższej przyszłości powstała wspólna waluta BRICS+. W założeniu ma nazywać się unit i w 40 proc. ma mieć pokrycie w złocie, a w 60 proc. w koszykach walut państw członkowskich. Eksperci zauważają jednak, że by tak się stało, potrzebne jest stworzenie wielu instytucji, a to wymaga jednomyślności, co jest trudne do osiągnięcia. Ponadto przy takich rozbieżnościach w potencjałach nowa waluta byłaby zdominowana przez największą gospodarkę bloku, czyli Chiny. Pytanie, czy mniejsze kraje chciałyby związać swoją politykę monetarną i fiskalną z gospodarką Państwa Środka. Faktem jest jednak, że w ostatnim czasie państwa bloku kupują ogromne ilości złota, co zdaniem analityków ma im pomóc w uniezależnieniu się od dolara.

Zachód powinien poważnie potraktować postulaty Globalnego Południa. „To nie jest tak, że BRICS+ to wyłącznie rosyjska i chińska propaganda”

Mimo że BRICS+ na razie nie stwarza zagrożenia dla dominującej pozycji Zachodu, to zdaniem ekspertów organizacja nie powinna być lekceważona. – Już teraz zapewnia platformę do rozwiązywania globalnych problemów w inny sposób, niż robi to G7. Czy to gdy spojrzymy na rosyjską agresję na Ukrainę, czy na uniezależnienie się od zachodniej infrastruktury finansowej – mówi „Plusowi Minusowi” dr Mihaela Papa, specjalistka ds. gospodarek wschodzących i BRICS z Tufts University.

Według analityków Fundacji im. Friedricha Naumanna ostatnie rozszerzenie organizacji powinno być dla Zachodu sygnałem ostrzegawczym, szczególnie że najpewniej nie będzie ono ostatnim. Pod koniec ubiegłego miesiąca akces do BRICS+ zgłosiła Malezja. O członkostwo w ostatnim czasie stara się także Tajlandia. Z kolei w Armenii trwa dyskusja o zaletach współpracy z blokiem. W kolejce czekają jeszcze co najmniej 22 państwa. Jak zauważa portal Asia Sentinel, gdyby wszystkie te kraje dołączyły do bloku, zrzeszałby on państwa zamieszkałe przez ponad 4 mld ludzi, dysponujące 60 proc. światowych rezerw gazu i ropy oraz mające PKB łącznie ponaddwukrotnie większe niż Unia Europejska. – BRICS+ musi zintegrować nowych członków i udowodnić Globalnemu Południu, że członkostwo przynosi konkretne korzyści, inne, niż dają związki z G7. Zobaczymy, czy grupa będzie skłonna zapewnić finansowanie, transfery technologii i rozwiązania w zakresie walki ze zmianami klimatu – zauważa Mihaela Papa.

Czytaj więcej

Dzieci Kremla idą po władzę

Zanim to się stanie, Zachód powinien zacząć działać. – Rozwiązaniem długofalowym jest potraktowanie postulatów globalnego Południa poważnie, zwrócenie większej uwagi na problemy państw rozwijających się. To nie jest tak, że BRICS+ to wyłącznie rosyjska czy chińska propaganda. To są realne resentymenty antyzachodnie i poczucie krzywdy w stosunku do globalnego systemu służącemu głównie Zachodowi. To poczucie istnieje w Azji, w Afryce i Ameryce Południowej. Globalne Południe zawsze takie było, a Moskwa i Pekin tylko to wykorzystują. Zachód musi się zastanowić, jak oddać trochę władzy i uspokoić odczucia państw rozwijających się, że obecny system jest dla nich niekorzystny. Presja będzie rosła, a uznanie, że to tylko rosyjska propaganda, to największy błąd, jaki możemy popełnić – podkreśla Patryk Kugiel.

Wśród zachodnich polityków już pojawiają się pomysły, by do grupy G7 zaprosić RPA oraz Indie, co miałoby pokazać, że głos globalnego Południa jest słyszany. Zachód powinien także jak najbliżej współpracować z krajami rozwijającymi się w kwestiach chociażby zmian klimatu czy bezpieczeństwa żywnościowego i przedstawić im ofertę korzystniejszą niż BRICS+. Może konieczna jest wreszcie także poważna debata o rozszerzeniu składu Rady Bezpieczeństwa ONZ.

– Mam nadzieję, że Zachód zareaguje konstruktywnie. Świat się zmienia i trzeba przemyśleć globalne rządy, tak by były w interesie każdego. Państwa rozwinięte nie mają już tej siły i mocy, które miały kiedyś, i pewna zmiana jest potrzebna – konkluduje prof. Bradlow.

Pod koniec sierpnia 2023 r. uwaga świata na chwilę skupiła się na Johannesburgu. Do RPA na coroczny szczyt grupy BRICS przybyli przywódcy Chin, Indii oraz Brazylii. Rosję reprezentował online prezydent Władimir Putin. Po dwóch dniach rozmów i negocjacji liderzy przedstawili mediom ustalenia 15. szczytu. Głos jako pierwszy zabrał gospodarz, prezydent RPA Cyril Ramaphosa, który ogłosił, że organizacja zgodziła się przyjąć w swoje szeregi sześć nowych państw. Po tych słowach w sali rozległy się gromkie brawa. „Razem możemy stworzyć bardziej inkluzywny i sprawiedliwy świat”, podkreślił prezydent RPA.

Pozostało 97% artykułu
Plus Minus
Trwa powódź. A gdzie jest prezydent Andrzej Duda?
Plus Minus
Liga mistrzów zarabiania
Plus Minus
Jack Lohman: W muzeum modlono się przed ołtarzem
Plus Minus
Irena Lasota: Nokaut koni
Materiał Promocyjny
Wpływ amerykańskich firm na rozwój polskiej gospodarki
Plus Minus
Mariusz Cieślik: Wszyscy jesteśmy wyjątkowi