Michał Szułdrzyński: Piekło kobiet kontra statystyka

Liczby nie pozwalają postawić tezy, jakoby w Polsce po 2020 r. zapanowało „piekło kobiet”.

Publikacja: 30.08.2024 10:00

Manifestacja Strajku Kobiet w Bydgoszczy

Manifestacja Strajku Kobiet w Bydgoszczy

Foto: Fotorzepa/ Roman Bosiacki

Na Campusie Polska Donald Tusk przedstawił tezę, że w obecnym Sejmie nie ma większości do przegłosowania legalnej aborcji do 12. tygodnia ciąży. Stwierdził, że projekt, „na jaki się tutaj z wami umawialiśmy”, nie uzyska większości. Na marginesie, jeśli umawiał się na coś z uczestnikami Campusu rok temu, to znaczy, że wbrew deklaracjom organizatorów składał tam obietnice wyborcze, a więc prowadził agitację. Ale przejdźmy do sedna: słowa Tuska można analizować jako obniżanie oczekiwań elektoratu przed nowym sezonem politycznym. A także jako sugestię, że jeśli nadarzy się okazja, doprowadzi do przedterminowych wyborów, by zbudować inną większość, która aborcję przegłosuje.

Czytaj więcej

Konrad Szymański: Odrzucenie liberalizmu nie zapewni nam szczęścia

Narracja o piekle kobiet nie ma pokrycia w statystykach. Wyrok Trybunału Konstytucyjnego dotyczący aborcji nie odegrał takiej roli, jaką mu się przypisuje

Ale można też na tę wypowiedź patrzeć jak na odkrycie natury polityki. Otóż ona sama kształtuje agendę tematów, które są pilne, a które nie. Przed wyborami samorządowymi poddanie pod głosowanie ustaw aborcyjnych było pilne, wszak trzeba było zakończyć „piekło kobiet”. Ale od wyborów minęło prawie pięć miesięcy, a premier oznajmia, że kwestia, która do niedawna była pilna, musi czekać do kolejnych wyborów.

Najprawdopodobniej więc narracja o „piekle kobiet” jest publicystycznym hasłem, które ma niewiele wspólnego z liczbami. 

Może więc cała narracja o „piekle kobiet” nie ma pokrycia w faktach? Sprawdźmy. Z danych, które udostępniło mi Ministerstwo Zdrowia, wynika, że w 2022 r. (ostatnie dostępne dane) w czasie ciąży, porodu i połogu zmarło w Polsce 6 kobiet. Z liczb, które rok temu przedstawiał Onet, wynikało, że takich zgonów w 2021 r. było 7. W 2020 r. (a więc jeszcze w czasie, gdy obowiązywały stare przepisy aborcyjne) takich śmierci było 9. We wcześniejszych latach (cofając się od 2019 r.) było ich 4, 5, 9, 9, 6, 8 i 7 (w 2013 r.). Zakładając nawet, że te liczby są zaniżone i w rzeczywistości takich tragedii było więcej – bo każda taka śmierć to straszna tragedia – to nie ma korelacji miedzy liczbą zgonów a decyzją Trybunału Konstytucyjnego z 2020 r. (wszedł w życie w 2021 r.) uchylającego trzecią przesłankę do legalnej aborcji.

Czytaj więcej

Michał Szułdrzyński: Jak kompromitujemy się w mediach społecznościowych

Każda śmierć ciężarnej kobiety jest straszną tragedią. Dlaczego tych kilka wzięto na sztandary?

W dodatku, jak ostatnio opisywał Wiktor Ferfecki w „Rzeczpospolitej”, w 2023 r. przeprowadzono w Polsce 425 legalnych aborcji, a eksperci szacują, że w tym roku będzie to już 1000. Czyli mniej więcej tyle, ile było w 2020 r. i wcześniej, a więc przed zmianą przepisów. Dodajmy jeszcze, że w Polsce w ciągu ostatnich kilku lat rodzi się coraz mniej dzieci – w 2017 r. było to 400 tys. rocznie, w 2023 r. było to 275 tys., a więc aż o jedną trzecią mniej. Załóżmy więc, że jeśli rodzi się o jedną trzecią mniej dzieci, to też i liczba ciąż jest proporcjonalnie mniejsza. A jeśli liczba ciąż spada, zaś liczba legalnych aborcji rośnie, to znaczy, że proporcjonalnie te wzrosty są znacznie większe. Co ciekawe, również decyzja TK w sprawie aborcji nie miała wpływu na krzywą spadku liczby urodzeń w Polsce. Liczba ta spada w stałym tempie i po wyroku to tempo się nie zmieniło. Twierdzenie więc, że po wyroku Polki boją się zachodzić w ciążę, nie znajduje poparcia w liczbach.

Najprawdopodobniej więc narracja o „piekle kobiet” jest publicystycznym hasłem, które ma niewiele wspólnego z liczbami. A kilka tragedii kobiet, które zmarły w ciąży, zostało wykorzystane, by wytworzyć społeczny nacisk do zmiany prawa. I powtórzę, każda śmierć ciężarnej kobiety jest straszną tragedią. Ale akurat te tragedie wzięto na sztandary, by pomimo statystyk wytworzyć przekonanie o „piekle kobiet”. Nie jestem zwolennikiem wyroku TK z 2020 r. i mam wątpliwości co do legalności obecnego kształtu Trybunału. Ale moje przekonania nie mają tu znaczenia. Piszę o liczbach. A one nie pozwalają postawić tezy, jakoby w Polsce po 2020 r. zapanowało „piekło”. Może więc Tusk to wie, i – choć dla części elektoratu legalizacja aborcji jest ważna – on sam nie czuje, że musi się spieszyć, bo z żadnym piekłem walczyć nie trzeba.

Na Campusie Polska Donald Tusk przedstawił tezę, że w obecnym Sejmie nie ma większości do przegłosowania legalnej aborcji do 12. tygodnia ciąży. Stwierdził, że projekt, „na jaki się tutaj z wami umawialiśmy”, nie uzyska większości. Na marginesie, jeśli umawiał się na coś z uczestnikami Campusu rok temu, to znaczy, że wbrew deklaracjom organizatorów składał tam obietnice wyborcze, a więc prowadził agitację. Ale przejdźmy do sedna: słowa Tuska można analizować jako obniżanie oczekiwań elektoratu przed nowym sezonem politycznym. A także jako sugestię, że jeśli nadarzy się okazja, doprowadzi do przedterminowych wyborów, by zbudować inną większość, która aborcję przegłosuje.

Pozostało 86% artykułu
Plus Minus
Trwa powódź. A gdzie jest prezydent Andrzej Duda?
Plus Minus
Liga mistrzów zarabiania
Plus Minus
Jack Lohman: W muzeum modlono się przed ołtarzem
Plus Minus
Irena Lasota: Nokaut koni
Materiał Promocyjny
Wpływ amerykańskich firm na rozwój polskiej gospodarki
Plus Minus
Mariusz Cieślik: Wszyscy jesteśmy wyjątkowi