Konrad Szymański: Odrzucenie liberalizmu nie zapewni nam szczęścia

Chaotyczna, niekontrolowana implozja zachodniego ładu politycznego nie przyniesie żadnych korzyści Europie czy Zachodowi. Nerwowe odrzucenie liberalnego doświadczenia nie zapewni automatycznie szczęścia naszym społeczeństwom. Przynosi za to już dziś satysfakcję naszym oponentom i wrogom – Chinom i Rosji.

Publikacja: 16.08.2024 10:00

Nerwowe odrzucenie liberalnego doświadczenia nie zapewni automatycznie szczęścia naszym społeczeństw

Nerwowe odrzucenie liberalnego doświadczenia nie zapewni automatycznie szczęścia naszym społeczeństwom. Przynosi za to już dziś satysfakcję naszym oponentom i wrogom – Chinom i Rosji.

Foto: PAP/EPA/SPUTNIK POOL

Przez ostatnie lata przyzwyczailiśmy się do coraz bardziej nerwowej sytuacji przed niemal każdymi wyborami w świecie zachodnim. Drżymy o przyszłość demokracji, Europy i naszych swobód – od Waszyngtonu i Paryża po Warszawę.

Przedterminowe wybory we Francji przyniosły zwycięstwo Zgromadzeniu Narodowemu, na które głosowało najwięcej Francuzów. Tylko gra ordynacją wyborczą dała większość innym siłom politycznym w parlamencie. Teraz liberałowie, a nawet centroprawica mają się cieszyć ze zwycięstwa „sił demokratycznych”, do których zaliczają się także komuniści, uliczni bojówkarze, antysemici, przeciwnicy UE, NATO, czasem siedzący w kieszeni Putina głębiej niż skrajna prawica.

Wielka Brytania okazała się odporniejsza. Rządy Partii Pracy nie będą oznaczały destabilizacji, ale wieloletni flirt taktyczny z radykalną agendą przyniósł brytyjskiej Partii Konserwatywnej największy w historii kryzys. Sam jej byt stoi dziś pod znakiem zapytania.

Te same dylematy ma w USA Partia Republikańska. Połknięcie Tea Party w 2010 r. nie zatrzymało radykalizacji Grand Old Party. Podobnie jak w przypadku torysów, zamiast problem strawić, obie wielkie partie zachodniego konserwatyzmu zostały w całości zainfekowane. Bezceremonialny izolacjonizm i kojące złudzenia protekcjonizmu stały się nową mądrością etapu. Szczególnie dla nas, w obliczu wojennej polityki Rosji, niepokój o kondycję tej tradycji politycznej jest dziś w pełni uzasadniony.

Wynik Ursuli von der Leyen w głosowaniu na forum europarlamentu nad jej kandydaturą na przewodniczącą Komisji Europejskiej jest lepszy niż w 2019 r., ale też niepokój o zbudowanie tej większości był tym razem bezprecedensowy. Szpagat między Zielonymi a częścią konserwatystów może zablokować konieczne zmiany w agendzie UE. Alternatywna większość w sprawach klimatu i migracji w tej kadencji przyniesie zmiany, jeśli prawica rozegra tę kartę mądrze. Do tego potrzebna jest jednak kooperacja, a nie pielęgnowanie coraz to bardziej wymyślnych tożsamości prawicy buntu. Debata przed głosowaniem kandydatury von der Leyen pokazała, niestety, groteskowość znacznej część tego nurtu.

Wielu chciało wierzyć, że wyborcze sukcesy Jörga Haidera w Austrii w 2000 r. czy Jeana-Marie Le Pena we Francji w 2002 r. były wypadkiem przy pracy. Po 20 latach czas przyznać, że bunt to prawidłowość. Tradycyjny system polityczny Zachodu przestaje działać. Czas na zmiany.

Czytaj więcej

Unijna rozgrywka staje się dla Polski coraz bardziej skomplikowana

Emocje i strach nie budują dobrej polityki

Coraz bardziej apokaliptyczne diagnozy obu stron politycznego sporu o populizm bezwiednie wzmacniają przerażenie, które ogarnia już całe społeczeństwa. Najróżniejsze partie buntu straszą nas skutkami polityki klimatycznej czy migracji, a partie establishmentu – populizmem, autorytaryzmem i faszyzmem. To objaw bezsilności i utraty własnej narracji. Mamy wybierać te lub inne partie przede wszystkim ze strachu przed ich przerażającymi oponentami.

Rację mają niestety… wszyscy. Mamy w Europie i USA poważne, przez lata nierozwiązywane problemy nierówności społecznych, w tym mieszkalnictwa, które na Starym Kontynencie są potęgowane przez niesprawiedliwą dystrybucję kosztów polityki klimatycznej. Pokolenia naszych dzieci będą najczęściej żyły w gorszych warunkach ekonomicznych niż my. Nie potrafimy zapanować nad niekontrolowaną i często nielegalną migracją oraz jej społecznymi skutkami. Na tych łamach pisał o tym szerzej Michał Szułdrzyński („Wyrzuceni na śmietnik historii”, „Plus Minus” na 20–21 lipca 2024 roku). Za sprawą tych realnych problemów i uzasadnionych lęków polityczny tlen dostają także lunatycy i cynicy.

Z kolei lewica w imię swych partykularnych celów chętnie wrzuci do worka z ekstremistami każdego, kto postuluje jakąkolwiek zmianę (przypadek włoskiej premier Giorgii Meloni). To z kolei rodzi wątpliwą, a czasem wprost brudną solidarność tradycyjnej prawicy ze skrajnościami. Na końcu mamy polityczną stagnację, „więcej tego samego” i jeszcze więcej powodów do buntu. Pętla się zaciska. W Polsce ta kakofonia jest wzmacniana przez spór o praworządność.

Apokaliptyczne „odpowiedzi” alt-prawicy i jej oponentów mają tylko wywołać wrażenie wojny i strach. Nie pytamy o nic, gdy trwa wojna, prawda? Mamy szybko biec w kierunku wskazanym przez krzykliwych kaprali.

Na skolektywizowane strachy prawicy, gdzie ofiarami są rodzina, naród i cywilizacja, lewica oraz liberałowie odpowiadają strachami radykalnie zindywidualizowanymi. Absolutyzowanie kolejnych generacji praw indywidualnych formułowanych już dawno w oderwaniu od powojennego dziedzictwa prawa międzynarodowego i towarzyszącej mu refleksji filozoficznej dyktowane jest przez aktywistów. Nagle z pola widzenia tracimy społeczeństwo i widzimy patchwork setek mniejszości, których wszystkie oczekiwania są zawsze niezbywalne i nienegocjowalne. Są też zawsze ważniejsze niż społeczeństwo jako całość.

Tak w sprawie aborcji, jak i praw mniejszości seksualnych mamy do czynienia – także w Polsce – z takim absolutyzmem, który nie pozwala ani na debatę, ani na żaden społeczny kompromis. Wydaje się to podobać obu stronom tych sporów, które tylko w ten sposób mogą prężyć muskuły przed swoimi widowniami. Jest to najwyraźniej opłacalne, nawet jeśli nie przynosi żadnych realnych skutków. Większość rządowa w Polsce chwieje się od tego już po sześciu miesiącach rządzenia. Prawicy w podobny sposób taki moralny absolutyzm dyktują inni aktywiści i skrajne partyjki.

Te emocje i strach nie budują dobrej polityki. Niszczą ją przez budowanie barier dla kooperacji społecznej i politycznej, która jest istotą demokracji. Pozamykani w bańkach naszych lęków tracimy to, co jest (było?) istotą zachodniej demokracji – zdolność do takiego zarządzania sprawami publicznymi, aby stwarzać możliwie komfortowe warunki do rozwoju, realizacji zmieniających się, godziwych aspiracji społeczeństw i jednostek. To przede wszystkim dobrobyt i bezpieczeństwo, ale przecież nie tylko. Mamy też swoją kulturę, zwyczaje, sposób przeżywania świata, komunikację symboliczną. Nie wszystkie z tych obszarów są siedliskiem rasizmu i opresji, jak nam podpowiadają aktywiści lewicy.

Mimo to zaczynamy projektować politykę na złość innym. Satysfakcja z „wycia” oponentów zaczyna być ważniejsza niż dobro wspólne. Cnotą życia parlamentarnego przestaje być znajdowanie rozwiązań, które spór i napięcie obniżają przez kreatywny polityczny, społeczny i parlamentarny kompromis. Cnotą polityczną staje się celebrowanie tożsamości – im węższej i bardziej prowokującej, tym lepiej. W ten sposób tylko głębiej wpadamy w spiralę toksycznego napięcia. To droga do tego, by oponenci ładu liberalnego zburzyli go ręka w rękę z jego rzekomymi adwokatami.

Obie polityki tożsamości – lewicy i prawicy – rozwijają się bujnie dzięki mediom społecznościowym. Ruch internetowy i angażowanie kolejnych milionów ludzi w dzielenie się danymi są kołem zamachowym biznesu big techu, który sam podsuwa nam to, co doprowadzi nas do gorączki najszybciej. To łączy politycznie buntowniczego cyberlibertarianina Elona Muska i poprawnego politycznie Marka Zuckerberga. Za sprawą platform cyfrowych doczekaliśmy się nie tylko niespotykanej wersji polityki spektaklu, ale wręcz rosnącego fenomenu politycznego patostreamingu w wykonaniu polityków, posłów i komentatorów ścigających się w przekraczaniu barier demagogii, dezinformacji i dobrych obyczajów. Spór o prawa majątkowe dziennikarzy dotyczył także tego problemu.

Kryzys liberalizmu nie jest dla mnie obojętny. Ośmielił mnie Roger Scruton

Taka chaotyczna, niekontrolowana implozja zachodniego ładu politycznego nie przyniesie żadnych korzyści Europie czy Zachodowi. Nerwowe odrzucenie liberalnego doświadczenia nie zapewni automatycznie szczęścia naszym społeczeństwom. Przynosi za to już dziś satysfakcję naszym oponentom i wrogom – Chinom i Rosji. Jeśli nasze drzewo będzie coraz bardziej pochyłe, wskoczą na nie i inni. Dlatego odnowa liberalnego konsensusu jest dziś tak ważna dla nas wszystkich. Nie tylko dla liberałów.

Wagę liberalnego dziedzictwa potrafią dostrzec nawet jego fundamentalni krytycy. Patrick J. Deneen jest kluczowym intelektualistą amerykańskiej Nowej Prawicy. Twierdzi, że to nie błędy, a właśnie realizacja założeń liberalnych jest powodem dzisiejszego kryzysu, który przejawia się w nierównościach społecznych, rosnącej roli korporacji i rządu oraz – uwaga! – niszczeniu środowiska naturalnego. Twierdzi, że model liberalny zakłada, że ludzie powinni funkcjonować tak, jakby urodzili się poza czasem, w oderwaniu od przeszłości i poza jakimkolwiek miejscem, w oderwaniu od jakichkolwiek wspólnot trwających dłużej niż indywidualne życie. Tylko wtedy mamy mieć szansę na prawdziwą emancypację.

„Paradoksem jest coraz silniejsze przekonanie, że jesteśmy niewolnikami prawdziwego sukcesu naszego wyzwolenia – powszechnej inwigilacji prawnej oraz kontroli ludzi towarzyszącej technologicznej kontroli natury. Wraz z powiększaniem się imperium wolności zmniejsza się rzeczywista wolność. Antykultura liberalizmu – rzekome źródło naszego wyzwolenia – przyspiesza sukces i zgon liberalizmu” – pisze prof. Deneen, kluczowy autor dla formacji umysłowej J.D. Vance’a, kandydata na wiceprezydenta z ramienia republikanów.

Ten sam autor zwraca jednak uwagę w konkluzjach swej fundamentalnej pracy „Dlaczego liberalizm zawiódł” (PIW, 2021), że „liberalizm, podobnie jak wszystkie ludzkie zamierzenia, nie jest pozbawiony osiągnięć. Żyjąc w jego jaskini człowiek liberalny jest przesadnie zadowolony ze swych sukcesów i dlatego właśnie chciałem pokazać w tej książce jego największe koszty. Jeżeli jednak mamy nadzieje stworzyć przyszłość człowieka w czasach po liberalizmie, nie możemy udawać, że nie było epoki liberalizmu ani też że potrafimy odrzucić jego podstawowe ramy, cofając się w pewnym sensie do idyllicznych czasów sprzed epoki liberalnej. Taka epoka nigdy nie istniała, choć przeszłość powinna i może uczyć nas, jak zmierzać ku nowym perspektywom. Marszowi w kierunku epoki po liberalizmie musi towarzyszyć życzliwa ocena liberalnego wezwania oraz próby urzeczywistnienia wspaniałych ideałów, które liberalizm często jedynie obiecywał”.

Książka, pisana przed wyborami 2016, stała się wraz ze sfilmowanymi pamiętnikami J.D. Vance’a („Hillbilly Elegy”, pol. „Elegia dla bidoków”) jednym z kluczy do zrozumienia fenomenu Donalda Trumpa, autorstwa jego dzisiejszych zwolenników. Trafiła jednocześnie na listę ulubionych książek roku 2018… Baracka Obamy.

Liberalne status quo jest nie do utrzymania. Jego zasadnicze filary są skutecznie podważane za sprawą pytań, obaw, fobii – racjonalność nie jest tu kluczowa – na które nie potrafimy znaleźć wiarygodnych odpowiedzi. Model gospodarki rynkowej przestał być gwarancją sprawiedliwej reprodukcji dobrobytu dla następnych pokoleń. Mechanizmy przedstawicielskie są oskarżane o instytucjonalne wykluczanie coraz większej części opinii. Nasze państwa przestają być bezdyskusyjną gwarancją bezpieczeństwa w obliczu wojen, migracji czy rewolucji cyfrowej.

Jeśli nie chcemy czekać na niekontrolowany chaos, musimy poważnie podejść do odnowy zachodniego konsensusu politycznego. Warunkiem jest odnowa zachodniej myśli politycznej i jej dominującej po wojnie tradycji liberalnej.

Zdaję sobie sprawę z niezręczności prowadzenia takich rozważań przez kogoś, kogo nie uformowała tradycja liberalna. Uważam jednak liberalizm za ważny element europejskiej równowagi politycznej i z tego powodu jego kryzys nie jest dla mnie ani obojętny, ani nie jest przedmiotem niezdrowej satysfakcji. Dotarło to do mnie w czasach ministerialnych, kiedy często stykałem się z politykami i intelektualistami tego nurtu, rozmawiając – z powodu zasadniczej natury naszych ówczesnych kontrowersji – o fundamentalnych sprawach europejskiego ładu politycznego. Ośmielił mnie do tego także zmarły niedawno Roger Scruton. Sens jego dwóch esejów o naturze konserwatyzmu to m.in. przekonanie, że konserwatyzm jest dziś także obroną liberalizmu przez tych, którzy nie ufają liberałom, że tego dokonają. Swój kluczowy esej „Co znaczy konserwatyzm” zakończył jakże kompromisową nadzieją, „że liberalny racjonalista nareszcie uzna, iż może zostawić w spokoju uprzedzenia, które nie są jego własne”. Na okładce pierwszego numeru „The Economist” z 1843 r. widniał cytat z Edmunda Burke’a. To zatem uzasadnione, szczere i przyjacielskie uwagi.

Czytaj więcej

Konrad Szymański: Pułapka reform sądownictwa

Mark Lilla i moralna panika amerykańskiego liberalizmu

Poszukiwanie właściwej formy politycznej nigdy się nie skończy, bo nasze aspiracje wraz z naszą wiedzą o świecie i o nas samych się wciąż zmieniają. To nieusuwalne. Dlatego może tylko dziwić, że pokusie ustanowienia „politycznej ortodoksji” ulega tradycja zrodzona z buntu przeciwko ortodoksjom – liberalna. Widzą to nawet niektórzy liberałowie. Iwan Krastew i Stephen Holmes piszą: „Populiści buntują się nie tyle przeciwko konkretnemu (liberalnemu) typowi polityki, ile przeciwko zastępowaniu ortodoksji komunistycznej ortodoksją liberalną” („Światło, które zgasło”, „Krytyka Polityczna” 2020).

Ta tradycja – na dobre i na złe – zrodziła się z pytania: „dlaczego mam to robić?”. Pytanie zadawane coraz to bardziej „świętym” regułom naszego życia zbiorowego uwalniało nas od rzekomo zbyt dusznej statyczności przedliberalnej Europy. Można na nią spojrzeć ze znacznie mniej konfrontacyjnej wobec Christianitas perspektywy, ale sami liberałowie dziś wolą akcentować ten niemal rewolucyjny, prometejski aspekt liberalizmu. Dlatego tym bardziej może dziwić tak często żarliwa obrona status quo przez adwokatów właśnie tej tradycji. Zupełnie jakby nie wierzyli w… postęp, a przynajmniej zmianę, która może być udziałem i naszych pokoleń.

Przejrzyjmy się w amerykańskim, liberalnym lustrze, by uniknąć zbyt aktualnych emocji i posądzenia o stronniczość w ocenie polityki tożsamości. Mark Lilla, intelektualista liberalny, tuż po wygranej Trumpa w 2016 r. opublikował w „New York Timesie” artykuł pod mocnym tytułem: „Koniec liberalizmu tożsamości”. „Amerykański liberalizm – pisał kategorycznie – wpadł w rodzaj moralnej paniki w sprawie rasy, płci i tożsamości seksualnej, która zniekształciła przesłanie liberalizmu i uniemożliwiła mu stanie się jednoczącą siłą zdolną do rządzenia”.

Swą sugestywną polemikę z bezdrożami polityki tożsamości rozwinął w eseju „Koniec liberalizmu, jaki znamy” (Kultura Liberalna 2018): „Nie powinno nas zatem dziwić, że termin liberalizm u wielu Amerykanów wzbudza złość, a w najlepszym razie nie wywołuje żadnych emocji. Uznaje się to pojęcie – nie bez racji – za dewizę głoszoną głównie przez wykształcone, wielkomiejskie i oderwane od reszty społeczeństwa elity, które bieżące wyzwania postrzegają przede wszystkim przez pryzmat rozmaitych tożsamości. I które swoje wysiłki koncentrują na pielęgnowaniu przeczulonych ruchów społecznych, rozpraszających raczej niż skupiających siły, którymi dysponuje dziś to, co zostało z lewicy. Wbrew temu, co powiedzą centryści analizujący wyniki wyborów z roku 2016, demokraci przegrywają nie dlatego, że przesunęli się za bardzo na lewo. Nie jest też tak – jak już twierdzą postępowcy – że przesunęli się za bardzo na prawo, zwłaszcza w kwestiach gospodarczych. Przegrywają, ponieważ wycofali się do jaskiń, które sami dla siebie wydłubali w zboczach niegdyś wspaniałej góry”. Ten napisany w 2016 roku esej jest – podobnie jak książka Deneena – kluczem do zrozumienia trumpizmu; tym razem z liberalnej strony.

Referując ten błąd na przykładzie dylematu modelowego aktywisty aborcyjnego, Lilla pisał: „Jestem absolutystą, gdy chodzi o kwestie aborcji. To kwestia społeczna, na której zależy mi najbardziej i uważam, że powinna być bezpieczna i legalna praktycznie bez żadnych ograniczeń na każdym metrze kwadratowym amerykańskiego terytorium. Ale nie wszyscy moi współobywatele się z tym zgadzają (choć na aborcję w pewnych przypadkach zgadza się ogromna większość). Jaka powinna być moja strategia? Czy powinienem wyrzucić wyborców o poglądach pro-life z mojego obejścia, prosto w ramiona radykalnej prawicy? A może powinienem grzecznie uznać nasze różnice, zdecydować się na kilka kompromisów i utrzymać liberalnych wyborców z tej grupy w mojej partii, tak by głosowali ze mną w innych sprawach?”.

Mark Lilla za te spostrzeżenia został obrzucony błotem. Podobno ma prywatną kolekcję najbardziej obraźliwych tweetów po tych publikacjach.

W Polsce problem skolonizowania liberalizmu przez lewicową politykę tożsamości podjął – głównie w polemice z niemieckim politologiem J.-W. Müllerem – Bartłomiej Sienkiewicz. „Jesteśmy świadkami wydrążania duszy liberalnej przez lewicę, co mi się wydaje o wiele groźniejsze niż konkurencja, twarda konkurencja i walka polityczna z prawicą. (…) Jeśli wyznacznikiem liberalizmu ma być przejście na stronę lewicy, czego dokonuje Müller, a mianowicie zajęcie się wyłącznie marginesami społecznymi w imię maksymalizmu etycznego, tracąc z oczu większość – i jeśli zarzutem wobec liberalizmu jest to, że w niektórych segmentach społeczeństwa panuje niewygoda z powodu ich wykluczenia i żądanie, żeby to ich perspektywa była perspektywą liberalną – to ja uważam, że to jest nie tylko droga donikąd, ale to jest droga, którą jeśli liberałowie pójdą, to znikną” – mówił Sienkiewicz, wówczas poseł, w tygodniku Kultura Liberalna (19/2021)

Nie wywołało to żadnej istotnej debaty. A problem drąży przecież i naszą politykę.

Jak „The Economist” wzywał do reformy liberalizmu. „Liberałowie powinni zadbać, aby państwa chroniące ich sposób życia potrafiły się bronić”

Najbardziej kompletnym i spójnym projektem reformy liberalizmu był okładkowy „Manifest na rzecz odnowy liberalizmu” „The Economist” z września 2018 r. Było to specjalne wydanie na 175-lecie tego tygodnika, zrodzonego z kampanii na rzecz wolnego handlu (zniesienia ustaw zbożowych, które ograniczały międzynarodowy handel produktami rolnymi w Anglii).

„To czas na powtórne zdefiniowanie liberalizmu. Liberałowie muszą mniej czasu poświęcać na opędzanie się od swoich krytyków, jako głupców i bigotów, a więcej czasu poświęcać na naprawianie tego co jest złe” – czytamy tam we wstępie.

I dalej: „Liberalni myśliciele przykładają zbyt małą uwagę do spraw, które cenią ludzie poza samostanowieniem i dostatkiem ekonomicznym, jak ich religijna czy etniczna tożsamość”.

„Liberałowie muszą ograniczyć najdalej idące oczekiwania związane z imigracją, szukając sposobów na zwiększenie poparcia społecznego dla bardziej umiarkowanego napływu. Muszą uznać, że inni przywiązują większą wagę do etnicznej homogeniczności niż oni oraz, że jest to źródło napięć, którego nie da się zbyć (…) System państw Zatoki, gdzie nie ma drogi do obywatelstwa dla migrantów, jest dla liberałów trudny do strawienia i tak powinno być. Nie oznacza to jednak, że każde rozróżnienie między migrantami a obywatelami kraju docelowego powinno zniknąć w momencie, kiedy opuszczają lotnisko. W Ameryce uprawnienia emerytalne pojawiają się po 10 latach wpłat; we Francji, jak słyszymy, nikt nie dostanie darmowej bagietki, jeśli nie zacytuje Racine’a. Jest to całkowicie racjonalne i nie jest nieliberalne”.

Te słowa publikuje pismo będące niekwestionowanym liderem promocji międzynarodowego liberalizmu. Wprost zachęca ono „liberalnych idealistów” do tego, by „nie czynili z tego, co doskonałe, wroga tego, co dobre”: „Otwarte granice są rzadko, jeśli kiedykolwiek politycznie wykonalne”.

W tekście przeczytamy diagnozę i rekomendacje dotyczące nie tylko zaostrzenia polityki migracyjnej, ale także korekty wolnego rynku, systemu zabezpieczeń społecznych i zdolności do obrony. „Liberałowie powinni zadbać o to, aby państwa chroniące ich sposób życia potrafiły zdecydowanie się bronić, a gdy zajdzie taka potrzeba, ograniczać ambicje innych. Europejscy i azjatyccy sojusznicy Ameryki powinni wydawać więcej i mądrzej, zarówno na swoje arsenały, jak i na szkolenie swoich żołnierzy” – napisał tygodnik w 2018 r., zanim stało się to modne.

Od tego czasu zmieniło się trochę w liberalnym konsensusie, ale tekst nie przyniósł otwarcia realnej odnowy. Mamy wyraźne – z walnym polskim udziałem – przeniesienie ciężaru uwagi na ochronę granic, kontrolę ich przekraczania i politykę powrotów w Europie. To samo dzieje się w USA. Pierwszy kryzys na granicy białoruskiej, kiedy lewica wzywała do przyjmowania uchodźców, Rada Europejska szybko potępiła jako niedopuszczalny akt instrumentalizacji migracji przez Aleksandra Łukaszenkę. Tym samym to UE, nie tylko PiS, odrzuciła język moralnego szantażu aktywistów na granicy.

Mamy nawet próby rozwiązania kwadratury koła w sprawie określenia granic wspólnoty politycznej, która w potocznym rozumieniu liberalnej tradycji powinna zawsze dawać prymat indywidualnym wyborom i pragnieniom przed tak nieokreślonymi wartościami, jak tradycja, obyczaj czy tożsamość. Kontrowersyjnym tego przykładem jest próba ograniczenia islamizacji życia publicznego przez wprowadzanie zakazu oznak religijnych w szkołach we Francji. Inny przykład to manifest wyborczy holenderskich liberałów (VVD) w wyborach 2017 r. Odezwa Marka Ruttego w przewrotny sposób podkreślała przywiązanie Holandii do ideału społeczeństwa otwartego, jednocześnie warunkując miejsce w tym społeczeństwie dla każdego, kto respektuje prawa kobiet i mniejszości seksualnych.

Wśród tych rzadkich przykładów pokrętnych prób reformy liberalizmu należy też odnotować zaostrzenie polityki migracyjnej przez skandynawskie, szczególnie duńską, socjaldemokracje. Tu pretekstem – by uniknąć zarzutu ksenofobii – są z kolei prawa pracownicze.

Wszystko to dzieje się jednak za wolno w stosunku do rzeczywistości. Głównie za sprawą ciążenia status quo i kolonizacji tego obszaru polityki przez aktywizm i moralnie absolutystyczną politykę tożsamości. Zmiany, nawet jeśli następują, są niewypowiedziane, jakby wstydliwe.

Czytaj więcej

Klimatyczna łamigłówka prawicy

Polityka klimatyczna i kolosalne napięcia społeczne. Europa musi podejmować decyzje bardziej wspólnie

Oprócz tożsamości i migracji tematem, który istotnie uderza w wiarygodność naszego systemu politycznego, jest sprawa nierówności i solidarności społecznej. Pozostają one problemem społeczeństw Zachodu mimo aktywizowania roli państwa w gospodarce po 2008 r. Platformy internetowe łudzą młode pokolenie cyfrową pracą dorywczą, która bez systemowej korekty zostawi nam poważne problemy w obszarze zabezpieczenia społecznego. Pozycja wielkich korporacji stawia poważne pytania o realną otwartość gospodarki cyfrowej i pozycję w niej małych przedsiębiorstw. Stąd europejska inicjatywa Digital Market Act (akt o rynkach cyfrowych). Rolnicy tracą cierpliwość z powodu modelu handlu globalnego oraz swojej słabnącej pozycji w stosunku do przemysłu spożywczego i handlu.

Nowa generacja polityki klimatycznej to specyficznie europejski wymiar nierówności społecznych. Podobnie ambitne cele transformacji klimatycznej w USA realizowane są za pomocą zachęt (dotacji). UE wobec chronicznych ograniczeń fiskalnych nie może sobie na to pozwolić. Stąd dominacja regulacji, za którymi nie idą wystarczające pieniądze. Nierówne rozłożenie kosztów wdrożenia tych regulacji w obszarze transportu, mieszkalnictwa i rolnictwa czyni politykę klimatyczną przedmiotem kolosalnych napięć społecznych.

W momencie, kiedy radykalnie wzmocnione mają być parapodatkowe instrumenty w obszarze transportu, mieszkalnictwa i rolnictwa, sprawa staje się nagle bliska obywatelom. Podstawowym błędem kształtowania decyzji UE w tym obszarze było pominięcie osądu politycznego – Rady Europejskiej – w ukształtowaniu rozsądnego, sprawiedliwego i wykonalnego podziału kosztów tej operacji. Był to przez lata kluczowy postulat Mateusza Morawieckiego.

Polityka klimatyczna to zasadniczy, ale niejedyny przykład rozstrzygnięć, gdzie Europa potrzebuje więcej, a nie mniej wspólnego politycznego osądu, który zrównoważy technokratyczne modele. W tej perspektywie techniczne udrożnienie procesu decyzyjnego za sprawą forsowanego odejścia od weta w tych nielicznych przypadkach, gdzie jeszcze obowiązuje, jest niezrozumieniem podstawowego deficytu, z jakim mamy do czynienia w UE – deficytu legitymizacji i politycznego wyważenia tego projektu. By uniknąć rozchodzenia się ze społecznymi uwarunkowaniami, Europa musi podejmować decyzje bardziej, nie mniej, wspólnie. To warunek instytucjonalny postulowanej tu adaptacji.

Kto najbardziej zagraża bezpieczeństwu Zachodu? 

Konieczna i paląca dziś potrzeba odnowy zachodniego ładu politycznego bez adaptacji kluczowej tu tradycji liberalnej nie jest możliwa. Dalsza reforma polityki migracyjnej potrzebna jest, byśmy mieli więcej poczucia kontroli nad naszą przyszłością. Nasz model społeczny musi być chroniony przed nierównościami kreowanymi przez handel globalny i gospodarkę cyfrową. Potrzebujemy w Europie bardziej sprawiedliwego podziału społecznych kosztów polityki klimatycznej. Potrzebujemy poczucia sprawczości i dlatego logika partyjnej, grubo ciosanej gry kordonami sanitarnymi powinna ustąpić polityczności naszych parlamentów oraz roztropnej dyfuzji programowej z tymi siłami, które chcą odnowy, nie destrukcji ładu europejskiego. Nie mniej do przemyślenia ma tradycyjna prawica, która bezkrytycznie godząc się z retoryką radykałów, igra z własnym losem.

Wbrew wszelkim radykałom, którzy zrobią wszystko, by absurdalne i konfrontacyjne modelowanie tożsamości grupowych trwało, sam liberalizm nie był zerwaniem, a reformą ładu politycznego. Kluczowe wartości naszych głównych tradycji politycznych – od starożytności – są wspólne. W kolejnych, wciąż niedoskonałych historycznych odsłonach to zawsze godność osoby ludzkiej, jej wolność, równość, chronione są prawem przed tyranią. Bez chrześcijańskiej koncepcji indywidualnego charakteru duszy ludzkiej, która jest bytem kompletnym, wolnym, a której prawa wynikają z godności dziecka Bożego, a nie z kaprysu władcy, narodziny liberalizmu mogłyby w ogóle nie nastąpić.

„Najbardziej podstawowy urok liberalizmu nie wynikał z odrzucenia przeszłości, lecz z oparcia się na pojęciach, które miały fundamentalne znaczenie dla politycznej tożsamości Zachodu” – dostrzega z perspektywy katolickiej Patrick J. Deneen.

Bardziej funkcjonalna tęsknota za wspólnotą widoczna jest u liberalnego Marka Lilli: „Urok polityki tożsamości, który utrzymał w zniewoleniu dwa pokolenia, musi zostać złamany, po to abyśmy mogli skoncentrować się na tym, co mamy ze sobą wspólnego jako obywatele”.

Tym najważniejszym, „co mamy ze sobą wspólnego jako obywatele”, jest dziś bezpieczeństwo Zachodu, zagrożone militarnie przez Rosję oraz handlowo przez Chiny. Nasza kolektywna zdolność do odpowiedzi na te wyzwania jest zależna od powodzenia odnowy zachodniego konsensusu politycznego.

Rosnące napięcia i wrogość, które toczą dziś Zachód, oznaczają, że wszyscy mamy do odrobienia jakieś trudne lekcje. Ale są one konieczne i pilne.

Konrad Szymański

Były minister ds. europejskich w rządach Beaty Szydło i Mateusza Morawieckiego, były zastępca dyrektora Polskiego Instytutu Ekonomicznego.

Przez ostatnie lata przyzwyczailiśmy się do coraz bardziej nerwowej sytuacji przed niemal każdymi wyborami w świecie zachodnim. Drżymy o przyszłość demokracji, Europy i naszych swobód – od Waszyngtonu i Paryża po Warszawę.

Przedterminowe wybory we Francji przyniosły zwycięstwo Zgromadzeniu Narodowemu, na które głosowało najwięcej Francuzów. Tylko gra ordynacją wyborczą dała większość innym siłom politycznym w parlamencie. Teraz liberałowie, a nawet centroprawica mają się cieszyć ze zwycięstwa „sił demokratycznych”, do których zaliczają się także komuniści, uliczni bojówkarze, antysemici, przeciwnicy UE, NATO, czasem siedzący w kieszeni Putina głębiej niż skrajna prawica.

Pozostało 98% artykułu
Plus Minus
Trwa powódź. A gdzie jest prezydent Andrzej Duda?
Plus Minus
Liga mistrzów zarabiania
Plus Minus
Jack Lohman: W muzeum modlono się przed ołtarzem
Plus Minus
Irena Lasota: Nokaut koni
Materiał Promocyjny
Wpływ amerykańskich firm na rozwój polskiej gospodarki
Plus Minus
Mariusz Cieślik: Wszyscy jesteśmy wyjątkowi