Nathan Thrall: To przypomina apartheid

Sprzeciw wobec izraelskiego systemu kontroli nad Palestyńczykami bardzo zdystansował mnie od mojej rodziny i ich poczucia tego, co jest sednem żydowskości. Zmieniły się więc moje relacje z członkami rodziny, którzy mają bardzo nacjonalistyczne podejście do Izraela i nie są otwarci na jego krytykę - mówi Nathan Thrall, amerykański dziennikarz nagrodzony w 2024 r. Pulitzerem.

Publikacja: 16.08.2024 10:00

– W Strefie Gazy nie ma izraelskich osiedli. To zamknięta strefa, gdzie Izrael pojawia się jedynie w

– W Strefie Gazy nie ma izraelskich osiedli. To zamknięta strefa, gdzie Izrael pojawia się jedynie w celach wojskowych, podczas różnego rodzaju rajdów. Gaza jest kontrolowana z zewnątrz, więc jej mieszkańcy czują ogromną izolację od świata – tłumaczy Nathan Thrall

Foto: HAZEM BADER/AFP

Plus Minus: Pańska książka koncentruje się wokół jednej historii – wypadku autobusu szkolnego przewożącego palestyńskie dzieci z 2012 r., w którym zginął syn Abeda Salamy, Milad. Jest to dla pana punkt wyjścia do rozpoczęcia wiwisekcji całego konfliktu izraelsko-palestyńskiego. Dlaczego akurat to wydarzenie?

Po pierwsze, byłem niezwykle poruszony tą tragedią, ale widziałem w niej też coś bardzo symbolicznego – świadome zaniedbania wobec setek tysięcy ludzi żyjących po drugiej stronie muru w Zachodnim Brzegu. Najbardziej bolało to, jak bardzo intencjonalne były te lata zaniedbań, które dały o sobie znać akurat w tym jednym dniu. Po drugie, od dawna chciałem napisać opowieść, w której skompresuję całą historię konfliktu izraelsko-palestyńskiego. Ludzie żyją tu w dużej segregacji. Z jednej strony całkowicie żydowskie społeczności, z drugiej całkowicie palestyńskie. Czasem te żydowskie społeczności – tak jak w przypadku miasteczka mojego bohatera Anaty (po hebrajsku Anatot) – żyją dosłownie na ziemiach Palestyńczyków, nie wchodząc z nimi w żadne interakcje. Dlatego miałem na uwadze ten wypadek, który nagle zetknął ze sobą te dwa światy, które normalnie się nie przecinają.

Są jeszcze inne poziomy?

Tak, jest jeszcze inny powód, bardziej przekalkulowany. To, co naprawdę usiłowałem zrobić – poza opowiedzeniem osobistej historii mojego bohatera – to opisać cały zbiurokratyzowany system kontroli. Jeśli bierzesz się za krytykę systemu, to nigdy nie powinno się bazować na jakimś wyjątku. Niedawno oglądałem dokument o głośnej masakrze Kafr Kasim z 1956 roku. To wydarzyło się w czasie, kiedy życie niemal wszystkich palestyńskich obywateli – po pierwszych kilkunastu latach istnienia państwa Izrael – toczyło się pod kontrolą wojska. Tak jak dziś w przypadku Palestyńczyków z Zachodniego Brzegu i Gazy. Mieli godziny policyjne, różnego rodzaju zezwolenia, strefy, w których mogli przebywać Żydzi, ale oni nie.

Tak jak Abed, który musi pokonać liczne ograniczenia w poruszaniu się, aby odnaleźć syna…

W przypadku Kafr Kasim chodzi o to, że tam wydarzyła się naprawdę straszliwa masakra. W przededniu wojny na Synaju zmieniono czas godziny policyjnej na 17.00, czyli porę, w której ludzie wracali z pracy do domów. Rozkaz izraelskiej armii był taki, żeby zabijać wszystkich, którzy pogwałcą te regulacje. Ale godzina policyjna została zmieniona już po tym, jak palestyńscy robotnicy wyruszyli do pracy, więc nie wiedzieli o niej. Ostatecznie izraelscy pogranicznicy zabili wracających do domów cywilów z zimną krwią. Zginęło 48 osób. Z tej historii możemy się dowiedzieć o rządach wojskowych, systemie zezwoleń, ale kiedy skupiasz się na tak ekstremalnym zdarzeniu, ktoś może stwierdzić, że to bardzo złe i straszne, ale to nie krytyka systemu, tylko jakiś wyjątek. W tej książce chciałem użyć czegoś, co jest zwyczajne, zdarza się na całym świecie – ot, wypadek drogowy. Co dokładnie znaczy wypadek drogowy, akurat w tym miejscu, z grupą palestyńskich przedszkolaków na kontrolowanej przez Izrael drodze, na Zachodnim Brzegu. W ten sposób można skrytykować system, nie dotykając zarazem wojny w Gazie, inwazji na obóz uchodźców w Dżeninie itd.

Na początku książki znajdziemy spis postaci, jak gdyby byli bohaterami w dramacie. To jakaś metafora?

To zabieg, który wprowadziłem dużo później. W ostatniej chwili dałem kopię książki do przeczytania kilku osobom i zorientowałem się, że trudno jest połapać się we wszystkich zagranicznych, arabskich imionach i nazwiskach bohaterów. Czytelnikowi może sprawić trudność ich zapamiętanie. Dodałem więc te informacje, by ułatwić mu śledzenie wątków i zapamiętanie, kto jest kim. Zależało mi również na tym, żeby napisać książkę, którą czyta się jak powieść. Chciałem, żeby była naprawdę wciągająca i pozwalała czytelnikowi wejść w buty moich bohaterów i zobaczyć świat ich oczyma. Pokazać historię Izraela i Palestyny przez pryzmat osobistych, rodzinnych opowieści. Myślę, że prawda o codziennym życiu Palestyńczyków jest szokująca, gdy przyjrzymy się jej z bliska. Zobaczyć świat z ich perspektywy – to robi dużo większe wrażenie niż opisywanie go z zewnątrz.

Faktycznie, liczba bohaterów jest ogromna. Jak dużo czasu poświęcił pan na zbieranie tych wszystkich mikrohistorii?

Spędziłem kilka lat z Abedem. Przez ten czas widywaliśmy się dużo częściej niż z kimkolwiek innym spoza rodziny. Nie było tak, że za każdym razem, gdy się spotykaliśmy, prowadziłem z nim wywiad. Często po prostu siadaliśmy gdzieś razem i rozmawialiśmy o jego życiu, żałobie i synu. Czasami to wyglądało bardziej jak terapia niż wywiad, ale on wiedział, że będę korzystać z różnych fragmentów naszych rozmów. Od samego początku bardzo mi ufał. Sam fakt, że książka wprowadza nas tak głęboko w jego świat psychiczny i życie osobiste, to zasługa Abeda i zaufania, jakim mnie obdarzył.

Jak wyglądało wasze pierwsze spotkanie?

Kiedy byliśmy na promocji książki w USA – gdzie ukazała się w pierwszej kolejności – jedno z pytań, które najczęściej słyszał Abed, brzmiało: „dlaczego zaufałeś temu facetowi?”. Mówił wtedy, że gdy spotkaliśmy się po raz pierwszy i zaczął opowiadać mi swoją historię, zobaczył łzy w moich oczach. Naprawdę bardzo poruszyła mnie jego opowieść i wszystkie inne, których wysłuchałem w trakcie pracy nad książką. Kiedy wracałem później do domu i opowiadałem o wszystkim mojej żonie, ona również zaczynała płakać. Tak to wyglądało przez wiele miesięcy.

Czytaj więcej

Emilka pierwsza rzuciła granat

Gdy zapytasz Palestyńczyka z Zachodniego Brzegu, jaki był najgorszy okres z 57 lat okupacji, odpowie, że ten, który trwa obecnie

A później przyszedł 7 października. Jak to wszystko wpłynęło na życie Abeda?

Książka ukazała się dokładnie 3 października, cztery dni przed 7 października. Po tym dniu wszystko zmieniło się diametralnie, również na Zachodnim Brzegu. Anata, czyli miasto Abeda, jest wręcz otoczona murami. Są z niej dwa wyjścia – jedno przez punkt kontrolny (checkpoint), którym można dostać się do Jerozolimy, i drugie, które prowadzi do reszty Zachodniego Brzegu. Dwóch żołnierzy po jednej i po drugiej stronie, ludzie uwięzieni w środku. Po 7 października zamknięto checkpoint do Jerozolimy i postawiono blokady drogowe na kolejnym przejściu.

Mieszkańcy Anaty zostali zamknięci?

To było zaraz po 7 października, później znowu otwarto oba przejścia. Przez moment ci ludzie byli dosłownie odcięci od świata. Dlatego prawie wszyscy, którzy pracowali w Izraelu lub w żydowskich osiedlach na Zachodnim Brzegu – gdzie są dużo wyższe płace – 7 października nagle zniknęli. Większość z tych osób po kilku miesiącach nadal nie może wrócić do pracy, ponieważ izraelscy pracodawcy już nie chcą ich zatrudniać. Rodziny na Zachodnim Brzegu są wielopokoleniowe i często ich los zależy właśnie od tej osoby, która wykonuje tę lepiej płatną pracę. Nastąpił też ogromny wzrost przemocy ze strony izraelskiej armii i osadników na Zachodnim Brzegu. Notuje się, że od 7 października na Zachodnim Brzegu zginęło około 500 Palestyńczyków.

Czy wśród ofiar był ktoś z bliskich pańskich bohaterów?

Jedną z zabitych osób był krewny żony Abeda, Hajfy. Jechał akurat do pracy w Ramallah, gdy gdzieś w pobliżu izraelska armia kogoś aresztowała. Okazało się, że znalazł się w niewłaściwym miejscu i czasie. Zginął z rąk armii.

Jak Palestyńczycy z Zachodniego Brzegu patrzą na obecną sytuację?

Gdy zapytasz Palestyńczyka, jaki był najgorszy okres spośród wszystkich 57 lat okupacji – patrząc na licznę restrykcji, możliwość przemieszczania się itd. – odpowie ci, że ten, który trwa obecnie. Jest gorzej niż kiedykolwiek. Dystanse, które wcześniej były do pokonania w pół godziny, teraz mogą zająć nawet kilka godzin. Wygląda to tak, że ludzie właściwie nie opuszczają swoich domów lub sąsiedztw, nie przemieszczają się. Byłem zaproszony na Iftar (pierwszy posiłek, który spożywa muzułmanin po zachodzie słońca w okresie postu ramadan – red.) do domu rodziny Abeda. Jego brat powiedział wtedy, że to pierwszy raz od 7 października, kiedy opuścił Ramallah. Ludzie boją się korzystać z dróg z powodu dużych ograniczeń oraz przemocy ze strony osadników i wojskowych. Mieszkańcy Zachodniego Brzegu czują się przytłoczeni.

Czy według pana Izrael wykorzystuje sytuację po 7 października, żeby rozszerzyć swoje osadnictwo na Zachodnim Brzegu?

Tak, to się dzieje. Ale to nie tylko rozszerzanie osadnictwa, to również przesiedlenia Palestyńczyków, zwłaszcza społeczności pasterskich. We wrześniu ONZ podniosło medialny alarm, że w ciągu ostatnich 18 miesięcy ponad 1100 Palestyńczyków z Zachodniego Brzegu zostało przymusowo przesiedlonych, wypędzonych ze swoich domów. W wielu przypadkach chodziło o całe społeczności. Kilka tygodni później, po 7 października, przymusowo przesiedlono jeszcze większą liczbę osób. To proces, który postępuje codziennie. Budowa nowych osiedli, niszczenie palestyńskich domów.

Gdzie przesiedlani są ci ludzie?

Zachodni Brzeg jest podzielony na trzy strefy: A, B i C. Ta ostatnia zajmuje 62 proc. Zachodniego Brzegu i jest pod całkowitą kontrolą Izraela, łącznie z izraelską administracją. Palestyńczycy, którzy tam mieszkają, potrzebują pozwolenia, żeby zbudować tam dom czy nawet dobudować nowy pokój. A Izrael odrzuca prawie każde takie podanie. W związku z tym większość powstających tam nowych zabudowań jest nielegalna. Izrael je burzy. Większość przesiedleń odbywa się właśnie w strefie C, czyli tam, gdzie są izraelskie osiedla, stacjonuje armia, są osadnicze drogi. Strefa C jest jak wielki ocean, w którym istnieje wiele wysp – jak strefa A i B. Jest dokładnie 165 takich wysepek, które są gęściej zaludnione. Większość palestyńskich pasterzy ze strefy C trafia do strefy B, do jakiegoś największego okolicznego miasteczka. Zostają tam wrzuceni bez żadnej pracy. Zaburzony jest ich styl życia, tacy ludzie nigdy przecież nie pracowali w fabrykach, tylko od pokoleń uprawiali ziemię swoich przodków albo mieli owce lub kozy. Nie są w stanie nagle się przestawić.

Przez jakiś czas pan też mieszkał i pracował w Strefie Gazy. Jak do tego doszło?

Przez niemal dekadę pracowałem dla międzynarodowej organizacji pozarządowej International Crisis Group, która działa w kilkudziesięciu strefach konfliktu na całym świecie. Zatrudnili mnie początkowo, żebym napisał dla nich raport ze Strefy Gazy. Mieszkałem tam przez sześć tygodni w 2010 r. Później wróciłem na kolejne kilka tygodni, żeby uzupełnić raport. Na tej podstawie organizacja zatrudniła mnie na pełen etat i w 2011 r. przeprowadziłem się z rodziną do Jerozolimy. Od tego czasu bardzo często bywałem w Gazie, co drugi tydzień, co miesiąc. Lwia część mojej pracy reporterskiej w czasie tych kilkunastu lat dotyczyła Gazy.

Czytaj więcej

Hamas zabija nas, bo jesteśmy Żydami

Mieszkańcy Gazy czują ogromną izolację od świata. Większość w Izraelu nie zastanawia się nad losem Palestyńczyków

Jak bardzo różni się życie Palestyńczyków w Gazie od tych z Zachodniego Brzegu?

Po pierwsze, w Gazie nie ma izraelskich osiedli. To zamknięta strefa, gdzie Izrael pojawia się jedynie w celach wojskowych, podczas różnego rodzaju rajdów. Gaza jest kontrolowana z zewnątrz, więc jej mieszkańcy czują ogromną izolację od świata. Większość z nich nie jest w stanie pojechać nawet na Zachodni Brzeg. Gdy jesteś młodą osobą, która właśnie skończyła liceum i chce iść na najlepszy palestyński uniwersytet w Ramallah, to nie możesz. Właściwie jedyne osoby, które wyjeżdżają z Gazy, to bogaci przedsiębiorcy, którzy handlują w Izraelu, ewentualnie pacjenci, którzy tylko tam mogą otrzymać odpowiednie leczenie. W ciągu ostatnich lat zaczęto pozwalać na wjazd również palestyńskim robotnikom, którzy pracują w izraelskich fabrykach lub w rolnictwie. To jednak dotyczy niewielkiej grupy w stosunku do liczby mieszkańców Strefy. Gaza jest bardzo zurbanizowana w porównaniu z Zachodnim Brzegiem. Nastawienie Gazańczyków też znacząco się różni. To zabawne mówić coś takiego w obliczu tego, co dzieje się obecnie – przy wszystkich bombardowaniach, strasznej wojnie i izolacji, której doświadczają jej mieszkańcy – ale Gaza zawsze wydawała mi się miejscem pełnym nadziei, inaczej niż na  Zachodnim Brzegu. To w Gazie było więcej wiary w sprawę narodową… Kiedyś żartowałem, że podróż do Gazy to podróż w czasie, bo czułem, jakbym wracał do jakiejś wcześniejszej ery w palestyńskim ruchu narodowym.

Mówił pan, że teraz mieszka w Jerozolimie. Jak się pan czuje w samym centrum tego konfliktu, także symbolicznym?

Myślę, że mniej więcej tak, jak biała osoba przeciwna apartheidowi w Południowej Afryce. Otoczona ludźmi, którzy prowadzą bardzo komfortowe życie i są zupełnie obojętni na dekady trwającego systemu kontroli. Obserwuję też oczywiście różne sposoby usprawiedliwiania i racjonalizacji. Czuję się bardzo wyalienowany od społeczeństwa, w którym żyję.

Z tego, co pan mówi, wynika, że większość Izraelczyków nie jest wrażliwa na sytuację Palestyńczyków.

Sądzę, że większość Izraelczyków nie ma takiej świadomości i nie zastanawia się nad ich losem. To dotyczy nawet palestyńskich obywateli Izraela. To ludzie, którzy są np. lekarzami czy farmaceutami. Żydzi wchodzą z nimi w kontakt, ale nie włączają ich do swojej świadomości. Izraelczycy służą w wojsku, ich dzieci służą na okupowanych terytoriach na Zachodnim Brzegu i w piątek wieczór wracają na kolację do domu. To nie jest tak, że sytuacja Palestyńczyków jest niewidoczna, ale Izraelczycy raczej nie zwracają na nią uwagi. Właśnie dlatego ten system przetrwał tak długo, bo ludzie mogą wieść bardzo wygodne i szczęśliwe życie, w którym nie trzeba myśleć o Palestyńczykach czy wchodzić z nimi w jakiekolwiek relacje. Oczywiście, inaczej jest w żydowskich osiedlach – tam znacznie trudniej jest to ignorować, ponieważ jest się otoczonym przez Palestyńczyków. Podobnie w Jerozolimie, gdzie 40 proc. mieszkańców jest palestyńska. Mimo to istnieje duża segregacja i Żydzi właściwie nie zapuszczają się do palestyńskich sąsiedztw. Podsumowując, stosunek Izraelczyków zależy w dużej mierze od tego, gdzie mieszkają, ale większość nauczyła się odwracać wzrok.

Mówi pan o segregacji, nawiązując do czasów apartheidu w RPA… Czy naprawdę uważa pan, że akurat ten termin najlepiej opisuje system, w którym żyją Palestyńczycy?

Słowo apartheid pojawia się w książce dokładnie raz i jest to cytat z izraelskiego wiceministra obrony, który sam z siebie opisał system dróg na Zachodnim Brzegu jako „drogi apartheidu”. Apartheid ma definicję prawną, mamy międzynarodową konwencję o zwalczaniu i karaniu zbrodni apartheidu z 1973 r. Definicja ta jest bardzo prosta: to system dominacji jednej grupy nad drugą z zamiarem podtrzymywania tego systemu. Sądzę, że to bardzo trafnie opisuje izraelski system kontroli nad Palestyńczykami. To też pogląd podzielany przez wiodące organizacje zajmujące się prawami człowieka, również te izraelskie.

Czy te wszystkie lata, które pan poświęcił zgłębianiu konfliktu izraelsko-palestyńskiego, wpłynęły na pański związek z życiem żydowskim? Czy coś się w panu zmieniło przez ten czas?

Dorastałem w bardzo świeckiej rodzinie. Rodzina mojej matki pochodzi z dawnego Związku Radzieckiego, ich poczucie judaizmu było bardzo nacjonalistyczne i etniczne, w odróżnieniu od tego religijnego. Sprzeciw wobec izraelskiego systemu kontroli nad Palestyńczykami bardzo zdystansował mnie od mojej rodziny i ich poczucia tego, co jest sednem żydowskości. Zmieniły się więc moje relacje z członkami rodziny, którzy mają bardzo nacjonalistyczne podejście do Izraela i nie są otwarci na jego krytykę.

Nathan Thrall to amerykański pisarz, dziennikarz i eseista żydowskiego pochodzenia. „Dzień z życia Abeda Salamy” (wyd. Znak) jest jego drugą książką na temat Izraela i Palestyny, za którą dostał Nagrodę Pulitzera w 2024 r. w kategorii Książki non-fiction. Obecnie razem z rodziną mieszka w Jerozolimie. Wcześniej przez kilka miesięcy mieszkał w Strefie Gazy Nina Nowakowska jest dziennikarką zajmującą się tematami żydowskimi i Bliskim Wschodem.

Plus Minus: Pańska książka koncentruje się wokół jednej historii – wypadku autobusu szkolnego przewożącego palestyńskie dzieci z 2012 r., w którym zginął syn Abeda Salamy, Milad. Jest to dla pana punkt wyjścia do rozpoczęcia wiwisekcji całego konfliktu izraelsko-palestyńskiego. Dlaczego akurat to wydarzenie?

Po pierwsze, byłem niezwykle poruszony tą tragedią, ale widziałem w niej też coś bardzo symbolicznego – świadome zaniedbania wobec setek tysięcy ludzi żyjących po drugiej stronie muru w Zachodnim Brzegu. Najbardziej bolało to, jak bardzo intencjonalne były te lata zaniedbań, które dały o sobie znać akurat w tym jednym dniu. Po drugie, od dawna chciałem napisać opowieść, w której skompresuję całą historię konfliktu izraelsko-palestyńskiego. Ludzie żyją tu w dużej segregacji. Z jednej strony całkowicie żydowskie społeczności, z drugiej całkowicie palestyńskie. Czasem te żydowskie społeczności – tak jak w przypadku miasteczka mojego bohatera Anaty (po hebrajsku Anatot) – żyją dosłownie na ziemiach Palestyńczyków, nie wchodząc z nimi w żadne interakcje. Dlatego miałem na uwadze ten wypadek, który nagle zetknął ze sobą te dwa światy, które normalnie się nie przecinają.

Pozostało 93% artykułu
Plus Minus
Trwa powódź. A gdzie jest prezydent Andrzej Duda?
Plus Minus
Liga mistrzów zarabiania
Plus Minus
Jack Lohman: W muzeum modlono się przed ołtarzem
Plus Minus
Irena Lasota: Nokaut koni
Materiał Promocyjny
Wpływ amerykańskich firm na rozwój polskiej gospodarki
Plus Minus
Mariusz Cieślik: Wszyscy jesteśmy wyjątkowi