Podczas wystąpienia na Uniwersytecie Stanforda w Kalifornii w 1987 r. Jesse Jackson, aktywista na rzecz praw obywatelskich, rzucił hasło: „Western civ has got to go!” (Zachodnia cywilizacja musi odejść!). Większość słuchaczy odebrała wezwanie pastora jako przejaw brawurowej retoryki. Nikt nie przypuszczał, że stanie się ono sygnałem do kampanii przeciw kulturze zachodniej. Dziwi również miejsce tej deklaracji: nie Kabul albo Teheran, ale renomowana uczelnia USA.
Czytaj więcej
Polscy prawicowcy kibicujący Trumpowi mogą się wkrótce zamienić w karpie witające Boże Narodzenie. Bo jeśli naprawdę zobaczymy nowe Monachium kosztem Ukrainy z Trumpem w roli głównej, to właśnie ci piewcy polityka milionera staną się w pierwszym rzędzie współwinni.
Martwi biali mężczyźni
Pierwszymi ofiarami tej kulturowej defenestracji stały się programy nauczania, podręczniki akademickie i tematy prac dyplomowych. Na początku czystki ograniczały się do wydziałów humanistycznych i nauk społecznych. Reformatorzy powoływali się na dwa argumenty: anachroniczność cywilizacji zachodniej oraz jej współodpowiedzialność za zbrodnie kolonializmu, niewolnictwa i rasizmu. Na spotkaniach powtarzano tezy wyrażające przekonanie, że każda inna kultura jest lepsza dla rozwoju ludzkości niż kultura zachodnia będąca produktem „martwych białych mężczyzn” (dead white males).
Wcześniej w amerykańskich college’ach tradycyjnie od dziesięcioleci oferowano studentom propedeutyczne kursy cywilizacji zachodniej. Stanowiły one przegląd kluczowych osiągnięć Zachodu, swego rodzaju kanon wiedzy z zakresu literatury, historii, filozofii, sztuki i nauk ścisłych. Zajęcia te cieszyły się niekiedy dużą popularnością wśród studentów, natomiast dla nowych mentorów były solą w oku.
Na pierwszy odstrzał poszły wykłady i seminaria mające w nazwie wyrażenia, takie jak demokracja, liberalizm, zachodni, chrześcijański. Z kolei przedmioty, które zawierały takie pojęcia, jak etniczność, rasa, islamofobia, intersekcjonalność, gender, gwarantowały przychylność wykładowców, ułatwiały uzyskanie dyplomu i zrobienie kariery naukowej. Jednocześnie pojawiły się nowe przedmioty: krytyczna teoria rasy, wielokulturowość, studia nad białością, niebinarność, a nawet kuriozum: rasizm w nauczaniu matematyki i kolonialna notacja muzyczna. Ostatni przedmiot zdziwiłby Fryderyka Chopina, a przedostatni Alberta Einsteina. Wiele tych zajęć, zamiast łagodzić uprzedzenia, dodatkowo antagonizowało społeczności etniczne, a nawet wzbudzało rasistowskie nastroje, tyle tylko, że w stosunku do białych.