Dwa proste, lewy i prawy

Nakręcona na podstawie powieści Wojciecha Chmielarza „Prosta sprawa” w Canal+ to bardzo dobrze skrojone kino akcji. Jeleniogórski koktajl z przygód Jasona Bourne’a i Jacka Reachera, podlany swojskimi machlojkami i karkonoskim krajobrazem.

Publikacja: 21.06.2024 17:00

Dwa proste, lewy i prawy

Dwa proste, lewy i prawy

Foto: materiały prasowe

Jeśli ktoś myśli, że łatwo jest coś takiego napisać, zagrać i nakręcić, niech obejrzy netfliksowy „Dzień matki” (2023) i setki innych produkcji, które niezamierzenie stały się parodiami albo trafiły na półki z produkcjami klasy C. Kino określane pociesznym mianem „zabili go i uciekł” też ma bowiem swoje standardy, a biorą się za nie czasem świetni artyści (choćby Paul Greengrass czy Steven Soderbergh), zamieniając je w coś więcej. Przypomnijmy tylko „Essential Killing” Jerzego Skolimowskiego czy „Zjawę” Alejandro Gonzáleza Iñárritu. Może sześcioodcinkowa „Prosta sprawa” nie będzie startować w konkursie Nowych Horyzontów, ale też nie zwodzi i nie obiecuje niczego więcej niż opowieści o twardzielu – anonimowym facecie, który, chcąc nie chcąc, robi porządki w małomiasteczkowej rzeczywistości trawionej mafijno-korupcyjną gangreną.

Czytaj więcej

Dwa proste, lewy i prawy

Zgrane chwyty, ale działają

Wojciech Chmielarz zaczął pisać tę książkę w czasie covidowego lockdownu, w marcu 2020 r. Wpierw publikował ją w odcinkach w swoich mediach społecznościowych, a po zamknięciu historii poprawił, zredagował i wydał w klasycznej formule. Dziś mamy już trzy książki z tzw. cyklu o Bezimiennym: „Prosta sprawa”, „Dług honorowy” (2021) i „Zwykła przyzwoitość” (2023). Spokojnie więc można zakładać, że i sezonów serialu będzie więcej niż jeden, który właśnie w całości wyemitował Canal+.

O bohaterze wiemy niewiele. A kiedy już dowiadujemy się więcej, okazuje się to być najbardziej gatunkowo uschematyzowana postać w całej opowieści: były komandos, który po aferze w służbach został wytypowany na kozła ofiarnego. Mówi niewiele, bardziej zdradzają go przyzwyczajenia i sposób działania. Nie używa internetu, nie ma smartfona (korzysta ze starej Nokii 3310), a tym samym zostawia po sobie bardzo mało śladów. Ma twardy łeb i kości, nie waha się użyć broni, przestrzelić oprychowi kolano, wymusić torturą informacje, a przede wszystkim potrafi gołymi rękami rozprawić się z uzbrojonym w pistolety i pałki teleskopowe gangiem. Wypisz wymaluj Jack Reacher z książek Lee Childa, którego przygody w ostatnich latach z sukcesem zekranizowała platforma Prime Video, co zdaje się przekonało polski oddział Canal+, że jakościowe kino sensacyjne wróciło do łask widowni i warto zainwestować w adaptację serii Chmielarza.

Nasz Bezimienny przyjeżdża do Kotliny Jeleniogórskiej z dość pretekstowych powodów. W zasadzie każde miejsce z dala od ciekawskich oczu jest dla niego dobre. Chce się zaszyć, ale okazuje się, że prowincja wcale nie jest spokojna i wesoła. Przeciwnie, zżera ją od wewnątrz układ przestępczy (międzynarodowy!), który ochrania skorumpowana policja. Ręka rękę myje, bandziory zabijają, komendant tuszuje, a przez dawne granice polsko-czesko-niemieckie wędrują tony metamfetaminy. Bezimienny szuka kolegi – Prostego, który, jak się okazuje, wdepnął w grubszą sprawę i szuka go teraz cały jeleniogórski półświatek. Żebyśmy całym sercem kibicowali tej dwójce, Prosty ma chorą na raka ośmioletnią córkę. Zgrany do bólu chwyt. Ale co z tego, skoro zawsze działa na widza? Po nitce do kłębka nasz agent do zadań specjalnych na przymusowym urlopie rozpracowuje lokalny układ i wysadza go od środka.

Czytaj więcej

Historia ludowa czy ludożercza. Matka Boska z Bardo kontra szeptuchy

Adamczyk jako buraczany Corleone

Połowę roboty w tej udanej ekranizacji robi solidny materiał wyjściowy. Trzeba docenić Wojciecha Chmielarza za talent do wpisywania sensacyjnej intrygi w naszą szarą codzienność. Zaobserwowane sytuacje, uchwycone scenki i zasłyszane odzywki – to wszystko brzmi tak, jak gdybyśmy zerkali na tych ludzi i sytuacje z przystanku autobusowego. Nie czuć w dialogach fałszu, a bohaterowie w dużej mierze to „normiki”: uzależniony od alkoholu starzejący się punkowiec, irytujący wszystkich ekolog, jego żona zgorzkniała nauczycielka szkolna, lokalna dziennikarka, która czuje się lepsza od prowincjuszy, romansujący z nią redaktor – pożal się Boże – naczelny miejscowej gazety, pofarbowana laska z burger baru, która lubi czasem przyćpać itp., itd.

Drugą połowę sukcesu stanowi casting i poprowadzenie aktorów w swoich rolach. Największy kawałek tortu zgarnia Piotr Adamczyk. Tak jak to już miało miejsce w „Czasie honoru” (2008–2014), gdzie też wcielał się w czarny charakter, ponownie gra na przekór swojemu emploi i fizycznym warunkom. Z nalaną, nieogoloną gębą, przestawionym nosem i doczepionym brzuchem stworzył znakomitą rolę. Jego Kazik to boss prowincjonalny, taki rodem z lat 90. Ma świadomość, że to już nie te czasy i nikomu nie imponuje whisky na stole, ale ma to gdzieś. Rozsmakował się w swojej swojskiej przaśności i delektuje własnym chamstwem. Rozstawia swoich dresiarzy po kątach, siedzi w zadymionej kanciapie i tylko kiedy chce się połączyć przez kamerkę internetową z ukochaną Gruzinką, dawną miłością, wkłada wyprasowaną koszulę z kołnierzykiem. Mogę się tylko domyślić, ile frajdy miał aktor, wcielając się w tego buraczanego don Corleone z Dolnego Śląska.

Bardzo dobrze asystuje mu Mateusz Kmiecik jako „Czacha”, nieco bardziej uczłowieczony w scenariuszu w porównaniu z osiłkowatym oryginałem z powieści. To typ dresiarza chudzielca, który ogoloną głową, koszulami na Tony’ego Soprano i giwerą na szelkach nadrabia braki fizyczne i charakterologiczne – wbrew mocnej ksywie nie nadaje się po prostu do tego biznesu. Zarazem nie da się tego duetu – Kazik, Czacha – nie polubić. Cyprian T. Olencki, autor scenariusza i reżyser, ożywia te nieco komiksowe figury, wlewa w nie życie, barwy, sentymentalne skłonności i humor.

Dobrą rolę na drugim planie stworzył też czeski aktor Ivan Franek jako szef wszystkich szefów Eda. Szarżuje aktorsko muzyk Krzysztof Zalewski jako ten bystrzejszy w mafijnej spółce z Kazikiem. Wokalista nie jest debiutantem na ekranie, grywał już w polskim kinie mniejsze i większe role. Tym razem jednak nieco przesadza i sprawia wrażenie postaci jakby wyjętej z innego filmu, co niekoniecznie jest zaletą.

Wreszcie jest i Mateusz Damięcki jako główny bohater. Aktor, który dostał w ostatnich latach drugą zawodową szansę wypłynięcia na pierwszy plan. Wcześniejsza, ponad 20 lat temu przy okazji roli Cezarego Baryki w adaptacji „Przedwiośnia” Filipa Bajona, dawno już minęła. Po dwóch dekadach odnalazł się nagle w rolach fizycznych. W 2021 r. jako oszalały kibol w „Furiozie”, teraz jako były agent wymierzający sprawiedliwość gołymi pięściami. Postać Bezimiennego wydobywa na wierzch jego atuty (fizyczność, gra twarzą) i pozwala zamaskować słabsze strony (sceny dialogowe i dramatyczne). Nie mógł sobie wymarzyć lepszej roli.

Bladziej wypadają natomiast aktorki. Może tylko Iza Kuna zdaje się czuć najlepiej w swojej roli, jako Gawełkowa, wdowa po ekologu, który zginął w podejrzanych okolicznościach.

Warto też podkreślić, że Olencki zdjął ciężar narracyjny z głównego bohatera, który u Chmielarza jest także w sporej części książki pierwszoosobowym narratorem. Tutaj może się w spokoju bić, śledzić, uwalniać z opresji i wpadać w kolejne. Ten dystans, równy do wszystkich z obsady, służy serialowej strukturze. O każdym i każdej z nich dowiadujemy się po trochu, na raty, wraz z kolejnymi odcinkami, na bieżąco lub w retrospekcjach, co rozbudza ciekawość, a zarazem nieustannie popycha akcję do przodu.

Czytaj więcej

Historia ludowa czy ludożercza. Matka Boska z Bardo kontra szeptuchy

Sensacja z wyższej półki

Mimo obyczajowego tła „Prosta sprawa” oczywiście wciąż pozostaje bajką, napisaną w silnie skonwencjonalizowanym gatunku (Bezimienny ma nawet swój osobny, gwizdany motyw muzyczny). Wątki narkobiznesowe czy dotyczące wyrębu karkonoskich lasów są tu naszkicowane ołówkiem kreślarskim – trudno się nawet do nich odnieść.

Ten serial nie rozpocznie żadnej dyskusji, nie odniosą się do niego politycy, nie wywoła debaty i polemik w tygodnikach opinii. Zachwyci za to widzów w scenach walk, zaskoczy zwrotami akcji, zatrwoży bezlitosnością bandytów i rozśmieszy, gdy ci okrutni kretyni będą próbowali główkować. Chwilami straszy, odrobinę wzrusza i trochę podnosi na duchu, gdy Bezimienny spuszcza wszystkim bandziorom bezinteresowny łomot. Kino sensacyjne z wyższej półki.

Jeśli ktoś myśli, że łatwo jest coś takiego napisać, zagrać i nakręcić, niech obejrzy netfliksowy „Dzień matki” (2023) i setki innych produkcji, które niezamierzenie stały się parodiami albo trafiły na półki z produkcjami klasy C. Kino określane pociesznym mianem „zabili go i uciekł” też ma bowiem swoje standardy, a biorą się za nie czasem świetni artyści (choćby Paul Greengrass czy Steven Soderbergh), zamieniając je w coś więcej. Przypomnijmy tylko „Essential Killing” Jerzego Skolimowskiego czy „Zjawę” Alejandro Gonzáleza Iñárritu. Może sześcioodcinkowa „Prosta sprawa” nie będzie startować w konkursie Nowych Horyzontów, ale też nie zwodzi i nie obiecuje niczego więcej niż opowieści o twardzielu – anonimowym facecie, który, chcąc nie chcąc, robi porządki w małomiasteczkowej rzeczywistości trawionej mafijno-korupcyjną gangreną.

Pozostało 91% artykułu
Plus Minus
Trwa powódź. A gdzie jest prezydent Andrzej Duda?
Plus Minus
Liga mistrzów zarabiania
Plus Minus
Jack Lohman: W muzeum modlono się przed ołtarzem
Plus Minus
Irena Lasota: Nokaut koni
Materiał Promocyjny
Wpływ amerykańskich firm na rozwój polskiej gospodarki
Plus Minus
Mariusz Cieślik: Wszyscy jesteśmy wyjątkowi