Niepoprawnie o poprawności

Generalnie słuszne założenia politycznej poprawności nie mają wartości uniwersalnej. Zawsze jest bowiem jakieś „ale”, zawsze ujawniają się też jakieś podteksty.

Publikacja: 21.06.2024 10:00

Niepoprawnie o poprawności

Foto: Monika/AdobeStock

Są sprawy, które mają ugruntowaną opinię w środowiskach opiniotwórczych. Siła aktualnie dominującego w nich przekazu jest tak duża, że sceptycyzm wobec pewnych interpretacji naszej rzeczywistości niechętnie się ujawnia w publicznym dyskursie.

Dobrym przykładem jest tzw. poprawność polityczna, która napływa kolejnymi falami z uniwersytetów anglosaskich. Ekspandując we wszystkich sferach życia, narzuca kolejne rygory moralno-etyczne, które nagle czynią nagannymi myśli, słowa i zachowania tradycyjnie funkcjonujące w wielu społeczeństwach. Zaskakuje to ludzi, którzy wcześniej żyli w błogiej nieświadomości, że ich żarty, powiedzonka, opinie i gesty mogą kogoś ranić.

Nagle dowiadują się, że silnie zakorzenione w lokalnej tradycji nazwy zbiorcze, jak „Murzyn”, „Indianin”, „Cygan”, „Eskimos” czy „Aborygen”, to określenia obraźliwe dla ich adresatów, więc nie należy ich używać. Wiele z takich kontrowersji jeszcze do Polski nie dotarło, bo są od nas zbyt odległe kulturowo. Trzeba jednak uważać ze swoją niewiedzą w krajach silnie propagujących poprawność językową. Prym wśród językowych rygorystów wiodą dawne kraje kolonialne, które narzucając wszystkim dookoła nowe normy etyczne, próbują rozmydlić swoją odpowiedzialność za mroczne fragmenty historii.

Czytaj więcej

Krystian Lupa o powrocie do „Czarodziejskiej góry”: Zachorowałem na Tomasza Manna

Murzyn, Afroamerykanin czy czarnoskóry? I co zrobić z Murzynkiem Bambo Juliana Tuwima

Dobrym przykładem zmian następujących u nas jest stosowane w polszczyźnie od XIV w. określenie „murzyn”, wyrosłe z łacińskiego „maura”. Przez stulecia było niekontrowersyjne, bo w przeciwieństwie do angielskiego „nigger” (czarnuch), które w USA jest dziś tabu językowym, nie miało u nas pogardliwych konotacji. Występowało jednak często w lekceważących związkach frazeologicznych (np. „być sto lat za murzynami”), które powodują od niedawna stopniową pejoratywizację tej nazwy zbiorczej. Kontrowersję rozstrzygnął chyba elegancko czarnoskóry dwukrotny poseł na Sejm RP John Abraham Godson, który w 2020 r. napisał: „Skoro zainteresowani nie chcą być nazwani murzynami – proszę ich tak nie nazywać”. To samo dotyczy Romów, którzy nie chcą już być „Cyganami”, też mającymi w Polsce wiele negatywnych konotacji.

Sprawę można więc uznać za rozstrzygniętą. Aliści ulicznemu obserwatorowi trudno opędzić się od natrętnych wątpliwości, jakie podszeptuje niepoprawny umysł, który rozważa rozmaite konsekwencje bezwzględnej poprawności językowej. Konieczna jest chyba relatywizacja historyczna i geograficzna, bo nie wszędzie bezrefleksyjne przestrzeganie reguł wymyślonych zupełnie gdzie indziej ma sens.

Nie wzbudza kontrowersji stopniowe zastępowanie w Polsce błędnych etnonimów przez te prawidłowe – np. „Eskimosów” będziemy nazywać Inuitami, a „Lapończyków” – Samami. Co jednak z nazwami, dla których nie mamy zrozumiałych zastępników? Czy Polacy mogą sobie z przekonaniem przyswoić mówienie o „Pierwszych Narodach” czy „Pierwszych Amerykanach” zamiast o „Indianach” i o „Rdzennych Australijczykach” zamiast o „Aborygenach”? Czy przyjmie się, forsowane w najludniejszym państwie świata, rozróżnienie „Indusów” i „Hindusów”?

I co zrobić z polskimi „murzynami”? Przecież politycznie poprawna dziś za oceanem nazwa „Afroamerykanie” w Polsce nie ma sensu, a określenie „czarnoskóry” zbytnio skupia się na wizualnie oczywistej, lecz społecznie drugorzędnej barwie ciała naszego rozmówcy, co od razu buduje ostrą granicę o podtekście konfrontacyjnym. Co zrobić z „Murzynkiem Bambo, który w Afryce mieszka”? Wierszyk opublikowany w 1935 r. jako niewinna opowiastka dla dzieci stał się dzisiaj dla niektórych sędziów postkolonialnej sprawiedliwości symbolem rasistowsko wypaczonego obrazu Afryki. Mają oni pretensje, że Julian Tuwim pokazał jej mieszkańców w krzywym zwierciadle uprzedzeń rasowych. A on przecież chciał tylko żartobliwie opowiedzieć polskim dzieciom o swawolnym chłopczyku, który ma inny kolor skóry. Wymyślił mu łatwe do wymówienia imię, które dzisiaj kojarzone jest z obraźliwym „Bambusem”. Czy miał go nazwać Kunta Kinte, Shaka kaSenzangakhona albo Sese Seko Kuku Ngbendu wa za Banga?

Szwaby, Pepiki, Kacapy. Lachów też wyplenić?

W naszym rejonie geograficznym znajdziemy wiele tradycji nazewniczych, które już są lub za chwilę mogą się stać problematyczne. Najświeższa zmiana to wymuszone dyplomatycznie zastąpienie staropolskiego „na Ukrainie” przez określenie „w Ukrainie”. Choć w bezpośrednich kontaktach z Ukraińcami lepiej uwzględniać ich wrażliwość, to przecież we wskazaniu „na Ukrainie” nie ma żadnej negatywnej konotacji. Czy miałoby sens wymuszanie mówienia wyłącznie: „w Litwie”, „w Łotwie”, „w Białorusi” czy „w Węgrzech”, co już byłoby wokalizacyjnym łamańcem?

Lada chwila ockną się nasi zachodni sąsiedzi, którzy zażądają, abyśmy zaprzestali nazywania ich po staropolsku Niemcami, czyli „niemowami”. Czym to zastąpić? Ich własne „Deutsche” ma złą konotację okupacyjną, więc może z łacińska „Teutoni” lub z francuska „Alemani”? Bo przecież nie „Germanie”, bo to zbyt szerokie określenie, dziś raczej lingwistyczne niż etniczne.

Mamy w Polsce wiele jawnie pogardliwych/obraźliwych określeń naszych sąsiadów (np. „Szwaby”, „Pepiki”, „Kacapy”), które oczywiście powinno się perswazyjnie wypleniać. Czy my z kolei powinniśmy domagać się tego samego od Słowian Wschodnich, u których wciąż funkcjonuje źle dla nas brzmiąca nazwa „Lachy”?

Spory dotyczące tradycji nazewniczych są trudne, bo obciążone dużym subiektywizmem. Mamy przyzwyczajenia, których bronimy, chociaż sami oczekujemy od innych uwzględniania naszej wrażliwości językowej. Oburzamy się wciąż, kiedy w Niemczech mówią Breslau, Danzig czy Stettin, ale sami pielęgnujemy nasze Wilno, Stanisławów czy Lwów.

Generalnie słuszne założenia politycznej poprawności, która koryguje negatywne zaszłości historyczne, nie mają wartości uniwersalnej. Zawsze jest bowiem jakieś „ale”, które wymaga rozpatrzenia w specyficznym kontekście kulturowym. Zawsze ujawniają się też jakieś podteksty – często niebezpieczne, jak zatrącająca od razu o antysemityzm pisownia „żyd” (wyznawca judaizmu) nie tożsama z „Żydem” (narodowość).

Czytaj więcej

Andrzej Szahaj: Koniec kultury harówki

Terror politycznej poprawności. Kabarety o krok od pozwów sądowych, niuanse nomenklatury LGBTQ+ 

Już tylko na marginesie wspomnę o nadciągającym zza oceanu „terrorze” poprawności, która pod groźbą środowiskowego ostracyzmu zabrania używania wszelkich określeń i działań, które mogą być przez ich adresatów uznane za obraźliwe, krzywdzące, penalizujące, wykluczające, deprecjonujące itp. Ostro skrytykować czy wyśmiać można dziś tylko polityka. W stosunku do wszystkich innych trzeba coraz bardziej uważać z żartami, powiedzonkami, a nawet i przysłowiami.

Właściwie o nikim nie wolno dziś powiedzieć, że jest po prostu „głupi”, bo to jest subiektywnie obraźliwe. Profesorowie nie powinni wystawiać studentom negatywnych ocen, bo to ich stresuje i obniża ich samoocenę. Kabareciarze niemal cały czas kroczą po coraz cieńszej granicy, za którą czają się pozwy sądowe. W niuansach coraz bardziej rozbudowywanej nomenklatury LGBTQ+ gubią się już chyba nawet niektórzy z czujących osobiste związki z tą sferą ludzkiej samoidentyfikacji.

Jak się w tym nie pogubić? Jak nie wyjść na nieuka czy wręcz chama?

Przemysław Urbańczyk

Mediewista i archeolog, profesor UKSW w Warszawie oraz PAN.

Kup e-book „Pułapki poprawności politycznej”

Są sprawy, które mają ugruntowaną opinię w środowiskach opiniotwórczych. Siła aktualnie dominującego w nich przekazu jest tak duża, że sceptycyzm wobec pewnych interpretacji naszej rzeczywistości niechętnie się ujawnia w publicznym dyskursie.

Dobrym przykładem jest tzw. poprawność polityczna, która napływa kolejnymi falami z uniwersytetów anglosaskich. Ekspandując we wszystkich sferach życia, narzuca kolejne rygory moralno-etyczne, które nagle czynią nagannymi myśli, słowa i zachowania tradycyjnie funkcjonujące w wielu społeczeństwach. Zaskakuje to ludzi, którzy wcześniej żyli w błogiej nieświadomości, że ich żarty, powiedzonka, opinie i gesty mogą kogoś ranić.

Pozostało 92% artykułu
Plus Minus
Trwa powódź. A gdzie jest prezydent Andrzej Duda?
Plus Minus
Liga mistrzów zarabiania
Plus Minus
Jack Lohman: W muzeum modlono się przed ołtarzem
Plus Minus
Irena Lasota: Nokaut koni
Materiał Promocyjny
Wpływ amerykańskich firm na rozwój polskiej gospodarki
Plus Minus
Mariusz Cieślik: Wszyscy jesteśmy wyjątkowi