Andrzej Szahaj: Koniec kultury harówki

Ludziom, którzy nie wiedzą, co zrobić ze swoim życiem, najłatwiej jest zamienić je w nieustanną ciężką pracę. Kapitalizmowi to służy, ale absurdalność tej sytuacji staje się coraz bardziej widoczna.

Publikacja: 21.06.2024 10:00

Andrzej Szahaj: Koniec kultury harówki

Foto: AdobeStock

Przez harówkę będziemy rozumieli pracę, która całkowicie wyczerpuje ludzkie siły. Przez kulturę harówki zbiór powszechnie przyjmowanych przekonań, wedle których tak rozumiana praca jest właściwa i dobra, albowiem przyczynia się do realizacji jakichś celów uznanych w danej wspólnocie ludzkiej za wartościowe.

Wstępne założenie niniejszego tekstu jest następujące: kultura harówki charakteryzuje zarówno kapitalizm, jak i próbujący być wobec niego w opozycji tzw. realny socjalizm. Na cechujące te systemy podobieństwo zwrócił już dawno uwagę wybitny filozof z tzw. szkoły frankfurckiej, a mianowicie Herbert Marcuse. Jeśli przyjąć jego obserwacje za dobrą monetę, pozostaje zastanowić się, na czym polegają przesłanki światopoglądowe i filozoficzne tak pojmowanej pracy, które są wspólne dla kapitalizmu i realnego socjalizmu. To z pewnością typowe dla całej epoki nowoczesności (koniec XVIII wieku – lata 70. wieku XX), będącej kolebką zarówno kapitalizmu, jak i idei socjalizmu, przekonanie, że ludzka praca ma wspaniałą moc przeobrażania świata. A pamiętać należy, że to właśnie w tej epoce ustanowiona zostaje na dobre idea postępu, szybko utożsamiona z efektywnym poddawaniem natury ludzkiemu władztwu.

Ucieleśnieniem tej idei była praktyka forsownej industrializacji. W wyniku uprzemysłowienia ludzkość miała zostać wyrwana z „idiotyzmu wiejskiego życia”, aby przypomnieć słynną frazę Karola Marksa, i samozbawiona w wyniku zamiany całego ludzkiego świata w jedną wielką fabrykę (idea socjalisty utopijnego C.H. Saint-Simone’a). Chodziło o to, aby dostarczyć ludzkości coraz więcej użytecznych przedmiotów ułatwiających życie, a przy okazji zdyscyplinować ludzi, poddać ich reżimowi pracy, skutecznemu nadzorowi (pisał o tym wielki historyk i filozof francuski Michel Foucault).

Reżim ten potrzebny był także po to, aby pozbawić ludzi siły potrzebnej do buntu wobec niesprawiedliwych stosunków społecznych. Systematyczna harówka zabiera bowiem zarówno siłę fizyczną, jak i siłę psychiczną potrzebną do tego, aby zmobilizować się do walki o bardziej sprawiedliwy świat.

Czytaj więcej

Zagubieni w świecie mediów antyspołecznościowych

Dlaczego kult pracy ma się dobrze? Motywuje nas jeden mit kapitalizmu

W tym sensie kultura harówki jest funkcjonalna wobec każdego systemu, w interesie którego leży pozbawienie ludzi sił do buntu. Ponieważ na takowym nie zależało bynajmniej ani kapitalizmowi, ani realnemu socjalizmowi, harówka była czymś pożądanym i wymuszanym.

Organizowano ją wedle wzorów wojskowych. Nie przypadkiem mówiło się o „armii pracowników”, „froncie robót” i „ofensywie produkcyjnej”, a pracę organizowało na wzór zhierarchizowanych jednostek wojskowych. Tak zorganizowana była i jest zarówno klasyczna (nowoczesna) fabryka, jak i dzisiejsza (ponowoczesna) korporacja.

Istniały i istnieją jednak także inne przyczyny ukonstytuowania się kultury harówki. Porzucając już tzw. realny socjalizm, skupmy się jedynie na kapitalizmie, wszak to w tym systemie przyszło nam żyć. Chodzi o triadę: praca–posiadanie–konsumpcja, która ze szczególną wyrazistością zaczęła dominować w ostatnich dekadach XX wieku, a dziś, w okresie dojrzałego turbokapitalizmu, stała się wręcz dominującym elementem światopoglądu mas.

Kapitalizm zawsze tworzył mity, które skłaniały ludzi do takich działań, jakie były dla niego pożądane. Jeden z najbardziej skutecznych, w sensie motywowania ludzi, to mit, wedle którego szczęście można uzyskać jedynie, posiadając i konsumując. Nie od razu zdobył on serca milionów, do pewnego momentu jego wpływ był wciąż równoważony przez przekonanie typowe dla kultury zachodniej nieomal od jej początków, że podstawą szczęścia i sensem życia jest relacja z innym ludźmi albo z Bogiem.

Co ciekawe jednak, w przypadku protestantyzmu, szczególnie w jego najbardziej surowych wersjach (purytanizm, kalwinizm), relacja ta miała mieć wymiar zapośredniczony przez ziemskie wypełnianie obowiązków wobec rodziny i bliźnich. Nader istotnym jego elementem był moralny nakaz pracy, do pewnego momentu (mniej więcej do lat 20. XX wieku) stowarzyszony z ascezą konsumpcyjną (sławne zalecenie św. Benedykta „ora at labora”, „módl się i pracuj”). Asceza owa została jednak ostatecznie porzucona, a konsumpcjonizm i hedonizm wygrały ze skromnością, wielowiekowa dążność do posiadania została zaś zdemokratyzowana w warunkach społeczeństwa obfitości (proces ten znakomicie opisał wybitny socjolog amerykański Daniel Bell w sławnej książce „Kulturowe sprzeczności kapitalizmu”).

Kapitalną rolę odegrała tutaj inwazja reklamy oraz ułatwienia w nabywaniu i konsumowaniu w postaci sprzedaży ratalnej, kredytu oraz karty kredytowej czy debetowej. Owa inwazja reklamy łączyła się z jej jawnym bądź ukrytym przekazem: tyle jesteś tylko wart, ile posiadasz. Sprzedaż ratalna i karta kredytowa z kolei nauczyły ludzi nie odkładać gratyfikacji na później.

Po to jednak, aby sprostać wyzwaniom reklamy oraz mieć środki na pokrycie rachunków, które ostatecznie jednak spływają po zakupach kartą kredytową czy debetową psychologicznie odbieranych jako darmowe (stąd ich oszałamiający sukces), trzeba było coraz więcej pracować. Teraz to już niewymuszona dyscyplina fabryki była głównym mechanizmem popychającym w stronę harówki, ale samodyscyplina konsumenta pobudzona chęcią posiadania i – co bardzo ważne – zdobycia przewagi w ciągłym procesie porównywania się z innymi.

Przy tym stare mechanizmy zdobywania prestiżu i uznania polegające na gromadzeniu zasług dla społeczeństwa zostały zastąpione jedną miarą – posiadaniem, co sygnalizuje przejście od społeczeństwa szanującego człowieczeństwo w jego różnych wymiarach do społeczeństwa całkowicie utowarowionego, gdzie człowiek sam siebie traktuje nie jak osobę ludzką mającą wymiar duchowy, ale jak towar, który po skutecznej sprzedaży na rynku może zarobić na posiadanie innych towarów. W ten sposób został dopełniony proces przenoszenia ciężkości dobrego życia z relacji człowiek–człowiek lub człowiek–Bóg, zapewniającej szczęście i uznanie, na relacje człowiek–rzeczy.

Zauważmy przy okazji, że pożądanie posiadania okazało się niemożliwe do spełnienia, albowiem cyrkulacja rzeczy i wciąż produkowanych nowych potrzeb okazała się tak szybka i skuteczna, że zadowolenie z posiadania odsunęło się poza horyzont, za którym ciągle się goni, a on wciąż się odsuwa. Dlatego też typowym uczuciem człowieka skoncentrowanego na posiadaniu jako głównym celu życia jest frustracja, ciągłe nieusatysfakcjonowanie.

Czytaj więcej

Populizm kontra kapitalizm. Czy wracamy do prawdziwej polityki?

Czy możliwy jest 15-godzinny tydzień pracy? Czyli od Marksa do Keynesa

Istotną rolę w ukonstytuowaniu się kultury harówki odegrały również dwa kapitalistyczne mity, skądinąd ściśle ze sobą powiązane: self-made mana oraz „od pucybuta do milionera”. Pierwszy przekonywał, że nasze życie jest całkowicie w naszych rękach. Że możliwe jest stworzenie siebie dzięki ciężkiej pracy. Drugi, że można zacząć od niczego i dojść do wszystkiego.

Wyznawcy tych mitów naiwnie uwierzyli, że jeśli będą pracować 16 godzin na dobę, wedle zaleceń pewnego polskiego profesora prawa i wziętego felietonisty, to z pewnością osiągną sukces. Faktycznie czasami tak bywało. Nie była to jednak żadna reguła. Nawet w czasach znacznie bardziej sprzyjających społecznemu i ekonomicznemu awansowi niż dzisiaj – w tzw. złotym okresie kapitalizmu, latach 1945–1973. Wtedy było łatwiej, albowiem ówczesna względna równowaga pomiędzy kapitałem i światem pracy sprzyjała awansowi społecznemu i ekonomicznemu jednostek (istotnym znakiem owej równowagi było państwo opiekuńcze). Nic dziwnego zatem, że był to okres stosunkowo niewielkich nierówności społecznych. Dziś, po dziesięcioleciach dominacji tzw. neoliberalizmu skutecznie dążącego do eliminacji państwa dobrobytu i oddającego losy jednostek całkowicie w ręce wolnego rynku, szanse na taki awans są znacznie mniejsze.

Zawsze jednak o sukcesie, prócz pracy i zaangażowania, decydował zbieg okoliczności (miejsce urodzenia, status ekonomiczny rodziny, łut szczęścia) pozostający poza wolą jednostek. Zawsze też sukces nielicznych miał miejsce na tle klęski większości. Wspomniane wcześniej mity miały jednak wielką siłę motywującą, która była potrzebna do tego, aby jednostki podejmowały wysiłek, w ostateczności korzystny jedynie dla tych, którzy owe mity rozpowszechniali (kapitalistycznej klasy hegemonicznej złożonej z bogatych właścicieli przedsiębiorstw oraz z obrońców ich interesów w postaci wpływowych dziennikarzy, profesorów ekonomii oraz artystycznych propagandzistów).

I tu dotykamy sprawy kluczowej. Idzie o wyzysk i jego skalę. Jeśli wziąć na serio teorię Karola Marksa, do czego namawiam, jest on tym większy, im dłuższy i bardziej intensywny w sensie wymuszania efektywności jest czasowy wymiar pracy. Trudno się zatem dziwić, że choć istnieją już od dawna warunki do tego, aby wymiar ów zmniejszać, dążąc do realizacji przepowiedni z 1930 roku wielkiego ekonomisty angielskiego J.M. Keynesa („Ekonomiczne perspektywy dla naszych wnuków”), że kiedyś ludzie będą pracowali 15 godzin tygodniowo, nie zmienia się on od dziesięcioleci, a jeżeli nawet się zmienia, to za sprawą niektórych państw gotowych do tego, aby skrócenie czasu pracy po prostu wymusić (Francja).

Nawiasem mówiąc, realizacja przepowiedni Keynesa byłaby powrotem do czasów, kiedy pracowaliśmy tylko tyle, ile było to niezbędne, resztę czasu poświęcając na sen, modlitwę i świętowanie (średniowiecze) lub biesiadowanie i filozofowanie (starożytna Grecja). Nie mówiąc już o żyjących w zamierzchłych czasach plemionach pozaeuropejskich, które wedle sławnej teorii wybitnego antropologa amerykańskiego Marshalla Sahlinsa o „pierwotnym społeczeństwie dobrobytu” pracowały tylko tyle, ile trzeba było, aby utrzymać się przy życiu.

Dziś ludzie Zachodu, dostrzegając atrakcyjność takiego społeczeństwa i mogąc jego elementy wciąż podziwiać w niektórych zakątkach świata, gdzie krajowcy ponad pracę cenią sobie miłe spędzanie czasu w hamaku, brak pośpiechu i skłonność do zabawy, pocieszają się, że gdy wreszcie przestaną harować, zarobią wystarczająco dużo i przejdą na emeryturę, to też tak będą żyć (obserwacja wybitnego antropologa norweskiego T.H. Eriksena zawarta w książce pt. „Tyrania chwili”). Łatwo zauważyć absurdalność takiego podejścia do pracy i przynoszącego szczęście nicnierobienia. A także absurdalność pracy, której sens upatruje się jedynie w możliwości zakupu rzeczy za zarobione pieniądze. Tym bardziej że jak pokazują nader liczne badania naukowe, których pionierem był sławny amerykański ekonomista Richard Easterline, od pewnego, wcale nie tak wysokiego poziomu zamożności, zależność pomiędzy poczuciem szczęścia i wzrastającym bogactwem maleje do zera (jest to tzw. paradoks Easterline’a).

Czytaj więcej

Czemu praca najemna traci sens?

Ludziom, którzy nie wiedzą, co zrobić ze swoim z życiem, najłatwiej jest zamienić je w nieustanną harówkę

Utrzymaniu się kultury harówki sprzyjają także czynniki psychologiczne. Oto jest bowiem harówka sposobem ucieczki od świata porównywalnym z efektami odurzenia alkoholowego lub narkotykowego. Ktoś, kto pracuje na okrągło, traci kontakt z rzeczywistością, obojętnieje na wszystko, co nie jest związane z pracą, zagłusza w sobie wszelkie rozterki związane z życiem jako takim. Cel „pracować coraz więcej” zagłusza też wewnętrzną pustkę ludzi, którzy nie widzą już żadnych celów egzystencjalnych wykraczających poza tu i teraz. Pozwala żyć z dnia na dzień. Nie myśleć o cierpieniu i śmierci. O konieczności dokonywania istotnych wyborów egzystencjalnych, wykorzystaniu wolności, od której nie możemy uciec.

Ludziom odurzonym harówką życie biegnie szybko i prosto. Choć często trapi ich straszne zmęczenie wynikające także z tego, że praca w epoce ponowoczesnej (w warunkach tzw. postfordyzmu) jest często pracą emocjami (afektywną), a taka wyczerpuje znacznie bardziej niż fizyczna (typowa dla tzw. fordyzmu), to jednak świat wolny od pracy jawi im się jako koszmar. Konieczność wypełnienia sobie życia czymś o intensywności porównywalnej z pracą jest dla nich niewyobrażalna.

Ludziom, którzy nie wiedzą, co zrobić ze swoim z życiem, najłatwiej jest zamienić je w nieustanną harówkę. W ten sposób interes kapitalizmu polegający na wyciśnięciu ludzi jak cytryny i następnie na ich porzuceniu zbiega się z egzystencjalną pustką ludzi zapełnianą triadą praca–posiadanie–konsumpcja.

Tischner, Brzozowski, Abramowski. Polskie recepty na to, jak przywrócić godność pracy

Absurdalność tej sytuacji staje się jednak coraz bardziej widoczna. Nic dziwnego zatem, że nowe pokolenie nie chce już takiego życia. Czując raczej bardziej intuicyjnie, niż rozumiejąc, o co chodzi, buntuje się ono przeciwko kulturze harówki. Chce żyć inaczej niż rodzice. Nie chce już pracy, która nie ma wyraźnych ram czasowych, w wyniku czego zaciera się granica pomiędzy pracą i życiem poza nią; pracy, która łączy się z niepewnością i brakiem stabilizacji (zjawisko tzw. prekaryzacji).

Bunt ten być może stanie się zarzewiem jakiejś kontrkultury na wzór tej z lat 60. XX wieku. To wtedy wszak młodzi ludzie mówili „odpadnij” (drop off), wyłącz się z wyścigu szczurów (rat race). Chcieli życia wypełnionego miłością i twórczością. I choć ich ideały okazały się trudne do realizacji, a rewolucyjny zapał bądź się wypalił, bądź skomercjalizował, to jednak ich atrakcyjność wcale nie osłabła.

Nie chodzi przy tym wcale o ich absolutny triumf. Wszak praca może mieć głębszy sens i stanowić istotny element samorealizacji. Nie mówiąc już o tym, że musi być wykonywana po to, aby życie społeczne mogło podlegać reprodukcji. Idzie raczej o to, żeby ponownie przywrócić jej moralny wymiar i godność ignorowane w warunkach dążenia do zysku za wszelką cenę. W naszej własnej tradycji intelektualnej istnieją znakomite wskazówki, jak to zrobić, obecne zarówno w myśli o charakterze świecko-lewicowym (Stanisław Brzozowski, Edward Abramowski), jak i chrześcijańskiej (Józef Tischner).

Andrzej Szahaj

Filozof, profesor nauk humanistycznych Uniwersytetu Mikołaja Kopernika w Toruniu, autor licznych publikacji, m.in. „Inny kapitalizm jest możliwy”, „Neoliberalizm, turbokapitalizm, kryzys”, „Ponowoczesność i postmodernizm dla średniozaawansowanych”.

Przez harówkę będziemy rozumieli pracę, która całkowicie wyczerpuje ludzkie siły. Przez kulturę harówki zbiór powszechnie przyjmowanych przekonań, wedle których tak rozumiana praca jest właściwa i dobra, albowiem przyczynia się do realizacji jakichś celów uznanych w danej wspólnocie ludzkiej za wartościowe.

Wstępne założenie niniejszego tekstu jest następujące: kultura harówki charakteryzuje zarówno kapitalizm, jak i próbujący być wobec niego w opozycji tzw. realny socjalizm. Na cechujące te systemy podobieństwo zwrócił już dawno uwagę wybitny filozof z tzw. szkoły frankfurckiej, a mianowicie Herbert Marcuse. Jeśli przyjąć jego obserwacje za dobrą monetę, pozostaje zastanowić się, na czym polegają przesłanki światopoglądowe i filozoficzne tak pojmowanej pracy, które są wspólne dla kapitalizmu i realnego socjalizmu. To z pewnością typowe dla całej epoki nowoczesności (koniec XVIII wieku – lata 70. wieku XX), będącej kolebką zarówno kapitalizmu, jak i idei socjalizmu, przekonanie, że ludzka praca ma wspaniałą moc przeobrażania świata. A pamiętać należy, że to właśnie w tej epoce ustanowiona zostaje na dobre idea postępu, szybko utożsamiona z efektywnym poddawaniem natury ludzkiemu władztwu.

Pozostało 92% artykułu
Plus Minus
Trwa powódź. A gdzie jest prezydent Andrzej Duda?
Plus Minus
Liga mistrzów zarabiania
Plus Minus
Jack Lohman: W muzeum modlono się przed ołtarzem
Plus Minus
Irena Lasota: Nokaut koni
Materiał Promocyjny
Wpływ amerykańskich firm na rozwój polskiej gospodarki
Plus Minus
Mariusz Cieślik: Wszyscy jesteśmy wyjątkowi