To jego częsty zabieg, kiedy nawet przy pomocy ironii sakralizuje on swoje szczyty duchowe. Każdy ma kaplicę bóstwa naszego indywidualnego świata.
Tomasz Mann był bardzo sprytny. Ukrywanie życia wewnętrznego pomogło mu w tym, żeby w literaturze nie ujawniać zbyt naiwnie rzeczy, w które wierzy, które kocha, które go wzruszają. Jest niesłychanie ironiczny wobec własnych wzruszeń, i na tym też polega maestria Manna, że przy pomocy humoru, wyśmiania i lekkiego potraktowania – z premedytacją nas wzrusza. Bez tej ironii, być może, nie przeżylibyśmy pożegnania Hansa Castorpa w ostatniej scenie i jego losu, czyli pozostawienia go w momencie wojennej niewiadomej.
Właściwie możemy powiedzieć, że jest w takim rozwiązaniu, i to mnie bardzo zastanowiło, pierwowzór dla późniejszych eksperymentów chociażby W.G. Sebalda z jego strategią milczenia czy przemilczania, prowokowania czytelnika do własnej krytycznej drogi. To nie jest proponowane przez pisarza prowadzenie za rękę dziecka – czytelnika – w te wszystkie rejony, które autor chce wyświetlić z wysokości swojej autorskiej mądrości. To jest pozostawienie nas bezradnymi i skazanymi na absolutnie własną, czasami bardzo samotną lub ryzykowną drogę. Można powiedzieć, że taka druga tura czytania dzieła jest rodzajem śledztwa pełnego nieufności i zwątpień. Oczywiście, ktoś może z takiej możliwości nie skorzystać i taką drogą nie pójść, wówczas zamiar narracyjny spala na panewce… trudno… Ale jeśli ktoś na książkę zachoruje, to tak jak się mówiło, że czytając Bernharda, trzeba zachorować na chorobę Bernharda – trop samodzielny rozwinie się samorzutnie.
Kiedy po raz pierwszy, jako młody chłopiec, czytałem „Czarodziejską górę”, traktowałem ją z bezkrytycznym zachwytem i pasywnym oddaniem oraz akceptacją. Teraz czytam książkę niezwykle krytycznie, a mimo to, właśnie teraz, zachorowałem na Tomasza Manna.
O duszę i umysł Castorpa walczą wolnomyśliciel Settembrini i jezuita Naphta, który mówi tak: „Jeśli myśli pan, że owocem przyszłych rewolucji będzie wolność, to jest pan w błędzie. Hasło wolności w ciągu pięciu wieków i dopełniło się i przeżyło”. Teraz chodzi o „bezwzględny rozkaz, żelazną konieczność, o dyscyplinę, ofiarę, samozaparcie, o zadanie gwałtu indywidualności”. Czyli polityczny terror.
Pamiętajmy, że to są słowa napisane przed II wojną światową, przed Hitlerem.
I na przełomie dyktatur Lenina i Stalina, a Naphta roi o połączeniu Państwa Bożego z komunizmem, co było radziecką wersją cezaropapizmu.
Słowa Manna są w tym momencie wstrząsająco profetyczne. Oczywiście, możemy powiedzieć, że Hans Castorp jest konsumentem dwóch przeciwności obu myślicieli. I to jest niezwykłe, że nie porwie go ani Settembrini ze swoją naiwną postępowością i wiarą w nieskończone możliwości człowieczeństwa, ani Naphta ze swoją wizją katastrofy człowieka po okresie średniowiecza, w czasie którego człowiek był istotą bożą, zaś potem doszło do, zdaniem Naphty, idiotycznego i prowadzącego do katastrofy folgowania potrzebom ciała, co jest niezgodne ani z Bogiem, ani człowieczeństwem.
Jednocześnie trzeba powiedzieć, że Naphta nie jest jedynie tępym głosicielem ideologii mocy i terroru. Być może ma to głęboko tragiczne korzenie i możemy w nim zobaczyć postać Żyda wyrzuconego na kopniakach z macierzystego łożyska, który później został jezuitą. To jest niesamowite i diaboliczne połączenie dwóch tożsamości, które stworzyły upiorny gen, jaki możemy obserwować u jednej postaci historycznej, czyli Hitlera. Trzeba pojąć, kim był, żeby nie powiedzieć zbyt łatwo, że to potwór z bajki godny potępienia: nie ja. Zbyt łatwe odrzucanie zła w sobie może bowiem doprowadzić do powielenia drogi Hitlera. Wydaje mi się, że Tomasz Mann dokonał niezwykłej pracy. Strategia łatwego potępienia, bez zrozumienia istoty sprawy, jest właściwie strategią nieustannego odnawiania się demona, który w nas tkwi.
Naphta, który wzywa do ascezy, jest też hipokrytą, co typowe dla fanatyków religijnych. Wzywa do odnowienia Państwa Bożego w komunistycznej formie, krytykuje materializm, kapitalizm, własność prywatną, a jednocześnie żyje w bogactwie przynależnym zakonowi, Kościołowi.
Jeszcze jest coś, co z niezwykłą przenikliwością, a jednocześnie z przewrotnością i humorem pokazał Mann – jak te dwie skrajnie różne istoty, Settembrini i Naphta, są uwikłane w spór, wyniszczający, prowadzący na manowce. Bo kiedy jesteśmy spolaryzowani – dochodzimy do absurdu. Taki rodzaj walki deformuje nasze pierwotne postawy, chodzi już tylko o zwycięstwo, a nawet coś innego, czyli upokorzenie, skompromitowanie i zniszczenie przeciwnika. W tym momencie ideowcy zatracają swoje pierwotne przekonania, doprowadzają się do samowyniszczenia. Znamy przykłady takich sporów.
U Manna zaś mamy nieustanny dyskurs polityczny, który doprowadza do samokompromitacji osób go prowadzących. Obnaża się słabość nośnika poglądów, jakim jest każda istota ludzka biorąca udział w takim sporze. Stają się one jedynie bestiami w śmiertelnym zmaganiu. Gubią się w polemice, nie wiedząc, kiedy przejmują postawę przeciwnej strony. W gruncie rzeczy są narracyjnym kłębowiskiem, chaosem. Ciekawe, że Castorp z tego korzysta.
Jerzy Grzegorzewski powraca jak Odys, wciąż inspiruje
„To. Biografia Jerzego Grzegorzewskiego” Maryli Zielińskiej jest opowieścią o synu piekarza z hrabiowskimi korzeniami, którego wydziedziczył PRL, musiał więc zarabiać jako awangardowy reżyser. Został pierwszym szefem Teatru Narodowego w III RP.
Mann jest daleki od epatowania seksualizmem. Nieobecność tego doświadczenia jest ciekawsza od nadmiaru opisów u późniejszych pisarzy
Jednym z bohaterów „Czarodziejskiej góry” jest ciało, zaś Mann pisze o życiu wbrew wcześniejszym kanonom zdrowia – o emocjach i miłości, które z punktu widzenia tradycyjnych zasad są nieustającą chorobą. Anomalia staje się przynajmniej częścią normy, zaś norma – wyjątkiem.
To jest bardzo ważny motyw. Trzeba powiedzieć o bohaterze zdającym sobie sprawę ze swojej cielesności, która wówczas kulturowo była o wiele bardziej zakłamana. Mamy proces uwalniania cielesności przeprowadzony w niezwykle delikatny i dyskretny sposób. Mann jest daleki od epatowania seksualizmem czy obecnie stosowanymi ekstremalnymi doświadczeniami człowieka ze swoim ciałem, które widzimy u późniejszych i obecnych pisarzy, a które prowadzą nawet do pustki czy absurdu przekroczenia doświadczenia cielesnego. Niekoniecznie dzieje się to w poczuciu szczęścia, za jakim wszyscy gonimy. Tymczasem u Manna mamy niedzisiejszy przykład dążenia miłosnego Hansa Castorpa i Kławdii Chauchat – jeśli chodzi o konsumpcję właściwie nieobecny.
Wszystko skrywa motyw pożyczonego ołówka.
Oczywiście. Do czegoś doszło, a przecież jakby nie doszło, Mann to osobliwie zaszyfrowuje i w gruncie rzeczy kwestionuje czy wręcz unicestwia. Nieobecność tego doświadczenia jest, być może, ciekawszym procesem do prześledzenia i do przeżycia niż nadmiar opisów, jakich dostarczają późniejsi pisarze.
W podobieństwie Kławdii do szkolnego kolegi Hansa, czyli Przybysława Hippego, który pierwszy pożyczał mu ołówek, wyrażona jest androginiczność, transseksualność.
Możemy powiedzieć, że to jest przeżywanie przez Manna własnego wypartego erotycznego doświadczenia, jak również całego późniejszego przystosowania się do ówczesnego obowiązku heteroseksualnej drogi przez życie, pozostawiającego tajemniczą obecność erotycznego rewersu, androginicznego czy homoseksualnego sobowtóra miłosnego obiektu. To osobliwe, że Tomasz poślubił Katię Pringsheim, która miała brata bliźniaka, który niejako utorował mu psychicznie drogę do kobiety. Osobliwe zapętlenie tych dwóch postaci w życiu Manna przesądziło, być może, o tym, że doszło do małżeństwa z Katią.
Jaką rolę gra w spektaklu Pepperkorn, z którym wraca do sanatorium Kławdia, ten holenderski milioner wzorowany na nobliście Gerharcie Hauptmannie, mistrzu Manna? Ta parodia wywołała w Niemczech wielki literacki skandal.
Na pewno wobec Hauptmanna Mann czuł kompleks, co pośrednio wyraził w rozmowie Castorpa z Settembrinim. Ten z zazdrością, mając ambicje bycia mistrzem Hansa, po wykonaniu gigantycznej pigmaliońskiej pracy nad adeptem, zauważając fascynację Castorpa Pepperkornem, mówi, że to dureń. Pyta Hansa, dlaczego obdarza kultem nieumiejącego się wysłowić, bełkoczącego dziada. Castorp odpowiada: czy pan nie dostrzega, że ta pana elokwencja i mistrzostwo słowa tracą w jego obecności znaczenie, stają się miałkie? Settembrini nie rozumie, wobec czego Castorp odczuwa tę miałkość.
Na czym polega rozpuszczająca znaczenie innych aspirantów człowieczeństwa osobowość Pepperkorna? Na dopuszczeniu do siebie materii życia, na którą dobrze ułożeni ludzie XIX-wieczni nie byli sobie w stanie pozwolić – na odwagę oddania się życiu?
Niesamowita jest scena, kiedy Pepperkorn przemawia do wodospadu. Jesteśmy widzami tego groteskowego obrazu, który nie mieści nam się w głowach. Musimy sobie zadać pytanie, co Pepperkorn temu wodospadowi powiedział. Czy to było jakieś przedstawienie teatralne, a może ujawnienie testamentu i wypowiedzenie powodów tego, co zrobi później, czyli samobójstwa?
Być może podziw Castorpa dla Pepperkorna płynął z czegoś niewiadomego, z całego tego obszaru niewiadomego, uporczywie tkwiącego w człowieku, niezależnie od wszelkich zdobyczy epok… Nie wiedział jeszcze tego, co jest w głębi radości życia Holendra i oddaniu się pełni życia. Pozornie i na oko w dosyć banalnych przejawach, sprowadzających się do popijaw i nieprzepartej potrzeby towarzyskiego bycia z innymi, w głębi tego totalnego i pełnego zaufania do świata, które bierze się z instynktu szczęścia i cielesności… To zaś dla ludzi wychowanych w ciasnych rygorach i sparaliżowanych nimi jest niewyobrażalne. To jest to coś, o czym mówił Thomas Bernhard: popatrzcie na człowieka środkowej Europy, na tę kukłę, która wykonuje sztuczne gesty, wyćwiczone, wyuczone, co sprawia i prowadzi w rezultacie do tego, że taki człowiek jest tylko parodią. Gesty niemające żadnego związku z tym, co jest poza słowem, poza erudycją i mądrością oraz niezwykle wyuczonym żądaniem, żeby mój wewnętrzny człowiek był przez wielkie „c”. W ludziach aspirujących wówczas do kultury, do szczytnego udziału w kulturze, a zatem w tak zwanym człowieczeństwie, odbywało się to w kuriozalnie przesadzonym wymiarze…
Pojawienie się Pepperkorna unieważnia to wszystko i kompromituje. Unieważnia wszystko mowa do wodospadu i to, że się uparł, by właśnie tam jeść kolację, gdzie nic nie słychać – tych wszystkich uprzyjemnień, które sobie ludzie serwują, rzekomo niezbędnych, bo potrzebujemy tego naszego gadulstwa, frazesów i pokazywania wzajemnie swoich pawich piór duchowych…
Trudno nam powiedzieć, do jakiego stopnia Tomasz Mann korzystał z przykładu Hauptmanna. Zbudował figurę o wiele wymowniejszą, która daleko przerosła Hauptmanna, chęć portretowania go, parodiowania. W Pepperkornie jest pokazany bezgraniczny człowiek, który nie potrafi wyartykułować tego, co w sobie nosi i wyraża czynami. W Pepperkornie jest ukryta kompromitacja tego, co ludzie dają sobie wzajemnie poprzez język i czym nieustannie się wzajemnie oszukują, uprawiając kulturowe kłamstwo.
Hansa Castorpa gra Matas Sigliukas. Kadr z filmu wideo do „Czarodziejskiej góry"
Foto: materiały prasowe
Kup e-book „Przejęzyczenie”