Problem trzech ciał i jednego chińskiego smoka

Czy Chiny zdołają zawładnąć wyobraźnią odbiorców kultury na Zachodzie?

Publikacja: 26.04.2024 17:00

Scena linczu na naukowcu w czasach rewolucji kulturalnej, umieszczona na początku serialu Netflixa „

Scena linczu na naukowcu w czasach rewolucji kulturalnej, umieszczona na początku serialu Netflixa „Problem trzech ciał”, nie spodobała się w Chinach. Platforma nie jest oficjalnie dostępna w tym kraju, ale chińscy widzowie znajdują sposoby, by z niej korzystać

Foto: Cr. Ed Miller/Netflix

Trylogia science fiction Cixina Liu „Wspomnienie o przeszłości Ziemi” to jeden z eksportowych hitów chińskiej kultury masowej. A jednak netfliksowa adaptacja jej pierwszej części, „Problem trzech ciał”, wywołała wrzenie w Chinach. Przyczyną jest otwierająca serial scena publicznego upokorzenia, linczu i w końcu śmierci ojca jednej z bohaterek, fizyka, który stał się ofiarą rewolucji kulturalnej z czasów Mao Zedonga. Jak donosiły media, internauci w Państwie Środka mieli ostro atakować twórców serialu Netflixa za stawianie w złym świetle ich kraju. Gdy sami Chińczycy ekranizowali powieść Liu, tę scenę pominęli.

Chiny mają ambicje wpływać na to, jak są pokazywane w zachodniej kulturze masowej. Jeszcze nieraz się o tym przekonamy.

Czytaj więcej

Metaverse. Na dwoje babka wróżyła

Konwent miłośników fantastyki Worldcon. Wielki skandal w Chengdu

Fani fantastyki z pewnością wiedzą, że jedną z najważniejszych środowiskowych globalnych imprez jest światowy konwent miłośników fantastyki Worldcon. Podczas konwentu przyznaje się branżowe Oscary, czyli nagrody Hugo. W przeszłości zdobył ją m.in. George R.R. Martin. Odbywająca się co roku w innym mieście impreza w 2023 r. zagościła po raz pierwszy w chińskim Chengdu – i towarzyszyły temu niemałe skandale. 

Pierwszy wywołało zaproszenie wystosowane do rosyjskiego nacjonalistycznego pisarza Sergieja Łukjanienki, autora m.in. popularnej serii „Nocny patrol”, przeciwko czemu protestowała część fanów z Polski, wzywając do bojkotu imprezy. Łukjanienko, który jawnie wspiera reżim Władimira Putina, zakazał tłumaczenia swoich książek na język ukraiński (choć sam ma też ukraińskie korzenie).

Prawdziwa draka wybuchła jednak później wraz z opublikowaniem na początku 2024 r. wyników dziennikarskiego śledztwa portalu File 770, który opisuje życie fandomu. Dzięki whistleblowerce, członkini zespołu pracującego przy nagrodach Hugo, ukazano manipulacje organizatorów chińskiej edycji konwentu.

Z ujawnionych maili wynikało, że w obawie przed gniewem władz w Pekinie amerykańscy oraz kanadyjscy administratorzy nagrody blokowali nominacje do niej autorów poruszających w swoich dziełach wątki niepoprawne z punktu widzenia Komunistycznej Partii Chin (KPCh). Było tak, nawet jeśli wystarczająco dużo fanów głosowało na ich książki czy scenariusze.

Administratorzy prześwietlali wypowiedzi twórców na temat KPCh, Tybetu, praw człowieka itp. Zablokowali nominacje m.in. Neila Gaimana czy Rebekki Kuang. 

Założenie swoistych teczek twórcom rzuciło cień na nagrodę Hugo, ale skandal każe też postawić sobie pytanie, jak duże są już chińskie wpływy w globalnej kulturze masowej.

W kinach jak w Ameryce. Chińska kultura stanie się w przyszłości popularna na Zachodzie, jak japońska czy koreańska

Chińska kultura nie jest jeszcze na Zachodzie, tak popularna jak japońska czy koreańska, ale ofensywa korporacji technologicznej Tencent czy potencjał branży filmowej Państwa Środka wskazują, że w przyszłości może się to zmienić. 

– Chiny mają 1,4 mld obywateli, a więc ponadczterokrotnie liczniejszą populację niż Stany Zjednoczone. Ich branża filmowa jest poza amerykańską jedyną, która potrafi wyprodukować blockbuster o przychodach rzędu miliarda dolarów, w dodatku pozyskanych właściwie wyłącznie dzięki krajowemu odbiorcy. Dowodem niech będzie antyamerykańskie widowisko wojenne „The Battle at Lake Changjin” – tłumaczy Mateusz Witczak, dziennikarz specjalizujący się w popkulturze. Jego zdaniem trudno jest jednak na razie wymienić chińskie filmy, które porwałyby globalnego widza. – Cykle „Wolf Warrior” i „Detective Chinatown” to, owszem, hity, acz skierowane na użytek wewnętrzny. Na świecie znacznie większe wrażenie zrobiły południowokoreański dramat „Parasite” czy japońska animacja „Chłopiec i czapla”.

Witczak zwraca uwagę, że jeśli chodzi o kulturę masową, Chiny jeszcze nie zawładnęły zbiorową wyobraźnią Zachodu, natomiast są atrakcyjnym rynkiem zbytu. – Do niedawna wytwórnie mocno o chińskie audytorium zabiegały: Disney wyprodukował aktorską wersję „Mulan”, Marvel Cinematic Universe wzbogaciło się o „Shang-Chi i legendę dziesięciu pierścieni”, Warner Bros. wyciął zaś z trzeciej części „Fantastycznych zwierząt” wątek gejowski. Z ówczesnych ukłonów w kierunku Pekinu pysznie zadworowali sobie zresztą twórcy „South Parku”, prezentując w jednym odcinku Thora, Królewnę Śnieżkę i Kylo Rena, którzy wyprawiają się na negocjacje z Partią – przypomina Witczak.

Jego zdaniem ostatnie lata przynoszą jednak pewną zmianę. – Animacja „Dziwny świat” ominęła chińskie kina, bo jej twórcy nie zgodzili się na wycięcie queerowych treści, podobny los spotkał „Buzza Astrala”, z którego nie usunięto lesbijskiego pocałunku. Na dłuższą metę zachodnia tolerancja wydaje się nie do pogodzenia z chińską cenzurą – uważa.

Jeden z przedsiębiorców prowadzących działalność także w Chinach, który chce zachować anonimowość, zapytany o to, jak prowadzić wymianę kulturową z Państwem Środka, markotnieje. – Jest to bardzo trudne – przyznaje. – Globalna kultura masowa ma problem z dotarciem do tamtejszego odbiorcy – wszystkie dzieła, czy to filmy i literatura, czy gry, muszą przejść przez sito cenzury. Muszą uzyskać akceptację odpowiedniego urzędu, aby mogły trafić do lokalnej dystrybucji. 

Przy tym, jego zdaniem, odbiorcą zachodnich filmów, seriali czy gier nie są wszyscy Chińczycy, lecz głównie ci młodsi. Oglądając serial „Przyjaciele”, uczyli się języka angielskiego, choćby ze słyszenia znają cykl o „Harrym Potterze”, „Wiedźmina”, „Grę o tron”.

Czytaj więcej

Czy to Pekin powstrzyma wojnę na Ukrainie

Zagraj i wstąp do armii. Reklamy zachęcające do werbunku do Chińskich Sił Powietrznych w grach 

Narzędziem propagandy Pekinu, na którą Zachód powinien umieć odpowiedzieć, mogą się stać gry komputerowe i szerzej: technologie. – Z punktu widzenia branży gier Chiny to przede wszystkim ogromny rynek – niezależnie od tego, czy rozmawiamy o grach PC, konsolowych, czy mobilnych – każdy marzy o tym, żeby zrobić na nich w Chinach biznes. Jednocześnie większość producentów nie bardzo ten rynek rozumie, więc najczęściej wchodzą we współpracę z chińskim wydawcą, przenosząc na niego ciężar promocji gry za Wielkim Murem Chińskim, żeby oszczędzić sobie kłopotu – tłumaczy przedsiębiorca działający w Azji. 

Dodaje, że gry wciąż są w Państwie Środka postrzegane jako coś negatywnego, więc władze raczej chętniej by się ich pozbyły, niż zaczęły wykorzystywać do budowania swojej pozycji za granicą. – Nie znaczy to jednak, że niektóre nie mogą stać się elementem tego procesu, czego przykładem niech będzie chociażby wydawana w sierpniu gra „Black Myth: Wukong”, która oparta jest na historii opisanej w „Wędrówce na Zachód”, jednej z klasycznych powieści chińskiej literatury. Chociaż gra w założeniu nie ma być narzędziem propagandowym, musiała spełnić określone warunki, aby uzyskać prawo do dystrybucji, a co za tym idzie – musi promować „myśl socjalistyczną o chińskiej charakterystyce”. Pod tym względem nie różni się to znacznie od innych dzieł kultury, bo gry traktowane są przez tamtejsze prawo jako publikacje.

Mateusz Witczak zwraca z kolei uwagę m.in. na kupowanie przez Chińczyków przedsiębiorstw na Zachodzie. – Ekspansja Pekinu jest widoczna na trzech płaszczyznach: eksploracji segmentu mobilnego, klonowaniu zachodnich rozwiązań i wykupowaniu konkurencji – tłumaczy. –  Do 2015 r. konsole Xboxa i PlayStation nie były w Chinach dostępne, przynajmniej oficjalnie, pecety nadal są zaś w nich uważane za sprzęt do pracy. Dominującym urządzeniem do gier pozostają smartfony, nie dziwi więc, że chińscy twórcy gier komputerowych wyspecjalizowali się w mobilnych produkcjach F2P (free-to-play; system płatności w grach niewymagający wykupienia np. abonamentu) w rodzaju „Honor of Kings”. 

– Chcąc zawalczyć o użytkowników komputerów i konsol – tłumaczy Witczak – Pekin stosuje metodę mimetyczną: jego „Genshin Impact” wybił się na podobieństwach do „The Legend of Zelda”. Prezentowany podczas ubiegłorocznej gali The Game Awards „Black Myth: Wukong” kopiuje z kolei rozwiązania z cyklu „Dark Souls”. W ostatniej dekadzie wielu chińskich autorów i autorek pozyskało know-how, pracując w zagranicznych korporacjach, a po powrocie do ojczyzny próbują zaszczepić ich standardy na lokalnym poletku.

Kapitalistyczna ofensywa Chin nabrała tempa także nad Wisłą. Wspomniany gigant Tencent jest większościowym właścicielem producenta gier Techland. Wcześniej wykupił PixelArt, dystrybutora gier Cenega, firmę testerską QLOC oraz posiada większość udziałów w Bloober Team. Na Zachodzie Chińczycy wykupili autorów „League of Legends” i „Valoranta”, a także częściowo legendarne francuskie studio Ubisoft, o Blizzardzie nie wspominając. 

– Gdyby nie jego lobbing, w Państwie Środka nie zadebiutowałyby popularne strzelanki „Fortnite” oraz „PUBG”, które to – jak uznali cenzorzy – „naruszały socjalistyczne wartości i tradycyjną chińską kulturę”. Ta druga gra ukazała się zresztą w Chinach jako „Game for Peace”: krew zastąpiono w niej zielonymi błyskami, a pokonani gracze nie padają na ziemię, ale siadają na niej i machają na pożegnanie dłonią. Między rozgrywkami wyświetlane są natomiast reklamy zachęcające do werbunku do Chińskich Sił Powietrznych – wyjaśnia Witczak.

Ten zły Zachód

Biznesmen działający w Państwie Środka zastanawia się, czy w przyszłości gry mogą sprzyjać chińskiemu nacjonalizmowi. – U tamtejszych graczy można dostrzec wzrastający nacjonalizm, który jest zresztą coraz silniejszy w całości populacji. Dzisiaj nie wystarczy, żeby gra miała chińskie tłumaczenie – tłumaczenie musi być dobre, a niejednokrotnie i ono nie wystarcza, bo gracze coraz częściej oczekują dubbingu – wyjaśnia.

Eksperci Polskiego Instytutu Spraw Międzynarodowych uważają podobnie. – Musimy odróżnić dwie rzeczy. Po pierwsze, zainteresowanie Chińczyków światem zewnętrznym, popkulturą, zwłaszcza amerykańską (ale i japońską na przykład), które jest generalnie wysokie, nie odbiega od poziomu społeczeństw państw rozwiniętych. Zwłaszcza że oni po świecie podróżują i się nim interesują, także na poziomie kultury masowej. Wielu z nich pracuje za granicą, w branży gier komputerowych, filmowej, na co dzień współtworząc produkty kultury masowej – tłumaczy Marcin Przychodniak, analityk PISM. – Po drugie, na co dzień funkcjonują w systemie z silną nacjonalistyczną propagandą podkreślającą „złe” zachowania Zachodu i propagującą chińskie rozwiązania, tradycję i wartości jako dominujące. W tym kontekście nadmierna aprobata dla produktów zachodniej kultury masowej jest postrzegana przez partię jako coś niewłaściwego, a co za tym idzie – podlega sankcjom i kontroli. Stąd ścisła kontrola filmów zagranicznych i określona ich liczba, jaką można pokazywać rocznie w chińskich kinach, ograniczenia dotyczące gier komputerowych (także obyczajowe) czy też cenzura literatury, zarówno obyczajowa, jak i polityczna. 

Jego zdaniem „Chińczycy żyją więc w pewnej schizofrenii, ale przy rosnącej kontroli i ideologicznym antyzachodnim nastawieniu coraz silniej obawiają się do swoich zachodnich zainteresowań przyznawać”. – To ideologiczne zacietrzewienie i nastawienie na chińskie tradycyjne wartości (często też manipulowane przez partię, np. w odniesieniu do historii Chin) powodują, że ewentualny wpływ Chińczyków na globalną kulturę masową może mieć jedynie odgórny charakter, dotyczyć promowania treści przez KPCh, jak np. w filmach wojennych sławiących chińskie siły zbrojne. 

Ekspert PISM przywołuje serialowy „Problem trzech ciał”: – On już jest w tym kontekście w Chinach atakowany, a tajemnicą poliszynela jest, że w książce autor rozbudował wątki fantastyczne, aby mieć alibi i zachować możliwość opisu rzeczywistości rewolucji kulturalnej. Także noblista Mo Yan stanowi obiekt ataków nacjonalistycznych w chińskich mediach społecznościowych.

Czytaj więcej

Współczesna wojna: żołnierze-maszyny, genetyka i sztuczna inteligencja

Zadbać o treści niewygodne

Nasi rozmówcy podkreślają, że niebezpieczeństwo dla zachodniej kultury masowej może kryć się w postępie technologicznym oraz braku regulacji mogących zatrzymać ewentualną chińską ekspansję kulturową. Bardzo trudno na przykład ograniczyć akwizycję firm przez podmioty z Chin. 

– Nie można tego zrobić wprost bez narażania się na sankcje odwetowe, które, eskalując, doprowadzą do wojny handlowej – uprzedza dr Jarosław Greser z Politechniki Wrocławskiej. – Są inne pośrednie narzędzia, ale ich skuteczność jest bardzo różna. Pierwsza kwestia to działania polityczne, jak cała polityka suwerenności technologicznej czy wspieranie kultury europejskiej. Druga to oprócz ograniczania akwizycji (np. wykorzystywanie zamówień publicznych), kontrola działań gigantów internetowych poprzez regulacje rynku cyfrowego, głównie przez akt o usługach cyfrowych i akt o rynkach cyfrowych czy też regulacje dotyczące sztucznej inteligencji. Ale na pewno nie są to takie narzędzia, jakie stosują Chińczycy, i raczej nie należy się spodziewać ręcznego sterowania np. poprzez wskazywanie, że jakaś firma nie może działać na rynku UE – tłumaczy.

– Oficjalna wymiana kultury z Chinami zawsze będzie podlegać ograniczeniom związanym z wymogami cenzury i politycznymi potrzebami KPCh. Rzeczy, które się „prześlizgną”, nie są w obiektywie partii komunistycznej na tyle istotne, aby obawiała się ona ich negatywnego wpływu na chińskie społeczeństwo – mówi Marcin Przychodniak. 

Redaktor naczelny miesięcznika „Nowa Fantastyka” Jerzy Rzymowski apeluje, żeby globalne ambicje Chin oraz ich rynek zbytu nie przesłoniły zachodnich wartości. – Zachód powinien przede wszystkim zadbać o to, żeby chińska narracja nie stała się dominującą i żeby w kulturze masowej wybrzmiewały z pełną siłą treści niewygodne dla Chin – ukazujące ich prawdziwą naturę. Trzeba mówić o opresyjnym systemie kontroli społecznej, o Tiananmen, o wszystkim, co ich polityka niesie szkodliwego – wylicza. – I trzeba dbać o to, aby propaganda i narracja dyktowana przez Chiny miały zawsze atrakcyjną, zachodnią alternatywę – dodaje.

Jan Żerański

Prawnik i publicysta, pisze o prawie, technologiach, kulturze. Publikował m.in. na łamach „Rzeczpospolitej” i „DGP”.

Trylogia science fiction Cixina Liu „Wspomnienie o przeszłości Ziemi” to jeden z eksportowych hitów chińskiej kultury masowej. A jednak netfliksowa adaptacja jej pierwszej części, „Problem trzech ciał”, wywołała wrzenie w Chinach. Przyczyną jest otwierająca serial scena publicznego upokorzenia, linczu i w końcu śmierci ojca jednej z bohaterek, fizyka, który stał się ofiarą rewolucji kulturalnej z czasów Mao Zedonga. Jak donosiły media, internauci w Państwie Środka mieli ostro atakować twórców serialu Netflixa za stawianie w złym świetle ich kraju. Gdy sami Chińczycy ekranizowali powieść Liu, tę scenę pominęli.

Pozostało 96% artykułu
Plus Minus
Bogusław Chrabota: Dlaczego broń jądrowa nie zostanie użyta
Plus Minus
„Empire of the Ants”: 103 683 zwiedza okolicę
Plus Minus
„Chłopi”: Chłopki według Reymonta
Plus Minus
„Największe idee we Wszechświecie”: Ruch jest wszystkim!
Materiał Promocyjny
Klimat a portfele: Czy koszty transformacji zniechęcą Europejczyków?
Plus Minus
„Nieumarli”: Noc żywych bliskich