Człowiek. Największa gwiazda we wszechświecie

To, w jaki sposób mówimy o kosmosie i do czego pragniemy go wykorzystać, jest w gruncie rzeczy snuciem opowieści na temat naszej własnej natury.

Publikacja: 22.03.2024 17:00

W fantastyce naukowej znalazło się miejsce dla interesujących kobiecych postaci, naturalnie najpierw

W fantastyce naukowej znalazło się miejsce dla interesujących kobiecych postaci, naturalnie najpierw zapełniły one książki, a dopiero później filmy. W kosmosie rzadko przypisywano im tradycyjne kobiece role

Foto: Kymm/AdobeStock

Stanisław Lem w „Solaris” pisał, że „Człowiek wyruszył na spotkanie innych światów, innych cywilizacji, nie poznawszy do końca własnych zakamarków, ślepych dróg, studni, zabarykadowanych, ciemnych drzwi”. Ale być może nasza chęć do poznania najodleglejszych zakątków wszechświata, podbijania dalekich planet, marzenia o podróżach międzygwiezdnych, które wyobraźnia autorów przekłada na liczne książki, seriale i filmy, jest tak naprawdę metodą umożliwiającą nam uporanie się z dręczącymi nas upiorami.

Przenosząc wzrok w stronę gwiazd, nie odrywamy się tak naprawdę od współczesnych problemów. Szukając ich rozwiązania w odległych galaktykach, nie zauważamy, że wciąż posługujemy się starymi narzędziami, popełniając wciąż te same błędy. A jednak nadal żywimy nadzieję, że opanowanie kosmosu pozwoli nam wyzwolić się z krępujących nas więzów. To pragnienie mogło na pewien czas przycichnąć, ale nigdy nie zostało zapomniane.

Czytaj więcej

Boom na gry planszowe. Rozrywka pełna paradoksów

Juliusz Verne odkrywa, że balon to za mało

Chęć wyruszenia w kosmos rozpoczęła się od marzenia o podróży na Księżyc. Już w II w n.e. Lukian, rzymski orator i satyryk, napisał „Podróż napowietrzną”, w której pewien filozof chce udowodnić, że Ziemia jest okrągła, i leci w tym celu na Księżyc, pożyczając jedno skrzydło od orła, a drugie od sępa. Niemniej była to przede wszystkim prześmiewcza opowiastka, bo na poważne myśli o podboju Srebrnego Globu trzeba było czekać aż do XVII w. W 1609 r. Galileusz zademonstrował skonstruowany przez siebie teleskop. W 1640 r. John Wilkins opublikował pracę „Odkrycie świata na Księżycu”, gdzie przedstawiał projekty różnych wehikułów mogących oderwać się od Ziemi i polecieć w kosmos. Niektóre z nich były jedynie zabawne (np. ten starający się wykorzystywać siłę pociągową ptaków), ale inne, biorące pod uwagę siłę grawitacyjną, były zdecydowanie bardziej sensowne.

Prawdziwa rewolucja nadeszła jednak w XIX w. Nie chodzi tylko o to, że w tym czasie niezwykle rozwinęła się astronomia. XIX stulecie było po prostu wiekiem cudów. Choć po raz pierwszy oderwano się od ziemi w XVIII w. dzięki balonowi, to dopiero teraz rozwój tej technologii stwarzał zupełnie nowe możliwości. Właśnie wtedy, w epoce pary, potęga człowieka zdawała się nie mieć kresu. Udowodniono, że można przekazywać myśli na odległość (telegraf), szybko podróżować na ogromne dystanse (pociąg, statek parowy), rozmawiać z ludźmi nieznajdującymi się w tym samym pomieszczeniu (telefon). Te wynalazki zmieniły nie tylko otaczającą człowieka rzeczywistość, lecz także wpłynęły na jego sposób myślenia, pragnienia i cele. Wszystko zdawało się być na wyciągnięcie ręki, także Księżyc.

W 1862 r. pisarz Juliusz Verne oraz fotograf i dziennikarz Felix Nadar założyli stowarzyszenie na rzecz podróży powietrznych maszynami cięższymi od powietrza. Verne nadał literacką formę swoim naukowym zainteresowaniom w powieści „Z Ziemi na Księżyc”. Pojawia się w niej dość realistyczny środek transportu międzyplanetarnego – bohaterowie zostają wystrzeleni w pocisku zapewniającym dopływ tlenu oraz odprowadzającym dwutlenek węgla. Niemniej i słynny pisarz, i Nadar bardzo szybko doszli do wniosku, że jest to czysta fantazja. Może nas to dziwić, ale dopiero oni jako pierwsi zrozumieli, że aby wyrwać się w przestrzeń kosmiczną, trzeba czegoś więcej niż balonu czy pociągowych ptaków.

Pragnienie wydostania się z Ziemi wywołało także refleksję społeczną. W 1900 r. ukazała się powieść G.H. Wellsa „Pierwsi ludzie na księżycu”, gdzie kosmiczna wyprawa jest tylko wstępem do rozważań na temat ludzkiego okrucieństwa. Wysoko rozwinięci Selenici są zniesmaczeni naszymi postępkami i nie mają ochoty na bliższy kontakt. Oczywiście, księżycowe społeczeństwo jest o wiele lepiej zorganizowanie niż jego ziemski odpowiednik. „Każdy obywatel ma wyznaczone dla siebie miejsce. (…) Jeśli selenit przeznaczony jest na matematyka, wychowawcy jego zwracają swe usiłowania tylko w tym kierunku. Przygłuszają w uczniu wszelkie dążenia ku czemuś innemu. (…) Koniec końców wyrabiają się jednostki, dla których całą rozkoszą istnienia jest wypełnienie swych obowiązków”. A zatem kosmos pozwalał dotrzeć do nowego, wspaniałego świata.

Chęć stworzenia lepszego i bardziej efektywnego społeczeństwa, w pełni korzystającego ze swych wrodzonych umiejętności, nie była niczym oryginalnym. Wcześniej jednak inspiracji szukano w odległych krainach, u mitycznych ludów, u lepiej rozwiniętych wspólnot. Od „Utopii” Tomasza Morusa, przez „Kubusia Fatalistę i jego pana” Diderota, kończąc na „Mikołaja Doświadczyńskiego przypadkach” Ignacego Krasickiego, w których wprowadzenie oświeconego systemu społeczno-politycznego w Polsce okazuje się niemożliwe, gdyż niedomagania sądownictwa i kłótliwość Polaków stanowią zbyt zabójczą mieszankę. A to przecież tylko kilka przykładów na to, jak bardzo człowiek chciał zmienić świat i samego siebie.

Ten naprawczy program natrafiał jednak na wyraźną przeszkodę. Nawet najwspanialszy wzór nie mógł doczekać się realizacji, bo rzeczywistość nie chciała się nagiąć do wyobrażeń filozofów i literatów. Najlepiej było zacząć wszystko od początku, wyrugować stare i zaprowadzić nowe. Jednak przeprowadzenie takiego dzieła zniszczenia było nierealne zarówno z powodów moralnych, jak i czysto „technicznych”. No, chyba że w kosmosie.

Podróże międzyplanetarne zdawały się urzeczywistniać największe XIX-wieczne marzenie – to o ułożeniu świata na nowo zgodnie z wolą człowieka. Wcześniej musiał on przejmować się prawami natury, historią, tradycją, układami politycznymi. Kosmos jawił się jako wolny od tych wszystkich ograniczeń. Stanowił nieskończoną przestrzeń przygotowaną wprost do zagospodarowania, miejsce, w którym człowiek nie musiałby się oglądać na naturalne zakazy oraz nakazy. Na razie tylko w wyobraźni, ale kto wie, jak dalece rozwinie się nauka i na co nam pozwoli.

Nawet potencjalne inne cywilizacje nie były wielkim problemem. Planet jest bowiem mnóstwo, wystarczy je tylko dostosować do naszych potrzeb.

Zdobyć miłość na Marsie

Ale to wszystko od samego początku było jedynie iluzją, mrzonką, za którą ukrywały się nasze prawdziwe pragnienia. Nie dlatego, że ani człowiek, ani rzeczywistość wcale nie tak łatwo poddają się zmianom, a majstrowanie przy ich konstrukcji najczęściej kończyło się albo katastrofą, albo brutalnym terrorem. W gruncie rzeczy marzenia o lepszym świecie odnoszą się przede wszystkim do tego, jak bardzo nie pasuje nam nasza codzienność. To z nią jest nam nie po drodze i dlatego chcemy uciekać w kosmos.

Niemniej ta chęć ulecenia w przestrzenie międzygwiezdne nie jest wcale wyrazem dyletanctwa, bezradności czy tchórzostwa. Próbujemy podjąć to wyzwanie, ponieważ system społeczny, warunki ekonomiczne, powszechnie obowiązujące zasady stały się na tyle obciążające, że nie możemy ich znieść. A jednocześnie są na tyle zakorzenione, iż właściwie nie można z nimi walczyć, nie podlegają usunięciu. Można tylko je porzucić i gdzieś daleko zacząć wszystko od początku.

Kosmiczne szaty często ukrywały zajadłe ostrze krytyki wymierzone w obowiązujący porządek społeczny. Kiedy rzeczywistość stawała się zbyt duszna, za bardzo krępowała dążenia jednostki, na kartach powieści science fiction pojawiał się świat, w którym można żyć inaczej, gdzie wszystko zostało ułożone zgodnie z tym, co człowiek postrzegał jako słuszne. Nawet na Księżycu czy Marsie podstawowy punkt odniesienia stanowiły jednak zawsze ziemskie sprawy. Ostatecznie ucieczka od świata okazywała się mrzonką. Jedyne, co można zrobić z niepasującą nam rzeczywistością, to poddawać ją nieustannej krytyce, licząc na to, że coś kiedyś może się zmienić. A kiedy nie można tego zrobić wprost, pozostaje przepracować swoje traumy w kosmicznej scenerii.

Wśród gwiazd bowiem łatwiej jest poradzić sobie z tym, co zostało na zawsze utracone. John Carter, bohater cyklu powieści Edgara Rice’a Burroughsa, był kapitanem kawalerii po stronie Południa w amerykańskiej wojnie domowej, czyli związał swoje losy z przegraną sprawą. W „Księżniczce Marsa” zostaje przeniesiony na Czerwoną Planetę, aby odzyskać sprawczość i stać się kimś, kto jest w stanie pokonać o wiele silniejszego przeciwnika. Ziemską porażkę łagodzi walką z mniej lub bardziej humanoidalnymi rasami oraz zdobyciem ręki i miłości księżniczki. Inaczej mówiąc: z przegranego wojaka przeobraża się w bohatera rycerskiego romansu.

Czytaj więcej

Jak popkultura kreuje nasze świąteczne pragnienia

Całus ponad podziałami

Nie trzeba wiele mówić na temat tego, jaką traumą była dla Amerykanów wojna secesyjna i jak wielki kłopot mają z jej dziedzictwem. Miesza się w niej szacunek dla przegranych żołnierzy, umiłowanie prawa do samostanowienia oraz specyficzny stosunek do tego, o co walczyli konfederaci. Nie jest to wcale kwestia z zamierzchłej historii.

W powstałym na przełomie lat 2002–2003 serialu „Firefly”, rozgrywającym się w XXVI w., gdzie rządzi totalny reżim Alliance, a główny bohater to żołnierz walczący w przeszłości o prawa swojej planety, doszukiwano się nawiązań do XIX-wiecznej wojny domowej. Dodatkowo wszystko opakowano w kowbojski sztafaż, choć walka dobra ze złem ma tutaj gorzki posmak. Kosmos jednak okazuje się za mały na to, aby wszędzie zapanowała sprawiedliwość, a wielkie sprawy, o które walczą ludzie, okazują się jedynie elementem politycznych gierek.

„Firefly” został skasowany w trakcie emisji (niestety, powstał w czasach przed złotą erą seriali), dopiero po latach doczekał się zakończenia w formie filmu, co doprowadziło wielu fanów do rozpaczy. Nathan Fillion, wcielający się w głównego protagonistę kapitana Malcolma „Mala” Reynoldsa, również nie mógł się długo z tym pogodzić i liczył na powrót do swojego statku, Serenity. Aż w końcu, gdy w innym serialu – „Castle” – jego postać z okazji Halloween przebiera się w kostium „Mala”, ktoś nareszcie musiał mu powiedzieć, że już najwyższy czas przepracować swoją traumę i pożegnać się z kosmicznym kowbojem…

Zarazem wyprawa w kosmos nie służy rozliczeniu się z przeszłością. W głównej mierze dotyka ona teraźniejszości. John Carter i Malcolm Reynolds zmagali się z tym, co zastali po klęsce swoich stronnictw. Analogicznie bohaterowie innych dzieł podważali to, co nie podobało się ich twórcom w czasach, w których przyszło im żyć. To w przestrzeni międzygwiezdnej, w „Star Treku”, doszło do pierwszego telewizyjnego międzyrasowego pocałunku. Choć kapitan Kirk całował każdą białą kobietę znajdującą się w zasięgu jego wzroku, a do pocałowania czarnoskórej Uhury potrzebny był mentalny przymus ze strony złych obcych, to nikt nie może odebrać twórcom tego, że pokazali coś, co wielu w ogóle nie mieściło się w głowach. Ten skandal nie doprowadził do rewolucji, ale zasiał ziarno niepokoju w sercach oglądających, zastanawiających się nad tym, czy rzeczywiście w pocałunku tych dwóch postaci było coś niemoralnego.

Kobieca rewolucja księżniczki Lei

Przekraczanie na obcych planetach obowiązujących społecznie zasad ma za zadanie nie tylko skłonić nas do refleksji, lecz także pokazać wprost, że powinniśmy na nowo przemyśleć wyznawane wartości. Wszyscy bowiem trochę udajemy. Twórcy puszczają do nas oko, że wcale nie mówią o naszej egzystencji, a my, że wcale nie odnosimy do siebie tego, co widzimy na ekranie lub odnajdujemy na kartach książek bądź komiksów.

Jakoś łatwiej przetrawić to, co wywołuje w nas niepokój, gdy dotyka to bohaterów w odległej galaktyce. Na Księżycu wiele można zaakceptować, a niezgodne z naszymi przekonaniami postawy nietrudno zbyć, skoro reprezentują je „nierealistyczne” postaci, takie jak kosmici czy… kobiety przeżywające ciekawe przygody w kosmosie. Bo to właśnie na statkach kosmicznych, stacjach badawczych, w strukturach międzygalaktycznych korporacji kobiety bardzo szybko zdobywały władzę i prestiż. I chociaż na początku były przede wszystkim głupiutkie i piękne, takie jak bohaterka „Barbarelli”, to błyskawicznie zyskiwały na charakterze oraz zdolnościach.

W fantastyce naukowej znalazło się miejsce dla interesujących kobiecych postaci, naturalnie najpierw zapełniły one książki, a dopiero później filmy. W kosmosie rzadko przypisywano im tradycyjne kobiece role. Od księżniczki Lei do Ellen Ripley – mało kto miał problem z tym, że były pierwszymi zwiastunami tego, że w społeczeństwie powoli zachodzą głębokie zmiany.

Oczywiście, kosmos był także forpocztą walki z totalitarnymi reżimami, niesprawiedliwością ekonomiczną, politycznym uciskiem. Galaktyczne wojny przestrzegały nas przed niepohamowanym rozwojem techniki oraz przed tym, kim może stać się człowiek. Nierzadko przedstawiały alternatywną rzeczywistość, w której dobrzy wcale nie wygrywali ze złymi. Dzięki temu dostarczały recepty na to, co zrobić, jeśli słuszna sprawa okaże się przegrana.

Czyż nie o tym raz po raz opowiadają „Gwiezdne wojny”? Pouczają, jak walczyć w absolutnie beznadziejnej sytuacji, która wydaje się z góry skazana na porażkę. W toku rozwoju tej sagi sytuacja staje się dużo bardziej zniuansowana, sprawiedliwi Rebelianci i rycerze Jedi też okazują się mieć coś na sumieniu, a niektórzy przedstawiciele Imperium wcale nie są bezdusznymi potworami, jak to bywa w zwykłej polityce. Jedno pozostaje niezmienne – walka o ułożenie świata na nowo zgodnie z najszlachetniejszymi ideałami. A to, że każdy widzi to inaczej? Cóż, jak wspominałam, ludzkość w kosmosie dręczą zawsze te same problemy.

Jest wśród nich choćby strach przed nadmiernym rozwojem technologicznym oraz związanym z tym przeobrażeniem ludzkiej natury. W problemach z zaakceptowaniem człowieczeństwa innych kosmicznych ras czy robotów bez najmniejszego wahania rozpoznamy znane od wieków dylematy etyczne. „Najwidoczniej humanoidalny robot był samotnym drapieżnikiem. Rick lubił myśleć o nich właśnie w ten sposób. Dzięki temu jego praca stawała się dużo łatwiejsza do zniesienia” – pisał w „Blade Runner. Czy androidy marzą o elektrycznych owcach?” Philip K. Dick.

Niby dążymy do przeobrażenia naszej istoty, tworzymy coraz lepsze narzędzia usprawniające naszą pracę, ale wciąż nie do końca potrafimy się z tym pogodzić. Być może tak wiele jest w popkulturze buntów robotów, które ludźmi być nie powinny, a jednak wciąż widzimy w nich samych siebie. Oddajmy znów głos Dickowi: „Policjant szuka robota między ludźmi. Filozof z przerażeniem znajduje go w sobie”.

Czytaj więcej

Kadzidełka i cytaty z Buddy to za mało. Poznajmy Azję, zanim będzie za późno

Fantastyczne zwiastuny społecznych zmian

Jednocześnie wśród gwiazd jeszcze wyraźniej uwidacznia się wpisana w naszą egzystencję sprzeczność. Obawiamy się tego, co znajdziemy w odległych galaktykach, i tego, jak wraz z tym uwidocznią się nasze przywary i wady. Dlatego tylko kosmiczny podbój może potwierdzić naszą potęgę, tylko tam, w międzygwiezdnych przestrzeniach, dochodzi do triumfu techniki, religia odchodzi do lamusa, a ludzkość może łudzić się, że już dawno uporała się z niektórymi dylematami.

I tak zostajemy zawieszeni między chwałą a strachem tylko po to, aby wrócić do dobrze nam znanych schematów zachowań. W związku z tym amerykański pisarz Issac Assimov daje nam w „Fundacji” następującą radę: „Nie daj się nigdy odwieść swoim zasadom moralnym od zrobienia tego, co słuszne”, aby później stwierdzić, że „najsmutniejszym aspektem dzisiejszego życia jest to, że nauka osiąga wiedzę szybciej, niż społeczeństwo osiąga mądrość”. Tyle tylko, że rozwój naukowy nie zawsze idzie w parze ze wzrostem moralności. I człowiek zawsze się miota, uwięziony w swej małości i wielkości.

Niemniej zasady i struktury społeczne stopniowo, acz systematycznie, się zmieniają. A wraz z nimi przeobrażają się nasze kosmiczne marzenia, bo odbijają się od zupełnie innej teraźniejszości, przez co zupełnie nowe okowy domagają się podważenia oraz krytyki. Cancel culture, postulat większej reprezentacji kobiet, mniejszości seksualnych, coraz ciaśniejsze przepisy antydyskryminujące – dla niektórych jest to przejaw nowego typu niewoli. Z tego powodu swój wzrok kierują ku gwiazdom, bo być może tam będzie można odrestaurować stary, dobry świat, gdzie wszystko było proste i jasno określone.

Jeśli w latach 70. przybysze z kosmosu w filmie „The Rocky Horror Picture Show” namawiali nas do odkrywania swojej seksualności oraz swobody w tym zakresie, to dziś próżno szukać takich ekstrawagancji w najpopularniejszych popkulturowych kosmicznych eskapadach. Zdaje się, że łatwiej trawimy klasyczne space opery, gdzie miłość przedstawiana jest dość tradycyjnie. A seks może być co najwyżej elementem politycznej intrygi, a nie daniem głównym.

Wielu dziwi to, że najwięcej emocji (poza pozycjami odwołującymi się bezpośrednio do historii) wywołuje kwestia reprezentacji w produkcjach z gatunku fantasy czy science fiction. W końcu te uniwersa są wypełnione wieloma nierealistycznymi stworami, nieprawdopodobnymi przedmiotami itd. Skoro orkowie czy kosmici mogą być zieloni, to co komu przeszkadza czarnoskóry główny bohater? Jednak te wszystkie historie wcale nie są bajkami dla dorosłych, gdzie chodzi przede wszystkim o rozrywkę i chwilę wytchnienia od codzienności. Tak naprawdę dotykają one tego, co fundamentalne dla naszej kultury. Ponadto potrafiły przewidywać społeczne zmiany, zanim stały się one widoczne dla specjalistów. Dlatego też wielu jest wyczulonych nawet na delikatne przesunięcia akcentów w tych gatunkach. Kosmos nigdy nie opowiada o sobie, to my mówimy o nas samych, używając jego estetyki. Nie potrafiąc wyjść poza teraźniejszość, rozważamy ją za pomocą futurystycznej stylistyki. Wystarczy zajrzeć do klasyki science fiction z lat 60. i 70. ubiegłego wieku. Mimo opowiadania o odległej przyszłości mało który autor potrafił oderwać się od osiągnięć współczesnej mu technologii. Portretowani tam bohaterowie rozmawiali za pomocą telefonów, tyle że lepszych i bardziej zaawansowanych, albo oglądali linearną telewizję, choć pozwalającą na pewną interakcję z ekranem. Paradoksalnie dużo lepiej wychodziło im przewidywanie dylematów moralnych. Niemniej i w tym względzie nie zawsze przepowiadali nastroje przyszłości. Dziś Frank Herbert zbiera cięgi za to, jak sportretował Fremenów w „Diunie”, choć kiedyś jego dzieło zaliczano do rewolucyjnych, gdyż krytykował w nim kapitalizm i nadmierną eksploatację naturalnych zasobów Ziemi.

Póki nie uporamy się z własnym światem…

Jeżeli kiedyś przyjdzie nam żyć w czasach kosmicznych wojen, to prawdopodobnie bardzo szybko odnajdziemy się w nowych realiach. Chociaż zamiast broni palnej będziemy używali satelitów, ogólny wymiar pełnoskalowego konfliktu pozostanie niezmienny. Bo kosmos jest pusty, to człowiek napełnia go sensem, on nadaje mu odpowiedni kształt. Tak jak pisał Stanisław Lem w „Powrocie z gwiazd”: „Bo w istocie to co najważniejsze jest zawsze blisko nas. Póki nie uporamy się z własnym światem i własną szczególną naturą, obce światy będą nam tylko krzywym zwierciadłem odbijającym nasze osobiste problemy”.

Wydaje się jednak, że nie jest to kwestia, z którą uporamy się w najbliższym milenium. Być może, jest takie zadanie, którego człowiek nigdy nie może ukończyć, ponieważ inaczej straciłby swoje człowieczeństwo. Przynajmniej bardzo chcemy w to wierzyć. Daje nam to kolejne złudzenie stałości oraz trwałości naszej natury. Dzięki czemu pocieszamy się tym, że już nic gorszego nie może nas spotkać – wszystkie zagrożenia są już nam znane.

Gorzej, że niektórym udało się jednak przewidzieć, jaką katastrofę szykujemy następnym pokoleniom, co intelektualiści zbywali szyderstwem i drwiną. Młodzieńcza powieść Juliusza Verne’a „Paryż w XX wieku” nie zdobyła uznania krytyków. Jednak jej lektura dzisiaj z pewnością wywoła w czytelniku wiele emocji, ze strachem i zdumieniem włącznie. Przecież nie ma nic bardziej przerażającego od fantastycznej opowieści, która się sprawdziła. Zwłaszcza gdy sami do tego doprowadziliśmy.

Stanisław Lem w „Solaris” pisał, że „Człowiek wyruszył na spotkanie innych światów, innych cywilizacji, nie poznawszy do końca własnych zakamarków, ślepych dróg, studni, zabarykadowanych, ciemnych drzwi”. Ale być może nasza chęć do poznania najodleglejszych zakątków wszechświata, podbijania dalekich planet, marzenia o podróżach międzygwiezdnych, które wyobraźnia autorów przekłada na liczne książki, seriale i filmy, jest tak naprawdę metodą umożliwiającą nam uporanie się z dręczącymi nas upiorami.

Pozostało 98% artykułu
Plus Minus
Trwa powódź. A gdzie jest prezydent Andrzej Duda?
Plus Minus
Liga mistrzów zarabiania
Plus Minus
Jack Lohman: W muzeum modlono się przed ołtarzem
Plus Minus
Irena Lasota: Nokaut koni
Materiał Promocyjny
Wpływ amerykańskich firm na rozwój polskiej gospodarki
Plus Minus
Mariusz Cieślik: Wszyscy jesteśmy wyjątkowi