Zacznę od tego, że zawsze miałam psy i poza jedną wyżlicą wszystkie były mieszańcami. Odratowanymi, ze schronisk albo znalezionymi przy drodze. Najlepsze, najmądrzejsze, najwierniejsze.
Kilka lat temu znalazłam się w gościnnym gospodarstwie prowadzonym przez kobietę, która pracuje w pobliskim miasteczku i jest tam osobą znaczącą. Na pierwszym spacerze po tej wsi zobaczyłam dwa psy uwiązane na smyczy do budy. Były niewielkie, a na widok człowieka reagowały radosnym szczekaniem i trudno wyobrazić sobie, że spuszczone stanowią siłę obronną tego gospodarstwa. Weszłam tam, zagadując gospodynię o jabłka, które poszła dla mnie zerwać. Przez ten czas zbliżyłam się do psów. Były brudne, wychudzone, cale w kleszczach i zaplątane w długie smycze tak, że właściwie nie mogły się poruszać. W miskach widać było resztki suchego chleba. Kiedy gospodyni przyniosła mi jabłka, mogłam się jej lepiej przyjrzeć. Nie wyglądała na zabiedzoną. Kiedy spytałam, czy psy są spuszczane z tych uwięzi, powiedziała, że nie ma takiej potrzeby, bo smycze są przepisowo długie, a jakby je spuściła, toby pouciekały.
Czytaj więcej
Bierność to stan szkodliwy i dla umysłu, i dla organizmu.
Wróciłam do swojej agroturystyki i zagadnęłam moją gospodynię, czy wie, że są tu w sąsiedztwie takie psy i co można by dla nich zrobić. Otóż, jak się okazuje, nic zrobić nie można i nie należy, bo najważniejsze jest, żeby we wsi były dobre sąsiedzkie stosunki. Po powrocie do Warszawy zdecydowałam się na interwencję. Zadzwoniłam do okolicznego Towarzystwa Opieki nad Zwierzętami. Sprawę zbadano, zwierzęta odebrano i… wylądowały w okolicznym schronisku. W klatce, samotne, czekają na cud adopcji. Czy to, co zrobiłam, nie było przypadkiem klasyczną niedźwiedzią przysługą? Może właśnie z powodu wyrzutów sumienia zaczęłam na swoim Facebooku udostępniać fotografie psów czekających w schroniskach, z pyskami wciśniętymi w kraty, z oczami, których smutku nie da się opisać. Im częściej jednak udostępniałam te zdjęcia, tym więcej ich ukazywało się w obrębie mojego zasięgu. Często pozują z nimi wolontariusze, którzy są dla tych psów namiastką więzi z człowiekiem.