Zazdroszczę komentatorom z „obozu patriotycznego”, „propolskiego”, czy też jak tam się powinni nazywać, że wszystko tak szybko rozumieją i potrafią w lot wyciągać daleko idące wnioski z każdej decyzji nowych władz. Weźmy choćby propozycję zmian na liście lektur, którą zaproponowało MEN. Im się to już od razu układa w całość. „Kulturowi barbarzyńcy” – piszą. „Demolka edukacji” – dodają. Ktoś jeszcze inny uznaje, że usuwa się dzieła opisujące rzeczywistość zaborów, by nikomu nie skojarzyło się z opresyjnymi rządami Donalda Tuska. Cóż, sprawa jest akurat bardziej skomplikowana, ale o tym później.
Mnie nijak nowa lista lektur nie układa się w spójną całość. Zmiany sprawiają raczej wrażenie na ślepo wykonanych ruchów ideologicznych, w wyniku których w dodatku popadnięto w sprzeczności.
Czytaj więcej
Pół narodu dyskutuje dziś o budowie CPK. Czy spieramy się o przepustowość linii kolejowych, prognozy lotniczego cargo albo finansowe ryzyko? Może trochę. Ale tak naprawdę jest to spór o narodowe ambicje – na co jesteśmy, jako Polacy, gotowi się porwać.
W jednym z wywiadów nowa ministra edukacji Barbara Nowacka (nie mylić z kurator Barbarą Nowak, której odwołanie powinno się chyba stać według nowej podstawy programowej symboliczną datą końca średniowiecza w Polsce) stwierdziła, że w spisie lektur brakuje dzieł napisanych w XXI w. Pewnie dlatego z rozszerzonego spisu w liceum wyrzucono m.in. „Pamięć i tożsamość” Jana Pawła II, książkę wydaną w… 2005 r. W dodatku akurat to dzieło zawiera ciekawą i mądrą krytykę nacjonalizmu i promuje zdrowy patriotyzm. Nowym władzom powinno być z akurat tą pozycją papieża Polaka po drodze.