Wielki sport na ruchomych piaskach

Hiszpanie oraz Włosi grają w Rijadzie, a swoje twarz sprzedali Saudom Leo Messi i Cristiano Ronaldo. Arabia Saudyjska jest dziś nową stolicą światowego sportu. Królestwo poleruje wizerunek i wychowuje swoją młodzież do igrzysk, a nie do buntu.

Publikacja: 26.01.2024 17:00

Szef Światowej Federacji Piłkarskiej (FIFA) Gianni Infantino uwielbia towarzystwo szejków

Szef Światowej Federacji Piłkarskiej (FIFA) Gianni Infantino uwielbia towarzystwo szejków

Foto: SPA / AFP

Leo Messi jest dziś najważniejszym asem w talii specjalistów od marketingu, którzy budują amerykańską Major League Soccer, ale jednocześnie daje twarz saudyjskiej turystyce. Dzięki temu pół miliarda fanów piłkarza na Instagramie może oglądać, jak podziwia zachód słońca nad Morzem Czerwonym oraz fotografuje się w Dżuddzie na tle luksusowego jachtu. Argentyńczyk chwalił się już przed światem zarówno rodzinnymi wakacjami, jak i jednodniowymi wypadami na pustynię. Jeden z nich sprawił, że Paris Saint-Germain – jeszcze wtedy francuski klub przyjmował na konto zarówno wpłaty od Saudyjczyków, jak i rządzących nim Katarczyków – zawiesiło gwiazdora za nieobecność na treningu.

Zdobywca Złotej Piłki nie tylko buduje wizerunek królestwa – podobno zarobi w ten sposób przez trzy lata 25 mln dol., co niektórzy uznają za wynagrodzenie zaskakująco skromne – ale także zobowiązał się do unikania negatywnych komentarzy na jego temat. Kiedy rodziny tamtejszych dysydentów napisały do Messiego list otwarty, w którym wskazują, że „rząd chce jego nazwiskiem wyprać swoją reputację”, Argentyńczyk nie zareagował. Obserwujący jego media społecznościowe mogli za to dostrzec, że piłkarz – dzieląc się zdjęciem gaju z aleją palm – zachodzi w głowę: „Kto by pomyślał, że Arabia Saudyjska jest tak zielona?”.

Czytaj więcej

Pocałunek Luisa Rubialesa zmienia futbol. Piłka staje się kobietą

Ronaldo zmienił wszystko

Messi flirtuje z turystami, Cristiano Ronaldo z kolei uwiarygadnia królestwo wśród piłkarzy. Portugalczyk rok temu udzielił Piersowi Morganowi wywiadu, który wstrząsnął Wyspami Brytyjskimi oraz Manchesterem United – m.in. skrytykował władze klubu i wyśmiał trenera Ralfa Rangnicka – kończąc swoją historię wśród Czerwonych Diabłów. Chciały go podobno Chelsea Londyn, Bayern Monachium, SSC Napoli oraz Atlético Madryt, ale jedynie oferta Saudyjczyków zadowoliła zarówno klub, agenta, jak i samego piłkarza. – Kiedy podpisał kontrakt z Al-Nassr, wszystko się zmieniło – mówi dziś „Timesowi” jeden z członków zarządu Saudi Professional League (SPL) Peter Hutton.

Pierwszy mecz zagrał w sparingu przeciwko Paris Saint-Germain, czyli klubowi Katarczyków, którzy chwilę wcześniej ugościli świat podczas mundialu. Gospodarze potwierdzili wówczas, że nieprzypadkowo wielu uważa ich za mecenasów dyplomacji na Bliskim Wschodzie, skoro ceremonię otwarcia – obok uwielbiającego towarzystwo dyktatorów szefa FIFA Gianniego Infantino – oglądali emir Kataru Tamim bin Hamad Al Sani oraz saudyjski książę koronny Mohammed bin Salman, choć jeszcze kilka lat wcześniej ten drugi chciał, niczym słoń depczący mysz, zdusić blokadą handlową gospodarkę i polityczne ambicje maleńkiego sąsiada, a dziś po prostu przyćmiewa go w sporcie.

Niektórzy mogliby napisać, że Ronaldo zastał u Saudyjczyków piasek i po roku stoją już na nim zamki, skoro jeszcze w poprzednim sezonie miejsca dla zagranicznych piłkarzy wypełniali w kadrach klubów wiekowi Brazylijczycy i drugorzędni obcokrajowcy z innych państw, wśród których znaleźli się nawet piłkarze z przeszłością w PKO BP Ekstraklasie. Dziś grają tam: Karim Benzema, Neymar, N’Golo Kanté, Riyad Mahrez, Sadio Mané, Roberto Firmino czy Kalidou Koulibaly. Nie wszystkim się to podoba, skoro ten pierwszy jest podobno na wylocie z Al-Ittihad, a do Europy wrócił właśnie Jordan Henderson, który przez rok godził deklarowane wcześniej poparcie dla osób LGBTQ+ z występami w kraju, gdzie grozi im więzienie. Liga to o tyle ruchome piaski, że właścicielem czterech największych klubów – Al-Nassr, Al-Hilal, Al-Ahli i Al-Ittihad – jest w praktyce państwo. Nawet pozyskiwanie piłkarzy jest działalnością centralnie sterowaną. „New York Times” w ubiegłym roku pisał, że nadzoruje ją ministerstwo sportu, a kluby dostały szczegółowe wytyczne. Szukają piłkarzy bliżej 30. roku życia i nie wolno im ze sobą o zawodników konkurować. Zatrudnienie każdego z pensją powyżej 3 mln dol. rocznie wymaga zaś formalnej zgody władz ligi. Istotne miejsce wśród transferowych celów zajmują muzułmanie, jak Benzema czy Riyad Mahrez, bo przecież takim piłkarzom będzie łatwiej porwać kibiców.

Wielu z nich – wbrew wytycznym – to rentierzy u schyłku kariery, reprezentanci przeszłości, ale Saudyjczycy zapraszają też przyszłość. Niedawno po boisku w Rijadzie biegali przecież Vinícius Júnior i Jude Bellingham, których gole dały Realowi zwycięstwo nad Barceloną w finale Superpucharu Hiszpanii. Minął tydzień i na tym samym obiekcie o Superpuchar Włoch grały SSC Napoli oraz Inter Mediolan. Królestwo organizuje też gale bokserskie, wyścigi Formuły 1 i Rajd Dakar, a niedawno – tworząc lukratywny cykl – kupiło pół golfowego świata. Tenisowy Next Gen odbył się właśnie w Dżuddzie. Saudyjczycy chcieliby także wprosić się do kalendarza dorosłego touru.

Publiczny Fundusz Inwestycyjny (PIF) – zbrojne ramię programu ekonomicznej transformacji kraju, którym nieformalnie zarządza rodzina królewska – został dwa lata temu właścicielem Newcastle United, nabywając 80 proc. akcji piłkarskiego klubu za 345 mln euro. Kupujący opowiadali o kontynuacji strategii mającej na celu „koncentrację wpływów w sektorach kluczowych, jak sport czy rozrywka”. – To inwestycja, a nie sportwashing – przekonywała nowa dyrektor klubu Amanda Staveley. Od tej pory więcej na transfery wydała tylko Chelsea. Newcastle zajęło czwarte miejsce w Premier League i jesienią grało – jeszcze bez sukcesu – w Lidze Mistrzów.

Królestwo było gospodarzem ostatnich klubowych piłkarskich mistrzostw świata, a w najbliższych latach zorganizuje Puchar Azji (2027). „Grant Liberty” policzył, że Saudyjczycy od 2016 roku wydali na sport ponad 50 mld dol. Jedną z niewielu porażek były próby organizacji meczów tenisowych gwiazd: Andy’ego Murraya oraz Novaka Djokovicia z Rafaelem Nadalem. To jednak żaden problem, skoro można – zamiast pojedynczych zawodników – kupić cały turniej. „L’Équipe” donosiła niedawno, że Saudyjczycy mogą już w 2025 roku zorganizować jeden z turniejów Masters 1000 – może wciskając się w terminarz na początku stycznia, a może zastępując turniej w Miami bądź Paryżu.

Wrzawa dla wielkiego bossa

Książę koronny kupuje nawet zimę. Arabia Saudyjska w 2029 roku zorganizuje zimowe igrzyska azjatyckie, które ugości położony w północno-zachodniej części królestwa kurort Trojena (temperatura jest tam podobno średnio 10 stopni niższa niż w pozostałej części kraju), czyli część NEOM-u – ekologicznego megapolis pośrodku pustyni. Pierwsza faza tej inwestycji, która umożliwi zakwaterowanie 600 tys. osób, oficjalnie ma być ukończona rok po igrzyskach, a koszt szacuje się na 500 mld dol. Twórcy obiecują miasto bez samochodów i uzbrojone w technologie, które jeszcze nie istnieją. Ma być również centrum sportu – także amatorskiego, dla mieszkańców i gości.

Sama Trojena powinna powstać wcześniej i – według folderu promującego kurort – zaoferuje 36 km tras narciarskich, ponad 3,5 tys. miejsc hotelowych, sztuczne jezioro oraz rezerwat przyrody. Cel to 700 tys. turystów rocznie podczas sezonu zimowego trwającego od grudnia do marca. Priorytetem w pozostałych miesiącach będą przede wszystkim „wellness, fitness i joga”. Możliwe, że goście napiją się przy okazji zakazanego w królestwie alkoholu, po który dziś spragnieni rentierzy muszą latać do Dubaju. – Planujemy odpowiednią infrastrukturę, która pozwoli stworzyć zimową atmosferę w sercu pustyni – przekonuje dyrektor wykonawczy projektu Nadhmi al-Nasr.

Igrzyska to początek, później będzie mundial. Infantino ogłosił już, że najważniejsza piłkarska impreza odbędzie się tam za 12 lat, choć formalnościom jeszcze nie stało się zadość. Popędliwości szefa FIFA dziwić się jednak trudno, skoro piłkę na saudyjską pustynię chciał kopnąć od lat. Jeszcze w 2020 roku starał się u premiera i szefa włoskiej federacji, aby dołączyli do Egiptu w staraniach o mistrzostwa w 2030 roku – celem było przyspieszenie rotacji kontynentów wśród gospodarzy turnieju – ale dostał czarną polewkę. Później lobbował u Greków, którym Saudyjczycy chcieli budować stadiony. Ostatecznie mistrzostwa przeprowadzą Maroko (Afryka), Hiszpania i Portugalia (Europa), a trzy pierwsze mecze zorganizują Urugwaj, Argentyna i Paragwaj (Ameryka Południowa).

Ten najbliższy turniej przeprowadzą wspólnie Stany Zjednoczone, Meksyk i Kanada, a więc reprezentanci strefy CONCACAF. To sprawia, że Infantino kolejny mundial formalnie może już krajowi z Azji bądź Oceanii podarować, skoro cztery pozostałe kontynentalne konfederacje podzielą się tymi w 2026 i 2030 roku.

Wielka piłka wróci na Półwysep Arabski. Wstępnie imprezą zainteresowane były jeszcze Australia oraz Indonezja, ale FIFA na zgłoszenia dała tylko 24 dni. Na taki termin przygotowani byli jedynie Saudyjczycy, którym poparcie obiecało ponad 100 federacji. Kilka dni później „The Times” ogłosił, że światowa federacja negocjuje kontrakt sponsorski z Aramco za 100 mln dol. rocznie do 2034 roku, ale tylko nieżyczliwi łączyliby ten rekordowy kontrakt z piłkarskim mundialem.

Osobiste zaangażowanie szefa FIFA w proces ustalania gospodarzy mistrzostw świata – mimo obietnic transparentności – przestało dziwić. Infantino już wcześniej bez skutku naciskał bowiem na federację, żeby zgodziła się na nowe rozgrywki międzynarodowe sponsorowane przez tajemniczą firmę, i dopiero później okazało się, że za inwestycją stali Saudyjczycy. To oni także zgłosili pomysł rozgrywania mundialu co dwa lata, który wsparł. Jeszcze w sierpniu 2022 roku Infantino gościł w Dżuddzie na gali pięściarskiej, korzystając z zaproszenia księcia koronnego. Nie słyszał jeszcze wtedy Tysona Fury’ego, który wziął w ringu mikrofon i krzyknął: „A teraz poproszę o wrzawę dla wielkiego bossa Mohammeda bin Salmana”. To wydarzyło się rok później.

Czytaj więcej

Mundial. Spektakl starannie wyreżyserowany

Fasada reform

Saudyjczycy, których przepytywali niedawno w Rijadzie reporterzy „L’Équipe”, twierdzą, że w 2034 roku – kiedy nadejdzie mundial – ich kraj będzie nie do poznania. Już dziś w dzielnicy biznesowej opuszczających biura otacza 95 wież drapaczy chmur. Miasto jest w budowie, bo metra jeszcze nie ma i jako że – jak przystało na Zatokę Perską – stolica jest republiką samochodową, to miejscowych męczą korki, a może być tylko gorzej, skoro w ciągu 12 lat populacja Rijadu ma wzrosnąć z 8 do 15 mln ludzi. Mowa zarówno o Saudyjczykach, jak i gościach z zagranicy. Przyciągnąć mają ich nie tylko filie zachodnich firm, ale także zmiany obyczajowe.

Książę koronny, przejmując faktyczną władzę, postawił się ultrakonserwatywnym wahabistom. Ograniczył władzę policji religijnej, pozwolił kobietom prowadzić samochody – Arabia Saudyjska była ostatnim krajem na świecie, który tego zakazywał – i siedzieć w kawiarniach z mężczyznami. Zgodził się na koncerty i muzykę w restauracjach oraz otworzył kina marvelowską „Czarną Panterą”. Nauczył się również słuchać mądrzejszych. Zatrudnił więc ekspertów i doradców, którzy stworzyli „Wizję 2030” – projekt reform mających na celu uniezależnienie saudyjskiej gospodarki od ropy i gazu. Dziś to hasło, które spina wszystkie reformy oraz inwestycje.

To wszystko oczywiście bogato zdobiona zachodnimi hasłami fasada. Następca tronu rządy rozpoczął nie tylko od zamknięcia w luksusowym hotelu Ritz-Calderon blisko 400 książąt, polityków oraz biznesmenów (akcja, nazwana później „Szejkdownem”, pozwoliła mu skonsolidować władzę i powiększyć stan skarbca) pod zarzutem łapówkarstwa, nadużyć władzy i prania brudnych pieniędzy, ale także uwięzienia wielu niezależnych dziennikarzy i aktywistów. Publicystę „Washington Post” Dżamala Chaszukdżiego kazał poćwiartować w stambulskiej ambasadzie, co w książce „Krew i ropa” drobiazgowo relacjonują Bradley Hope i Justin Scheck.

Dziś mało kto pamięta, że jeszcze osiem lat temu FIFA obiecywała, że kandydatom do organizacji mundialu przyjrzy się także pod kątem przestrzegania w kraju praw człowieka. – Presja na reformy, także w zakresie wolności prasy oraz istnienia społeczeństwa obywatelskiego, zniknęła – mówi „New York Timesowi” Minky Worden z Human Rights Watch. Organizacje broniące praw człowieka piszą o blisko 300 więźniach politycznych w saudyjskich więzieniach. Kraj prowadzi też kosztowną i krwawą wojnę w Jemenie, którą Organizacja Narodów Zjednoczonych (ONZ) nazwała „największą współczesną katastrofą humanitarną”.

Niełatwe pytania o występy w królestwie słyszą dziś najwięksi. Dwa dni po rozpoczęciu US Open saudyjska federacja tenisowa pochwaliła się, że jej ambasadorem został Rafael Nadal. – Obserwując ten kraj, widać postęp, i cieszę się, że mogę być jego częścią – wyjaśniał Hiszpan, a tego samego dnia piłeczkę przy pytaniu o starty w kraju, który łamie prawa człowieka, musiała odbijać Iga Świątek, mówiąc: – Nic nigdy nie jest czarno-białe. Wiadomo, że w takich miejscach kobietom nie jest łatwo, lecz mówimy też o krajach, które chcą dokonać społecznego i politycznego postępu. Odpowiedzialność za decyzje powinny brać federacje, a ja nie chcę wychodzić przed szereg.

Ostrożności nawet największych gwiazd dziwić się trudno, skoro – jak ujawniły w 2022 roku brytyjskie media – Noura al-Qahtani została skazana na 45 lat więzienia za posty w mediach społecznościowych. Wcześniej 35-letni wyrok za rozpowszechnienie wpisów dysydentów i apele o wolność dla więźniów politycznych usłyszała inna aktywistka Salma al-Shehab. Trudno się także dziwić, kiedy jeden z agentów piłkarskich w rozmowie z radiem RMC wyjaśnia anonimowo, że nikt nie chce „ryzykować kary śmierci za post na Twitterze”. Trudno też wymagać od sportowców heroizmu, kiedy Saudi Aramco inwestuje nawet w Polsce, a Emmanuel Macron w ciągu roku dwukrotnie przyjmuje z honorami saudyjskiego księcia koronnego w Pałacu Elizejskim.

Bogaci i leniwi

Nie brakuje głosów, że widowiska sportowe są dla Saudyjczyków nie tylko ścieżką do budowania wizerunku, ale także kolejnym – obok wspomnianych już względnie liberalnych reform – elementem inżynierii społecznej. Przeżywanie rywalizacji pozwala bowiem kanalizować emocje. Lepiej przecież, żeby saudyjska młodzież – trzy czwarte tamtejszej populacji to ludzie poniżej 35. roku życia – inwestowała energię i emocjonowała się igrzyskami niż, widząc wzorce płynące z Zachodu, zastanawiała się nad oporem wobec łamania praw człowieka i aksamitnego fundamentalizmu. Istotny jest również cel prozdrowotny - sześciu na dziesięciu obywateli królestwa ma nadwagę.

Postęp już widać. Według „The Athletic” w ciągu siedmiu lat liczba Saudyjczyków aktywnych fizycznie wzrosła z 13 do blisko 50 proc. Może także doprowadzi to do rozwoju sportu zawodowego. Służą temu przepisy. Ligę piłkarską ozdabiają wprawdzie zagraniczne gwiazdy, ale limit to ośmiu obcokrajowców na drużynę. Mówi się, że lokalni piłkarze są rozpieszczeni i zarabiają miliony bez wysiłku, a skoro wyjazd oznaczałby opuszczenie strefy komfortu, to góra przyszła do Mahometa. Wciąż grają więc w kraju, tyle że w coraz bardziej dostojnym towarzystwie. Już mundial w Katarze dał sygnał, że rosną. Trener Hervé Renard drużynę kojarzoną z klęskami – 0:4 z Francuzami (1998), 0:8 z Niemcami (2002), 0:5 z Rosjanami (2018) – przemienił w ekipę zdolną do pokonania Argentyny (2:1).

Reprezentację budował przez kilka lat i choć dziś pracuje już dla francuskiej federacji jako selekcjoner kadry kobiet, to wciąż dba o wizerunek Saudyjczyków. – Tamtejsze rozgrywki są wprawdzie mniej intensywne niż Premier League czy Serie A, ale poziom jest niezły, a przeciętny piłkarz zarobi lepiej niż chociażby w Ligue 1. Wiele stadionów jest wciąż w renowacji. Mecze ogląda średnio 10 tys. widzów, choć derby Rijadu potrafią przyciągnąć na trybuny sześć razy więcej – wyjaśniał niedawno w rozmowie z „L’Équipe”. Dodawał też, że saudyjscy futboliści mają dużo talentu, ale ich problemem pozostaje przygotowanie taktyczne, w czym przypominają zawodników z Afryki.

Postęp tamtejszej piłki widzieliśmy w Katarze, ale to dopiero początek, skoro w postaci mundialu pojawił się na horyzoncie klarowny cel. Niewykluczone, że reprezentację stworzą wówczas wychowankowie ośrodka szkoleniowego, który powstał pięć lat temu pod Barceloną. Saudyjczycy zaplanowali, że zbudują w ten sposób klasowy zespół, który – dzięki regularnym meczom z reprezentantami szkółek europejskich klubów – nauczy się nowoczesnego, zachodniego stylu gry. Jest w tym projekcie nawet wątek polski, bo dyrektorem technicznym Akademii Przyszłych Sokołów został niedawno były trener Legii Warszawa Chorwat Romeo Jozak.

James M. Dorsey, autor „The Turbulent World of Middle East Soccer” uważa, że Bin Salman nie odkryłby w sobie miłości do sportu, gdyby nie Katar, który od lat gości największe imprezy. – To Saudyjczycy chcą być tymczasem postrzegani jako najważniejsze państwo Bliskiego Wschodu, a zwłaszcza serce Zatoki Perskiej. Także jeśli chodzi o sport – wyjaśniał w rozmowie z „The Times”. Sam książę koronny nie mówi raczej o ambicji, lecz o wspominanej wielokrotnie dywersyfikacji gospodarki. Nieprzypadkowo oznajmił nawet niedawno, że jeśli rzekomy sportwashing pozwoli mu podnieść saudyjskie PKB chociaż o 1–1,5 proc., to inwestycje warte są zachodu.

Czytaj więcej

Jak świat sportu bojkotował rasistów i agresorów

To jednocześnie inny sportwashing niż ten, który przez lata symbolizowało zaangażowanie Rosjan, Białorusinów czy Chińczyków. Oni w dużej mierze płacili w ten sposób za legitymizację wewnętrzną, ugruntowanie pozycji władzy w oczach obywateli. Katarczycy oraz Saudyjczycy skorygowali wektor i zwracają się raczej w kierunku świata, wykorzystując sport jako element tzw. miękkiej siły. Dauhę podczas mundialu odwiedzili przecież przywódcy Węgier, Francji, Chorwacji, Palestyny, Kosowa, Turcji oraz Egiptu, a dwaj ostatni uścisnęli sobie dłonie, choć relacje między krajami przez lata były napięte. Recep Erdogan i Abdel Fattah al-Sisi pozwolili sobie nawet na wspólne zdjęcie, gdzie w tle błyszczał szeroko uśmiechnięty emir Tamim.

Katar zbudował mundial rękami robotników z krajów Trzeciego Świata, którzy wznosili wieżowce i stadiony za grosze – zaznaczyć należy, co widzieliśmy na własne oczy, że wielu z nich za możliwość pracy było po prostu wdzięcznych – ale pokazał się podczas największej piłkarskiej imprezy jako bliskowschodnie centrum dialogu, a może także gościnności, skoro tamtejsze władze chwalą się bezprecedensowym wzrostem zysków z turystyki. Nie przeszkodził w tym najwyraźniej zakaz sprzedaży alkoholu na stadionach ani przesadne uwrażliwienie na tęczowe barwy – kapitanom drużyn takich opasek zakazano, a korespondent „Rzeczpospolitej” musiał oddać do depozytu kurtkę z kolorowym logotypem federacji lekkoatletycznej. Mapa największych imprez pokazuje, jak świat sportu się zmienia i kieruje na Wschód, czyli tam, gdzie nie ma tradycji, lecz są petrodolary. Obok sloganów o popularyzacji istotną rolę odgrywa zapewne także to, co zaskakująco szczerze wyznał kiedyś były już sekretarz FIFA Jérôme Valcke, wyjaśniając, że „im mniej demokracji, tym dla organizacji mundialu lepiej”.

Piłkę Saudyjczycy już mają i niewykluczone, że za chwilę wezmą na cel igrzyska. Gospodarzami najbliższych letnich oraz zimowych będą – jeszcze – kraje globalnej Północy, ale to także w ciągu kilkunastu lat może się zmienić, skoro rosną koszty: finansowe oraz ekologiczne.

FIFA, zanim zaprosiła chętnych do starań o organizację mundialu w 2034 roku, zliberalizowała jeszcze zasady dotyczące wniosku, zgodnie z którymi chętny w momencie jego złożenia musi zaproponować 14 stadionów, spośród których połowa już istnieje. Saudyjczycy mają ich cztery. Większość dopiero zbudują, choć nawet Międzynarodowy Komitet Olimpijski (MKOl) zachęca do przeprowadzenia igrzysk z wykorzystaniem obiektów, które już istnieją, w trosce o zrównoważony rozwój oraz ekologię. Piłkarskim władzom to nie przeszkadza, ich przychylność łatwo nabyć. A Mohammed bin Salman siłę pieniądza zna, skoro chce kupić dla królestwa nawet zimę.

Leo Messi jest dziś najważniejszym asem w talii specjalistów od marketingu, którzy budują amerykańską Major League Soccer, ale jednocześnie daje twarz saudyjskiej turystyce. Dzięki temu pół miliarda fanów piłkarza na Instagramie może oglądać, jak podziwia zachód słońca nad Morzem Czerwonym oraz fotografuje się w Dżuddzie na tle luksusowego jachtu. Argentyńczyk chwalił się już przed światem zarówno rodzinnymi wakacjami, jak i jednodniowymi wypadami na pustynię. Jeden z nich sprawił, że Paris Saint-Germain – jeszcze wtedy francuski klub przyjmował na konto zarówno wpłaty od Saudyjczyków, jak i rządzących nim Katarczyków – zawiesiło gwiazdora za nieobecność na treningu.

Pozostało 97% artykułu
Plus Minus
Bogusław Chrabota: Dlaczego broń jądrowa nie zostanie użyta
Plus Minus
„Empire of the Ants”: 103 683 zwiedza okolicę
Plus Minus
„Chłopi”: Chłopki według Reymonta
Plus Minus
„Największe idee we Wszechświecie”: Ruch jest wszystkim!
Materiał Promocyjny
Klimat a portfele: Czy koszty transformacji zniechęcą Europejczyków?
Plus Minus
„Nieumarli”: Noc żywych bliskich