Tenis na łasce reżimu

Aryna Sabalenka to pierwsza mistrzyni Australian Open, przy której nazwisku nie ma nazwy kraju. – Jest od Łukaszenki – mówi wielu, a gdyby nie wojna w Ukrainie, może by nie mówili.

Publikacja: 12.01.2024 17:00

Aryna Sabalenka należy do faworytek tegorocznego turnieju Australian Open, który zaczyna się 14 styc

Aryna Sabalenka należy do faworytek tegorocznego turnieju Australian Open, który zaczyna się 14 stycznia w Melbourne

Foto: Patrick HAMILTON/AFP

Kiedy miała 18 lat, już słyszała, że uderza piłki z siłą Sereny Williams. Była wtedy w rankingu światowym w okolicach 120. miejsca, więc wzdychała w wywiadach: – Poważnie? Nigdy nie widziałam sióstr Williams na żywo, ale podoba mi się to porównanie! Może uda mi się zostać kimś takim jak Serena? – mówiła i starała się naśladować amerykańską mistrzynię. Każdy to widział: potężny serwis, a po nim – jeśli była potrzeba – jeszcze jeden–dwa strzały. Siła na korcie? Tak, w najbardziej oczywistej postaci. Agresja też.

Mówiła również, że zachwyca się Marią Szarapową, zwłaszcza za to, jak potrafi się zachowywać w miejscach publicznych i dobrze sobie radzi w kontaktach z kibicami. Poza tym normalnie – jest z pokolenia podziwiającego od małego Rogera Federera i przeczytała autobiografię Andre Agassiego. Wtedy, gdy jako nastolatka zaczęła odnosić pierwsze sukcesy z drużyną Białorusi w Pucharze Federacji (dziś Billie-Jean King Cup), cieszyło ją, gdy zagrała zacięte trzy sety z Kiki Bertens albo Viktoriją Golubic.

Czytaj więcej

Góral, który może pokonać Novaka Djokovicia

Zawsze biła z niej energia

Białoruscy działacze kiwali głowami z uznaniem, bo może trochę przesadzała z nieposkromioną siłą, ale duch bojowy nigdy nie gasł. Po prostu do końca każdego meczu uderzała najmocniej, jak potrafi, nawet gdy nie starczało kondycji i techniki. – Chciałbym częściej widzieć energię taką, jak ma Sabalenka, u innych białoruskich sportowców – chwalił ją główny trener Władimir Wołczkow, w 2000 r. niespodziewany półfinalista Wimbledonu. – Po prostu bije z niej ta energia – dodawał kapitan żeńskiej drużyny Eduard Dubrow. I tłumaczył młodej tenisistce: – Pracuj z piłką. Nie patrz na przeciwniczkę. Jedynym wrogiem na korcie jesteś ty.

Nie wszystko od razu pojmowała, ale pamiętała, co mówił zasłużony szkoleniowiec. No i bardzo lubiła tenis, co w jej ojczyźnie przez lata nie było sprawą oczywistą, choć Aryna – rocznik 1998 – weszła na korty ze swą dynamiką młodości, gdy droga dla takich jak ona była już przetarta przez Nataszę Zwieriewą, Wołczkowa, Maksa Mirnego, Wiktorię Azarenkę i – przede wszystkim – prezydenta kraju. Aleksander Łukaszenko w ostatniej dekadzie XX wieku polubił bowiem, obok hokeja, także tenis. A jak polubił, to na początku XXI wieku kazał zbudować w stolicy nowy Pałac Tenisa (oficjalnie – Republikańskie Olimpijskie Centrum Szkolenia Tenisowego), z wieloma krytymi i odkrytymi kortami oraz dwoma lodowiskami nieopodal, które budował też z myślą o sobie. Potem zlecił postawienie ośrodków tenisowych jeszcze w kilku miastach.

Powód tych ciepłych uczuć Łukaszenki do gry w tenisa tłumaczy się wpływem człowieka z najbliższego otoczenia białoruskiego prezydenta, Siarhieja Ciacieryna. Ciacieryn jeszcze w czasach sowieckich był tenisistą, odnosił sukcesy w rywalizacji młodzieżowej, wygrywał liczne krajowe turnieje, był członkiem młodzieżowej drużyny tenisowej ZSRR, brązowym medalistą mistrzostw Europy w grze pojedynczej i podwójnej – nieco peryferyjnej imprezie zdominowanej wówczas przez tzw. kraje demokracji ludowej.

Po zakończeniu kariery wyczynowej został trenerem tenisa i jakoś znalazł drogę do szkolenia samego prezydenta. Wkrótce został także członkiem jego osobistej drużyny hokejowej. Można rzec, że stał się kimś w rodzaju Szamila Tarpiszczewa, niezniszczalnego szefa Rosyjskiej Federacji Tenisowej, który dawno temu budował pozycję, zaczynając od treningowych gier na korcie z prezydentem Rosji Borysem Jelcynem, by tę rosnącą zażyłość zamienić na rozliczne przywileje służące zdobywaniu władzy i pieniędzy.

Ciacieryn już w 1994 r. został kapitanem reprezentacji Białorusi w Pucharze Davisa, ale jego główną rolą było wtedy jeszcze przygotowywanie Łukaszenki do nowych wyzwań na korcie. To był cel niewątpliwie na miarę potrzeb władcy Białorusi. „Ostatni raz grałem z Łużkowem o pięć tysięcy ton ropy: jeśli wygram, Białoruś ma prawo dostarczyć ją do Moskwy i sprzedać po własnej cenie. Burmistrz i tak przegrał. Mówię: przygotujcie teraz chłodnię…” – to dokładny cytat ze wspomnień Aleksandra Łukaszenki.

Kariera Ciacieryna rozwijała się zatem wedle sprawdzonych w tej części świata wzorów: trener po latach pracy na korcie zamienił się w sprzedawcę alkoholu i traktorów, rozwijał biznesy futrzarskie oraz rolnicze, budował sieć kin i inne obiekty. Oczywiście, działał wedle szczególnych reguł zarezerwowanych dla bliskich swego patrona.

W Białoruskiej Federacji Tenisowej (BFT) zjawił się, gdy swoje zrobili inni przyjaciele prezydenta – najpierw biznesmen Władimir Pieftiew, nazywany przez lata „bankierem” albo „sakiewką” Aleksandra Łukaszenki, jako główny doradca ekonomiczny, prezes białoruskiej państwowej firmy eksportującej broń – Beltechexportu, pierwszy sponsor Wiktorii Azarenki, szef BFT od 2009 do 2012 r. A także Aleksandr Szakutin, milioner, członek organizacji Biełaja Ruś skupiającej przedsiębiorców wspierających Łukaszenkę, z wykształcenia lekarz, podczas studiów w Mińskim Państwowym Instytucie Medycznym zastępca sekretarza komitetu Komsomołu. Dziś to jeszcze jeden portfel Łukaszenki, towarzysz wypraw służbowych i prywatnych, nawet do teściowej prezydenta. Poza tym formalnie prezes federacji tenisowej w latach 2012–2017.

Ciacieryn został szefem BFT dopiero w maju 2017 r., ale mimo przyjaźni z prezydentem po igrzyskach w Tokio złożył rezygnację, bo w Japonii nie było wyników. Biznesowym przyjacielem pozostał, nadal robi niezbyt czyste interesy za przyzwoleniem Łukaszenki. Władzę w białoruskim tenisie przejął zaś człowiek z nowego pokolenia – Siarhiej Rutenko, w przeszłości jeden z największych białoruskich piłkarzy ręcznych.

Rutenko, gwiazda swej dyscypliny, sześciokrotny zwycięzca Ligi Mistrzów, miał wprawdzie epizod gry dla reprezentacji Słowenii, ale zdobywając wielkie trofea dla Realu, Barcelony i klubów w Katarze, powrócił na łono ojczyzny i wkrótce po końcu kariery został działaczem związku piłki ręcznej, skąd – z powodu konfliktu wewnątrz organizacji – przeniósł się do tenisa.

W zasadzie nie musiał się wiele starać: podpisał czołobitny list od sportowców do prezydenta i – nigdy nie ukrywając lojalności wobec władcy Białorusi – był obecny na tajnej inauguracji prezydentury Łukaszenki w 2020 r. Nie wziął przykładu z młodszego brata, Dzianisa Rutenki, też piłkarza ręcznego, który w 2020 r. podpisał list na rzecz uczciwych wyborów i przeciw przemocy państwa.

Tenis na łasce reżimu

Powyższe informacje służą temu, by pojąć, że tenisem na Białorusi od dwóch dekad rządzą specyficzni ludzie oddani bez reszty białoruskiemu dyktatorowi (trójka: Pieftiew, Szakutin i Ciacieryn została dawno temu objęta sankcjami Unii Europejskiej) i liczyć na jakąś stabilną drogę tenisowego rozwoju w prężnie i przewidywalnie działającym związku raczej nie można. Można liczyć wyłącznie na wolę lub kaprys prezydenta, na przykład taki, który zwolnił kiedyś Azarenkę z długoletniego wypełniania kontraktu z Pieftiewem, o co zainteresowana sama wystąpiła do Łukaszenki.

Prezydent, który od lat pokazuje społeczeństwu, że jest wielkim przyjacielem sportu, uznał, że w ogólnym bilansie zysków i strat lepiej dać zarabiać tenisistkom oraz tenisistom w turniejach WTA i ATP Tour, nie stawiając formalnych przeszkód w kwestii podróży, paszportów i mieszkania za granicą (o takie zakazy na Białorusi raczej łatwo) w zamian za propagandowe poparcie, zwłaszcza w tak niespokojnych czasach jak obecne. Talenty tenisa z tej niepisanej umowy jakoś korzystają, niekiedy mając świadomość, że cicha zgoda to też współpraca z prezydenckim reżimem, ale można udawać, że się tego nie rozumie.

Sabalenka rozpoczęła przygodę z tenisem już w czasie, gdy hale stały, pojawili się trenerzy i były pewne sukcesy. Nie pojawiła się jednak na korcie z powodu oglądania w telewizji wymian Mirnego i Wołczkowa, ale z tej racji, że ojciec, Sierhij Sabalenka, niespełniony bramkarz drużyny hokejowej (w wieku 19 lat karierę przerwał mu wypadek samochodowy, po powrocie do zdrowia grał już tylko amatorsko), wiózł kiedyś sześcioletnią córkę przez Mińsk, zauważył klub tenisowy i poczuł impuls, żeby pokazać Arynie, czym jest tenis. Wysiedli, zobaczyli. Małej się spodobało.

Do zauważenia przez tenisowy świat dużej dziewczyny z Mińska potrzeba było mniej więcej dekady. Sabalenka dostała się do grupy szkolonej przez Alenę Wiergiejenko. Trenerka dobrze zapamiętała małą Arynę. Pracowała z nią prawie sześć lat. – To było jedyne dziecko, z którym z ogromnym trudem musiałam budować jakikolwiek związek. Może dlatego, że sama też mam tzw. charakterek. Byłyśmy zatem jak te dwa barany, co najpierw odbiegają od siebie, a potem zderzają się łbami – mówiła po latach dziennikarzom.

– Żadna normalna współpraca nie była możliwa, choć trenowałam Arynę tak długo. Po prostu od czasu do czasu wyrzucałam ją z treningu. Nie mogłam zrobić nic innego, gdy po uwadze podczas zajęć słyszałam w odpowiedzi z dziesięć słów, jak to się mówi, „nie do druku”, które słyszeli także inni. Energia i emocje płynęły z niej jak rzeka. Jak Arynie coś nie wychodziło, pozostali musieli „chować się w ziemniakach”. Rakiety latały na boki ze świstem. Chodziłam do pracy z nią z poczuciem, że to nie trening, ale jakiś rodzaj psychicznej tortury. Trochę za późno zrozumiałam, że Arynę powinien trenować twardy mężczyzna – wspominała pani Wiergiejenko.

Gdy córka państwa Sabalenków miała 11 lat, pierwsza trenerka poszła w końcu do matki Julii i powiedziała, że jak Aryna nie zrobi tego, co nauczycielka każe, to lepiej się pożegnać. Pożegnały się. Wedle Wiergiejenko rodzice już wtedy nie potrafili na nią wpłynąć. To ona wydawała w domu polecenia. – Taki charakter to jednak ogromny plus dla tenisistki. Wierzę, że tylko dzięki niemu ma teraz tak wysoką pozycję na świecie. W sporcie indywidualnym trzeba być bezczelnym – mówi, co oddaje trochę prawdy o powodach sukcesów Aryny.

Fakt, trenerów zmieniała często. Zanim z klubu poszła do Narodowej Akademii Tenisowej, pracowała jeszcze pod okiem Siergieja Aleksandrowa, następnie próbowali ją szkolić Tatiana Puczek i Władimir Perko.

Czytaj więcej

Tenisowe matki wracają na kort. Ciąża to nie kontuzja

Kupiła sukienki i słodycze

Aryna nie odnosiła wielu sukcesów w zawodach z rówieśniczkami. Wprawdzie pierwszy duży turniej dziecięcy wygrała, gdy miała 12 lat, a potem też kilka razy była najlepsza w krajowej rywalizacji, ale z pokolenia Sabalenki najlepszą białoruską juniorką była wtedy Wiera Łapko, późniejsza mistrzyni juniorskiego Australian Open 2016. Białoruscy działacze uznali, że styl i tę dosłowną siłę gry Aryny da się lepiej wykorzystać w budowaniu szybkiej kariery zawodowej, i zaczęli ją namawiać do gry za pieniądze. Spróbowała jako dziecko – miała 14 lat, gdy zagrała w małym turnieju ITF (Międzynarodowej Federacji Tenisowej).

Dwa lata później uznała, że profesjonalna gra to jej droga. Jak na ten wiek i osiągnięcia miała wokół siebie niezłą ekipę: dwójkę trenerów, partnera do sparingów Antona Dubrowa (syna Eduarda, głównego trenera żeńskiej kadry) oraz niebanalnego specjalistę ds. przygotowania fizycznego, którym został dziewięciokrotny medalista mistrzostw świata w biatlonie Wadim Saszurin.

Wygrała z nimi jesienią 2015 r. dwa małe turnieje ITF w Antalyi, a potem nieco większy w Pune. Pierwszą wypłatę wydała na sukienki i słodycze. Potem znów zmieniła szkoleniowca, twierdząc, że Chalil Ibragimow ma lepszą wizję jej kariery oraz ciekawsze plany dotyczące rozwoju gry. W kolejnym roku wygrywała turnieje ITF z pulą 50 tys. dol. w Tianjin oraz Tokio i dziękowała ekipie za to, że jest przy niej „pomimo mojego okropnego charakteru”.

W styczniu 2017 r. po raz pierwszy poleciała do Australii zagrać w kwalifikacjach Wielkiego Szlema w Melbourne. Odpadła w drugiej rundzie. Jednak po roku w końcu doczekała się pierwszego zwycięstwa w WTA Tour – wygrała turniej w New Haven. Z końcem 2018 r. zakończyła pracę z Ibragimowem, by zacząć z Dmitrijem Tursunowem, siedmiokrotnym zwycięzcą turniejów ATP. Można rzec: trafił swój na swego. Rosjanin miał twardą rękę, co przynosiło sukcesy, ale też powodowało wybuchy emocji, które trudno było wytrzymać. Aryna z Tursunowem zrobiła znaczny skok, wygrała pięć turniejów WTA (w tym trzy z serii WTA 1000), poczyniła też znaczny postęp w grze deblowej (startowała głównie z Elise Mertens), ale koszt był niemały: krzyki, zerwania i powroty, awantury i ciche dni.

Rozstała się definitywnie z Rosjaninem tuż przed US Open 2022, on zaraz znalazł nową pracę, choć z podobnym skutkiem (zatrudniały go i szybko wyrzucały m.in. Anett Kontaveit, Emma Raducanu, Belinda Bencic, Jekaterina Aleksandrowa i Weronika Kudermietowa), ona zaś na trzy tygodnie zatrudniła Niemca Dietera Kindlmanna, by ponownie związać się z rodakiem, dawnym partnerem do odbijania piłek Dubrowem, który poprawiając tyle mocny, co niestabilny serwis wreszcie doprowadził ją do sukcesu w Australian Open, numeru 1 na świecie oraz tytułu tenisowej mistrzyni świata w 2023 r.

Nie jest bohaterką

Można dostrzec, że ta nierówna i kręta droga w jakiś sposób oddaje nastawienie charakternej Aryny do życia, chociaż dziewczyna z Mińska miewa też chwile, gdy pokazuje inną twarz. W listopadzie 2019 r. nagle zmarł ojciec Aryny. Miał zaledwie 43 lata, wedle wszystkich był silny i zdrowy. – Miał ostre zapalenie opon mózgowo-rdzeniowych. Mama trzy razy wzywała karetkę. Dopiero po raz trzeci pogotowie zabrało mojego tatę do szpitala, gdy był w stanie śmierci klinicznej. Próbowali go ratować, ale tydzień później już go nie było – opowiedziała dziennikarzom po kilku miesiącach od tamtych wydarzeń.

W końcu napisała też, jak płacze, gdy nie dostaje SMS-a od ojca po meczu. Płacze też, gdy słucha ostatniej ojcowskiej wiadomości audio albo przegląda stare zdjęcia i filmy. Pokazała nawet kiedyś zdjęcie Sierhija ze zdobywcą Pucharu Stanleya, mistrzem olimpijskim Nikołajem Chabibulinem. Zrobiono je podczas wizyty rosyjskiego bramkarza w Mińsku w 2004 r., po zakończeniu zwycięskiego sezonu Tampa Bay Lightning w NHL. Chabibulin był akuszerem kariery Wiktorii Azarenki. Pierwsza białoruska liderka rankingu światowego otrzymała od niego drugi dom rodzinny w Arizonie i stamtąd pojechała podbić tenisowy świat.

Sabalenka jest też zaskakująco szczera, gdy niekiedy ujawnia chwile z życia uczuciowego. Opowiadała chociażby o romansie z białoruskim hokeistą Matwiejem Bożką, albo że nie wyszła za mąż za innego byłego chłopaka, choć wykorzystała go w „trudnej sytuacji życiowej”. Obecnie nie kryje związku z 17 lat starszym hokeistą Konstantinem Kalcowem, którego była żona zasugerowała, że mąż ją zdradzał z tenisistką, choć mają trójkę dzieci.

Najtrudniej przychodzi Arynie określić się wobec Białorusi, Łukaszenki, wojny w Ukrainie oraz związku polityki z tenisem. Gdyby nie było wojny tuż za granicą, to sprawy szłyby zapewne propagandowym torem: przyjeżdżałaby z Miami, gdzie od paru lat mieszka i trenuje, do Mińska na mecze reprezentacyjne. Ściskałaby się z prezydentem i mogła jechać do siebie. W 2020 r. podpisała jednak prorządowy list sportowców, w 2021 r. wzięła zaś udział w nagraniu noworocznego przemówienia Łukaszenki. Gdy Rosja z pomocą Białorusi napadła na Ukrainę, te przejawy czołobitności nabrały innego znaczenia i trzeba było się z nich tłumaczyć w Melbourne, Paryżu i Nowym Jorku. Ukraińskie rywalki przestały podawać jej rękę.

Oględne wypowiedzi o tym, że nie popiera wojny i obecnie nie wspiera prezydenta, nikogo nie przekonują, tak samo jak stwierdzenie, że rozumie „niestandardową praktykę” braku uścisku dłoni po meczu z ukraińskimi tenisistkami. Azarenka jej broni, mówiąc, że ludzie nie rozumieją złożonej sytuacji, a trener Dubrow mówi wprost: – Jak na Białorusi powie się słowo „wojna”, to ginie się za kratami.

Czytaj więcej

Wielkie powroty na kort po kontuzjach są możliwe

Sama Sabalenka w Paryżu w końcu zaś rzekła: – Nie chcę rozmawiać o polityce. Złożyłam wszystkie oświadczenia. Macie je. Porozmawiajmy tylko o tenisie. Dajcie mi, proszę, odpocząć od polityki.

Na pewno nie jest bohaterką rodaków. Skojarzenia z Łukaszenką to jedno, ale stały pobyt w USA i niechęć do włączenia się w sprawy ojczyzny każą myśleć Białorusinom o Sabalence raczej z obojętnością niż jakimkolwiek zaangażowaniem. Dla wielu z nich opowieści o Sabalence lub Azarence to historie o tenisistkach z innego świata. Co zresztą mają myśleć, gdy widzą w mediach społecznościowych, jak Sabalenka pręży się na masce nowego nabytku, niebieskiego lamborghini z silnikiem o mocy 650 KM za ponad 260 tys. dol.

Rok temu na pytanie, co czuje, gdy nie widzi literek BLR przy nazwisku na pucharze za wygraną w Australian Open, odrzekła, że nie rozumie, o co chodzi. – Myślę, że wszyscy nadal wiedzą, że jestem białoruską zawodniczką. To wszystko – rzekła.

Na pewno obecna władza nie pomoże jej uciec od polityki. Państwowa telewizja zorganizowała piracką transmisję zeszłorocznego finału z Melbourne, nie mając prawa do jego wyświetlania, ale do czego służą możliwości ustawodawcze prezydenta? Widzowie zobaczyli też, jak ubrana w jasnoróżową sukienkę Aryna Sabalenka odkorkowała szampana i pływała z kieliszkiem gondolą po Ogrodzie Botanicznym w Melbourne. Internauci dostali z tej okazji widok radosnego Łukaszenki, który z okazji zwycięstwa pije drinka z Ciacierynem. – Bardzo trudno mi zrozumieć, dlaczego tak wiele osób tak naprawdę mnie nienawidzi bez powodu – powiedziała kiedyś tenisistka. – Nic im nie zrobiłam…

Kiedy miała 18 lat, już słyszała, że uderza piłki z siłą Sereny Williams. Była wtedy w rankingu światowym w okolicach 120. miejsca, więc wzdychała w wywiadach: – Poważnie? Nigdy nie widziałam sióstr Williams na żywo, ale podoba mi się to porównanie! Może uda mi się zostać kimś takim jak Serena? – mówiła i starała się naśladować amerykańską mistrzynię. Każdy to widział: potężny serwis, a po nim – jeśli była potrzeba – jeszcze jeden–dwa strzały. Siła na korcie? Tak, w najbardziej oczywistej postaci. Agresja też.

Pozostało 97% artykułu
Plus Minus
Podcast „Posłuchaj Plus Minus”: AI Act. Jak przygotować się na zmiany?
Plus Minus
„Jak będziemy żyli na Czerwonej Planecie. Nowy świat na Marsie”: Mars równa się wolność
Plus Minus
„Abalone Go”: Kulki w wersji sumo
Plus Minus
„Krople”: Fabuła ograniczona do minimum
Materiał Promocyjny
Klimat a portfele: Czy koszty transformacji zniechęcą Europejczyków?
Plus Minus
„Viva Tu”: Pogoda w czterech językach