Góral, który może pokonać Novaka Djokovicia

Włoski tenis odkrył, że ma kandydata do detronizacji Novaka Djokovicia. To tyrolski małomówny góral o rudych włosach i spokojnym charakterze, zawzięty, zawsze chętny do nauki i pracy. Nazywa się Sinner, Jannik Sinner. Syn kucharza i kelnerki ze schroniska w Dolomitach.

Publikacja: 22.12.2023 17:00

Góral, który może pokonać Novaka Djokovicia

Foto: EPA/Jorge Zapata

W Tyrolu mówią na takich „geschickt”, to znaczy tyle co „zdolniacha”, który sporo wie i potrafi, choć nie zawsze musi dużo gadać. Młody Sinner z pewnością jest dla swoich ziomków „geschickt” od dawna, ale i dla innych Włochów też. – Jest o wiele mądrzejszy, niż się wydaje i niż wygląda – mówi o nim szef włoskiej federacji tenisowej Angelo Binaghi.

Wiedzę o świecie i sporcie Jannik Sinner wziął najpierw, to sprawa oczywista, z gór. Mawia się niekiedy, że są tacy, którzy rodzą się z nartami na nogach i coś było na rzeczy także w przypadku drugiego syna państwa Sinnerów. Nie każdy ma jednak takie szczęście, a on miał, skoro mieszkał w Dolomitach, u podnóża stoku narciarskiego prowadzącego z Monte Elmo do Sesto, gdzie można pójść ścieżką do sławnego masywu Tre Cime di Lavaredo.

Czytaj więcej

Mistrzostwa świata w rugby. Wyjątkowo udany projekt

Zawsze dużo myślał

Oczywiście, że wcześnie włożył narty i zaraz chciał zobaczyć, co z tego wyniknie, podczas gdy rodzice pracowali w schronisku Talschlusshuette w Val Fiscalina na chleb i coś do chleba. Ojciec Hanspeter jako kucharz (specjalność: knedle oraz zupa jęczmienna), mama Siglinde zaś jako kelnerka.

– Był inny. Nie próbował się bawić, chciał się od razu nauczyć narciarstwa – mówi jego pierwszy instruktor Andreas Schoenegger. Gdy Jannik miał siedem lat, jeździł już śmiało na przełęczy Monte Croce. Kiedy skończył osiem, został mistrzem Włoch w slalomie gigancie w swej kategorii wiekowej. Zdobył Trofeo Topolino, tak samo zaczynał sam Alberto Tomba. – Zdecydował, skoncentrował się i to zrobił – mówiła później babcia Maria, do której Jannik często zachodził, wracając z podróży.

Na narzucające się pytanie, jak to się stało, że z kandydata na świetnego alpejczyka zrobił się nowy Adriano Panatta, nie ma prostej odpowiedzi. Jedną z nich daje ojciec Hanspeter, który twierdzi, że syn od zawsze „był dzieckiem, które dużo myślało”. Wiele lat później Jannik przyznał trenerowi Riccardo Piattiemu, że trudno mu było „trzymać głowę w jednym miejscu”, co znaczyło tyle, że był ciekaw różnych przygód, także tych sportowych.

Gra w tenisa pojawiła się w życiu Jannika równie naturalnie, jak narty. Po prostu pan Hanspeter robił swoje w kuchni schroniska, a jak skończył, to z racji ogólnego zainteresowania sportem brał syna na kort w pobliskiej wiosce Moso. Odbijali piłki raczej dla zabawy, ale w końcu znalazł się ktoś, kto patrząc na ruchy i bekhend syna Sinnerów, dostrzegł coś więcej niż zwykły dziecięcy zapał do nowej rozrywki.

Tą osobą był Heribert Mayr, lokalny trener. Popatrzył raz i drugi i pomyślał, że z chłopaka może być całkiem niezły gracz. Zaczął więc go szkolić. Spędził z nim prawie siedem lat, aż w końcu uznał, że czas dać Jannikowi większe możliwości. Zadzwonił do kolegi Aleksa Vittura, czyli byłego zawodowca bez wielkich sukcesów, ale z koneksjami w świecie włoskiego tenisa, bo Alex był partnerem treningowym samego Andreasa Seppiego, mistrza trzech turniejów ATP Tour, w szczycie kariery na 18. miejscu w rankingu światowym.

Karierę Seppiego zbudował znany w tamtejszym środowisku trener Massimo Sartori, i to w końcu do niego doszła wieść, że w Val Fiscalina/Fischleintal jest taki dzieciak, który ma talent do tenisa zdecydowanie przerastający Tyrol Południowy. Trener Sartori spotkał się zatem z rodzicami Jannika, by porozmawiać o przyszłości. Przekonał pana Haspetera i panią Siglinde, że zajmie się kandydatem na mistrza rakiety, jak należy.

Argumenty miał mocne – był trenerem Seppiego, przez lata pierwszej rakiety Italii, a w dodatku Seppi pochodził z Caldaro/Kalterer (dwie godziny jazdy do Sesto/Sexten), też wyrastał w rodzinie, która uczyła dzieci pracowitości oraz samodzielności i także widziała w sporcie dobrą drogę wychowania potomstwa. Podobieństwa rodzin Seppich i Sinnerów były widoczne, także w tym, że rodzice trzymali się z daleka od samego procesu nauki gry w tenisa. Wierzyli fachowcom.

Sartori został kimś w rodzaju pierwszego kierownika projektu pod nazwą „Jannik Sinner”. Skoro miał zaufanie rodziców, wierzył, że zdobył je dzięki poprzednim osiągnięciom zawodowym, ale nie wiedział, że była jeszcze jedna przyczyna, dla której syn państwa Sinnerów został tenisistą.

Kiedyś powiedziała o tym pani Siglinde Sinner. – Bałam się jego prędkości na nartach. Nie chciałam, by tak pędził na dół. Wypadek i już nigdy nie będzie tego samego dziecka – mówiła. To więc najprawdopodobniej głównie dzięki matczynej mądrości lub zwykłym obawom nastoletni Jannik któregoś dnia rzekł do rodziców: – Nie będę jeździć już na nartach, chcę zostać tenisistą.

Może chciał wówczas sprawić przyjemność mamie, ale zrozumieli od razu, że nie żartował. Hanspeter Sinner miał jednak gotową odpowiedź na propozycje Massimo Sartoriego: – Nasz syn jest już na tyle dorosły, że chce grać w tenisa. Pragniemy jednak, abyś nauczył go także tego, jak stać się porządnym człowiekiem, nawet wtedy, gdy będzie w pełni poświęcał się swej pasji. Na pewno da z siebie wszystko. Prosimy, abyś zawsze był blisko.

Dzieciak bez ograniczeń

Mały Jannik pojechał więc do Bordighery, liguryjskiego miasteczka na granicy francusko-włoskiej, między Monte Carlo i San Remo, a więc – inaczej mówiąc – zjechał z Dolomitów na włoską Riwierę. Przyczyna była jasna: Sartori współpracował wówczas z największą sławą trenerską włoskiego tenisa Riccardo Piattim i jego akademią w Bordigherze. Miejsce jest piękne, Morze Liguryjskie podoba się każdemu, dorastać oraz trenować w takich warunkach nie jest źle, tym bardziej że sam Piatti, gdy zobaczył Jannika, też uwierzył w jego zdolności.

„Moje serce się otworzyło. Widząc go, poczułem coś, co nie przydarzyło mi się od lat. Albo nigdy mi się nie przydarzyło. Uważam obecność Jannika w mej akademii za podsumowanie całego mego sportowego życia” – napisał Piatti w biografii „Il mio tennis” („Mój tenis”).

Ujawnił w niej także, jak przebiegało jego spotkanie z rodziną Sinnerów. Hanspeter i Siglinde powiedzieli mu wtedy: – Nasz syn był mistrzem Włoch w narciarstwie, ale tak naprawdę chce grać w tenisa. Czy wiesz, że nie mogliśmy mieć dzieci? Jednak nie poddaliśmy się i zdecydowaliśmy się na adopcję. Nie bez biurokratycznych trudności, ale w końcu Marco przybył do rodziny. Potem, wbrew lekarskim ocenom, zupełnie „naturalnie” na świecie pojawił także Jannik. Mówimy ci to tylko dlatego, że chcemy, byś zrozumiał, kim jesteśmy. Jannik musi robić to, na co ma ochotę, czyli musi mieć swobodę. Z naszej strony nie będzie żadnych ograniczeń.

To przesłanie rodzicielskie między wierszami ujawniało jeszcze jedną cechę mieszkańców włoskich gór: odpowiedzialność za własne życie, jaką buduje wychowanie w surowych warunkach. – Dobrze czujemy się samotnie, wioski są małe, a góry – duże. Trzeba sobie radzić, nie prosząc o pomoc. Wiele razy należy zająć się sobą bez oglądania na innych. Może dlatego nasz góralski instynkt skłania nas mniej do gier zespołowych – wyjaśniał Hanspeter.

14-letni Jannik przyjął tę radykalną zmianę w miarę bezboleśnie, choć oczywiście bywały chwile, gdy z trudem powstrzymywał łzy. Zwłaszcza wtedy, gdy jechał autem nad morze i widział znikające Dolomity, albo gdy odwiedzający go w Bordigherze rodzice wyruszali w drogę powrotną do domu.

Mieszkał u Luki Cvetovicia, pracownika akademii Piattiego, i bawiąc się z dziećmi gospodarza, nie cierpiał na ogromną tęsknotę, tym bardziej że ciekawość świata łagodziła pobyt poza rodziną. „Kiedy pierwszy raz zabrałem go na turniej do Rzymu, wydawał się być w swoim naturalnym środowisku. Wszystko to były dobre znaki: wskazywały, że wiedział, jak się przystosować i że chętnie to robił” – pisał o tym okresie Piatti.

Jannik też nie narzekał. – Faktem jest, że rodzice nauczyli mnie zaradności. Pamiętam, że do 15.–16. roku życia dzwoniłem do mamy, gdy przegrałem mecz: nie płakałem, ale było mi przykro, potrzebowałem pocieszenia. Ona zwykle odpowiadała pośpiesznie, bo zawsze była bardzo zajęta i odprawiała mnie, mówiąc, że przeprasza, ale nie mam czasu na rozmowę, musi pracować. Z tego powodu musiałem nauczyć się radzić sobie sam i samodzielnie wychodzić z trudnych sytuacji – mówił po latach.

Kolejnym krokiem w dorosłość Jannika Sinnera była zmiana trenera na Simone Vagnozziego. Pochodził on z regionu Marche, ale w wieku 16 lat przeniósł się do Caldaro, by tam – pod okiem Sartoriego – budować karierę. Znał tę trudną drogę, nie został mistrzem (był kiedyś nr 74. w rankingu), lecz od tenisa nie odszedł. Wzorem wielu, którzy nie poczuli pocałunku fortuny, z konieczności uczynił cnotę i został niezłym trenerem. To on w 2018 roku doprowadził Marca Cecchinatę do sensacyjnego półfinału Roland Garros, to on pomógł Stefano Travagliemu dostać się z przedpokoju wielkiego tenisa do pierwszej setki w świecie.

Założył potem akademię, bo lubił budowanie gry dzieciaków od podstaw oraz organizację pracy, która ma dać efekt w przyszłości. Tęsknota za życiem turniejowym w trenerze Vagnozzim jednak nie wygasła. – Chciałem ponownie zaangażować się w ważny projekt. Tęskniłem za napięciem związanym z koniecznością prowadzenia ucznia do dobrych wyników, za codzienną adrenaliną, której doświadcza się w ATP Tour podczas ważnych turniejów i prestiżowych meczów. Gdy ważny jest wynik, to trzeba myśleć o rozwoju technicznym, taktycznym i fizycznym, to zupełnie inna sprawa niż szkolenie od podstaw – mówił o przyczynach, dla których przejął trening Sinnera po Piattim.

Może zbliżyło ich także to, że Vagnozzi jest znacznie młodszy od legendy trenerskiej z Bordighery. Jannik twierdzi, że nie ma szczególnego, jednego powodu rozstania z Riccardo Piattim. – Nie było tak, że obudziłem się pewnego dnia z myślą o zmianie wszystkiego. Po prostu nadszedł czas, aby podjąć decyzję i spróbować stać się jeszcze lepszym graczem. Był to wybór czysto osobisty, bez wpływów zewnętrznych, jak wszystkie, których dokonałem w życiu. Trzeba było zrobić krok do przodu. Nie zapomnę wszystkich lat spędzonych z Riccardo i tego, dokąd mnie przeniósł, ale potrzebowałem kolejnego zastrzyku. I jestem przekonany, że nie każdy miałby odwagę podjąć taką decyzję, jak moja – wyjaśnił.

Czytaj więcej

Tenisowe matki wracają na kort. Ciąża to nie kontuzja

Zatrudnił nawet kucharza

Sinnerowi z Vagnozzim szło dobrze – rozumieli się, umieli rozmawiać. Do tego nowy trener potrafił uspokoić Jannika, gdy coś szło nie tak, pokazywał drogę i perspektywę, którą ten akceptował. Mieli wspólną wizję gry – zawsze agresywnej, ale wszechstronnej. Można przyjąć, że wiosną 2022 roku, gdy tenisista zbliżał się do 21. urodzin, pojawił się ten dzisiejszy, nad wiek dojrzały Jannik.

Skupiony na profesjonalnych zadaniach, myślący o każdym aspekcie poprawy tenisa. Może trochę było w tym przyziemnej kalkulacji, co się opłaca robić, co nie, ale to chyba normalne, że Jannik, kiedyś samodzielnie naciągający rakiety, by oszczędzić pieniądze, zdecydował się na śmiałą inwestycję w drużynę wsparcia. Zbudował ją naprawdę solidnie – zatrudnił specjalistów od mediów i marketingu, stworzył zespół szkoleniowy oraz techniczny.

Własnego kucharza też ma. Hanspeter od niedawna gotuje dla syna i wszystkich członków zespołu. Ojciec, mimo 40 lat obecności w kuchni, wciąż lubi tę pracę, ale po 20 latach spędzonych w schronisku Talschlusshütte czuje się szczęśliwy w podróżach po świecie z synem. W końcu wcześniej spędzali razem niewiele czasu, więc mogą nadrobić zaległości.

Znalazło się w ekipie miejsce również dla doktora Riccardo Ceccarellego, który po latach doświadczeń z kierowcami Formuły 1 stworzył autorską metodę zwiększania wydajności pracy mózgu sportowców. Firma doktora współpracowała z akademią Piattiego, wtedy też Sinner wszedł po raz pierwszy do „sali ekonomii psychicznej” stworzonej na użytek tenisistów przez naukowca. Za pomocą ćwiczeń oraz jednoczesnych badań pracy mózgu i serca uczył się automatyzmu pewnych zachowań.

Po rozstaniu z Piattim Jannik pozostał przy ćwiczeniach Ceccarellego, spotyka się z nim zwykle w przerwie zimowej, rzadziej – podczas turniejów. Nadrzędna idea tego działania – rozumieć, jak działa mózg, i twórczo wykorzystać wiedzę w meczach – przemawia do tenisisty. Efekt uboczny może jeden jest: Ceccarelli twierdzi niekiedy, że sukcesy Sinnera w dużej mierze są jego zasługą, tym bardziej że dzięki komputerowi i małej walizce zawierającej dodatkowe instrumenty Jannik może wykonywać badania i ćwiczenia w dowolnym miejscu świata.

Tenisista zapewne podziela częściowo tę opinię, ale nie zaniedbuje reszty. Zrozumiał, że nie może, albo nie powinien, zmuszać Vagnozziego do pracy 24 godziny na dobę, więc dołączył do ekipy jeszcze jednego trenera, i to z wielkim nazwiskiem. Australijczyk Darren Cahill to ten, który doprowadził do pozycji nr 1 na świecie Lleytona Hewitta, Andre Agassiego i Simonę Halep, a był też przy sukcesach Any Ivanović i Andy’ego Murraya. – Skończyłem we włoskiej mafii – mówi dziś Cahill z uśmiechem, ale wydaje się, że znalazł znów otoczenie, w którym mu dobrze.

Rudzi się sprawdzają

Rok 2022 jeszcze nie był czasem sukcesów. „L’Equipe" uznała nawet Sinnera za „rozczarowanie roku”, gdy kończył sezon jako 15. na świecie. Ważnym sygnałem poprawy był półfinał tegorocznego Wimbledonu. – Na początku trudno było mi zrozumieć, że mam – oprócz realizacji swego planu – myśleć też o tym przeciwnika. Tymczasem wiele meczów wygrywa się, patrząc tylko na drugą stronę kortu. To wyzwanie mentalne, niczym gra w szachy, i dlatego tak bardzo lubię tenis – wyjaśniał wówczas w Londynie.

Jego ekipa doskonaliła szczegóły – Jannik wciąż pracował nad wzmocnieniem sylwetki i dynamiki ruchów, a nawet nad pracą nadgarstków. Pozostawiono tylko to, co wziął chyba z nart – świetną pracę nóg, lekkość i szybkość poruszania się po korcie. Nie trzeba było także korygować jego instynktu wygrywania.

Grający w barwach Kazachstanu Rosjanin Aleksander Bublik powiedział kiedyś po meczu do Jannika: „Nie jesteś człowiekiem”. Nick Kyrgios przyznał w mediach społecznościowych, że nie grał wcześniej z nikim, kto tak mocno uderza piłkę. Coraz więcej osób dostrzegało tę twardość, skupienie i pracowitość wysokiego i chudego górala z Tyrolu Południowego, choć chłopak wciąż ma młodą szczerą twarz i nie wygląda na zabójcę mistrzów.

Na pewno przyciąga uwagę, nie tylko ze względu na rude włosy, chociaż są tacy, którzy powiedzą, że to również znak: rudzi w tenisie się sprawdzają, wystarczy przecież spojrzeć w przeszłość i przypomnieć sobie wyczyny Dona Budge’a, Roda Lavera, Borisa Beckera, Jima Couriera oraz jeszcze paru innych.

Został numerem cztery na świecie i wygrał dziesięć turniejów ATP. Wystąpił w ćwierćfinale każdego wielkoszlemowego. Do wielkości ma zatem jeszcze parę kroków, ale można uwierzyć, że jest blisko, zwłaszcza gdy podczas ATP Finals 2023 w Turynie wreszcie po raz pierwszy pokonał Novaka Djokovicia, a kilka dni później znów był górą w finale Pucharu Davisa – i to podwójnie, także w deblu.

Tyle wystarczyło, by Włosi pokochali nową gwiazdę bez pamięci. Dziś nikt już nie wypomni mu niechęci do startu olimpijskiego w Tokio i wcześniejszego unikania gry dla reprezentacji w Pucharze Davisa. Kibice już zakładają kluby, „Carrot Boys” są niekiedy widoczni w marchewkowych perukach na trybunach. Sponsorzy też go lubią, torba od Gucciego na ławce obok rakiet to nie przypadek.

Może zatem rzeczywiście tenisowy rok 2024 będzie rokiem Jannika Sinnera, młodzieńca „geschickt”, który mówi niewiele, ale za to rozsądnie. O swym tenisie ma dziś do powiedzenia tyle: – Nie uśmiecham się zbyt często, ale nadal świetnie się bawię.

W Tyrolu mówią na takich „geschickt”, to znaczy tyle co „zdolniacha”, który sporo wie i potrafi, choć nie zawsze musi dużo gadać. Młody Sinner z pewnością jest dla swoich ziomków „geschickt” od dawna, ale i dla innych Włochów też. – Jest o wiele mądrzejszy, niż się wydaje i niż wygląda – mówi o nim szef włoskiej federacji tenisowej Angelo Binaghi.

Pozostało 97% artykułu
Plus Minus
Trwa powódź. A gdzie jest prezydent Andrzej Duda?
Plus Minus
Liga mistrzów zarabiania
Plus Minus
Jack Lohman: W muzeum modlono się przed ołtarzem
Plus Minus
Irena Lasota: Nokaut koni
Materiał Promocyjny
Wpływ amerykańskich firm na rozwój polskiej gospodarki
Plus Minus
Mariusz Cieślik: Wszyscy jesteśmy wyjątkowi