Godzilla, i to w wyszywance? Takie rzeczy w białoruskim, stutysięcznym Mołodecznie, leżącym 70 km na północny zachód od Mińska. Tam Godzillę odziano nie tylko w tradycyjną koszulę, ale i hałowaczkę, czyli turbanoczepiec. Potwór zionie, ludność zwiewa, choć czy na pewno jest się czego bać? Z paszczy wylatują mu czerwone kwiaty i ptaki, a wokół nóg pływają łabędzie. Poza tym jego strój zdobią charakterystyczne czerwone romby, które zgodnie z dawnymi wierzeniami chronią przed złym duchem.
Ciekawe połączenie sztuki ludowej z nowoczesnością, powiedzielibyśmy, bo białoruska Godzilla to mural, który w 2019 r. stworzył Maksim Osipau. Dwa lata później ten niezależny miński artysta gościł w Polsce i w warszawskiej Kordegardzie prezentował cykl prac pod tytułem „Wszystko potrafię wytłumaczyć”. Tam znalazła się też jego Godzilla, choć w straszniejszej wersji. W materiałach z wystawy, przygotowanej przez kuratorkę Agnieszkę Bebłowską-Bednarkiewicz, znajdziemy cytat, w którym artysta tłumaczy, skąd pomysł, aby malować na dywanach: „Zwróciłem się do tego starego gatunku, bo jego język był zrozumiały dla większości ludzi i mi pasował. Wykorzystuję więc język sztuki naiwnej dla oswojenia rzeczywistości poprzez zawężenie przestrzeni, w której panuje kłamstwo, urojenia i niepewność. Język naiwny pozwala przekształcić wyniki dowolnej autorefleksji w eksponat, który jest zrozumiały dla każdego”.
Inni, nie ludowi
Tu słowo o prymitywistach, zwanych też artystami naiwnymi. „Istnieli i dawniej, gdzieś na mieliznach życia, niedostrzeżeni, wzgardzeni – nieudolni towarzysze wielkiej sztuki” – pisał o nich etnograf Aleksander Jackowski (1920–2017). Zdanie to otwiera katalog do wystawy „Inni. Od Nikifora do Głowackiej” zorganizowanej w lipcu 1965 r. w Zachęcie. Był to czas, kiedy prezentowani tam twórcy nie budzili już kontrowersji wśród szerokiego grona odbiorców.
Czytaj więcej
Czy Czwartos jest prawicowy czy lewicowy, nie wiem. Ale ocena jego malarstwa według jednego kryterium byłaby absurdem. Gdy cały ludzki kosmos sprowadzimy do politycznej wojny, co z nas zostanie? Co się ostanie ze sztuki?
Ale nie zawsze tak było. Na Zachodzie zaistnieli w pierwszej dekadzie XX wieku, a w naszej części Europy nieco później, bo w latach 20. i 30. Na przykład w 1933 r. w warszawskim Instytucie Propagandy Sztuki przygotowano prezentację „Sztuka dyletantów”. Wszystko to jednak organizowali znawcy dla znawców. Niewtajemniczeni długo jeszcze odrzucali estetykę à la Henri Rousseau zwany Celnikiem czy Niko Pirosmani. Stronili od nich nawet najodważniejsi marszandzi i dopiero po II wojnie światowej to się zmieniło.