Rajskie dywany Aleny Kisz

Do historii sztuki wiodły ją piaszczyste drogi. Szła pieszo, nierzadko boso. Dziś bywa na zegarku, chuście, muralu, w duszy niezależnego białoruskiego artysty.

Publikacja: 05.01.2024 17:00

Białoruska Godzilla, czyli praca Maksima Osipaua inspirowana twórczością Aleny Kisz, którą pokazał n

Białoruska Godzilla, czyli praca Maksima Osipaua inspirowana twórczością Aleny Kisz, którą pokazał na wystawie „Wszystko potrafię wytłumaczyć” w 2021 r.

Foto: Andrzej Goworski

Godzilla, i to w wyszywance? Takie rzeczy w białoruskim, stutysięcznym Mołodecznie, leżącym 70 km na północny zachód od Mińska. Tam Godzillę odziano nie tylko w tradycyjną koszulę, ale i hałowaczkę, czyli turbanoczepiec. Potwór zionie, ludność zwiewa, choć czy na pewno jest się czego bać? Z paszczy wylatują mu czerwone kwiaty i ptaki, a wokół nóg pływają łabędzie. Poza tym jego strój zdobią charakterystyczne czerwone romby, które zgodnie z dawnymi wierzeniami chronią przed złym duchem.

Ciekawe połączenie sztuki ludowej z nowoczesnością, powiedzielibyśmy, bo białoruska Godzilla to mural, który w 2019 r. stworzył Maksim Osipau. Dwa lata później ten niezależny miński artysta gościł w Polsce i w warszawskiej Kordegardzie prezentował cykl prac pod tytułem „Wszystko potrafię wytłumaczyć”. Tam znalazła się też jego Godzilla, choć w straszniejszej wersji. W materiałach z wystawy, przygotowanej przez kuratorkę Agnieszkę Bebłowską-Bednarkiewicz, znajdziemy cytat, w którym artysta tłumaczy, skąd pomysł, aby malować na dywanach: „Zwróciłem się do tego starego gatunku, bo jego język był zrozumiały dla większości ludzi i mi pasował. Wykorzystuję więc język sztuki naiwnej dla oswojenia rzeczywistości poprzez zawężenie przestrzeni, w której panuje kłamstwo, urojenia i niepewność. Język naiwny pozwala przekształcić wyniki dowolnej autorefleksji w eksponat, który jest zrozumiały dla każdego”.

Inni, nie ludowi

Tu słowo o prymitywistach, zwanych też artystami naiwnymi. „Istnieli i dawniej, gdzieś na mieliznach życia, niedostrzeżeni, wzgardzeni – nieudolni towarzysze wielkiej sztuki” – pisał o nich etnograf Aleksander Jackowski (1920–2017). Zdanie to otwiera katalog do wystawy „Inni. Od Nikifora do Głowackiej” zorganizowanej w lipcu 1965 r. w Zachęcie. Był to czas, kiedy prezentowani tam twórcy nie budzili już kontrowersji wśród szerokiego grona odbiorców.

Czytaj więcej

Myślozbrodnie Ignacego Czwartosa. Kto (nie) zasłużył na Biennale w Wenecji

Ale nie zawsze tak było. Na Zachodzie zaistnieli w pierwszej dekadzie XX wieku, a w naszej części Europy nieco później, bo w latach 20. i 30. Na przykład w 1933 r. w warszawskim Instytucie Propagandy Sztuki przygotowano prezentację „Sztuka dyletantów”. Wszystko to jednak organizowali znawcy dla znawców. Niewtajemniczeni długo jeszcze odrzucali estetykę à la Henri Rousseau zwany Celnikiem czy Niko Pirosmani. Stronili od nich nawet najodważniejsi marszandzi i dopiero po II wojnie światowej to się zmieniło.

W Polsce pod koniec lat 40. organizowano już prymitywistom indywidualne wystawy, pojawiły się artykuły w poczytnej prasie, zaczęto używać też nowej terminologii i do niej odwołuje się cytowany Jackowski. „[Są] Inni – przekonywał – ponieważ każdy z nich ma swój odrębny świat i to właśnie dzieli ich od ludowych twórców, u których w pierwszym rzędzie dostrzega się przecież cechy wspólne grupie regionalnej”. Konstatacja ta dotyczy polskich artystów naiwnych, w tym najbardziej znanego – Nikifora. Ale i tu będzie cennym drogowskazem.

Ruszajmy śladem białoruskiej prymitywistki Aleny Kisz, do której bezpośrednio odwoływał się w muralu czy barwnych dywanach Osipau. To właśnie jej prace, nienależące wcale do świata twórczości ludowej, jak początkowo sądziliśmy, stały się przestrzenią hasającej Godzilli.

Słuckie pasy

Alena to wschodnia wersja imienia Helena, a to w popularnych źródłach tłumaczy się jako „blask księżyca”. Faktycznie jednak znaczenia mogą być trzy, rozdzielne, od starogreckich słów „blask” lub „pochodnia” albo „selene”, czyli księżyc. I chyba trudno o pełniejszą alegorię działalności artystki. Sama błyszczała niczym żagiew w nocy, ale światło, jakim emanowały jej dzieła, było odbite. Bynajmniej nie jest to przytyk do wtórności prac, choć te powstawały na zamówienie i Kisz musiała sięgać po wypracowane przez siebie wzory. Chodzi raczej o to, że w malowanych przez nią dywanach odbija się cudowna rzeczywistość w akcji, w trakcie dziania się. Zjawisko to najlepiej opisuje pojęcie mitopoetyckości, do którego przyjdzie nam jeszcze wrócić. Teraz czas przedstawić samą twórczynię.

Alena Kisz urodziła się albo w 1889, albo w 1896 r., a jako miejsce podaje się okręg słucki, choć można spotkać i dokładniejszą lokalizację – osadę Ramanawa, która od 1921 r. nazywa się Lenin. Pochodziła z rodziny rzemieślniczej i według niektórych przekazów jej ojciec i brat byli stolarzami. Familia była prawosławna i angażowała się w życie cerkwi. Zachowały się też relacje, według których Alena była spokrewniona z prawosławnym księdzem, w innej wersji mówi się, że duchownym był jej brat Mitrofan, który służył w Słucku w cerkwi pod wezwaniem św. Barbary i miał tam odrestaurować malowidła naścienne; świątynię spalono jednak w latach 50. XX wieku.

Już jako dorosła Alena przeniosła się do Słucka, gdzie mieszkała kilka lat u swojej rodziny. Trudno określić, który to był rok. W latach 1919–1920 miastem zarządzali Polacy, ale nie wiadomo, czy była tam wówczas. Za to nie mogła nie widzieć tamtejszych pracowni tkackich. Ze Słuczczyzny pochodziły bowiem słynne pasy kontuszowe, którymi obwijali się polscy szlachcice. Czas tych ozdób minął jeszcze w XVIII wieku, ale tradycja włókiennicza pozostała. Działały lokalne zakłady i region słynął z produkcji materiałów, choć najczęściej było to szare chłopskie płótno. I to ono stało się medium dla artystki.

Ginące dywany

Bolszewicy po I wojnie światowej powołali Białoruską Socjalistyczną Republikę Radziecką. Był to obszar dwukrotnie mniejszy od dzisiejszej Białorusi. Ledwie 4 mln mieszkańców, w większości rolnicy i tylko garstka robotników. Ziemie te wyróżniały się za to czterema oficjalnymi językami: białoruskim, rosyjskim, jidysz i polskim. Nowi włodarze próbowali te ziemie uprzemysłowić i na kronikach filmowych sprzed wieku spychacze przeciągają pod linijkę chłopskie chaty, bo tak tworzono agromiasteczka w kołchozach. Więcej było w tym propagandy niż faktycznych zmian, ale do takiego właśnie świata wkroczyła Alena Kisz. Szła od wsi do wsi w rejonie słuckim, tuż przy granicy z II Rzecząpospolitą, i za jedzenie, nocleg czy drobne wynagrodzenie malowała dywany.

Dlaczego wyruszyła w wędrówkę? Czy była aż tak biedna? A może jej rodzina jako przedstawiciele bądź co bądź lokalnej burżuazji została poddana represjom? Tego nie wiemy. Zachowały się świadectwa, zgodnie z którymi już później, u progu II wojny światowej, pomieszkiwała u siostry w osadzie Hrozawa, leżącej 10 km od Słucka. Obie miały być wyjątkowo ubogie. Jeśli wierzyć relacjom, żebrały, a sąsiedzi nazywali je „bieżeńcami”, czyli uchodźczyniami, co potwierdzałoby, że coś złego wydarzyło się z rodziną Kiszów. Zapamiętano też, że Alena ubierała się bardzo ubogo, ale była „inteligentna i traktowała ludzi kulturalnie”.

Czytaj więcej

„1984” Orwella 40 lat później

A czym są dywany, które tworzyła? Podlasie miało swoje ruczniki (ręczniki) obrzędowe, gdzie indziej były makatki z wyszytymi sentencjami, a na Białorusi królowały dywany. Były to niemałe tkaniny, zazwyczaj ponad dwumetrowej długości i wysokie na półtora metra, najczęściej szare, lniane, na których artysta farbami malował sielskie obrazy. Miały swoją technikę i poetykę. Płócien nie gruntowano i od razu kładziono farbę. Najczęściej wszystko malowano na czarno, dodawano ramę z ornamentów i w środku kompozycję tematyczną. Zazwyczaj były to sceny biblijne lub z życia lokalnych społeczności. Styl ludowy, płaska kompozycja bez perspektywy, rzeklibyśmy – dziecięca malowanka. Gotową pracę wieszano na ścianie i nierzadko był to jedyny artefakt w domu. Trwała kolektywizacja i ateizacja, wywracano na nice białoruską wieś i barwny dywan stał się symbolem ginącego świata. Zapotrzebowanie na nie było więc ogromne, dlatego na całej Białorusi setki rzemieślników i artystów chodziły od wsi do wsi.

Samoopowiadająca się opowieść

Prace Kisz były jednak inne od tego, co oferowała większość ludowych artystów. Do dziś zachowało się ledwie kilkanaście jej dywanów i można wyróżnić trzy charakterystyczne tematy: raj, list do ukochanego oraz dziewica na wodach. Mimo to nie widać tam powtarzalności właściwej dla sztuki ludowej, bo artystka operowała „innymi”, jak chciał Jackowski, indywidualnie wypracowanymi treściami i technikami.

Historyków sztuki zachwyca dziś u Kisz kolorystyka oraz przedstawione postaci. Zwierzęta – lew, antylopa, bawół czy ptaki – czerpią z estetyki prawosławnej ikonografii. Przy czym specjaliści podkreślają niezwykłą bliskość z pierwszą rosyjską Biblią pauperum, ilustrowaną w XVII wieku przez witebszczanina Wasilija Korenia. Szczegółowa analiza księgoznawcza wskazuje jednak, że Kisz nie mogła zapoznać się z tym dziełem. Ale można odpowiedzieć na to: Koreń i Kisz pochodzili z tej samej białoruskiej ziemi, więc i wyobrażenie rajskich zwierząt mieli wspólne.

Motyw Pani na wodzie w twórczości Aleny Kisz można traktować jako zapowiedź jej późniejszych losów.

Motyw Pani na wodzie w twórczości Aleny Kisz można traktować jako zapowiedź jej późniejszych losów. W roku 1946 pozbawiona zamówień artystka, niczym malowane przez nią bohaterki, stanęła nad brzegiem rzeki. Uważa się, że utonięcie nie było przypadkowe

Andrzej Goworski

Na dywanach są także ludzie. Sądząc po strojach, bliżej im do świata artystki niż do średniowiecznych wzorów. Jednak po chwili dostrzegamy, że fizyczność tych postaci staje się dla nas przezroczysta i jak przez szybę widzimy ich historię. Innymi słowy są medium dla opowieści, jaką artystka tam zawarła. Ten bagaż narracyjny to kwintesencja przywoływanej mitopoetyckości. Pojęcie to ukuł rosyjski semiotyk kultury, folklorysta, ale też dysydent Władimir Toporow (1928–2005). Jego zdaniem w dziełach plastycznych przestrzeń może przekształcić się w czas. To zaś tłumaczy m.in. metafizyką Immanuela Kanta. Na Wschodzie mówią: bez wódki tego nie zrozumiesz, i w rzeczy samej wywód jest arcyskomplikowany, ale tu z pomocą przychodzi twórczość Kisz. W niedoskonałościach perspektywy, teatralności kompozycji, amorficznych kształtach dostrzegamy historię, która opowiada się na naszych oczach.

Sztuka na wodzie

W kręgu anglosaskim mitopoetyckość utożsamiano z warstwą psychoanalityczną dzieła. Nie nam rozstrzygać, na ile jest to trafione, ale pasuje do rozważań o dywanach Aleny Kisz. Artystka opowiada tam historię kobiety, która tęskni, próbuje się skomunikować z kimś za pośrednictwem listów przenoszonych przez ptaki. Na innej pracy płynie łódką z jeszcze jedną kobietą i mężczyzną i w tym moglibyśmy doszukiwać się nieprostych relacji uczuciowych. Możemy nawet dostrzec pewną wizyjność, bo sama niejako stała się „dziewicą na wodach”.

Jej twórczość pod koniec lat 30. przestała być atrakcyjna. Bolszewicy zrealizowali w końcu w Białoruskiej SRR niektóre ze swych celów i m.in. w Mińsku czy Witebsku ulokowano wielkie fabryki tekstyliów. Dostrzeżono dywanową niszę i jeszcze przed II wojną światową ruszyła produkcja fabrycznych dywaników. Dla Kisz był to cios, bo nagle jej chałupnicza praca stała się przestarzała i niepotrzebna. Ponoć widziano w jej dywanach „wiejską wulgarność” lub kwintesencję „złego smaku”.

Nastał rok 1946. Pozbawiona zamówień artystka, niczym malowane przez nią bohaterki, stanęła nad brzegiem rzeki. Uważa się, że utonięcie nie było przypadkowe.

Życie po życiu

W latach 50. i 60. barwne dywany Aleny Kisz zdejmowano ze ścian, bo się kruszyły, a poza tym można je było zastąpić nowymi z fabryki. Trafiały więc na strych, a nawet do spichlerza, gdzie sypano na nie ziarno, i tak udało się kilka z nich odzyskać; bo na szczęście na wsi niczego się bezsensownie nie wyrzucało.

Aby odkryć Kisz dla świata, potrzeba było jednak Uładzimira Basałygi. Ten radziecki i białoruski plastyk od dzieciństwa spoglądał na jeden z takich dywanów, który wisiał w domu jego babki. Nie miał wątpliwości co do jego wartości i po zakończeniu studiów rozpoczął poszukiwania kolejnych okazów. Ostatecznie udało mu się zebrać 13. Równocześnie rozpoczął akcję mającą na celu rozpropagowywanie tych dzieł. Trafił na podatny grunt, bo koniec lat 60. to wyraźne rozbudzenie narodowe wśród białoruskiej inteligencji. Dywany wpisywały się w ten kontekst, a poza tym nie kwestionowano już prymitywizmu w sztuce, tym bardziej że w sąsiedniej Ukrainie inna artystka naiwna Marija Prymaczenko (1909–1997) cieszyła się zasłużonym uznaniem.

Czytaj więcej

Białoruś: Reżim chce odebrać mieszkanie noblistce

W 1978 r. w Mińsku zorganizowano pierwszą wystawę prac Aleny Kisz, a kilka lat później jej nazwisko trafiło do światowej encyklopedii sztuki naiwnej. Zaś w 1996 r. ukazał się znaczek pocztowy z jej podobizną i to był symboliczny moment, kiedy na stałe weszła do panteonu białoruskich artystów.

Nie koniec na tym. Na początku XXI wieku zainteresowały się nią mińskie badaczki podejmujące problematykę genderową. Minęło kolejnych kilka lat i w Białorusi motywy z twórczością Kisz zaczęto wykorzystywać w sztuce użytkowej, np. wypuszczono serię zegarków z tarczami zdobionymi jej lwami i łabędziami, a autorska pracownia odzieżowa zaproponowała ubrania inspirowane tą twórczością. Nastała era sztuki ulicznej i m.in. Osipau wykonał mural z Godzillą.

Pokój, wolność i radość

I to jego pytamy, czym dziś jest twórczość Kisz: „To symbol tego, że sztuka powstaje w najbardziej niesprzyjających, nieludzkich warunkach, wbrew nieludzkiej polityce państwa i przemocy wobec człowieka” – twierdzi artysta.

A czy prace Kisz mają narodowość? – drążymy. Nasz rozmówca nie uważa, aby słowo „narodowość” było tu najlepsze. „Dywany Kisz ukazują interakcję ze społeczeństwem tamtych czasów – słyszymy w odpowiedzi. – Artystka odpowiedziała na wezwanie społeczeństwa najlepiej, jak potrafiła. Pomyślała o pokoju, wolności i radości, których wówczas w tamtych realiach brakowało”.

Niestety niełatwo, przynajmniej dla nas, Polaków, jest obejrzeć dokonania Aleny Kisz w Białorusi. Zatem słuszną linię miałby nasz impresariat, gdyby zaprosił dzieła Kisz do nas.

Godzilla, i to w wyszywance? Takie rzeczy w białoruskim, stutysięcznym Mołodecznie, leżącym 70 km na północny zachód od Mińska. Tam Godzillę odziano nie tylko w tradycyjną koszulę, ale i hałowaczkę, czyli turbanoczepiec. Potwór zionie, ludność zwiewa, choć czy na pewno jest się czego bać? Z paszczy wylatują mu czerwone kwiaty i ptaki, a wokół nóg pływają łabędzie. Poza tym jego strój zdobią charakterystyczne czerwone romby, które zgodnie z dawnymi wierzeniami chronią przed złym duchem.

Pozostało 96% artykułu
Plus Minus
Trwa powódź. A gdzie jest prezydent Andrzej Duda?
Plus Minus
Liga mistrzów zarabiania
Plus Minus
Jack Lohman: W muzeum modlono się przed ołtarzem
Plus Minus
Irena Lasota: Nokaut koni
Materiał Promocyjny
Wpływ amerykańskich firm na rozwój polskiej gospodarki
Plus Minus
Mariusz Cieślik: Wszyscy jesteśmy wyjątkowi