Konsumpcjonistyczny szał: Boże Narodzenie ulubionym świętem postchrześcijańskiego świata

Okres świąteczny jest czasem usankcjonowanej społecznie i kulturowo hipokryzji. Wcześniej dotyczyła ona sfery duchowej oraz moralnej, dziś sfery statusu i troski o planetę. Jak każda hipokryzja jest to jednak „hołd, jaki występek składa cnocie”.

Aktualizacja: 25.12.2023 17:14 Publikacja: 15.12.2023 10:00

Współczesne X-mas w odróżnieniu od Bożego Narodzenia nie są bramą do karnawału tylko swoistym zwieńc

Współczesne X-mas w odróżnieniu od Bożego Narodzenia nie są bramą do karnawału tylko swoistym zwieńczeniem i kulminacją orgii konsumpcji

Foto: HBS/AdobeStock

W świętach Bożego Narodzenia zawsze był wyczuwalny pewien ukłon chrześcijaństwa w stronę innych religii i kosmologii pogańskiej. Tajemnica wcielenia bóstwa lub półbóstwa w postać bezbronnego dziecka jest przecież obecna i w greckich mitach, i w wierzeniach egipskich i w innych, starszych od chrześcijaństwa religiach bliskowschodnich. 25 grudnia zaś sam prosi się o podobne analogie. Stąd zrozumiała nieufność niektórych bardziej radykalnych grup chrześcijańskich.

Obchodzenie Bożego Narodzenia zupełnie odrzucili np. purytanie. A kiedy znaleźli się w Nowym Świecie, uczynili to wręcz, w pewnym okresie, regułą prawną. W drugiej połowie XVII wieku, w latach 1659–1681 obchodzenie Bożego Narodzenia było np. zakazane w Bostonie. Jeszcze podczas wojny o niepodległość Jerzy Waszyngton nie zawahał się zaatakować najemników heskich 26 grudnia pod Trenton (1776), wiedząc dobrze, że jako Europejczycy (choć też protestanci) będą jeszcze obchodzić Gwiazdkę, podczas gdy jego żołnierzom nie robiło to większej różnicy. Współcześnie ta niechęć bywa wzmacniana poprzez odrzucenie konsumpcjonistycznej skorupy, jaką przez dziesięciolecia obrosły święta. Takie podejście widoczne jest zwłaszcza w Kościołach pentekostalnych.

Czytaj więcej

Hamas i łagodni barbarzyńcy. Dlaczego młodzi mieszkańcy Zachodu nie czują długu wobec Izraela

Hipokryzja dnia świętego

W Kościele katolickim oraz Kościołach wschodnich Boże Narodzenia to jednak jedno z dwu ważnych świąt-bram, przez które przechodzi w roku chrześcijanin. Historycznie jednak miał to być marsz przez okres adwentu, a więc postu i namysłu, ku radości i świętowaniu, otwierający okres karnawałowy. Podobnie zresztą rzecz się miała z Wielkim Postem i okresem powielkanocnym. Tu także była ukryta pewna hipokryzja, o ile bowiem w poście i adwencie można było dostrzec pewien wymiar duchowy, o tyle karnawał nigdy specjalnie nie kojarzył się z duchową radością, tylko z uciechami cielesnymi. Jedna z możliwych etymologii tego pojęcia ma zresztą nawiązywać do łacińskiego carnem levare, czyli konieczności najedzenia się mięsem na zapas i tym samym „usunięcia go” przed nadchodzącym kolejnym postem.

Rodzinna symbolika i od wieków wyczuwalne pogańskie tło sprawiły, że Boże Narodzenie stało się ulubionym chrześcijańskim świętem postchrześcijańskiego świata, a także popularnym świętem globalnym obchodzonym często również przez niechrześcijan w swoich krajach. Współczesne X-mas w odróżnieniu od swego chrześcijańskiego odpowiednika nie są jednak bramą do karnawału, tylko swoistym zwieńczeniem i kulminacją orgii konsumpcji. Przypada zaś ona, o ironio, w czas dawnego chrześcijańskiego adwentu.

Święta zaczynamy zresztą obchodzić coraz wcześniej, kiedy kończą się jesienne wyprzedaże, i prawie natychmiast po 26 grudnia kończymy. Kiedy moja córka z powodu infekcji nie załapała się na sesję zdjęciową z Mikołajem w przedszkolu w pierwsze połowie grudnia, postanowiliśmy zadzwonić do kilku warszawskich fotografów z pytaniem, czy można to jakoś nadrobić. Okazało się to absolutnie niemożliwe, bo terminy trzeba było rezerwować w październiku, a na pytanie, czy można by taką sesję zrobić po świętach, usłyszeliśmy, że to także niemożliwe, bo natychmiast po świętach zaczynają się sesje walentynkowe.

Mieszczańskie marzenia

Wszyscy znamy też zatłoczone galerie handlowe, korki, i to pomimo tego, że podobno sytuacja gospodarcza wielu gospodarstw daleka jest od ideału, szaleje inflacja i wojna za miedzą. Do tego dla dobra planety powinniśmy podobno powstrzymywać nasze konsumpcjonistyczne apetyty. Cóż, optymizm konsumencki nie wrócił jeszcze do poziomu sprzed pandemii, powoli jednak rośnie. Na przykład, według European Consumer Payment Report 42 proc. Polaków jest przekonanych, że ich sytuacja finansowa poprawi się w przyszłym roku. W zeszłym roku podobny optymizm sprawił chyba, że co piąty Polak zadłużył się, by pokryć koszty świętowania. Eksperci BIG Monitor i serwisu money.pl oceniają wręcz, że w 2023 r. zadłużenie świąteczne będzie jednym z głównych źródeł problemów finansowych Polaków. „Odczuwanie skutków nadmiernych wydatków świątecznych” po 2022 r. na progu mijającego właśnie roku zadeklarowało bowiem aż 47 proc. Polaków, czyli o 3 proc. więcej niż w 2021 r. W tym roku, zważywszy na inflację, ten negatywny trend ma szansę się utrzymać.

Nie pomagają jakoś ani staroświeckie wezwania do mieszczańskiej oszczędności, ani nowomodne nawoływania do tego, by konsumować mniej ze względu na środowisko naturalne. Zresztą świat mediów i polityki zgodnie w okresie świątecznym do kupowania zachęca. Czarne piątki i cyberponiedziałki zaczerpnięte z amerykańskich praktyk marketingowych kuszą ofertami, głównie na elektronikę. Czy to też nie znamienne, że bodajże jedyną rzeczą, co do której skrajnie spolaryzowana scena polityczna w Polsce mogła się zgodzić w ostatnich tygodniach, było dodanie dodatkowej niedzieli handlowej przed Bożym Narodzeniem? W tej jednej, jedynej sprawie, notabene, pierwszej ustawie przyjętej przez nowy Sejm nagle stał się polityczny cud. Propozycję rządu PiS przyjęto, kiedy na sali było 441 posłów, w większości z opozycji. Za głosowało 429, od głosu wstrzymało się 12. Nikt nie był przeciw.

Dlaczego zakupy świąteczne są aż tak ważne dla Polaków? Być może dlatego, że dla ludzi urodzonych w latach 80. i 90. to jeden z najbardziej rozpoznawalnych rytuałów zachodniej klasy średniej, do której wciąż aspirują. Z czasem ta aspiracja staje się oczywiście fantazmatem. O powstaniu klas społecznych decyduje bowiem proces kumulacji rozmaitych form kapitału, a nie wola stania się nimi.

Zresztą raporty OECD (Organizacja Współpracy Gospodarczej i Rozwoju) bezlitośnie pokazują, że klasa średnia słabnie u większości jej członków, a w Polsce nigdy nie była przesadnie silna. Dzieje się tak, ponieważ koszty podstawowych, twardych wyznaczników statusu middle-class rosną teraz globalnie znacznie szybciej niż pensje w grupie średnio zarabiających. Chodzi przede wszystkim o ceny nieruchomości, edukacji i świadczeń medycznych. Czyli o to, by mieć własny dom, wysłać dzieci na studia i utrzymywać je do ich ukończenia oraz posiadać ładny uśmiech bez szpar i nie narażać się na określenie sans-dents (bezzębni), jakim François Holland, były prezydent Francji, raczył określić kiedyś swoich gorzej sytuowanych współobywateli.

Czytaj więcej

Wielki biznes bierze rozwód z prawicą

Pokolenie Kevina

Niezależnie bowiem od tego, jak będziemy żonglować statystykami, mówić o roszczeniowości, braku oszczędności itd., trudno obudzić w kimś subiektywne poczucie bycia klasą średnią, jeśli nie może sobie na te trzy rzeczy pozwolić. Dzieje się tak, bo ten 30–50-latek, o którym tu mowa, w dzieciństwie, mówiąc metaforycznie, naoglądał się „Kevina samego w domu”. Mało tego, nadal czasami ogląda ten film, już jako dorosły. Podobno komedia z 1990 r., bez której nikt w Polsce już nie wyobraża sobie świąt, największą widownię telewizyjną w historii swoich emisji zebrała w naszym kraju stosunkowo niedawno, bo w 2018 (ponad 4 mln).

Popatrzmy teraz przez moment na ten film przez pryzmat socjoekonomiczny. Okaże się wtedy, że jest to opowieść o bardzo bystrym chłopcu, mieszkającym w dużym domu z czworgiem rodzeństwa i parą zadbanych rodziców, których stać na prezenty i dalekie podróże. Czym skorupka za młodu nasiąknie, tym na starość trąci. Mówienie teraz „pokoleniom Kevina” ustami rozlicznych aktywistów i ekspertów, że latanie samolotami jest złe dla Ziemi, a wynajmowanie czyni nas bardziej elastycznymi, po prostu nie może zadziałać, zwłaszcza w okresie świątecznym. Ludzie z tego (mojego) pokolenia uważają po prostu, że otrzymali w młodości za pośrednictwem kultury pewną obietnicę statusu i teraz coraz częściej mają poczucie, że świat ich zdradził. 20-latkom jest natomiast pod pewnymi względami łatwiej, gdyż jeśli wierzyć badaniom, oni znacznie mniej się od świata spodziewają i są bardziej idealistyczni, zwłaszcza gdy idzie o ochronę środowiska, a mniej materialistyczni.

Jednocześnie jednak sama chęć bycia w sensie materialnym „jak rodzice Kevina” oczywiście nikogo nimi nie uczyni. Mało tego, nawet przy pewnych chwilowych odbiciach, dla całej globalnej klasy średniej ostatnie lata to równia pochyła. Najpierw bowiem Covid-19 zdziesiątkował małych przedsiębiorców, zwłaszcza tych, którzy zwykle płacą drogi najem – restauratorów, fryzjerów, mechaników itp. Potem zaś nastała sztuczna inteligencja, która zaczęła (proces ten wciąż trwa) spędzać sen z powiek dotychczas dobrze zarabiającym profesjonalistom (programiści, tłumacze, prawnicy). Cóż bowiem uczynią, kiedy maszyna zastąpi ich, tak jak przedtem zastąpiła sporą część hutników, górników i robotników fabrycznych? W końcu będzie umiała sama pisać kody, sama udzielać porad prawnych, a o pisaniu i tłumaczeniu to już nawet nie wspomnę.

Do tego dochodzą trudne do zaakceptowania dla przeciętnego mieszkańca zachodniej Europy zwyżki cen energii w nowej rzeczywistości ekowyrzeczeń. Tu wraca jednak pytanie, skąd skłonność do niemal kompulsywnych zakupów świątecznych, widoczna i w Polsce, i w USA, i w całej zachodniej Europie?

Opium dla burżuazji

Cóż, można by znów posłużyć się analogią religijno-filozoficzną. Zakupy świąteczne dla tonącej klasy średniej są bowiem faktycznie rodzajem konsumpcjonistycznego opium, i to w większym stopniu niż jakkolwiek dawna religia. Ceny małych, materialnych dóbr konsumpcyjnych nie rosną specjalnie gwałtownie nawet w czasie inflacji. Dzięki technologii gadżety można wyprodukować coraz łatwiej w odróżnieniu od np. uzbrojonych działek pod budowę w atrakcyjnym miejscu, szczęśliwych związków i udanego potomstwa.

Rozwijając dalej metaforyczne odczytanie bożonarodzeniowej komedii z roku 1990: jeśli nie możemy mieć w domu Kevina i stylu życia jego rodziny, to próbujemy przynajmniej mieć to, czego mu na początku, w sytuacji w której się znalazł, brakowało. Chcemy mieć idealne, w myśl tej idylli klasy średniej, święta. Do tego dziś muszą to być koniecznie święta interaktywne, wyreżyserowane i obserwowane na ekranach monitorów naszych znajomych.

Jak bowiem zauważa słynna badaczka psychologii internetu Sherry Turkle, siedliskiem superego, a więc źródłem większości kompleksów i niepokojów, dla dzisiejszego człowieka staje się w coraz większym stopniu technologia. A konkretnie dbałość o recepcję rozmaitych aspektów naszego idealnego „ja” w przestrzeni wirtualnej. Dlatego jesteśmy pochłonięci tym, jak inni widzą wyedytowaną wersję mnie, moje idealne święta, moją idealną pracę itd. Źródłem zagrożenia dla naszego dobrego samopoczucia w coraz mniejszym stopniu są dawne zwyczaje, reguły i powinności. Na najwyższym piętrze naszej psyche nie mieszkają już stare ciocie, które każą nam gotować 12 potraw, wykładać sianko i iść na pasterkę. Mieści się tam raczej mrowie kamerek, które sprawdzają, jak prezentują się uśmiechy naszych dzieci oraz czy razem z partnerem wyglądamy odpowiednio szczęśliwie, atrakcyjnie i dostatnio? Czy przed naszym domem jest zaparkowana wygodna tesla z zieloną tablicą rejestracyjną, a przynajmniej ładna hybryda? Czy inne rzeczy, które kupiliśmy, są odpowiednio gustowne, a jednocześnie mają jakiś niezobowiązujący ekoakcent? To nic, że pracując ponad miarę, by utrzymać ten wymyślony styl życia, rujnujemy równocześnie nasze realne relacje, a nasz ekologiczny konsumpcjonizm podszyty jest hipokryzją na wielu poziomach.

Czytaj więcej

Michał Kuź: Nowe podziały społeczne pomogły w powrocie polityki masowej

Znamienne jest też to, że oglądając tak często „Kevina samego w domu”, znieczulamy się nieco na jego symbolikę. W ostatecznym rozrachunku chłopiec, proszę sobie tylko przypomnieć, pomimo licznych pułapek i forteli musi bowiem opuścić swój domek na przedmieściach, a schronienie i pomoc znajduje w pobliskim kościele. Coś doprawdy trudnego do wyobrażenia we współczesnej produkcji tej klasy. A jednak jeszcze trzy dekady temu było to jak najzupełniej naturalne rozwiązanie dla scenarzysty. Podobnie jak to, że rodzice jak chrześcijański karnawał zjawiają się po, a nie przed świątecznym porankiem. Popełnili błąd, nie zauważyli, że jednego z ich dzieci nie ma w samochodzie, kiedy wyjeżdżali na lotnisko, wszyscy znamy tę historię, musieli zawrócić. To był jednak tylko moment. Teraz, żeby się nawzajem zauważyć, musieliby najpierw odłożyć komórki. Jak bowiem słusznie dowodzi wspomniana Sherry Turkle, największym prezentem, jaki możemy dziś dać bliskim, jest nasza niepodzielona uwaga. Skupienie się na nich choć na trochę, ale za to w pełni, aby nie traktować ich jako kolejnego elementu instagramowej kreacji. Powinni być dla nas celem samym w sobie. Prezent w takim kontekście ma tylko pomóc zacząć rozmowę. W sytuacji, kiedy rozmowa przestaje się kleić, a pogoda nie sprzyja długim spacerom, można zaś faktycznie pójść do kościoła, posłuchać kolęd i dalej nie sięgać po telefon.

W świętach Bożego Narodzenia zawsze był wyczuwalny pewien ukłon chrześcijaństwa w stronę innych religii i kosmologii pogańskiej. Tajemnica wcielenia bóstwa lub półbóstwa w postać bezbronnego dziecka jest przecież obecna i w greckich mitach, i w wierzeniach egipskich i w innych, starszych od chrześcijaństwa religiach bliskowschodnich. 25 grudnia zaś sam prosi się o podobne analogie. Stąd zrozumiała nieufność niektórych bardziej radykalnych grup chrześcijańskich.

Pozostało 97% artykułu
Plus Minus
Trwa powódź. A gdzie jest prezydent Andrzej Duda?
Plus Minus
Liga mistrzów zarabiania
Plus Minus
Jack Lohman: W muzeum modlono się przed ołtarzem
Plus Minus
Irena Lasota: Nokaut koni
Materiał Promocyjny
Wpływ amerykańskich firm na rozwój polskiej gospodarki
Plus Minus
Mariusz Cieślik: Wszyscy jesteśmy wyjątkowi