Czy Hezbollah przyjdzie na odsiecz Hamasowi. Wielka wojna z Izraelem to realny scenariusz

Ali Chamenei rozważa, czy uderzenie Hamasu przyszło w dobrym momencie, czy też lepiej zaczekać z interwencją Iranu, aż Izrael się bardziej osłabi. Od jego decyzji zależy przyszłość całego regionu - mówi Łukasz Fyderek, dyrektor Instytutu Bliskiego i Dalekiego Wschodu UJ.

Publikacja: 13.10.2023 10:00

Budynek w Gazie w ogniu po wybuchu izraelskiej rakiety

Budynek w Gazie w ogniu po wybuchu izraelskiej rakiety

Foto: AFP

Plus Minus: Wielka wojna na Bliskim Wschodzie jest teraz możliwa?

To całkiem realny scenariusz.

Dlaczego?

Wszystko zależy od tego, czy Hezbollah zdecyduje się przyjść z odsieczą Hamasowi. Szykuje się do tego od wielu lat, zbudował w południowym Libanie ogromny arsenał rakietowy. Przynajmniej od 2006 r. nie był tak bliski decyzji o uderzeniu na Izrael, jak to jest teraz. Jeśli jednak ją podejmie, można spodziewać się interwencji lotnictwa amerykańskiego, bo atak będzie tak potężny, że Żelazna Kopuła, izraelski system obrony rakietowej, nie wystarczy, aby go powstrzymać. Wtedy do konfliktu przeciw Amerykanom wejdą związane z Iranem organizacje paramilitarne w Iraku, Syrii, może nawet Jemenie.

Ameryka zasadniczo przegrała jednak wojnę o Irak. Jak miałaby sobie dać radę ze znacznie potężniejszym Iranem?

Mówimy o zupełnie innym typie konfliktu. W 2003 r. Amerykanie obalili reżim Saddama Husajna, bo chcieli kontrolować Irak, zbudować tu demokrację. Teraz będą unikali bezpośredniej konfrontacji z Iranem, podobnie jak Iran nie będzie chciał bezpośrednio ścierać się z Ameryką. W Waszyngtonie narasta izolacjonizm, co widać po słabnącym entuzjazmie wobec wspierania Ukrainy. W każdym przypadku priorytetem dla USA pozostaje obrona Tajwanu.

Scenariusz, w którym Biały Dom decyduje się na inwazję lądową na Bliskim Wschodzie, jest więc bardzo mało prawdopodobny, i to nawet gdyby miało chodzić o powstrzymanie programu atomowego Iranu. Horyzontem możliwości pozostają operacje lotnictwa i sił specjalnych. Mimo wszystko nie da się wykluczyć, że straty amerykańskich żołnierzy lub Izraela będą na tyle poważne, że Waszyngton podejmie decyzję o uderzeniu w Korpus Strażników Rewolucji Islamskiej, co mogłoby sprowokować nieobliczalną reakcję Teheranu.

W takim przypadku do wojny włączą się inne państwa, na czele z arcyrywalem Iranu Arabią Saudyjską?

Arabia Saudyjska i monarchie Zatoki Perskiej nie mają w tym żadnego twardego interesu. Przyjmą raczej postawę wyczekującą. Jednak konflikt obejmujący Izrael, Liban, Irak, Syrię, Jemen, a może i sam Iran może wymknąć się spod kontroli.

Skoro Hezbollah szykował się do ataku wiele lat, dlaczego miałby przystąpić do niego akurat teraz?

Zaraz po uderzeniu Hamasu na Izrael dowódcy Hezbollahu zasygnalizowali, że podejmą atak na państwo żydowskie, jeśli Beniamin Netanjahu rozpocznie inwazję lądową na Strefę Gazy. Netanjahu specjalnie wyboru zaś nie ma: nie może pozostawić bez odpowiedzi rzezi przeprowadzonej na Izraelczykach przez Hamas. Oczywiście, Hezbollah utrzymuje kanały komunikacji z Izraelem i istnieje możliwość, że w takim przypadku umówi się na operację pozorowaną, ograniczony atak rakietowy. Podobnie jak Netanjahu może przystać na krótką inwazję Strefy Gazy, zabicie lub ujęcie kilkudziesięciu przywódców Hamasu, byle uratować twarz. Wszystko zależy od tego, czy dowódca Hezbollahu Hasan Nasr Allah oraz wielki ajatollah Iranu Ali Chamenei uznają, że Izrael stał się tak słaby, iż już nadszedł moment na zniszczenie go, czy też dojdą do wniosku, że lepiej z tym jeszcze zaczekać.

Czytaj więcej

Marek Prawda: Wspólnota losu zamiast fabryki regulacji

„Wall Street Journal” ujawnił jednak, że Hamas działał w koordynacji z Iranem. Chyba więc decyzja w Teheranie już zapadła?

Te doniesienia wydają mi się mało wiarygodne. Hamas w znacznym stopniu pozostaje niezależny od Iranu, choć z dużym prawdopodobieństwem ostrzegł go o szykowanym uderzeniu. To nie jest więc tak, że Teheran może Hamasowi coś narzucić. Często zajmują wręcz odmienne stanowiska. Tak było choćby w sprawie Syrii: Iran do końca wspierał Baszara Asada, podczas gdy Hamas wyprowadził się z Damaszku i zaczął zwalczać syryjskiego dyktatora. Hamas jest palestyńskim odłamem sunnickim Bractwa Muzułmańskiego, podczas gdy Iran to ostoja szyitów. Mamy tu więc istotne różnice doktrynalne.

Sygnałów niezwykłej słabości Izraela jest jednak wiele. Uderzenie Hamasu zaskoczyło wywiad, armia nie była w stanie ani zabezpieczyć granicy, ani szybko przyjść na ratunek zabijanym cywilom. A reforma wymiaru sprawiedliwości podjęta przez Netanjahu spolaryzowała społeczeństwo.

Iran to, oczywiście, obserwuje. Widzi, jak podziały wewnętrzne, zmniejszanie przez Netanjahu obszaru wolności przekłada się na ograniczenie bezpieczeństwa państwa. Istotna część rezerwistów i oficerów odnosi się niechętnie do polityki rządu. Armia jest wykorzystywana do celów politycznych. Pod presją ugrupowań radykalnych, z którymi w koalicję wszedł Netanjahu, na Zachodni Brzeg zostały przerzucone znaczne siły wojskowe. Działania ostatnich miesięcy nie miały wiele wspólnego z profesjonalnym sprawowaniem cywilnej kontroli nad armią. Fakt, że izraelski wywiad prawdopodobnie nie jest w stanie pozyskać wśród Palestyńczyków agentów, informatorów, też jest tego efektem. Ci ostatni postrzegają współpracę z ekipą Netanjahu jako zdradę. Wcześniej część z nich mogła wierzyć w sens współpracy z Izraelem, łudząc się, że rozwinie palestyński samorząd, dobrobyt. Jednak kiedy premier otwarcie faworyzuje ruchy osadnicze, nikt wśród Palestyńczyków w korzyści ze współpracy z izraelską władzą już nie wierzy.

Mówi się, że obsesją Netanjahu jest zagrożenie ze strony Iranu. Teraz wyjdzie jednak na to, że to właśnie ten premier wystawi Izrael na największe zagrożenie ze strony Teheranu.

Netanjahu lubi używać irańskiego straszaka w polityce międzynarodowej, jednak nie sądzę, aby był to dla niego istotny czynnik w polityce wewnętrznej. Nie brał pod uwagę tego, jak rozwój kolonii żydowskich na Zachodnim Brzegu wpłynie na pozycję Iranu wśród Palestyńczyków. Nie zrobił też nic, aby powstrzymać rozwój związanych z Iranem sił skrajnych w Strefie Gazy, jak Islamski Dżihad czy Hamas. Niszczył wręcz palestyńskie siły umiarkowane, bo uważał, że są bardziej niebezpieczne dla Izraela.

Miał w ogóle jakąś wizję dla Strefy Gazy?

Strefa Gazy jest częścią Palestyny, dlatego taką wizją mogłoby być przyznanie coraz większej autonomii Palestyńczykom z Zachodniego Brzegu. Gdyby żyli w dobrobycie i wolności, staliby się wzorem także dla Palestyńczyków ze Strefy Gazy, którzy wówczas mieliby motywację do porozumienia z Izraelem. Stało się jednak odwrotnie. To Hamas może uchodzić za siłę, która daje wolność, bo w Gazie Palestyńczycy mogą poruszać się swobodnie, podczas gdy na Zachodnim Brzegu utworzono 244 odosobnione enklawy, z których Palestyńczykom trudno się wydostać i gdzie czują się obywatelami drugiej kategorii. Mahmud Abbas (prezydent Autonomii Palestyńskiej – red.) został skazany na zupełną niemoc. Założenia porozumienia pokojowego z Oslo z 1993 r. od dawna nie są wprowadzane w życie.

Netanjahu w ogóle kieruje się dalekosiężną wizją Izraela czy raczej jego celem jest wyłącznie utrzymanie władzy?

Populistyczni politycy, tacy jak on, myślą krótkoterminowo. I on jest w tym znakomity! Dziś opiera się na ugrupowaniach związanych z prawicowym judaizmem, wcześniej jego ostoją byli głównie imigranci z byłego ZSRR. Dla Netanjahu liczy się tylko to, aby pozostać u władzy. Nie ma jakiejś dalekosiężnej wizji, myśli strategicznej. Ale wyborcy doceniają, że za jego rządów Izrael znacznie się wzbogacił. W czasie jego rządów rozgrywał sprawę palestyńską zgodnie z interesami izraelskiej prawicy. Za jego rządów dokończono mur wokół terytoriów okupowanych na Zachodnim Brzegu. To sprawiło, że Izraelczycy poczuli się bezpieczni, a kwestia palestyńska przestała zajmować wyborców.

Dziś to poczucie pryska. Netanjahu szukał też politycznego oparcia w mieszkańcach żydowskich kolonii na Zachodnim Brzegu, których budowę konsekwentnie wspierał. To jakieś pół miliona osób, duża liczba radykalnych wyborców, którzy przesunęli środek ciężkości sceny politycznej na prawo. Jeszcze 15 lat temu, gdy centrum i lewica odgrywały w izraelskiej polityce dużą rolę, sądzono, że podobnie jak ze Strefy Gazy, izraelscy osadnicy wycofają się z Zachodniego Brzegu. Tak się jednak nie stało. Biorąc to pod uwagę, można powiedzieć, że za rządów Netanjahu bardzo zyskały siły skrajnie prawicowe, a straciła izraelska lewica i centrum oraz Palestyńczycy.

Pokój jest jeszcze możliwy czy przekroczyliśmy punkt, za którym nie ma już powrotu do stołu rokowań?

Konflikt między Palestyńczykami i Żydami o ziemię trwa ponad sto lat. Jest niezwykle długi. Jego dynamika wykracza poza rządy samego Netanjahu. Przez ostatnie dekady przechodził przez okres względnego spokoju: starć było relatywnie mało, były one krótkie i pociągały stosunkowo niewiele ofiar. Pod koniec lat 90. ubiegłego wieku i w pierwszych latach XXI w. obie strony konfliktu były bliskie sfinalizowania porozumienia, które określane jest rozwiązaniem dwupaństwowym. Niestety, pomimo presji USA i Europy do tego nie doszło. Izrael oparł się presji, a Palestyńczycy stworzyli na swoich skrawkach terytorium dwie skrajnie skorumpowane i funkcjonujące wyłącznie dzięki pomocy międzynarodowej administracje: Hamasu w Strefie Gazy i Fatahu na Zachodnim Brzegu. Dziś jednak po obu stronach rosną wpływy ugrupowań skrajnych. Można się więc spodziewać znacznie bardziej krwawych starć, z których wyłoni się nowa równowaga sił. Jaka: nie wiadomo. Dopiero wtedy będą możliwe nowe negocjacje.

Izrael nie zdoła więc teraz zgnieść Hamasu?

Jeśli zdecyduje się na pełnej skali inwazję lądową Strefy Gazy, jest całkiem prawdopodobne, że armia zada Hamasowi bardzo duże straty. Jednocześnie przyczyny radykalizacji młodych Palestyńczyków nie zostaną usunięte i za kilka lat nowe pokolenie będzie planowało odwet na Izraelu. Sama operacja lądowa z pewnością się Izraelowi uda, biorąc pod uwagę pełną dominację militarną armii izraelskiej nad uzbrojonymi jedynie w broń lekką mudżahedinami. Walki w terenie zurbanizowanym mogą być krwawe: Izraelczycy od lat szykowali się do walki w mieście, Hamas przygotowywał zasadzki, zbudował sieć podziemnych tuneli. W każdym scenariuszu największym przegranym będą palestyńscy cywile.

O skali wyzwania, przed jakim staje Izrael, świadczy też to, że Netanjahu zarządził mobilizację 300 tys. rekrutów, najwięcej w historii kraju.

To jest jednak siła, która ma być wykorzystana na dwa fronty, bo Izrael musi się też zabezpieczyć od północy przed atakiem Hezbollahu. Można mieć nadzieję, że w Strefie Gazy profesjonalna armia demokratycznego kraju, jakim jest Izrael, powstrzyma się od zbrodni wojennych. Chęć unikania stosowania nadmiernej przemocy to jedyny czynnik ograniczający możliwość jej działania. Atutem Hamasu jest też to, że część jego przywództwa znajduje się w Katarze, a ma oparcie we wszystkich krajach arabskich, gdzie mieszka społeczność palestyńska. Ten konflikt w środowiskach palestyńskich już został uznany za względny sukces Hamasu, dowód, że tylko drogą siły, terroryzmu można wymusić ustępstwa na Izraelu.

To ogromny problem dla izraelskich władz, bo w Strefie Gazy, na Zachodnim Brzegu i w samym Izraelu mieszka już 4,5 miliona Palestyńczyków, tyle samo, co Żydów.

W związku z tym ostatnio Palestyńczycy rozumują tak: skoro Izrael nie chce pokoju opartego na dwóch państwach, to będzie jedno państwo, ale z coraz większą przewagą ludności palestyńskiej, bo takie są realia demografii.

Czytaj więcej

Ukraińcy wycieńczeni, Amerykanie tracą cierpliwość. A Rosja robi to, co zwykle

Izrael to dziś jeszcze demokracja czy państwo oparte na apartheidzie?

Dla polityków izraelskiej lewicy priorytetem jest uratowanie demokracji, ale ich wpływy bardzo osłabły. Tymczasem dla ugrupowań prawicy syjonistycznej i religijnej najważniejsze jest utrzymanie żydowskiego charakteru państwa, nawet jeśli oznacza to poświęcenie demokracji. Jeśli trzymać się międzynarodowych granic Izraela, to jest to wciąż funkcjonująca demokracja. Jednak od 1967 r., czyli przez zasadniczą część swojego istnienia (56 lat), Izrael kontroluje Wschodnią Jerozolimę i Zachodni Brzeg Jordanu, gdzie większość ludności nie ma praw wyborczych. To jest więc sytuacja, w której Izraelczycy na Zachodnim Brzegu mają pełne prawa, a Palestyńczycy są ich pozbawieni. Ta segregacja dwóch grup o nierównym statusie politycznym ma wszelkie cechy apartheidu, co znajduje odzwierciedlenie w licznych dokumentach ONZ. Teoretycznie ludność palestyńska ma prawo głosować na kandydatów swojej Autonomii. Ale często jest to fikcja z uwagi na niedemokratyczne praktyki Hamasu i Fatahu oraz działania Izraela, który blokuje m.in. formowanie komisji wyborczych we Wschodniej Jerozolimie.

Jair Lapid, przywódca opozycji, proponuje utworzenie rządu jedności narodowej. Może ten konflikt paradoksalnie umocni izraelską demokrację?

Do tego Netanjahu musiałby zarzucić plany reformy wymiaru sprawiedliwości i prawdopodobnie pozbyć się z rządu swoich sojuszników: religijnych syjonistów. A to mogłoby ułatwić późniejsze odsunięcie go od władzy. Zobaczymy, czy pod presją wypadków podejmie taką decyzję.

W interesie Rosji jest wybuch konfliktu na Bliskim Wschodzie, bo to odciągnie uwagę świata od Ukrainy.

Z pewnością. Jednak nie postrzegajmy polityki bliskowschodniej jako dyktowanej przez wielkie mocarstwa. Ten konflikt jest w interesie Rosji, ale nie miała ona wpływu na jego wybuch. Zwróćmy też uwagę, że konflikt nie był w interesie Chin. I co? Chiny są graczem znacznie potężniejszym niż Rosja, a mimo to nie potrafiły zapobiec wybuchowi wojny. Pekin dużo zainwestował w próby przejęcia roli USA jako mediatora na Bliskim Wschodzie. Doprowadził do porozumienia między Iranem i Arabią Saudyjską, zaprosił do Pekinu przywódcę palestyńskiego Mahmuda Abbasa, był w kontakcie z władzami izraelskimi. Liczył na przynajmniej symboliczne sukcesy na ścieżce do budowy pokoju. Inwazja Hamasu wszystko to przekreśliła.

Putin kontroluje jednak kawałek Syrii.

Owszem, ale co z tego. Inną część Syrii kontrolują Amerykanie i też niewiele z tego wynika dla konfliktu izraelsko-palestyńskiego.

Iran jest jednak sojusznikiem Rosji.

To prawda, ale jest to sojusz bardzo transakcyjny i Moskwa niewiele może kazać Teheranowi. W razie uderzenia Amerykanów na Iran, może co prawda udzielić Irańczykom poparcia dyplomatycznego, ale już jej wsparcie wojskowe jest ograniczone. Irańczycy bacznie przyglądają się kłopotom Rosjan w Ukrainie, widzą, że Kreml nie daje sobie tam rady. Pamiętajmy też, że od setek lat Iran, jak Polska, sąsiaduje z Rosją i padał ofiarą jej imperialnych ambicji. Zachowuje więc wobec Moskwy nieufność. Rosjanie co prawda w ostatnich latach przekazali Irańczykom zestawy rakietowe S-300, ale już kontrakty na rosyjskie myśliwce się nie zmaterializowały. A są one Teheranowi bardzo potrzebne.

Atak Hamasu jest porównywany z wojną Jom Kippur sprzed 50 lat, kiedy Izrael też dał się zaskoczyć przez uderzenie Egiptu i Syrii. Wywołało to głęboki kryzys gospodarczy na świecie, bo kraje arabskie gwałtownie podniosły ceny ropy. Teraz może być podobnie?

Nie sądzę. Nawet gdyby do wojny włączyły się Hezbollah i USA, walki nie obejmą terenów roponośnych czy szlaków transportu ropy w Arabii Saudyjskiej, Zjednoczonych Emiratach Arabskich czy Iranie. Od kilkunastu lat USA są zresztą eksporterem ropy. W 1973 r. w wojnę były bezpośrednio zaangażowane Egipt i Syria. Klęskę tych państw postrzegano jako cios, który bezpośrednio dotknął świata arabskiego. Kwestia palestyńska nie ma dziś dla państw arabskich takiego znaczenia. Wielu panującym tam reżimom nie jest po drodze z radykalizmem religijnym Hamasu. Ponadto dziś rynek ropy wygląda zupełnie inaczej niż pół wieku temu i jest w znacznie większym stopniu odporny na tego rodzaju ewentualny szantaż naftowy.

Czytaj więcej

Jak Brytyjczycy zaufali globalizacji i się rozczarowali

Netanjahu próbował doprowadzić do normalizacji stosunków z częścią państw arabskich. To dziś zadziała?

Władze Zjednoczonych Emiratów Arabskich wysłały w ostatnich dniach pozytywne sygnały w kierunku Izraela. Mogą sobie na to pozwolić, bo mają ogromne środki finansowe i niewielką ludność, którą ściśle kontrolują. Arabia Saudyjska takiej możliwości już nie ma, jej władcy muszą w większym stopniu brać pod uwagę nastroje ulicy. Dlatego dystansuje się od tego konfliktu, a normalizacja relacji między Rijadem i Tel Awiwem zostanie odłożona. Kluczowa będzie teraz postawa Egiptu. Co prawda Hamas wywodzi się z Braci Muzułmanów, których marszałek Sisi zmiażdżył, jednak jest on w tym konflikcie nieodzownym mediatorem i wyjdzie z niego zapewne wzmocniony na arenie międzynarodowej. A bardzo tego potrzebuje, bo kłopoty gospodarcze i społeczne Egiptu są pokaźne.

Jeśli Izrael poczuje, że jego istnienie jest zagrożone, użyje broni jądrowej?

Nie sądzę, aby po nią sięgnął. Byłaby mało użyteczna w walce z Hezbollahem, który swój arsenał rakietowy rozmieścił w górach Libanu. Jego neutralizacja wymaga więc użycia sił konwencjonalnych. A Iran broni atomowej jeszcze nie ma.

To może Hamas się pospieszył i Teheran wolałby, aby Palestyńczycy uderzyli, gdy już będzie miał broń atomową?

To całkiem możliwe.

Dr hab. Łukasz Fyderek

Politolog, dyrektor Instytutu Bliskiego i Dalekiego Wschodu Uniwersytetu Jagiellońskiego.

Plus Minus: Wielka wojna na Bliskim Wschodzie jest teraz możliwa?

To całkiem realny scenariusz.

Pozostało 99% artykułu
Plus Minus
Trwa powódź. A gdzie jest prezydent Andrzej Duda?
Plus Minus
Liga mistrzów zarabiania
Plus Minus
Jack Lohman: W muzeum modlono się przed ołtarzem
Plus Minus
Irena Lasota: Nokaut koni
Materiał Promocyjny
Wpływ amerykańskich firm na rozwój polskiej gospodarki
Plus Minus
Mariusz Cieślik: Wszyscy jesteśmy wyjątkowi