Robert Mazurek: Sposób na istnienie

Cisza wyborcza powinna trwać dwa tygodnie. Albo dwa miesiące, im dłużej, tym lepiej. Dlatego dziś nic o wyborach, ale z polityką jak z teściową w kiepskich kabaretach – nie uciekniesz od niej.

Publikacja: 06.10.2023 17:36

Robert Mazurek: Sposób na istnienie

Foto: Fotorzepa/Robert Gardziński

Jak zwykle poszedłem po coś innego, ale sama wpadła mnie w oczy. Naprawdę nie spodziewałem się nowej książki Tomasza Jastruna, zwłaszcza że poprzednia, kapitalne wspomnienia z dorastania w domu pisarzy na warszawskim Mokotowie, wyszła ledwo co. A tu, proszę, niespodzianka. „Bilet do nieistnienia” ma podtytuł „Miniatury” i faktycznie są to mikroopowiadania, szkice, nie opowieści. I broń Boże żadne eseje. Trzy połknąłem, stojąc przy półce, decyzja mogła być tylko jedna – biorę.

Zadzwoniłem po godzinie i kilkunastu następnych opowiadankach. Ale zanim o naszej rozmowie, to coś o naszej znajomości. Jastruna, nie tylko poetę, ale i felietonistę „Smecza”, poznałem 12 lat temu, robiąc z nim wywiad. Było to niedługo po Smoleńsku i był to, śmiem twierdzić, dla niego bardzo zły czas. Brutalność zwyciężyła nad finezją, chamstwo wygrało z uszczypliwością, ironia poległa w starciu z szyderstwem – Jastrun szalał. Wszędzie widział Kaczyńskiego i miał osobistą misję, by ten „wychodek polskiej polityki” zlikwidować. Nie dało się tego czytać i nie mogłem pojąć, co się z nim stało.

Przyjął mnie życzliwy, kulturalny pan po sześćdziesiątce z maleńkimi dziećmi, nieco zakłopotany cytowanymi przeze mnie wykwitami swej myśli, swym zaciągiem do hordy mało szlachetnych wojów, którzy miast szpadą walczą cepem. Co tu kryć, polubiłem go. Potem zrobiłem z nim bardzo ciepłą rozmowę o ojcostwie, spotkaliśmy się kilkukrotnie. Nie podzielam nie tyle nawet jego poglądów, ile sposobu ich wyrażania, ale przecież nie mogę odmówić mu talentu. I to jakiego talentu!

W „Bilecie do nieistnienia” tym talentem eksploduje. W kilku, kilkunastu zdaniach oddaje to, co najtrafniejsze. Lapidarność to nie wyraz lenistwa, to popis przenikliwości. Jastruna warto czytać, bo to człowiek dojrzały. Pisanie o 70-latku, że dojrzały, to często eufemizm, sposób, by nie powiedzieć, że stary piernik, ale przecież nie o to tu chodzi. Dojrzałe jest pisarstwo Jastruna, pełne ciepła, dobrotliwej ironii, łagodności. Tomek na pewno znalazłby słowo określające stan między miłosierdziem a pobłażliwością, ale właśnie taki jest, wyrozumiały dla ludzkich i swoich słabości.

Czytaj więcej

Robert Mazurek: Rzeki polskie

To teraz wróćmy do telefonu. Najbardziej żałuję – mówiłem mu – że zdechła u nas krytyka literacka, jak i każda inna krytyka zresztą. Jeśli „Polityka” czy „Newsweek” w ogóle zauważą twoją książkę, to osłodzą ją kilkoma zdawkowymi komplementami z rozdzielnika. Skoro nasz, to musi być dobry. A inni, ci prawicowi, nawet nie napomkną. Zgodził się. Zauważył gorzko, że milczą nawet ci, którym wysłał po egzemplarzu „Biletu…”. Ale – ciągnął samokrytycznie – ja jestem taki sam. Nie czytam Wildsteina, nawet jeśli to dobry pisarz. Zastrzelił mnie, bo przecież wiem, jak wygląda świat, ale chciałoby się znaleźć w nim ostoje normalności, choćby kogokolwiek, kto potrafi wznieść się ponad swe idiosynkrazje.

Zabijanie milczeniem, niezauważanie stało się przecież normą. Jeszcze w latach 90. pewne (te głośne) książki recenzowano. Oczywiście recenzowano krytycznie, częstokroć niezbyt mądrze, byle mocniej przywalić. Ulubionym, acz straszliwie wtórnym chwytem było znajdowanie w powieściach konserwatywnych autorów, zwłaszcza prawicowych dziennikarzy momentów. Z lubością więc szydzono, że cha, cha, taki kościółkowy, a tu proszę, świntuszy, bo coś o damskich piersiach, chi, chi, chi, a nawet o zdejmowaniu bielizny. Było w tym coś gimnazjalnego, żałośnie prymitywnego, ale przecież było cokolwiek. A teraz nic, nul, czyli zero. Nikt nawet nie musi tego dekretować – jedni nie czytają Wildsteina, inni Jastruna, i cześć.

Ta choroba rozlała się na całe życie, z przeproszeniem państwa, publiczne. Nie ogląda się wystawy Czwartosa, bo w odzyskanej Zachęcie, a poza tym on malował żołnierzy wyklętych i Jezusa. Pochwali ją publiczna telewizja, która za to nigdy nie pokaże Sasnala. Dobrze, że jeszcze poglądów pianistów w filharmonii nie sprawdzają albo czegoś nie wiem. Zresztą, nie podpowiadajmy.

Jak zwykle poszedłem po coś innego, ale sama wpadła mnie w oczy. Naprawdę nie spodziewałem się nowej książki Tomasza Jastruna, zwłaszcza że poprzednia, kapitalne wspomnienia z dorastania w domu pisarzy na warszawskim Mokotowie, wyszła ledwo co. A tu, proszę, niespodzianka. „Bilet do nieistnienia” ma podtytuł „Miniatury” i faktycznie są to mikroopowiadania, szkice, nie opowieści. I broń Boże żadne eseje. Trzy połknąłem, stojąc przy półce, decyzja mogła być tylko jedna – biorę.

Pozostało 89% artykułu
Plus Minus
Trwa powódź. A gdzie jest prezydent Andrzej Duda?
Plus Minus
Liga mistrzów zarabiania
Plus Minus
Jack Lohman: W muzeum modlono się przed ołtarzem
Plus Minus
Irena Lasota: Nokaut koni
Materiał Promocyjny
Wpływ amerykańskich firm na rozwój polskiej gospodarki
Plus Minus
Mariusz Cieślik: Wszyscy jesteśmy wyjątkowi