Jak zwykle poszedłem po coś innego, ale sama wpadła mnie w oczy. Naprawdę nie spodziewałem się nowej książki Tomasza Jastruna, zwłaszcza że poprzednia, kapitalne wspomnienia z dorastania w domu pisarzy na warszawskim Mokotowie, wyszła ledwo co. A tu, proszę, niespodzianka. „Bilet do nieistnienia” ma podtytuł „Miniatury” i faktycznie są to mikroopowiadania, szkice, nie opowieści. I broń Boże żadne eseje. Trzy połknąłem, stojąc przy półce, decyzja mogła być tylko jedna – biorę.
Zadzwoniłem po godzinie i kilkunastu następnych opowiadankach. Ale zanim o naszej rozmowie, to coś o naszej znajomości. Jastruna, nie tylko poetę, ale i felietonistę „Smecza”, poznałem 12 lat temu, robiąc z nim wywiad. Było to niedługo po Smoleńsku i był to, śmiem twierdzić, dla niego bardzo zły czas. Brutalność zwyciężyła nad finezją, chamstwo wygrało z uszczypliwością, ironia poległa w starciu z szyderstwem – Jastrun szalał. Wszędzie widział Kaczyńskiego i miał osobistą misję, by ten „wychodek polskiej polityki” zlikwidować. Nie dało się tego czytać i nie mogłem pojąć, co się z nim stało.
Przyjął mnie życzliwy, kulturalny pan po sześćdziesiątce z maleńkimi dziećmi, nieco zakłopotany cytowanymi przeze mnie wykwitami swej myśli, swym zaciągiem do hordy mało szlachetnych wojów, którzy miast szpadą walczą cepem. Co tu kryć, polubiłem go. Potem zrobiłem z nim bardzo ciepłą rozmowę o ojcostwie, spotkaliśmy się kilkukrotnie. Nie podzielam nie tyle nawet jego poglądów, ile sposobu ich wyrażania, ale przecież nie mogę odmówić mu talentu. I to jakiego talentu!
W „Bilecie do nieistnienia” tym talentem eksploduje. W kilku, kilkunastu zdaniach oddaje to, co najtrafniejsze. Lapidarność to nie wyraz lenistwa, to popis przenikliwości. Jastruna warto czytać, bo to człowiek dojrzały. Pisanie o 70-latku, że dojrzały, to często eufemizm, sposób, by nie powiedzieć, że stary piernik, ale przecież nie o to tu chodzi. Dojrzałe jest pisarstwo Jastruna, pełne ciepła, dobrotliwej ironii, łagodności. Tomek na pewno znalazłby słowo określające stan między miłosierdziem a pobłażliwością, ale właśnie taki jest, wyrozumiały dla ludzkich i swoich słabości.
Czytaj więcej
Nie jest łatwo być Sanem. Płynie sobie rzeka, ale niechętnie, wije się, kręci, nie dziwota, wokół samo Podkarpacie. Ale jeszcze trudniej ma San Kocoń.