Papież Franciszek zaprowadza swoje porządki w Kościele

Gesty i wypowiedzi Franciszka, a także niektóre z jego decyzji nieodwracalnie zmieniły Kościół. Fikcją jest przekonanie, że jego następca radykalnie odwróci ten nowy kierunek i reaktywuje sytuację sprzed pontyfikatu Bergoglio. Status quo z czasów Jana Pawła II i Benedykta XVI przepadło na zawsze.

Publikacja: 22.09.2023 10:00

Papież Franciszek przejdzie do historii jako ten, który dokonał kolejnej radykalnej zmiany w Kościel

Papież Franciszek przejdzie do historii jako ten, który dokonał kolejnej radykalnej zmiany w Kościele. Widać to wyraźnie na przykładzie nauki moralnej, zwłaszcza etyki seksualnej, gdzie dokonała się prawdziwa rewolucja

Foto: AFP

Pontyfikat Franciszka przejdzie do historii jako ten, który dokonał kolejnej, radykalnej zmiany w Kościele. Następni papieże (jacykolwiek by oni byli), a także sami wierni będą się do niego odwoływać – pozytywnie lub negatywnie. W trakcie przyszłych pontyfikatów „duch Franciszka” stanie się tym, czym był „duch Soboru” za czasów Jana Pawła II i Benedykta XVI, czyli argumentem za dalszymi zmianami. A jeśli dojdzie do konserwatywnego zwrotu, wciąż będzie nadzieją na to, że pewne procesy głębokiej reformy się nie zatrzymają. W obecnym składzie kolegium kardynalskiego, gdzie znaczącą większość stanowią elektorzy wskazani przez obecnego papieża (na konsystorzu 30 września do grona kardynałów dołaczy 21 nominatów Franciszka), niemal wszyscy wymieniani papabile (z wł. godny pozycji papieża) należą do opcji zmiany i zerwania, a nie kontynuacji i ciągłości. Pozwala to postawić tezę, że wprowadzone zmiany będą osadzać się w świadomości nowych pokoleń katolików, stając się nową, „odwieczną” tradycją. Efekt? Nawet gdy za kilkanaście lat papieżem zostanie zwolennik „hermeneutyki ciągłości” i rozwiązań bardziej konserwatywnych, to nie przywróci on dawnego status quo. Benedykt XVI również nie był w stanie zrobić podobnego kroku w stosunku do liturgii. Czeka nas jedynie kolejna „reforma reformy”, której punktem wyjścia będzie już zupełnie nowy stan rzeczy, niemający za wiele wspólnego ze światem wiernych pokoleń JP2 i B16.

Czytaj więcej

Tomasz P. Terlikowski: „Zielona granica”, czyli o filmie, który stał się nieistotny

Rewolucja seksualna

Najlepiej widać to w przypadku nauczania moralnego Kościoła, gdzie dokonała się prawdziwa rewolucja w kwestii etyki seksualnej, której rozmiarów i znaczenia chyba nie wszyscy są jeszcze świadomi. Franciszek doprowadził do końca reformę rozpoczętą jeszcze przez Jana Pawła II, dotyczącą osób rozwiedzionych w nowych związkach. W Kościołach zachodnich (Niemczech, Francji, Włoszech) oraz w części krajów globalnego Południa (np. w Argentynie i na Filipinach) biskupi dopuścili osoby rozwiedzione w nowych związkach, po samodzielnym lub przy współudziale spowiednika rozeznaniu, do Komunii Świętej. Oczywiście polscy biskupi nie zaakceptowali tej papieskiej decyzji, pozostając przy dotychczasowych rozstrzygnięciach. Jednak Franciszek podkreślił, że wyłącznie ci biskupi i te episkopaty, które się na taką zmianę zdecydowały, idą jego śladem i są wierne oficjalnemu nauczaniu papieskiemu. I tego nie da się już odwrócić, bowiem trudno wyobrazić sobie sytuację, gdzie jakiś jego następca na stolicy apostolskiej znów nie pozwala rozwiedzionym przystępować do Komunii. Nie tylko byłoby to podważeniem papieskiego autorytetu, lecz także krok ku ponownemu wypchnięciu tych ludzi z Kościoła.

Jednak odwrócenie tych tendencji jest niemożliwe również z innego, istotniejszego powodu. Teologiczne uzasadnienie, otwierające do nich drogę, zawiera w sobie logikę, prowadzącą nieuchronnie do o wiele głębszych przeobrażeń teologii moralnej. Trzeba zastanowić się nad tym, dlaczego Franciszek w „Amoris laetitia” pozwolił na to, aby pod pewnymi, bliżej niesprecyzowanymi, warunkami osoby rozwiedzione w nowych związkach mogły uczestniczyć w Eucharystii. Część z zawartych tam założeń przejął od Jana Pawła II, który już w „Familiaris consortio” dostrzegał dobro tkwiące w zachowaniu nowego związku – związane choćby ze zrodzonymi z niego dziećmi oraz wzajemną opieką partnerów nad sobą. Jednak o tyle godził się na uczestnictwo cywilnych małżonków w Eucharystii, o ile zachowywali wstrzemięźliwość seksualną.

Natomiast Franciszek poszedł o krok dalej i stwierdził, że nie można wymagać od małżonków – nawet cywilnych – działania prowadzącego do osłabienia ich związku. Jeżeli w pewnych okolicznościach dobrem jest przetrwanie i kontynuowanie nowego związku, to do tego celu współżycie seksualne okazuje się czymś koniecznym. Bez niego relacja może się zwyczajnie rozpaść. „…[W]ielu, znając i przyjmując możliwość pozostawania w związku »jak brat i siostra«, którą oferuje im Kościół, odkrywają, że jeśli brak pewnych wyrazów intymności »nierzadko wierność może być wystawiona na próbę, a dobro potomstwa zagrożone«” – czytamy w przypisie 336 do „Amoris laetitia”.

Gdy poważnie potraktujemy to przesunięcie, to od razu pojawia się problem dopuszczalności pewnych form antykoncepcji. Jeśli bowiem intymność w małżeństwie ma tak ogromne znaczenie, to trzeba postawić sobie pytanie, co robić w sytuacji, gdy w małżeństwie sakramentalnym pojawiają się z nią problemy. Choćby przez lęk przed kolejną ciążą albo problemy zdrowotne. Czy kiedy małżonkowie nie są w stanie pogodzić regularnego współżycia z regułami naturalnego planowania rodziny, nie powinni rozeznać się (samodzielnie bądź ze spowiednikiem) i na tej podstawie podjąć jakąś wiążącą decyzję? W „Amoris laetitia” Franciszek podtrzymuje jednak wcześniejsze nauczanie Kościoła. „Od początku miłość odrzuca wszelkie impulsy do zamykania się w sobie i otwiera się na płodność, która ją przedłuża, wykraczając poza swoją własną egzystencję. Zatem żaden akt płciowy małżonków nie może zaprzeczyć temu znaczeniu, chociaż z różnych powodów nie zawsze może rzeczywiście prowadzić do zapoczątkowania nowego życia”. Niemniej w późniejszych wypowiedziach papieża i jego współpracowników z Papieskiej Akademii Życia widać „zmaganie się” z dotychczasowym stanowiskiem Kościoła w sprawie antykoncepcji i stopniowe pozostawianie jej rozeznaniu małżonków.

Ale gdy uznamy, że dwa cele aktu seksualnego mogą zostać rozdzielone, a do tego ten związany z budowaniem jedności jest bardziej kluczowy, to pojawia się przed nami kolejny problem – dlaczego odrzucamy akty homoseksualne? Jeśli prokreacja nie jest już kluczowa, a podstawową rolę odgrywa odtąd tworzenie jedności i relacji oraz odczuwanie przyjemności, czemu z przestrzeni etycznej akceptacji wyłączamy pary jednopłciowe? W tej sprawie też widać delikatne przesunięcia, czego przykładem jest odpowiedź nowego prefekta Dykasterii Nauki Wiary na pytanie, czy możliwe jest błogosławienie związków osób tej samej płci. Arcybiskup waży w tej sprawie słowa, jasno deklaruje, że nie ma zgody na takie małżeństwa, ale jednocześnie wskazuje, że racje duszpasterskie mogą prowadzić do przyjęcia jakiejś formy aktu błogosławienia par homoseksualnych. Czy Kościół także w tej kwestii będzie rewidował swoje nauczanie? Cóż, to już się dzieje. Franciszek przyjmuje osoby homoseksualne na audiencji, udziela im błogosławieństwa, a nawet podkreśla, że nauka Kościoła w kwestii seksualności jest wciąż w „powijakach”.

Rozeznanie zamiast nieomylności

Przeobrażenia, o jakich mówię, nie dokonują się na poziomie doktryny. Jeśli zapytać papieża wprost o zdanie w jakiejś kontrowersyjnej, dzielącej katolików kwestii, to zazwyczaj odpowie on, że zgadza się z nauczaniem katechizmu. Jego najbliżsi współpracownicy, nawet gdy idą w swoich rozważaniach nieco dalej, to też jak ognia unikają samej sugestii zmiany doktrynalnej. Istnieją dwa powody takiego postępowania. Po pierwsze, zarówno Franciszek, jak i jego współpracownicy mają świadomość, że zbyt mocne akcentowanie przekształceń w zakresie doktrynalnym może doprowadzić do schizmy oraz trwałego podziału Kościoła. Aby tego uniknąć, przynajmniej pozornie zdają się jej nie tykać. Po drugie, samo pokazanie, że nauczanie Kościoła ulega zmianie, oznaczałoby gigantyczny upadek autorytetu tej instytucji. Skoro papież może zmienić nauczanie swoich poprzedników, to powstaje pytanie, dlaczego katolicy mają być posłuszni akurat jemu? W konsekwencji nie byłoby wiadome, czym właściwie jest autorytet papieski.

A zatem zamiast dokonywać zmian w doktrynie, papież paradoksalnie proponuje o wiele bardziej radykalny akt, czyli zastępuje system moralny „rozeznawaniem” każdej sytuacji. „Byłoby czymś małostkowym zatrzymywanie się, by rozważać jedynie, czy działanie danej osoby odpowiada czy też nie jakiemuś prawu czy normie ogólnej, bo to nie wystarcza, by rozeznać i zapewnić pełną wierność Bogu w konkretnym życiu ludzkiej istoty. Gorąco proszę, abyśmy pamiętali o tym, czego uczy św. Tomasz z Akwinu i abyśmy uczyli się przyswajać to w rozeznaniu duszpasterskim: »Chociaż w ogólnych zasadach istnieje jakaś konieczność, to jednak im bardziej schodzi do szczegółów, tym łatwiej o uchybienia. (...) W dziedzinie postępowania, nie we wszystkich jest ta sama prawda lub poprawność działania, gdy chodzi o szczegóły, a tylko gdy chodzi o ogólne zasady. A i u tych, w których jest ta sama poprawność w poszczególnych sprawach, nie jest wszystkim znana w równym stopniu. (...) Im bardziej schodzi się w szczegóły, tym więcej mnoży się sposobów uchybienia«. To prawda, że normy ogólne stanowią pewne dobro, którego nigdy nie powinno się ignorować lub zaniedbywać, ale w swoich sformułowaniach nie mogą obejmować absolutnie każdej szczegółowej sytuacji. Jednocześnie trzeba powiedzieć, że właśnie to, co stanowi część rozeznania praktycznego w obliczu konkretnego przypadku, nie może być podnoszone do rangi normy. Nie tylko doprowadziłoby do nieznośnej kazuistyki, ale też „zagroziłoby wartościom, które powinny być strzeżone ze szczególną starannością” – wskazywał Franciszek w „Amoris laetitia” (par. 304).

Akurat ta rozprawa swoje rozważania kieruje do duchownych, ale jeśli weźmiemy pod uwagę medytacje papieża o rozeznaniu, to okaże się, że jesteśmy wzywani do niego indywidualnie. Nikt nie może narzucić nam jakiegoś rozwiązania, a kluczowe decyzje musimy podejmować samodzielnie.

„Każdy z nas musi podejmować decyzje. Nie ma nikogo, kto by podejmował decyzje za nas” – stwierdza Franciszek. W „Amoris laetitia” (par. 37) pisze wprost: „Przez długi czas byliśmy przekonani, że jedynie kładąc nacisk na kwestie doktrynalne, bioetyczne i moralne, nie pobudzając do otwartości na łaskę, dostatecznie wsparliśmy rodziny, umacniając więź małżonków i wypełniliśmy sensem ich wspólne życie. Trudno nam zaprezentować małżeństwo bardziej jako dynamiczny proces rozwoju i realizacji, niż jako ciężar, który trzeba znosić przez całe życie. Z trudem dajemy też miejsce dla sumienia wiernych, którzy pośród swoich ograniczeń często odpowiadają najlepiej jak potrafią na Ewangelię i mogą rozwijać swoje własne rozeznanie w sytuacji, gdy wszystkie systemy upadają. Jesteśmy powołani do kształtowania sumień, nie zaś domagania się, by je zastępować”. W perspektywie tych rozważań staje się jasne, że miejscem podejmowania decyzji i w pewnym sensie stanowienia norm staje się sumienie, a nie instytucja. I to także jest zmiana, której nie da się cofnąć. Jeśli najpierw mówi się katolikom, że o pewnych rzeczach mogą i powinni decydować samodzielnie, ponieważ wystarczająco dojrzali, to trudno potem przekonywać, że tak nie jest. Ewentualna kontrrewolucja doprowadziłaby wyłącznie do odpływu wiernych lub niezwykle ostrej reakcji. Żaden kolejny papież nie zdecyduje się na taki krok, gdyż byłoby to sprzeczne ze zdrowym rozsądkiem.

Czytaj więcej

Tomasz P. Terlikowski: Przypadek Romana Giertycha, rzecz o wierności sumieniu

Instytucja w procesie zmiany

Zmianie, i to bardzo głębokiej, ulega również instytucja Kościoła. Symbolikę papieską zdekonstruował już Benedykt XVI, przechodząc na emeryturę, a Franciszek skutecznie buduje wrażenie synodalności, opuszczania władzy niżej ku konferencjom episkopatów i diecezjom. Chociaż obecny papież o wiele więcej o synodalności mówi, niż rzeczywiście ją realizuje – jego model sprawowania władzy ma niewiele wspólnego z tak chwaloną przez niego współpracą – to i tak rozpoczął procesy, których nie da się już zatrzymać. Dokumenty papieskie jasno wskazują na możliwość sprawowania władzy i nauczania w Kościele przez świeckich. Ponadto budują prawne uzasadnienie wprowadzenia diakonatu kobiet (na obecnym etapie wszystkie elementy argumentacji są już gotowe, potrzeba jest tylko decyzji papieża), a także zaczynają powoli tworzyć nieco mniej klerykalną wizję kapłaństwa i biskupstwa. Wystarczy uważnie wczytać się w „Querida Amazonia”, aby to sobie uświadomić.

Malkontenci mogą zwracać uwagę, że papież więcej na ten temat mówi, niż rzeczywiście zmienia, i są to głównie działania PR-owe. Analogicznie wygląda to w przypadku walki z nadużyciami seksualnymi. Jednak w niczym nie zmienia to faktu, że słowa Franciszka zmieniają atmosferę i prowadzą do powolnych, ale realnych zmian także wewnątrz instytucji Kościoła. Podjęto w końcu pewne działania. Choć wciąż nie zmieniło się prawo kanoniczne, to osoby skrzywdzone przez księży odzyskują część z należnych im praw. Nadal za mało i za wolno, bo nadal nie są one traktowane w procesie kanonicznym jako „skrzywdzone” i jak „strona”, a jako świadkowie. Niemniej w kolejnych instytucjach kościelnych pojawią się ludzie świeccy. Istotne znaczenie w tych procesach ma także postawa papieża, który śledzi i piętnuje w rozmaitych wspólnotach kościelnych ducha gnostycyzmu, pelagianizmu, a czasem wprost sekciarstwa. To dlatego nie tylko zakazuje założycielom wspólnot dożywotniego sprawowania w nich władzy, ale także niezmiennie mocno krytykuje odbieranie ludziom w Kościele wolności czy prawa do wyboru. I tego również nie da się już cofnąć.

Czy to oznacza, że nie ma już ucieczki od tej konkretnej, propagowanej przez Franciszka wizji Kościoła? To także nie jest prawda. Zmiany zaprowadzone przez papieża nałożą się jak kolejne warstwy farby na płótno życia Kościoła. Określą go na jakiś czas, ale następni papieże będą je korygować, ale już nigdy Kościół nie będzie wyglądał tak jak dawniej.

Pontyfikat Franciszka przejdzie do historii jako ten, który dokonał kolejnej, radykalnej zmiany w Kościele. Następni papieże (jacykolwiek by oni byli), a także sami wierni będą się do niego odwoływać – pozytywnie lub negatywnie. W trakcie przyszłych pontyfikatów „duch Franciszka” stanie się tym, czym był „duch Soboru” za czasów Jana Pawła II i Benedykta XVI, czyli argumentem za dalszymi zmianami. A jeśli dojdzie do konserwatywnego zwrotu, wciąż będzie nadzieją na to, że pewne procesy głębokiej reformy się nie zatrzymają. W obecnym składzie kolegium kardynalskiego, gdzie znaczącą większość stanowią elektorzy wskazani przez obecnego papieża (na konsystorzu 30 września do grona kardynałów dołaczy 21 nominatów Franciszka), niemal wszyscy wymieniani papabile (z wł. godny pozycji papieża) należą do opcji zmiany i zerwania, a nie kontynuacji i ciągłości. Pozwala to postawić tezę, że wprowadzone zmiany będą osadzać się w świadomości nowych pokoleń katolików, stając się nową, „odwieczną” tradycją. Efekt? Nawet gdy za kilkanaście lat papieżem zostanie zwolennik „hermeneutyki ciągłości” i rozwiązań bardziej konserwatywnych, to nie przywróci on dawnego status quo. Benedykt XVI również nie był w stanie zrobić podobnego kroku w stosunku do liturgii. Czeka nas jedynie kolejna „reforma reformy”, której punktem wyjścia będzie już zupełnie nowy stan rzeczy, niemający za wiele wspólnego ze światem wiernych pokoleń JP2 i B16.

Pozostało 90% artykułu
Plus Minus
Trwa powódź. A gdzie jest prezydent Andrzej Duda?
Plus Minus
Liga mistrzów zarabiania
Plus Minus
Jack Lohman: W muzeum modlono się przed ołtarzem
Plus Minus
Irena Lasota: Nokaut koni
Materiał Promocyjny
Wpływ amerykańskich firm na rozwój polskiej gospodarki
Plus Minus
Mariusz Cieślik: Wszyscy jesteśmy wyjątkowi