Tomasz P. Terlikowski: „Zielona granica”, czyli o filmie, który stał się nieistotny

„Zielona granica” Agnieszki Holland i wartość artystyczna tego obrazu nie mają już najmniejszego znaczenia. Od teraz liczy się tylko to, czy i jak można go wykorzystać w walce politycznej.

Publikacja: 15.09.2023 17:00

Agniueszka Holland ze swoją ekipą  po premierze filmu „Zielona granica” na festiwalu w Wenecji

Agniueszka Holland ze swoją ekipą po premierze filmu „Zielona granica” na festiwalu w Wenecji

Foto: mat. pras.

Zacznę od kilku kwestii oczywistych. Tak się składa, że wciąż jeszcze nie widziałem „Zielonej granicy”, co oznacza, że nie jestem w stanie wypowiedzieć się na temat samego filmu. W odróżnieniu od ogromnej większości polskiego „komentariatu” i klasy politycznej staram się nie wypowiadać na tematy, o których nie mam pojęcia. Nie jestem też w stanie oceniać dzieła po publicystycznych wypowiedziach jego twórcy, bo gdyby tak było, musiałbym już dawno zrezygnować z lektury Fiodora Dostojewskiego, którego publicystyka jest marna. O filmie Holland będę się więc w stanie wypowiedzieć, gdy będzie mi dane go zobaczyć.

Czytaj więcej

Tomasz P. Terlikowski: Czy świętość przeszkadza prasie? Koniec mediów katolickich, jakie znamy

Jeśli o czymś mogę mówić, to o tym, co dzieje się wokół filmu, którego nikt niemal w Polsce nie widział. Mamy do czynienia z zalewem komentarzy polityków prawicy z ministrem sprawiedliwości na czele, którzy formułują wobec obrazu i jego reżyserki poważne zarzuty, niekiedy skandaliczne. To samo znaleźć można w postach, komentarzach i przemyśleniach części prawicowych publicystów, którzy – podobnie jak minister Zbigniew Ziobro – filmu nie widzieli. Tego typu nagonka na twórcę, odmawianie mu prawa do opinii czy szkalowanie go choćby poprzez porównywanie jego dzieła do nazistowskiej propagandy jest przekroczeniem granic. I niezależnie od opinii na temat filmu, jaką sobie wyrobię po jego obejrzeniu, będę w tej sprawie po stronie reżyserki.

Mamy do czynienia z zalewem komentarzy polityków prawicy z ministrem sprawiedliwości na czele, którzy formułują wobec obrazu i jego reżyserki poważne zarzuty, niekiedy skandaliczne.

Inna rzecz, że oskarżenia, które formułują wobec Straży Granicznej i polityków rozgrzani obrońcy filmu Holland, z których większość też go nie widziała, są nieakceptowalne. Pogranicznicy wykonują rozkazy władz, a władze w tej sprawie idą ręka w rękę z unijnymi instytucjami i z tym, co słyszą od naszych niemieckich sąsiadów. Szlak białoruski nie jest bowiem problemem dla Polski, ale dla Niemiec i innych państw zachodnich, i to właśnie one mocno podkreślają, że trzeba go maksymalnie ograniczyć. Polskie władze, owszem, podgrzewają wyborczo temat, owszem, ostro nim grają (a opozycja w niczym im nie ustępuje, bo przecież Koalicja Obywatelska odmawia przyjmowania nielegalnych, a nawet legalnych migrantów), lecz ich postawa nie różni się od prezentowanej przez polityków innych państw unijnych. Oskarżanie tylko Polski o tego rodzaju postępowanie jest nieuczciwe.

Czytaj więcej

Tomasz P. Terlikowski: Wiecznie na kontrze. Episkopat znów walczy z ideologią LGBTQ+

W istocie ta sprawa jest o wiele bardziej skomplikowana, niż chciałyby tego obie strony debaty. Z jednej strony stoi przed nami pytanie o to, czy wyciągamy wnioski z personalizmu, którym się szczycimy, czy rzeczywiście traktujemy ludzi wykorzystanych przez reżimy, a szukających ucieczki przed dramatem (rozmaitym społecznym, ekonomicznym, klimatycznym, wojskowym) jako osoby z przysługującą im godnością czy tylko jako „zagrożenie cywilizacyjne”. Z drugiej strony mamy zobowiązania wobec innych krajów Unii Europejskiej.

To wszystko razem sprawia, że wcale nie jest tak, że po jednej stronie są faszyści i naziści, a po drugiej zdrajcy Polski i sługusy Putina i Niemiec. Ta sprawa jest o wiele bardziej złożona, a Polska potrzebuje nie kolejnej wojenki, ale rozsądnej, akceptowanej przez różne strony polityki migracyjnej i integracyjnej, a także przemyślanej strategii ograniczenia nielegalnej migracji docierającej kanałem białoruskim. Wzajemne obrażanie się do niej nie prowadzi. Umożliwia zachowanie dobrego samopoczucia (obu stronom), ale nie prowadzi do rozwiązania stojących przez nami wyzwań.

Zacznę od kilku kwestii oczywistych. Tak się składa, że wciąż jeszcze nie widziałem „Zielonej granicy”, co oznacza, że nie jestem w stanie wypowiedzieć się na temat samego filmu. W odróżnieniu od ogromnej większości polskiego „komentariatu” i klasy politycznej staram się nie wypowiadać na tematy, o których nie mam pojęcia. Nie jestem też w stanie oceniać dzieła po publicystycznych wypowiedziach jego twórcy, bo gdyby tak było, musiałbym już dawno zrezygnować z lektury Fiodora Dostojewskiego, którego publicystyka jest marna. O filmie Holland będę się więc w stanie wypowiedzieć, gdy będzie mi dane go zobaczyć.

Pozostało 85% artykułu
Plus Minus
Kiedy będzie następna powódź w Polsce? Klimatolog odpowiada, o co musimy zadbać
Plus Minus
Filmowy „Reagan” to lukrowana laurka, ale widzowie w USA go pokochali
Plus Minus
W walce rządu z powodzią PiS kibicuje powodzi
Plus Minus
Aleksander Hall: Polska jest nieustannie dzielona. Robi to Donald Tusk i robi to PiS
Materiał Promocyjny
Wpływ amerykańskich firm na rozwój polskiej gospodarki
Plus Minus
Prof. Marcin Matczak: PSL i Trzecia Droga w swym konserwatyzmie są bardziej szczere niż PiS