Zacznę od kilku kwestii oczywistych. Tak się składa, że wciąż jeszcze nie widziałem „Zielonej granicy”, co oznacza, że nie jestem w stanie wypowiedzieć się na temat samego filmu. W odróżnieniu od ogromnej większości polskiego „komentariatu” i klasy politycznej staram się nie wypowiadać na tematy, o których nie mam pojęcia. Nie jestem też w stanie oceniać dzieła po publicystycznych wypowiedziach jego twórcy, bo gdyby tak było, musiałbym już dawno zrezygnować z lektury Fiodora Dostojewskiego, którego publicystyka jest marna. O filmie Holland będę się więc w stanie wypowiedzieć, gdy będzie mi dane go zobaczyć.
Czytaj więcej
Stulecie „Gościa Niedzielnego” to świetna okazja do postawienia kilku fundamentalnych pytań o przyszłość nie tylko katolickich tygodników, ale mediów konfesyjnych w ogóle. Informacje o ich śmierci są przedwczesne, ale jasne jest, że Kościół i świat stawiają dziś przed nimi inne niż wcześniej zadania.
Jeśli o czymś mogę mówić, to o tym, co dzieje się wokół filmu, którego nikt niemal w Polsce nie widział. Mamy do czynienia z zalewem komentarzy polityków prawicy z ministrem sprawiedliwości na czele, którzy formułują wobec obrazu i jego reżyserki poważne zarzuty, niekiedy skandaliczne. To samo znaleźć można w postach, komentarzach i przemyśleniach części prawicowych publicystów, którzy – podobnie jak minister Zbigniew Ziobro – filmu nie widzieli. Tego typu nagonka na twórcę, odmawianie mu prawa do opinii czy szkalowanie go choćby poprzez porównywanie jego dzieła do nazistowskiej propagandy jest przekroczeniem granic. I niezależnie od opinii na temat filmu, jaką sobie wyrobię po jego obejrzeniu, będę w tej sprawie po stronie reżyserki.
Mamy do czynienia z zalewem komentarzy polityków prawicy z ministrem sprawiedliwości na czele, którzy formułują wobec obrazu i jego reżyserki poważne zarzuty, niekiedy skandaliczne.
Inna rzecz, że oskarżenia, które formułują wobec Straży Granicznej i polityków rozgrzani obrońcy filmu Holland, z których większość też go nie widziała, są nieakceptowalne. Pogranicznicy wykonują rozkazy władz, a władze w tej sprawie idą ręka w rękę z unijnymi instytucjami i z tym, co słyszą od naszych niemieckich sąsiadów. Szlak białoruski nie jest bowiem problemem dla Polski, ale dla Niemiec i innych państw zachodnich, i to właśnie one mocno podkreślają, że trzeba go maksymalnie ograniczyć. Polskie władze, owszem, podgrzewają wyborczo temat, owszem, ostro nim grają (a opozycja w niczym im nie ustępuje, bo przecież Koalicja Obywatelska odmawia przyjmowania nielegalnych, a nawet legalnych migrantów), lecz ich postawa nie różni się od prezentowanej przez polityków innych państw unijnych. Oskarżanie tylko Polski o tego rodzaju postępowanie jest nieuczciwe.