Rafał Chwedoruk: Konfederacja mogłaby nawet nic nie mówić

Odnosząca sondażowe sukcesy partia jest bardziej objawem niż przyczyną sytuacji związanej z klęską demograficzną, konfliktem międzypokoleniowym i pozycją młodych ludzi - mówi. Rafał Chwedoruk, politolog, profesor Uniwersytetu Warszawskiego.

Publikacja: 04.08.2023 17:00

Rafał Chwedoruk: Konfederacja mogłaby nawet nic nie mówić

Foto: Michał Woźniak/East News

Plus Minus: Dlaczego Konfederacja rośnie w sondażach jak na drożdżach? Czy przyczyną jest niechęć wyborców do duopolu PiS–PO?

To jest tylko fragment odpowiedzi. Bo gdyby tylko to miało być przyczyną, to porozumienie Szymona Hołowni i PSL pod nazwą Trzecia Droga miałoby się lepiej, podobnie jak – być może – Nowa Lewica, odmienna programowo i od PO, i od PiS. Moim zdaniem główną przyczyną sukcesu Konfederacji są kwestie ekonomiczne.

Co pan ma na myśli?

Dojrzało w Polsce pokolenie socjalizowane po roku 1989, na – mówiąc w pewnym uproszczeniu – lekcjach przedsiębiorczości. Chodzi o generację, która znała tylko jeden świat – kapitalistyczny. Na strukturalne problemy kapitalizmu – a w latach 2008–2009 świat poszedł z torbami – słyszeli jedną odpowiedź, że to nie był prawdziwy kapitalizm. Trochę jak doktor Grünstein w „Przygodach dobrego wojaka Szwejka”, który na każdą dolegliwość znał tylko jedno lekarstwo, czyli dietę, płukanie żołądka i lewatywę.

Leszek Balcerowicz też tak mówił – nie o lewatywie, tylko o kryzysie 2008 roku – że wziął się z tego, iż nie mieliśmy prawdziwie wolnego rynku, bo gdybyśmy mieli, nie byłoby kryzysu.

Właśnie. Kapitalizm – tak, wypaczenia – nie. Widząc rozmaite zjawiska zachodzące od owego kryzysu, kolejne roczniki młodych Polaków w naturalny sposób reagowały ucieczką w ideał dni pierwszych, o których czytały i się uczyły. A ponieważ teraz mamy sytuację, którą większość obywateli identyfikuje jako zjawiska kryzysowe, i po raz pierwszy od dawna zbiednieliśmy, zatem zwrot wyborców ku partii silnie prorynkowej jest oczywisty. A drugą sprawą jest kontekst ukraiński. Cała polska sfera polityczna mówi to samo i tym samym językiem. Kreśli idylliczną wizję stosunków Polski z Ukrainą. Tymczasem, jak pokazują różne badania, od dwudziestu kilku do 40 proc. Polaków nie wierzy w ten przekaz na temat Ukrainy.

Konkretnie, w co nie wierzą?

W to, że nie ma żadnych problemów na linii Polska– –Ukraina. Że nie ma problemów gospodarczych, a kryzys zbożowy to drobne nieporozumienie. Że na niwie polityki historycznej już jesteśmy pojednani, a nasze wydatki na rzecz Ukrainy jako państwa nie mają żadnego wpływu na polską gospodarkę. Wiele osób po prostu w to nie wierzy. W tej sytuacji Konfederacja mogłaby nic nie mówić i już z powodu samego milczenia stałaby się partią protestu.

To, co było jej słabością na początku wojny w Ukrainie, kiedy ewidentnie rozminęła się z proukraińskimi nastrojami społecznymi, teraz jest jej siłą?

Mam satysfakcję, że wielokrotnie mówiłem w 2022 roku, iż pisanie nekrologów tej formacji jest przedwczesne. Zatem te dwa czynniki przesądziły o powodzeniu Konfederacji. Dodam, że w wielu krajach Europy mieliśmy do czynienia z podobnymi zjawiskami – partia mniej zainteresowana polityką zagraniczną, a przyznająca priorytet kwestiom wewnętrznym, w szczególności społeczno-ekonomicznym, zyskiwała. Warto jednocześnie zaznaczyć, że Konfederacja nie jest tworem tak nowym, jak próbuje się ją przedstawiać.

Czytaj więcej

Łukasz Szumowski: Respiratory? Nawet Izrael ze swoim Mossadem nie dostał wszystkich

Tylko jakim?

Zaczątki Konfederacji pojawiły się prawie dekadę temu, gdy partia Janusza Korwin-Mikkego wprowadziła przedstawicieli do Parlamentu Europejskiego. To był faktyczny moment narodzin Konfederacji. Korwin-Mikke, pomijając jego skandalizujące poglądy na inne sprawy, przede wszystkim kojarzy się z apoteozą wolnego rynku, a nie z konserwatyzmem obyczajowym. Tymczasem dogadał się z prawicą m.in. postendecką, zatem zorientowaną po 1989 roku przede wszystkim na konserwatyzm światopoglądowy, która na początku drugiej dekady XXI wieku płynęła na fali buntu części młodego pokolenia skierowanego przeciwko Donaldowi Tuskowi i rządzącej Platformie Obywatelskiej. Paradoks polega też na tym, że Korwin-Mikke, którego trudno nazwać debiutantem na scenie politycznej, wyczuł moment i uruchomił potencjał wyborczy części najmłodszego pokolenia.

A czy Konfederacja jest częścią większej zmiany zachodzącej w Europie? Prawica wygrała wybory we Włoszech, AfD w Niemczech rośnie w siłę. Czy widmo populizmu i nacjonalizmu krąży po Europie?

Nie. To jest jeden z głównych błędów poznawczych popełnianych przez zachodnich obserwatorów polskiej polityki, którzy usiłują wpisać naszą rzeczywistość w ramy koncepcji ukształtowanych na bazie doświadczeń Europy Zachodniej. Konfederacja jest buntem pokoleniowym. Jej sympatykami są młodzi ludzie, którzy mają aspiracje być klasą średnią.

A buntują się, bo nie widzą szansy, żeby doszlusować do tej klasy średniej?

Oczywiście. Natomiast AfD to w dużym stopniu bunt landów wschodnich. Nie było zjednoczenia Niemiec, miała miejsce po prostu inkorporacja landów wschodnich przez RFN i próba odgórnej integracji. Skończyło się katastrofą dla wschodnich Niemiec, w których wiele obszarów podlega degradacji, mimo że zainwestowano w nie wręcz niewyobrażalne pieniądze. Wielu Niemców wschodnich nie odnalazło się w nowej rzeczywistości. Poczuło się zdegradowanymi i przestało wierzyć w obietnice kanclerza Helmuta Kohla. Ci ludzie głosowali często na Die Linke, która wcześniej nazywała się Partią Demokratycznego Socjalizmu (PDS). W Polsce absolutnie tego nie ma. Może głosowanie na Stanisława Tymińskiego w 1990 roku czy na Andrzeja Leppera w XXI wieku miało podobne przyczyny jak oddanie głosu na AfD w Niemczech. Z kolei hiszpańska partia Vox jest po prostu buntem przeciwko polityce migracyjnej. Ta partia rozwinęła się nawet w tradycyjnie lewicowej części Hiszpanii, czyli na południu, w Andaluzji, która z powodu bliskości Afryki jest w naturalny sposób dotknięta kryzysem migracyjnym. Wszystkie te ruchy trudno by było porównać do Konfederacji. Jest jeden kraj, gdzie istnieje podobna partia – nieprzypadkowo miałem skojarzenia ze Szwejkiem.

Czyżby Czechy?

Tak. Tam liderem ruchu Wolność i Demokracja Bezpośrednia – partii określanej mianem prawicowo-populistycznej, otrzymującej głosy wielu młodych ludzi – jest Tomio Okamura, polityk pochodzący z Japonii. Okamura mówi dużo o internecie, deregulacji, ograniczeniu podatków itd. Co ciekawe, tak jak u nas na drugim biegunie poszła do góry Nowa Lewica wśród młodego elektoratu, tak w Czechach wzrosło skokowo poparcie dla ruchu Piratów, którzy są obecni w dużych miastach, szczególnie w Pradze i okolicach. Zatem, gdyby szukać jakiejś analogii, to chyba tylko u naszych czeskich sąsiadów. Tam jak i u nas mamy do czynienia z syntezą młodzieży, wolnego rynku i antysystemowości. Jeżeli coś może zaskakiwać poza tym, że taki nestor polskiej polityki jak Korwin-Mikke potrafi porwać młodzież, to fakt, że politycy narodowo-katolickiej skrajnej prawicy musieli się odnaleźć w realiach libertariańskiego elektoratu. A ten niekoniecznie na wiele rzeczy ma takie samo spojrzenie jak owi politycy.

Ale się odnaleźli.

Dlatego, że generacja Z, która jest głównym elektoratem Konfederacji, wzrastając z technologią cyfrową, otrzymała specyficzną edukację – jest przyzwyczajona, że w sieci wszystko dzieje się szybko, że co chwilę zajmujemy się czymś innym. Nieustannie poszukuje nowych bodźców i nie zawsze chętnie się wgłębia w treść. Z programu Konfederacji ci młodzi ludzie wybierają to, co im akurat pasuje – wątki antyzusowskie i antypodatkowe – a nie szukają np. zakładek związanych z aborcją.

Co jeszcze różni Konfederację od innych partii buntu w Europie?

Fakt, że powstała w innym momencie. Rozwijała się w czasie koniunktury gospodarczej, ale dopiero na fali obecnego kryzysu stała się formacją dwucyfrową w skali poparcia. Jednak prostej symetrii z innymi partiami buntu nie ma. Jeżeli coś z tego wzrostu Konfederacji wynika na dłużej i jest przesłaniem, którego państwo polskie nie powinno lekceważyć, to nie są to ultraprawicowe aspekty. Zlaicyzowanych pokoleń młodych ludzi one nie porwą. W tej generacji polityka historyczna PiS poniosła całkowitą klęskę.

Jak to? 


Młodzi ludzie nie interesują się historią, a jeżeli już, to często a contrario. Natomiast ten komunikat, który uznać można za najważniejszy, dotyczy groźby konfliktu międzypokoleniowego. W dobie globalizacji ucieleśniała się teza, że stoimy przed perspektywą buntu klasy średniej, która nie będzie chciała dzielić się swoim dobrobytem z innymi. W Polsce symbolem zamknięcia klasy średniej były słynne strzeżone osiedla. Wydawało się, że to przemijająca moda w dobie wzrostu powszechnego dobrobytu. Okazuje się jednak, że jest to zjawisko dużo głębsze, skoro w kolejnym pokoleniu też się pojawia, choć poprzez inne kwestie. A szczególną rolę w tych wszystkich zjawiskach może odegrać katastrofa demograficzna. Nagle młodzi ludzie mogą sobie uświadomić, że są niezwykle ważni dla kraju. Jest ich mało, a na nich spoczywać będzie funkcjonowanie gospodarki, równowaga budżetowa i możliwość prowadzenia polityki społecznej. Dodatkowo grozi nam, że będziemy drenowani z młodych przez zamożniejsze kraje i chyba nikt w Polsce nie wie, co z tym zrobić. Gdyby państwo chciało zastosować jakiekolwiek restrykcje, to już teraz naraziłoby się na gniew młodego pokolenia. Zatem Konfederacja bardziej jest objawem niż przyczyną skomplikowanej sytuacji. Są politycy, którzy kształtują historię, i tacy, których historia niesie na swoich barkach.

Rozumiem, że konfederaci należą do tej drugiej grupy?

Ewidentnie. W polityce europejskiej zdarzały się reakcje na zjawiska szokowe, które pewne partie wynosiły, a inne spychały w przepaść. W latach 70., w czasach kryzysu naftowego, społeczeństwa zwróciły się ku lewicy, a gdy się okazało, że socjaldemokracje nie są w stanie przywrócić idylli lat 60., pojawiła się fala neokonserwatywna – Ronald Reagan, Margaret Thatcher, Helmut Kohl. Wtedy też powróciła skrajna prawica – na kanwie niepokojów migracyjnych związanych z kurczącym się rynkiem pracy. Z kolei koniunktura lat 90. nakręcona przez Billa Clintona, sektor cyfrowy i świat finansów też przyniosła falę nieuzasadnionego optymizmu, który poprzedzał kryzysy przełomu wieków oraz potem końca następnej dekady.

A czy zgadza się pan z tezą PiS, że w polityce europejskiej od lat rządzą formacje lewicowo-liberalne, które nie lubią prawicy i dlatego zwalczają rząd PiS?

Takie oceny wynikają z kompletnego intelektualnego nieporozumienia. Gdybyśmy popatrzyli na genealogię integracji europejskiej, to była ona dziełem wielkiego biznesu, Kościoła katolickiego i chrześcijańskich demokratów. Papież, Alcide de Gasperi, Robert Schuman, Konrad Adenauer i wielki kapitał niemiecki, włoski oraz francuski odegrali kluczową rolę w projekcie skierowanym m.in. przeciwko komunizmowi, przeciwko socjaldemokratycznym modelom państwa opiekuńczego, a także przeciwko perspektywom amerykańskiej hegemonii. Europejska Wspólnota Gospodarcza deregulowała rynki wewnętrzne państw. Największe wątpliwości co do integracji miały na początku związki zawodowe. Zatem nie można powiedzieć, że w Europie od lat dominuje lewica. Samo powstanie Unii Europejskiej odbyło się w szczycie rewolucji neokonserwatywnej i tzw. reaganomiki. Wszyscy, którzy w tym uczestniczyli, wskazywali na wolny rynek jako główny instrument integracji, a i Polska zawsze prezentowała bardzo rynkową orientację w wielu kwestiach.

Czytaj więcej

Dariusz Jemielniak: Ludziom będzie bliżej do szympansów niż do AI

To skąd takie tezy o dominacji środowisk lewicowo- -liberalnych?

Polska prawica żyje w świecie, którego już nigdzie nie ma. Nie odnosi się do tego, co jest realnym wyzwaniem, i nie prezentuje spójnej wizji. Bo gdybyśmy zadali sobie pytanie, co miałoby zająć miejsce Unii – niewątpliwie nieprzeżywającej dziś rozkwitu – to nie znajdujemy odpowiedzi. Bo Trójmorzem nie da się zastąpić Wspólnoty. Nikt chyba serio nie wierzy, że Litwa z Bułgarią staną się większą potęgą gospodarczą niż nawet chwiejące się obecnie Niemcy. A pojawienie się Konfederacji z jej eurosceptycyzmem jest być może zapowiedzią tego, co może się wydarzyć, choć nie będzie to dotyczyło jej obecnych wyborców, tylko kolejnych roczników. Będą to młodzi ludzie w pełni ukształtowani w Unii Europejskiej jako codzienności, a nie w Unii jako obiekcie wieloletnich marzeń, które dopiero co zostały spełnione.

I ta Unia Europejska nie będzie im się podobała?

Jeżeli urodziliśmy się w jakichś realiach, to traktujemy je jako normalne i możemy je kontestować. Jeśli kiedyś w Polsce narodzi się autentyczny eurosceptycyzm, to stanie się to dopiero w przyszłych pokoleniach. Tak samo jak Polska Ludowa zaczęła się chwiać w posadach, gdy dorosły pokolenia w pełni ukształtowane po wojnie, kończące technika, a nie prowizoryczne zawodówki, dobrze wyedukowane, mające wyższe aspiracje i dostrzegające w miejscach pracy różne dysfunkcje. Te pokolenia nie żyły kwestią powojennego awansu cywilizacyjnego i traumy sanacyjnej biedy, tylko porównywały się do mieszkańców najbogatszych państw świata, które zaczęto odwiedzać w czasach gierkowskich.

A czy PiS, licząc na zmianę układu sił w europarlamencie na bardziej sprzyjający prawicowym rządom, ma dobrą intuicję?

Zapewne dojdzie do przetasowań, bo Europejska Partia Ludowa w wielu krajach ma problemy, a socjaldemokracja jak była sparaliżowana ideowo, tak jest nadal. Można wskazać pojedyncze kraje, np. Danię, gdzie lewica jest w stanie utrzymywać swój potencjał. Z kolei liberałowie nigdy nie byli przesadnie silni. Natomiast od tego, czy będzie mniej czy więcej prawicy w Parlamencie Europejskim, ważniejsze jest to, jak jego skład będzie odzwierciedlał mecz: Europa kontra Stany Zjednoczone. Czy górę wezmą partie jedności europejskiej czy partie transatlantyckie? Partia Giorgi Meloni ma w swoim logo płomień, który był symbolem partii postfaszystowskiej i wedle jednej z wersji nawiązuje do ognia na grobie Mussoliniego. Na listach tej partii były osoby z nazwiskiem Mussolini. Zarazem Meloni ma dobre stosunki z amerykańską liberalną administracją. To pokazuje, co jest prawdziwą stawką w tej grze. Z kolei w Niemczech to Zieloni są formacją grającą bardziej w drużynie waszyngtońskiej. To pokazuje nieadekwatność ideologicznych odniesień do realnych podziałów w Europie.

Wojna w Ukrainie sprzyja chyba bardziej drużynie transatlantyckiej?

To oczywiste. W ostatnich latach mieliśmy do czynienia niemalże z demontażem drużyny berlińsko- -brukselskiej. Mam na myśli odejście z polityki Angeli Merkel w Niemczech czy klęskę Sebastiana Kurza w Austrii. Kluczowe będą przyszłoroczne wybory prezydenckie w Stanach Zjednoczonych. W interesie Konfederacji jest powrót do władzy republikanów, bo to mogłoby legitymizować ewentualne rządy konfederatów z PiS. W obecnym układzie powstanie takiego rządu spowodowałoby jego natychmiastową międzynarodową izolację w stopniu, którego PiS do tej pory nigdy nie doświadczyło.

Zatem z tego powodu nie powstanie rząd PiS i Konfederacji?

Nie można wykluczyć, że powstanie, choć niekoniecznie od razu po wyborach. Pewnie w Konfederacji byliby chętni na stanowiska w rządzie koalicyjnym, ale jeżeli ktokolwiek w tej formacji chce odgrywać większą rolę niż działacza PiS średniego szczebla, to wie, że nie opłaca się wchodzić w taką koalicję, a już na pewno nie zaraz po wyborach. Bo z takiej koalicji nigdy by nie wyszli, gdyż większość wyborców natychmiast by od nich odpłynęła.

Dlaczego?

Ponieważ Konfederacja socjalizowała swoich wyborców w kontrze do PiS, a nie do PO. Poza tym wkrótce po wyborach parlamentarnych będą samorządowe. Jeżeli Konfederacja przez nie przejdzie i nie zbuduje struktur terenowych, utrzymanie się przez nią w polityce będzie niemal niemożliwe. Podzieli los Ruchu Palikota, formacji Pawła Kukiza itd. A wracając do podwórka międzynarodowego – znacznie ważniejsze od wyborów do europarlamentu będą wspomniane wybory w Stanach Zjednoczonych. I dopiero wtedy Konfederacja zorientuje się, po której stronie będą większe polityczne frukta i perspektywa stabilizacji oraz ewolucji ideowej, którą przejść musi. Z dziedzictwem Ruchu Narodowego i Młodzieży Wszechpolskiej nie da się na dłużej funkcjonować w polskiej polityce.

Czytaj więcej

Łukasz Szumowski: Respiratory? Nawet Izrael ze swoim Mossadem nie dostał wszystkich

Zatem nadzieje PiS na to, że jeżeli utrzyma władzę, to po wyborach europejskich będzie mu łatwiej na arenie europejskiej, bo będzie więcej prawicy w PE, są całkowicie płonne?

Sądzę, że tak się nie stanie. Zresztą Komisja Europejska i inne instytucje europejskie są znacznie osłabione, a i tak nadal pozostają asertywne wobec Polski. W sprawie paktu migracyjnego odrzucony przez polską prawicę Viktor Orbán znowu okazał się jedynym gotowym do blokowania tych pomysłów razem z naszym rządem. To realny miernik możliwości naszego rządu w stosunkach międzynarodowych, a nie poklepywanie po plecach i zachwycanie się, ileż to czołgów Polska kupi. Wbrew temu, co się twierdzi, w wyniku wojny pozycja naszego kraju wcale nie wzrosła, tylko osłabła, bo zmalał cały potencjał Europy. A duże problemy niemieckiej gospodarki, zręcznie demontowanej przez Waszyngton, uderzają także w Polskę.

A co się wydarzy po jesiennych wyborach w Polsce? Nie będzie rządu większościowego?

Kampania trwa i nawet niewielkie przesunięcia w sondażach sporo zmieniają. Demobilizacja części wyborców PiS albo porozumienie Koalicji Obywatelskiej z jednym z ugrupowań opozycyjnych mogłyby zmienić sytuację. Wspólny start KO np. z Lewicą albo z PSL czy Szymonem Hołownią mógłby sprawić, że Platforma wskoczy na pierwsze miejsce, a to kompletnie wywróciłoby sytuację. Jeszcze przez kilka tygodni jest to możliwe. Mogę też sobie wyobrazić rząd mniejszościowy, tym bardziej że prowizorki u nas są dosyć trwałe. Doświadczenie pokazuje, że wcześniejsze wybory są ryzykiem dla tych, którzy do nich dążyli – tak było w 1993 roku, gdy Lech Wałęsa rozwiązał parlament, i tak było w 2007 roku, gdy PiS chciało wcześniejszych wyborów. Wielu posłów będzie się więc bało utraty miejsca w Sejmie i zechce popierać choćby najbardziej odległy ideologicznie rząd, byle tylko trwać i doczekać lepszych sondażowo czasów.

Plus Minus: Dlaczego Konfederacja rośnie w sondażach jak na drożdżach? Czy przyczyną jest niechęć wyborców do duopolu PiS–PO?

To jest tylko fragment odpowiedzi. Bo gdyby tylko to miało być przyczyną, to porozumienie Szymona Hołowni i PSL pod nazwą Trzecia Droga miałoby się lepiej, podobnie jak – być może – Nowa Lewica, odmienna programowo i od PO, i od PiS. Moim zdaniem główną przyczyną sukcesu Konfederacji są kwestie ekonomiczne.

Pozostało 98% artykułu
Plus Minus
Trwa powódź. A gdzie jest prezydent Andrzej Duda?
Plus Minus
Liga mistrzów zarabiania
Plus Minus
Jack Lohman: W muzeum modlono się przed ołtarzem
Plus Minus
Irena Lasota: Nokaut koni
Materiał Promocyjny
Wpływ amerykańskich firm na rozwój polskiej gospodarki
Plus Minus
Mariusz Cieślik: Wszyscy jesteśmy wyjątkowi