Zielona rewolucja w UE na zaciągniętym hamulcu

Na razie to jeszcze nie odwrót od klimatycznej agendy Unii Europejskiej. Ale coraz częściej w głównym nurcie unijnej polityki słychać apele o spowolnienie zielonej transformacji.

Publikacja: 04.08.2023 10:00

Zasadniczy problem europejskich polityków z transformacją energetyczną stanowi obawa przed wielkim n

Zasadniczy problem europejskich polityków z transformacją energetyczną stanowi obawa przed wielkim niezadowoleniem społecznym, które może doprowadzić do odsunięcia od władzy partii głównego nurtu i przynieść wzrost poparcia dla radykałów

Foto: Luke Duggleby/Bloomberg

Europejski Zielony Ład to flagowa inicjatywa Komisji Europejskiej (KE). Walka ze zmianą klimatu i przywracanie bioróżnorodności w UE nie jest jednak polityką charakterystyczną wyłącznie dla Komisji pod wodzą Ursuli von der Leyen. Ona tylko ujęła w ramy prawne to, co jest logicznym etapem w realizowanym od wielu lat kursie na zmniejszenie emisji CO2 i ograniczenie globalnego wzrostu temperatury. Unia Europejska zawsze była w tej polityce w światowej awangardzie, czasem z poparciem Stanów Zjednoczonych, gdy rządzą tam demokraci, czasem przy ich obstrukcji – gdy prezydentem jest republikanin.

Czytaj więcej

Wspólna armia UE. Iluzje nie do obrony

Ambitne plany grzęzną w wykonaniu

O ile jednak w USA polityka klimatyczna ma wyraźne barwy partyjne i jest wręcz elementem wojny kulturowej, o tyle w UE przestała ona być tylko domeną Zielonych. Od lewej do prawej strony sceny politycznej, z wyłączeniem najbardziej skrajnej prawicy – jak ta w Polsce – panuje powszechne przekonanie, że zmiana klimatyczna jest spowodowana przez człowieka i trzeba się spieszyć, żeby ograniczyć jej katastrofalne skutki. W szczegółach lewica i prawica nieco się różnią i ta pierwsza jest zwykle bardziej ambitna, ale chadecja nigdy nie zablokowała kluczowych aktów prawnych Brukseli.

Aż do czerwca tego roku, gdy sprzeciwiła się nowemu prawu o odbudowie zasobów przyrody. Co prawda ostatecznie minimalną większością głosów przeszło ono w głosowaniu w Parlamencie Europejskim (PE), ale tak chwiejna większość nie rokuje dobrze na dalsze negocjacje zwane trilogiem, czyli uzgadnianie wspólnego stanowiska między unijną Radą (rządami państw członkowskich) i PE, przy udziale Komisji. – Temat stał się bardzo polityczny. Po raz pierwszy Parlament jest mniej zielony niż Rada i po raz pierwszy w głosowaniu osłabia stanowisko Rady – zwraca uwagę ambasador jednego z państw Unii. – Nie chodzi chyba konkretnie o to prawo. Po prostu tyle już przyjęto nowych przepisów, że to mogła być ta kropla za dużo – dodaje dyplomata.

Ten konkretny akt legislacyjny nie jest częścią pakietu Fit for 55, czyli zestawu przepisów mających uczynić UE zdolną do ograniczenia emisji CO2 o 55 proc. do 2030 roku, po to żeby w 2050 roku Unia stała się neutralna klimatycznie. Wszystkie elementy Fit for 55, poza wymagającą jednomyślności dyrektywą o opodatkowaniu energii, zostały już przyjęte przez PE, więc teoretycznie w sprawie polityki klimatycznej Bruksela mogłaby odetchnąć już z ulgą. Tak się jednak nie dzieje, bo – po pierwsze – bez przywrócenia bioróżnorodności nie ma mowy o skutecznej walce ze zmianą klimatu. A po drugie – zamieszanie wokół rozporządzenia o odbudowie zasobów przyrody jest bardzo ważnym sygnałem zmęczenia części klasy politycznej nadzwyczajnym tempem przyjmowania zielonych przepisów.

Europejska Partia Ludowa apeluje o moratorium na nowe środowiskowe akty prawne i proponuje, żeby najpierw wprowadzić w życie te już uchwalone. Ale nie tylko chadecy, bo nawet tak oddany zielonej polityce Emmanuel Macron prosi o przerwę. Podobnie jak zawsze znajdująca się w głównym nurcie unijnej polityki Belgia.

Tymczasem już jest dyskutowany kolejny akt ograniczający użycie pestycydów w rolnictwie, a jesienią KE ma przedstawić projekt rozporządzenia o zrównoważonym unijnym systemie żywnościowym. A najważniejsze dopiero przed nami, bo w 2024 roku Komisja Europejska ma przedstawić komunikat w sprawie celu emisji dwutlenku węgla na 2040 rok, który będzie podstawą dla kolejnej fali aktów prawnych czyniących ścieżkę redukcji CO2 jeszcze bardziej stromą. Bo naukowcy szacują, że osiągnięcie neutralności klimatycznej (czyli zerowych emisji netto) w 2050 roku wymaga redukcji emisji aż o 90–95 proc. do 2040 roku.

Skąd te wahania polityków, skoro przecież wcześniej jednogłośnie przyjmowali cele klimatyczne? Na pewno wpływ ma wojna w Ukrainie. Z jednej strony agresja Rosji zmusiła Unię do szybkiego uniezależnienia się od rosyjskich paliw kopalnych i sprawiła, że dostępne w UE odnawialne źródła energii stają się jeszcze bardziej atrakcyjne: tanie i niepodatne na kaprysy autokratów. Z drugiej strony jednak w krótkim terminie powoduje ona wzrost cen energii, co ma przełożenie na koszty życia mieszkańców Unii Europejskiej.

W tym kontekście szybkie tempo wdrażania Fit for 55 i innych zielonych inicjatyw jest więc zaletą – im szybciej przerzucimy się na naszą tanią energię, tym lepiej. Ale i wadą – zwiększa bieżące koszty tej transformacji. W ostatnich miesiącach rządy państw członkowskich wydały miliardy euro na kompensowanie obywatelom i firmom wysokich kosztów energii. Nie zawsze robiły tą mądrze, to znaczy nie w sposób, który miałby zachęcać do oszczędzania energii.

W Brukseli słychać też coraz częściej, że tempo wdrażania Fit for 55 odbywa się ze szkodą dla jakości legislacji. Chodzi przede wszystkim o brak albo słabą jakość lub opóźnienia w przedstawianiu tzw. ocen wpływu. To kluczowy dokument w Komisji Europejskiej: teoretycznie każdej nowej propozycji legislacyjnej powinno towarzyszyć szczegółowe studium pokazujące koszty jej wdrożenia dla poszczególnych państw, sektorów czy grup społecznych i możliwe do uzyskania zyski. Fit for 55 jest przygotowywany i procedowany w tak szybkim tempie, że czasem Komisja nie zdąża, a może po prostu nie jest w stanie wyliczyć tego wszystkiego.

Na pewno też problemy wyczuły różne grupy lobbingu, którym nie zależy na szybkim odchodzeniu od paliw kopalnych. A ponieważ chadecja to grupa polityczna powiązana z wielkim przemysłem, nie dziwi więc, że reprezentuje jegp interesy. Owszem, miliardowe biznesy i setki tysięcy nowych miejsc pracy dzięki wdrażaniu czystych technologii brzmią nieźle, ale to ciągle niepewna przyszłość, w której wygranymi wcale nie muszą być firmy operujące obecnie w sektorach, które staną się ofiarami zielonej transformacji.

Czytaj więcej

Fit for 55. Droga UE do klimatycznej równowagi

Paliwo dla radykałów

Zasadniczy problem polityków z zieloną transformacją jest jednak inny – obawa przed wielkim niezadowoleniem społecznym, które może doprowadzić do odsunięcia od władzy partii głównego nurtu i wzrostu poparcia dla radykałów. W Niemczech koalicja socjaldemokratów, liberałów i Zielonych od początku realizowała ambitną ekologiczną agendę, która obejmowała szybkie wyrugowanie węgla z energetyki, zapełnienie autostrad elektrycznymi pojazdami i odejście od gazowego ogrzewania. W tej ostatniej sprawie rząd uczynił krok wstecz, bo już widzi, jak prawicowa Alternatywa dla Niemiec (AfD) zyskuje grunt kosztem socjaldemokratów.

Obawy Macrona są oczywiste: to we Francji narodził się ruch „żółtych kamizelek”, symbol sprzeciwu wobec wysokich cen paliw samochodowych. Ten ruch zresztą był głównym powodem oporu – nie tylko Francji, ale też wszystkich innych rządów, które obawiają się podobnych protestów – wobec projektu ETS2. To europejski system handlu emisjami dla gospodarstw domowych, bo nakładający cenę za emisję CO2 na transport i budownictwo mieszkaniowe. Ta cena ma być kształtowana inaczej niż w tradycyjnym ETS, który obejmuje przemysł, a dodatkowo powstanie społeczny fundusz klimatyczny, który ma przeznaczać część dochodów ze sprzedaży praw do emisji w ETS2 na dopłaty dla bardziej wrażliwych na zwyżki cen gospodarstw domowych i na inwestycje zmierzające do mniejszego zużycia energii (np. ocieplanie budynków). Krytycy obawiają się jednak, że to może nie wystarczyć.

Sprawa ma szerszy kontekst, bo w gruncie rzeczy chodzi o to, by nie zniechęcić do polityki klimatycznej tych mniej zamożnych. To oni głosują na AfD, to oni wyszli na ulice Francji w 2018 r., to oni protestowali przeciw wysokim cenom energii w Bułgarii w 2013 r., doprowadzając do upadku rządu.

Philippe Van Parijs, belgijski filozof i ekonomista, znany m.in. z inicjatywy powszechnego dochodu podstawowego, przeanalizował ostatnio realizowany w Brukseli program radykalnej zmiany nawyków transportowych. Kolejne kwartały miast zamyka się dla samochodów spalinowych, promuje się transport publiczny i inne ekologiczne formy przemieszczania się, powstają strefy tylko dla pieszych. Cele są zbożne, ale droga do nich jest niesprawiedliwa. Bo przecież tylko bogatszych stać na auta elektryczne. Nawet rower okazuje się być wcale nie egalitarnym środkiem transportu. Według danych regionalnej agencji wśród brukselczyków nieposiadających samochodów stan posiadania rowerów jest 12 razy wyższy wśród bardziej niż wśród mniej zamożnych. Jedną z istotnych przyczyn jest możliwość bezpiecznego przechowywania roweru, często niedostępna dla osób zamieszkujących małe mieszkania w kamienicach.

Czytaj więcej

Jak Bruksela tropi ukrytą propagandę Kremla

Chcą ratować klimat, ale nie ich kosztem

To, co belgijski intelektualista intuicyjnie opisuje na podstawie swoich obserwacji Brukseli, zostało szczegółowo przeanalizowane na przykładzie ruchu „żółtych kamizelek”. Wnioski są bardzo pouczające dla każdego, kto planuje zieloną transformację. Francuskie protesty były bowiem bezpośrednią reakcją na obłożenie tzw. podatkiem węglowym (czyli opłatą od emisji CO2) paliw samochodowych. To spowodowało wzrost cen benzyny i diesla, w związku z czym tysiące ludzi zaczęły blokować autostrady.

Początkowo zarówno eksperci, jak i pozarządowe organizacje ekologiczne uznali, że protestujący są po prostu przeciwni polityce klimatycznej. Jednak badania ich nastrojów pokazały, że jest wręcz przeciwnie. Opowiadali się oni nawet za bardziej ambitnymi celami klimatycznymi, ale przy zachowaniu sprawiedliwości społecznej. Świetnie opisała to francuska badaczka Camille Défard z think tanku Jacques Delors Institute.

Zaangażowanie w protesty było silnie skorelowane z odległością od domu do pracy, która zresztą w ostatnich dekadach we Francji wzrosła, co było efektem celowej polityki niekontrolowanego rozrostu miast. We Francji ludzie na wsi do normalnego funkcjonowania społeczno-zawodowego potrzebują jednego samochodu na jednego dorosłego, podczas gdy w mniejszych czy średnich miastach potrzeba jednego samochodu na całą rodzinę. Protestujący nie byli ubodzy, ale sytuowali się poniżej klasy średniej: tacy, co z trudem wiążą koniec z końcem i nagły wzrost cen paliwa może istotnie zachwiać ich domowymi finansami. I zobaczyli, że rząd chce realizować ambitną politykę klimatyczną ich kosztem. Tak to interpretowali i – jak wykazuje francuska ekspertka – mają wiele racji.

Najbardziej skomplikowany składnik

Ta racja ma zastosowanie nie tylko we Francji, ale i w całej UE. Z danych unijnych wynika bowiem, że ślad węglowy we Wspólnocie na osobę to 43 tony CO2 dla najbogatszego 1 procenta i tylko 4 tony CO2 dla dolnej połowy. Najbogatsze 10 proc. obywateli Unii odpowiada za 27 proc. emisji w jej granicach. Od 1990 r., gdy realizowana jest w UE polityka walki ze zmianą klimatu, redukcja emisji CO2 nastąpiła tylko w gronie mniej i średnio zarabiających Europejczyków, podczas gdy górne 10 proc. zwiększyło emisje. Ci mniej zamożni wiedzą, że jednym z najbardziej emisyjnych środków transportu jest samolot. Tymczasem lotnictwo jest wyłączone z sytemu handlu emisjami – nie musi kupować praw do emisji CO2. A kto lata samolotami? Oczywiście, ci bardziej zamożni, a konkretnie 10 proc. najbogatszych Europejczyków.

Zatem – wnioskuje Défard – zarówno z punktu widzenia klimatu, jak i sprawiedliwości społecznej unijne polityki muszą przede wszystkim koncentrować się na bogatszych. To ich wysoce emisyjny styl życia przyczynia się najbardziej do zmiany klimatu, a jednocześnie to oni mają największe środki finansowe, żeby pozwolić sobie na ograniczenie emisji. I to jest wniosek dla wszystkich, bo nie tylko we Francji niesprawiedliwa polityka klimatyczna może napędzać niezadowolenie biedniejszych warstw społecznych.

Nie jest tak, że z ruchu „żółtych kamizelek” politycy nie wyciągnęli żadnych wniosków. Wręcz przeciwnie – cała idea pionierskiego Klimatycznego Funduszu Społecznego to właśnie nauka płynąca z tych akcji niezadowolenia społecznego. Fit for 55 zawiera też inny nowatorski instrument – Fundusz Sprawiedliwej Transformacji, który ma finansować zmiany w regionach opartych na węglu. To wszystko świadome decyzje, za architekturą Fit for 55 stoi wiceprzewodniczący Komisji Europejskiej Frans Timmermans, wnuk górnika z upadłego regionu wokół miasta Heerlen w Holandii. – Czynnik ludzki to najbardziej skomplikowany składnik całej transformacji. Po pierwsze, dlatego, że potrzebne jest dla niej poparcie społeczne. Po drugie, nie możemy zostawić nikogo z tyłu. Po trzecie, trzeba stale przyuczać ludzi do tej pracy przyszłości. Nie zrobisz z górnika informatyka w ciągu jednego dnia – tak w wywiadzie dla „Rzeczpospolitej” Timmermans uzasadniał konieczność powołania Funduszu Sprawiedliwej Transformacji.

Ta chęć niezostawiania nikogo z tyłu była też argumentem na rzecz utworzenia Klimatycznego Funduszu Społecznego. Ma on gromadzić 25 proc. środków ze sprzedanych w ramach nowego systemu pozwoleń na emisję, czyli ok. 72 mld euro w latach 2025–2032, i przekazywać je potem mieszkańcom Unii w potrzebie. To wszystko może jednak nie wystarczyć. I albo UE znajdzie dodatkowe instrumenty wsparcia czy też przekierowania pieniędzy od bogatszych do biedniejszych, albo stanie przed dylematem, co dalej z klimatyczną transformacją.

Europejski Zielony Ład to flagowa inicjatywa Komisji Europejskiej (KE). Walka ze zmianą klimatu i przywracanie bioróżnorodności w UE nie jest jednak polityką charakterystyczną wyłącznie dla Komisji pod wodzą Ursuli von der Leyen. Ona tylko ujęła w ramy prawne to, co jest logicznym etapem w realizowanym od wielu lat kursie na zmniejszenie emisji CO2 i ograniczenie globalnego wzrostu temperatury. Unia Europejska zawsze była w tej polityce w światowej awangardzie, czasem z poparciem Stanów Zjednoczonych, gdy rządzą tam demokraci, czasem przy ich obstrukcji – gdy prezydentem jest republikanin.

Pozostało 96% artykułu
Plus Minus
Oswoić i zrozumieć Polskę
Plus Minus
„Rodzina w sieci, czyli polowanie na followersów”: Kiedy rodzice zmieniają się w influencerów
Plus Minus
Gość "Plusa Minusa" poleca. Robert M. Wegner: Kawałki metalu w uchu
Plus Minus
Bogusław Chrabota: Rok po 7 października Bliski Wschód płonie
Plus Minus
Taki pejzaż
Plus Minus
Jan Maciejewski: Pochwała przypadku