Tyraspol boi się wojny. „Bombardowali Odessę, u nas było słychać”

W Tyraspolu, stolicy Naddniestrza, można się poczuć jak 40 lat temu w Związku Radzieckim. To jednak tylko fasada, pod którą kryje się feudalistyczny kapitalizm. Ludzie żyją tu biednie, boją się wojny i cierpią z powodu zamknięcia granicy z Ukrainą.

Publikacja: 14.07.2023 17:00

Radziecki wystrój znajdujemy w restauracji Znowu w CCCP. Tu jest jednak zabiegiem czysto reklamowym

Radziecki wystrój znajdujemy w restauracji Znowu w CCCP. Tu jest jednak zabiegiem czysto reklamowym

Foto: Jarosław Tomczyk

Nie ma jeszcze dziewiątej rano, ale na Piaţ a Centrală w Kiszyniowie życie toczy się już na pełnych obrotach. Ludzie handlują tu czym kto może. Szukając schronienia przed prażącym, letnim słońcem, rozkładają towary w cieniu starych lip, na kocach, kartonach, wprost na chodniku lub czymś, co kiedyś chodnikiem było.

Wokół zatrzęsienie marszrutek gotowych przewozić chętnych do miejsc we wszystkich możliwych kierunkach. Każda zdaje się mieć silnik, który przepracował już milion kilometrów, a jeszcze drugie tyle ma nadzieję przejeździć. Vlad, kierowca jednej z nich, nerwowo spogląda na zegarek. Ma nadzieję, że siedmiu kolegów jednego z potencjalnych pasażerów zdąży tu dojechać, zanim wybije godzina jego odjazdu. Wczoraj się umówili, że pojadą zobaczyć Tyraspol, ale wieczorem w hotelu ostro zabalowali i dzisiaj na czas dotarł tylko jeden.

Vlad używa wszelkich możliwych argumentów, prosząc go, żeby zamówił kompanom taksówkę. Za pomocą rąk obiecuje, że w drodze powrotnej odwiezie ich pod sam hotel. Jeśli nie dojadą, nie zarobi, a właściciel firmy, który go zatrudnia, będzie się wściekał, że wozi powietrze. 20 minut, które zostały do odjazdu, przypomina walkę z czasem o życie. Niestety, przegraną. Klienci, na których tak liczył, przybędą później i odjadą z kim innym. Vlad nie może dłużej czekać, konkurencja by nie pozwoliła. Rusza o wyznaczonym dla niego czasie z raptem połową pasażerów na pokładzie.

Droga na wschód

Szeroka arteria wiedzie na wschód między dwoma wysokimi, bardzo charakterystycznymi blokami, które niczym schody pną się z obu stron w kierunku ulicy. Z bliska, ze swoimi zabudowanymi na rozmaite sposoby balkonami wyglądają cokolwiek obskurnie, ale mimo wszystko mają pewien architektoniczny urok. Miejscowi nazywają je wrotami Kiszyniowa. Za nimi, do lotniska, trasa jeszcze dwupasmowa, potem zwęża się, wiodąc między winnymi polami.

Półtoragodzinny przejazd busem 70 km z Kiszyniowa do Tyraspolu kosztuje 55 mołdawskich lei, czyli mniej więcej 13 zł. Vlad jest człowiekiem pogodnym, więc choć niezadowolony, szybko odzyskuje rezon. – Weekendy mam wolne, ale w tygodniu pracuję od świtu do nocy – mówi. – Choć czasem dłużej czekam na słońcu niż jeżdżę, to wieczorami jestem tak zmęczony, że zasypiam od razu. Jak dobrze idzie, to wyciągam 400 euro miesięcznie. Mam domek w Kiszyniowie, gaz włączam tylko na godzinę dziennie, jego ceny od wybuchu wojny oszalały. Gdyby żona nie wyjeżdżała dorabiać do Włoch, nie dalibyśmy rady.

Zdaniem taksówkarza wiozącego mnie dzień wcześniej w Kiszyniowie można zarobić i trzy razy tyle co Vlad, ale dwupokojowe mieszkanie w centrum kosztuje 400, a rachunki za gaz w nim 500 euro na miesiąc. Inne ceny w Mołdawii, uchodzącej za najbiedniejszy kraj Europy, są wprawdzie niższe niż w Polsce, ale nie znacząco. Rano truskawki na Piaţa Centrală oferowali za równowartość 6 zł za kilo, czereśnie były po 4 zł. W sklepach też niewiele taniej niż nad Wisłą, za to za 160 lei, czyli jakieś 40 zł, można zjeść dobry obiad w dobrej restauracji. Tyle że zaglądają tam raczej tylko ci, którzy na co dzień pracują za granicą, a do Kiszyniowa wpadają jedynie w odwiedziny.

Po mniej więcej 40 km, po lewej stronie, na wzgórzu, szarzeją w oddali zabudowania Castel Mimi. Średnio pasującego do całego kraju luksusowego zamku, w którym na początku czerwca spotkało się 47 szefów państw i rządów europejskich. Na posiedzeniu Europejskiej Wspólnoty Politycznej dyskutowali m.in. o szansach realizacji europejskich aspiracji Mołdawii i możliwościach zabezpieczenia jej w obliczu potencjalnego rosyjskiego zagrożenia. – Czy dla mnie ma to jakieś znaczenie? – zastanawia się przez chwilę Vlad. – Chyba tylko takie, że do tego miejsca zrobili nową drogę.

Faktycznie wkrótce dobra asfaltowa nawierzchnia urywa się i marszrutka zaczyna toczyć się po szosie jakby przeczesywanej grabiami. Jako żywo pamiętającej czasy radzieckie, w których Mołdawia uchodziła za najbogatszą z republik. 20 minut później jest już granica. To znaczy formalnie jej nie ma, bo nikt jej nie uznaje, ale w praktyce trzeba wysiąść z busa, wejść na posterunek i okazać pogranicznikowi paszport. Deklaracja, że planuje się powrót za kilka godzin, pozwala na sprawny przebieg akcji. Mundurowy skanuje paszport, wręcza przypominającą paragon fiskalny kartę migracyjną, której trzeba strzec jak oka w głowie, by zwrócić przy powrocie, i można jechać dalej. Polski MSZ wprawdzie odradza, w wypadku problemów praktycznie nie można liczyć na pomoc i opiekę konsularną polskiej placówki w Kiszyniowie, a polisy ubezpieczeniowe nie działają, ale Naddniestrzańska Republika Mołdawska stoi otworem.

Władza Sheriffa

Najpierw są Bendery. Historyczna twierdza, jedyne na prawym brzegu Dniestru miasto przynależące do nieuznawanego państwa. To tu wiosną 1992 r. toczyły się najcięższe walki. Po rozpadzie ZSRR, rządzący nowo powstałą Mołdawią Front Ludowy silnie ciążył ku Rumunii. Radzieckie elity z lewego brzegu, w osobach dyrektorów usytuowanych tu dużych zakładów przemysłowych i wojskowych, ani myślały o akceptacji tego stanu rzeczy. Zmobilizowały rosyjskojęzyczną ludność wokół postulatów autonomii i dwujęzyczności Mołdawii. Ostatecznie ogłosiły niepodległość Naddniestrza.

Władze w Kiszyniowie nie mogły patrzeć obojętnie. Podjęły próby siłowego utrzymania integralności republiki. Sprawę rozstrzygnęło wkroczenie do walki, stacjonującej na lewym brzegu, 14. Armii rosyjskiej. W lipcu 1992 r. zawarto rozejm. Formalnie Naddniestrze jest częścią Mołdawii, de facto osobnym państwem.

Na dużym rondzie przy wjeździe do Bender posterunki wojskowe. Wokół nich zasieki, które ciągną się dalej w kierunku widocznej stąd, dobrze zachowanej XVI-wiecznej twierdzy tureckiej. Niewiele dalej z okien marszrutki widać dom oficerów armii rosyjskiej.

– W Naddniestrzu stacjonuje prawdopodobnie około 5 tys. formalnie zawodowych żołnierzy – wyjaśnia dr Piotr Oleksy, ekspert w dziedzinie Naddniestrza z Uniwersytetu im. Adama Mickiewicza w Poznaniu oraz Instytutu Europy Środkowej w Lublinie, autor książek o tym parapaństwie, m.in. „Naddniestrze. Terror tożsamości”. – Statystyki Naddniestrza mówią o trochę większej liczbie, dodając do tego 1500 żołnierzy rosyjskich podzielonych na dwie, w miarę równe grupy: siły pokojowe i operacyjne. Realia są jednak takie, że w siłach rosyjskich 70–80 proc. żołnierzy to ludzie posiadający rosyjskie obywatelstwo, ale urodzeni i wychowani już w Naddniestrzu. Często ten sam żołnierz pełni służbę i w siłach naddniestrzańskich, i rosyjskich, płynnie przechodząc z jednych do drugich. Od jakiegoś czasu nie ma dopływu świeżej krwi żołnierzy z Rosji, rosyjska armia rekrutuje wśród miejscowych.

Na rogatkach Tyraspola duży supermarket handlowy Sheriff, a zaraz za nim potężny, nowoczesny kompleks sportowy należący do klubu sportowego o tej samej nazwie. Tuż obok stacja benzynowa, przy której umawiamy się z Vladem na zabranie w drogę powrotną. Też Sheriffa. – Całe to państwo rządzone jest przez właścicieli firmy Sheriff, lokalnych oligarchów – tłumaczy Oleksy. – Są dwa wertykale władzy. Cywilny nad większością ministerstw, parlamentem, gospodarką i służbami cywilnej sfery państwa, który to pion w pełni kontrolują właściciele Sheriffa. I drugi pion, związany ze sferą bezpieczeństwa, czyli ministerstwa obrony i bezpieczeństwa. Te są pod dużo większym wpływem Rosji. Co ciekawe, nie zawsze interesy tych pionów się ze sobą pokrywają.

Czytaj więcej

Rob Wilkins. Terry Pratchet: Życie z przypisami. Oficjalna biografia

Amerykański Sztokholm

Przy wjeździe do miasta typowo radziecka inscenizacja. „Wita was stolica Naddniestrzańskiej Republiki Mołdawii, odznaczone miasto Tyraspol” – głosi wielki biały napis na tle czerwono-zielono-czerwonej flagi państwowej z sierpem i młotem. Towarzyszą mu, równie wielkie, kopie przyznanych w uznaniu zasług orderów.

Bus Vlada kończy kurs pod firmowym budynkiem wytwórni koniaków Kvint, z których słynie miasto. Stosunek ceny do jakości więcej niż zachęcający. Nieopodal zaczyna się główna ulica 25 Października. Potrzebą chwili jest wymiana pieniędzy. W Tyraspolu płacić można w zasadzie tylko miejscowymi rublami, no, chyba że posiada się kartę płatniczą lokalnych banków.

Kantory znajdują się właściwie co krok. Wszystkie oferują te same kursy. Pani w okienku zgadza się ze studolarówki wymienić tylko połowę, resztę wydając w dolarach. – Czemu mam nie pomóc, skoro mogę? – pyta zdziwiona. Obok na poczcie obsługująca ręczy, że pocztówka do Polski dojdzie stąd na pewno. Wystarczy znaczek za 9,5 rubla, czyli trochę ponad 2 zł. Na stoisku z prasą gazety. Edytorsko czarno-białe dzienniki „Prawda Naddniestrza” czy „Naddniestrze” wyglądają dużo gorzej niż schyłkowa „Trybuna Ludu”.

To, co rzuca się w oczy w sklepach, to dominacja towarów rosyjskich i ukraińskich. Nie powalają na kolana. Sporo też podróbek wyrobów znanych firm. Można handlować nimi bez obaw, bo skoro Naddniestrza nikt nie uznaje, to i prawo międzynarodowe tu nie działa.

Oryginały też są. W sklepiku z dumnym szyldem Adidas oferowane są produkty nie tylko tej firmy, ale i innych znanych producentów odzieży sportowej. Tyle że tu płacić można wyłącznie dolarami, a ceny przyprawiają o zawrót głowy. Treningowa koszulka Manchesteru United, model sprzed dobrych 15 lat – 69 zielonych, bluza z kolekcji okresu pandemii – prawie 200. Nowych wzorów brak.

Po przeciwnej stronie ulicy intryguje napis: „Sztokholm – towary z Ameryki”. W środku być może i jest jakiś towar, który był kiedyś za oceanem lub w Szwecji, ale jeśli, to raczej przypadkiem. Półki i wieszaki uginają się od wschodnich podróbek amerykańskich produktów. Przebranie Batmana dla psa może rozbawić do łez. Wizyta w sąsiedniej księgarni stawia kropkę nad i. Jeśli w Kiszyniowie człowiek ma wrażenie, że wehikuł czasu przeniósł go do roku 1993, to tu jest pewien, że konstruktor cofnął go jeszcze o kolejnych dziesięć lat. Książki podają ekspedientki zza lady, za ich plecami na półkach dzieła Marksa i Lenina, choć po ilości wydaje się, że chyba nie wszystkie. Podręczniki rodem z poprzedniej epoki. Sporo kotylionów na Dzień Zwycięstwa, czerwone flagi z propagandowymi hasłami, wszystko jakości znanej nam sprzed 40 lat. W banku obok dużo lepiej. Sporo ładnych, srebrnych monet okolicznościowych. Tegorocznym hitem kolekcjonerskim jest seria jednorublówek „Gałęzie sił zbrojnych Armii Naddniestrza”.

W ścisłym centrum pomnik konny Aleksandra Suworowa, założyciela miasta. Wokół godła naddniestrzańskich miast, nad nimi ich flagi. Najwyżej powiewa ta z sierpem i młotem. W stronę Dniestru rozciąga się park Katarzyny. Czysto, schludnie, miejskie wi-fi działa bez zarzutu. Można kupić watę cukrową, lody oraz kwas z beczki i wodę z saturatora dla ugaszenia pragnienia. Na dzikiej plaży nad rzeką trochę opalających się, trochę wędkarzy, w większości emerytów, którzy dominują w strukturze społecznej. Pociągając piwo, krajem maszeruje dziarski młodzieniec. Na oko 12-latek.

Lenin patrzy z góry

Dalej miejsca dla parapaństwa fundamentalne. W centrum kompleksu pamięci czołg z napisem „Za Ojczyznę!”. Obok niewielka cerkiew. Płonie wieczny ogień, wokół mogiły i tablice pamiątkowe poświęcone poległym w 1992 r. – Zginęło 809 naszych, wszyscy są upamiętnieni – mówi z dumą kasjerka i przewodniczka w jednej osobie, w położonym obok Muzeum Historii Naddniestrza. – Ilu po mołdawskiej stronie? Nie wiem, niech oni się tym zajmują – odpowiada.

Placówka przypomina przeniesioną w przeszłość. Zanim można się w niej zanurzyć, trzeba kupić bilet. – Nie, nie 6 rubli – mówi gospodyni. – Obcokrajowcy płacą 31, wstęp dla naszych obywateli dotuje państwo. Zapalając światło w kolejnych salach, dodaje pojednawczo, że w cenie jest fotografowanie, za które miejscowi muszą dopłacić. Z największą dumą opowiada o urodzonym w Tyraspolu Michaile Łarionowie. – Nie mamy jego obrazów, są w Paryżu, kosztują miliony dolarów. Pytania, dlaczego malarz tam się znalazł, zdaje się nie słyszeć.

Naprzeciw muzeum budynek rządu i Rady Najwyższej separatystycznej republiki. Przed nim pomnik Lenina. Wódz rewolucji z wysokości szóstego piętra spogląda na przejeżdżające w dole trolejbusy. W 1983 r. na pewno też tu jeździły.

Czysto radziecki wystrój także w restauracji Znowu w CCCP. Tu jednak jest zabiegiem typowo reklamowym. – Miejscowi do nas nie przychodzą, bo mają to na co dzień, zaglądają głównie turyści – mówi właściciel Igor Martyniuk. – Przedtem prowadziłem restaurację ukraińską, tam przychodzili wszyscy, ale musiałem ją zamknąć z powodu problemów ze wspólnikami i tymi, które piętrzyło państwo. Niełatwo tu prowadzić biznes. Ten duży zastrzeżony jest dla rządzących, a drobny też ma wiele ograniczeń.

Igor uważa się za człowieka światowego: – Urodziłem się w Estonii, do szkoły chodziłem na Litwie, mieszkałem na Dalekim Wschodzie. Ojciec był wojskowym, co pięć lat zmieniał miejsce stacjonowania. Tu trafiłem 35 lat temu i już zostałem. Chciałbym otwartych granic, a przez wojnę mam zamkniętą tę najważniejszą z Ukrainą. To przecież z Ukraińcami robiliśmy najlepsze interesy, do Odessy jeździliśmy na plaże. Historycznie patrząc, Naddniestrze było na pewno bardziej ukraińskie niż mołdawskie.

– Przez zamknięcie granicy z Ukrainą prawie nie mamy klientów – włącza się do rozmowy siedząca przy stoliku obok Olga, prowadząca po sąsiedzku hotel 7 Kątów. – Pewnie, że boimy się wojny, śpimy na walizkach z paszportami pod poduszką. Kilka razy wydawało się, że zaraz się zacznie. Kiedy w nocy bombardowali Odessę, u nas było słychać. To raptem sto parę kilometrów. Wojna jest straszna. Pamiętam, jak w 1992 poległych układali tu na głównym placu. Było gorąco, ten zapach, nie chciałabym więcej tego przeżyć…

Czytaj więcej

Robert Mazurek: Odezwa do wariatów

Dziennikarz jak czekista

Nieopodal restauracji budynek Ministerstwa Spraw Zagranicznych Naddniestrza. Nad wejściem flaga parapaństwa i rosyjska, którą ustawowo zrównano z krajową. Na masztach obok jeszcze cztery. Oprócz miejscowej także Abchazji, Górskiego Karabachu i Osetii Południowej. Tylko one, same nieuznawane, uznały istnienie separatystycznej republiki.

Nie zrobiła tego nawet Rosja, bo, jak wyjaśnia Piotr Oleksy, „musiałaby Naddniestrze znów poważnie dotować”. – Długo to robiła. To się skończyło ok. 2018 r. Do tego czasu dodawała około 30–40 proc. do budżetu rocznego, żeby się zamknął. W momencie, gdy spółka Sheriff, przejęła kontrolę nad parapaństwem, Rosja uznała, że skoro świetnie radzą sobie z biznesem, to niech się sami finansują. Dzisiaj Naddniestrze służy jej jedynie jako narzędzie nacisku na republikę Mołdawii i takie, którym ewentualnie można szachować Ukrainę od południowego zachodu.

By zobaczyć zbudowany za 200 mln dol. kompleks sportowy Sheriffa, klubu będącego oczkiem w głowie właścicieli, zwracam się kilka dni wcześniej z prośbą do Miroslava Primovići, rzecznika prasowego. Dostaję odpowiedź, że oficjalne pismo należy skierować do Ministerstwa Rozwoju Cyfrowego. Jeśli ono wyrazi zgodę, wówczas w klubie podejmą decyzję, czy się ze mną spotkać. Mówię o tym Martyniukowi przy obiedzie. Bierze telefon, odchodzi, po chwili wraca. – Dzwoniłem do dyrektora, takie mają procedury. Ze względu na sytuację raczej nikomu nie dają zgody, nie chcą tu dziennikarzy, dziennikarz jest jak czekista. Dobrze, że na granicy się nie przyznałeś, że nim jesteś.

Przy bramie strażnik nawet nie chce słyszeć o wchodzeniu na stadion. Ogrodzenie kompleksu ciągnie się wzdłuż jednej tylko ulicy na dobry kilometr. Przy drugiej bramie podobnie, ale przy kolejnej zgadzają się mnie wpuścić do klubowego sklepiku. Skromne stoisko z pamiątkami jest w budynku krytego basenu. Za ladą Irena. – Właściwie jestem Polką, babcia tu przyjechała. Mam ciocię w Białej Podlaskiej, znam trochę język, ale rzadko jest okazja korzystać, choć w Tyraspolu jest trochę osób polskiego pochodzenia. Pracuję tu niedawno, wcześniej 12 lat na poczcie. Praca ciężka, zapłata mała, żyć ciężko. W Sheriffie lepiej, ale nie wszystkich chcą przyjmować, trzeba się dobrze starać.

To lepiej widać też w sheriffowych delikatesach. Klimatyzacja, towary jak na Zachodzie, ekspedientki jednolicie ubrane, zdaje się nawet, że wyselekcjonowane spośród ładniejszych kandydatek. Konkurencja nie ma szans.

Ale to Putin ma gaz

Chyli się ku wieczorowi. Vlad podjeżdża punktualnie. Na przejściu nawet nie trzeba wysiadać. Pogranicznik sam zbiera paszporty, po paru minutach wszystkie oddaje.

Siedząca obok obywatelka Naddniestrza, gdzieś w okolicach czterdziestki, w rozmowę wdaje się chętnie. – A kto z prostych ludzi chce wojny? – mówi zaczepnie. – Na wojnie zarabiają bogaci, a my biedni cierpimy. Ale to Zachód jest winien. Gdyby wasi przywódcy umieli normalnie rozmawiać i załatwiać sprawy, byłoby inaczej. Oni chcieliby dyktować warunki Putinowi, ale to on ma gaz i je ustala. To normalne. Dlatego teraz narzekacie, że tyle płacicie…

Nie ma jeszcze dziewiątej rano, ale na Piaţ a Centrală w Kiszyniowie życie toczy się już na pełnych obrotach. Ludzie handlują tu czym kto może. Szukając schronienia przed prażącym, letnim słońcem, rozkładają towary w cieniu starych lip, na kocach, kartonach, wprost na chodniku lub czymś, co kiedyś chodnikiem było.

Wokół zatrzęsienie marszrutek gotowych przewozić chętnych do miejsc we wszystkich możliwych kierunkach. Każda zdaje się mieć silnik, który przepracował już milion kilometrów, a jeszcze drugie tyle ma nadzieję przejeździć. Vlad, kierowca jednej z nich, nerwowo spogląda na zegarek. Ma nadzieję, że siedmiu kolegów jednego z potencjalnych pasażerów zdąży tu dojechać, zanim wybije godzina jego odjazdu. Wczoraj się umówili, że pojadą zobaczyć Tyraspol, ale wieczorem w hotelu ostro zabalowali i dzisiaj na czas dotarł tylko jeden.

Pozostało 95% artykułu
Plus Minus
Liga mistrzów zarabiania
Plus Minus
Jack Lohman: W muzeum modlono się przed ołtarzem
Plus Minus
Irena Lasota: Nokaut koni
Plus Minus
Mariusz Cieślik: Wszyscy jesteśmy wyjątkowi
Materiał Promocyjny
Zarządzenie flotą może być przyjemnością
Plus Minus
Przydałaby się czystka