Główna wersja: Stanisława Pyjasa zabili esbecy. Dlaczego umarzano śledztwa?

Stanisława Pyjasa zabili esbecy lub ktoś działający z ich inspiracji – w prokuratorskich aktach odnajdujemy wskazówki, dlaczego jest to dla śledczych najbardziej prawdopodobna wersja wydarzeń z 1977 r., ale też dlaczego nie udało się jej w wolnej Polsce udowodnić.

Publikacja: 09.06.2023 17:00

Ekshumacja zwłok Stanisława Pyjasa na cmentarzu w Gilowicach, w powiecie żywieckim, 20 kwietnia 2010

Ekshumacja zwłok Stanisława Pyjasa na cmentarzu w Gilowicach, w powiecie żywieckim, 20 kwietnia 2010 r. Ekspertyzy specjalistów medycyny sądowej nie rozstrzygnęły wątpliwości, czy student zginął z powodu upadku czy pobicia

Foto: Andrzej Grygiel/pap

7 maja 1977 r. w sieni kamienicy przy ul. Szewskiej 7 w Krakowie odnaleziono zwłoki 24-letniego studenta filologii polskiej oraz filozofii UJ Stanisława Pyjasa. Jego śmierć wywołała wstrząs. W Krakowie zachęcano do bojkotu juwenaliów, które jednak się odbyły, a także zorganizowano słynny Czarny Marsz, który przeszedł ulicami miasta nieco ponad tydzień po śmierci studenta.

Kolejne prokuratorskie śledztwa – także te prowadzone już w III RP – nie doprowadziły do ustalenia, czy krakowski student padł ofiarą zabójstwa, ani do wykrycia sprawców tego czynu. Pierwsze dochodzenie wszczęto po znalezieniu zwłok. Prowadziła je Prokuratura Wojewódzka w Krakowie po przejęciu materiałów z jednostki niższego szczebla. Umorzono je. Podobnie jak drugie i trzecie, prowadzone po upadku PRL przez prokuratora Krzysztofa Urbaniaka.

W każdym z nich analizowano przede wszystkim okoliczności, które mogły doprowadzić do śmierci Pyjasa. W postępowaniach prowadzonych po roku 1989 weryfikowano dodatkowo m.in. wątki związane z działaniami agentury Służby Bezpieczeństwa prowadzonymi wokół niego i jego środowiska. Badano również – dzięki nowym zdobyczom kryminalistyki – zabezpieczone na miejscu znalezienia zwłok ślady, a także obrażenia, jakich student doznał przed śmiercią.

Każdy z tych wątków obszernie omówiono w uzasadnieniu umorzenia czwartego z kolei śledztwa w 2019 r. Dokument ten liczy 133 strony, a jego autorem jest prokurator Łukasz Gramza z Oddziałowej Komisji Ścigania Zbrodni przeciwko Narodowi Polskiemu IPN w Krakowie.

Czytaj więcej

Raport specjalny. Skrzywdzeni w Kościele w czasach PRL

Firmowy znak bezpieki

Na miejscu znalezienia zwłok Pyjasa zabezpieczono pięć odcisków palców. Jak zauważał w tekście umorzenia prok. Gramza, podczas badań wykluczono jeden z nich jako nienależący do zmarłego, a pozostałe cztery uznano za „nienadające się do identyfikacji”. Powtórne badania i kolejna ekspertyza dowiodły, że jeden z odcisków należał do mieszkańca kamienicy przy ul. Szewskiej 7 w Krakowie (w swoim zeznaniu potwierdził on, że mógł go pozostawić rano 7 maja 1977 r.), „zaś spośród czterech pozostałych ujawniono cechy charakterystyczne wykluczające pochodzenie od Stanisława Pyjasa w odniesieniu do dwóch śladów”. Reszta z nich nie pozwalała na identyfikację.

Warto w tym miejscu zaznaczyć, że na temat dowodów w sprawie (w tym właśnie odcisków palców) wypowiadał się drogą oficjalną jeden z wysokich rangą funkcjonariuszy Biura Śledczego Ministerstwa Spraw Wewnętrznych, które w latach 70. przyglądało się sprawie śmierci krakowskiego studenta. W notatce z 20 grudnia 1977 r. płk Zbigniew Pudysz, wówczas zastępca naczelnika Wydziału Inspekcji Biura Śledczego MSW, sugerował, by do projektu pisma Prokuratury Generalnej, które miało odrzucić zażalenie mecenasa reprezentującego rodzinę Stanisława Pyjasa, dopisać frazę, iż „w czasie oględzin zabezpieczono fragmentaryczny odcisk linii papilarnych, nie nadający się wprawdzie do identyfikacji; ale posiadający 4 elementy wspólne z odciskiem pobranym od St. PYJASA”.

Wkład Zbigniewa Pudysza w planowaną odpowiedź Prokuratury Generalnej na zażalenie mecenasa Andrzeja Rozmarynowicza nie ograniczał się jednak wyłącznie do daktyloskopii. Pudysz odniósł się bowiem w swojej notatce także do anonimów, które Stanisław Pyjas i kilku jego kolegów otrzymało w drugiej połowie kwietnia 1977 r., a w sprawie których (po konsultacji z Bogusławem Sonikiem) złożyli w krakowskiej prokuraturze 5 maja 1977 r. „powiadomienie o popełnieniu przestępstwa z art. 166 i in. KK”. Chodziło – jak pisali w zawiadomieniu – o groźby brutalnego rozprawienia się ze Stanisławem Pyjasem. „Tępić takich skurwysynów wszelkimi sposobami to najważniejsze zadanie chwili obecnej” – to dosłowny cytat z jednego ze wspomnianych listów.

Do pisma dołączono pięć kserokopii anonimów. Jednak, co istotne, bez tego, który Pyjas otrzymał już w lutym 1977 r. W tym z kolei anonimie padały „tylko” oskarżenia o agenturalną działalność Bronisława Wildsteina, który notabene także w lutym 1977 r. otrzymał anonim z identycznymi zarzutami kierowanymi wobec... samego siebie.

Pudysz w swojej notatce sugerował, by „podkreślić w uzasadnieniu (odmowy dalszego prowadzenia śledztwa w sprawie śmierci studenta – przyp. aut.), że podejmowano wszechstronne działania w celu ustalenia autora listów anonimowych. Możliwości Prokuratury w tym względzie zostały wyczerpane”.

Dziś wiadomo, że anonimy te pisali pracownicy Służby Bezpieczeństwa. Nazwisko jednego z nich w prowadzonym śledztwie w latach 90. XX w. ustalił prok. Krzysztof Urbaniak. Przestępstwo jednak w tym czasie się już przedawniło i żadnych zarzutów były funkcjonariusz nie usłyszał.

Sam Pudysz zaś w latach 1983–1984 odegrał kluczową rolę w „skręconym” śledztwie w sprawie śmiertelnego pobicia Grzegorza Przemyka. Od generała Czesława Kiszczaka dostał w czerwcu 1984 r. nagrodę pieniężną za „ważny wkład w działania resortu spraw wewnętrznych”. Później otrzymał też „wyższą szarżę” generała brygady. W resorcie pracował do końca lipca 1990 r.

Wracając do samych anonimów, to można powiedzieć tak: to jeden za znaków firmowych bezpieki, która w ten sposób dezintegrowała rozpracowywane środowiska oraz próbowała zastraszać tzw. figurantów w prowadzonych przeciwko opozycji sprawach. Eufemistycznie określano to jako „walkę z przeciwnikiem”. W tym miejscu wystarczy przypomnieć anonimy, które otrzymywał przed śmiercią ks. Jerzy Popiełuszko, uprowadzony i zamordowany w październiku 1984 r.

Na końcu trzystronicowej notatki, która trafiła do Prokuratury Generalnej, Pudysz konstatował, iż „należy zauważyć, że organa MO nie miały żadnego tytułu, aby interesować się zachowaniem St. PYJASA na ulicy i śledzić jego drogę w kierunku do ul. Szewskiej 7 (gdzie znaleziono jego ciało – przyp. aut.)”.

Inwigilowany aż do śmierci?

W zeznaniach byłych funkcjonariuszy bezpieki, którzy rozpracowywali środowiska związane ze Stanisławem Pyjasem, przesłuchiwanych w ostatnich trzech śledztwach, pojawiają się również opinie, że w nocy z 6 na 7 maja 1977 r. żadnej obserwacji Pyjasa nie prowadzono. Przeczą temu ustalenia prok. Krzysztofa Urbaniaka, który odnalazł w latach 90. ubiegłego wieku szyfrogram wysłany z Krakowa do centrali MSW, z którego wynikało, iż bezpieka wiedziała od jednego ze swoich informatorów, co Pyjas robił 6 maja 1977 r. o godz. 19.

W takim razie inwigilowano studenta w noc jego śmierci czy nie? I wreszcie: jak oceniać wiarygodność zeznań składanych w tej sprawie przez byłych esbeków?

W tekście ostatniego umorzenia śledztwa przez IPN na temat funkcjonariuszy SB możemy przeczytać m.in., że wiarygodność wersji wydarzeń przedstawionych przez nich prokuratorom należy ocenić jako niską. Funkcjonariusze ci bowiem podczas przesłuchań „przyjmowali postawę obronną i negatywistyczną i przyznawali jedynie te okoliczności, którym ze względu na treść ujawnianych dokumentów i innych dowodów nie można było zaprzeczyć”. Używali przy tym następujących argumentów: nie mogli mieć jakiegokolwiek związku ze śmiercią krakowskiego studenta, ponieważ od ponad roku mieli w jego środowisku dobrze zorientowanego inteligentnego tajnego współpracownika („Ketman”), „a sprawa operacyjna prowadzona z jego udziałem przynosiła znakomite rezultaty – byłoby więc nielogiczne podejmowanie działań o charakterze agresywnym wobec jednego z figurantów rozpracowania i narażanie w ten sposób operacji na niepotrzebne ryzyko”.

Tłumaczenie to nie jest przekonujące. Skoro operacja przynosiła tak znakomite rezultaty, to po co wysłano do znajomych Pyjasa anonimy, które wprost sugerowały siłową rozprawę z nim, a nawet pojawiała się w nich mowa o fizycznej eliminacji rzekomego donosiciela Służby Bezpieczeństwa (czyli Pyjasa), którym on w rzeczywistości nie był?

Ważne jest i to, że w dokumentach bezpieki zachował się oryginał dwustronicowej notatki z tzw. obserwacji tajnej Pyjasa (określonego w dokumencie pseudonimem „Żak”) rozpoczętej 12 kwietnia 1976 r. o godz. 16, a trwającej do 30 minut po północy. Bardzo dokładnie opisano ruchy „figuranta” po Krakowie: gdzie był (adresy), z kim rozmawiał, którym tramwajem jeździł, co jadł, czy rozglądał się wokół siebie etc. Wykonano też, co dopisano w notatce odręcznie, jego zdjęcia podczas obserwacji. Tych jednak prok. Urbaniak nie odnalazł.

Poza tą notatką z 1976 r. i wspomnianym już szyfrogramem dotyczącym ostatnich godzin życia Pyjasa, żadne inne materiały z jego obserwacji się nie zachowały. Najprawdopodobniej jeszcze w latach 70., a najdalej w 80., mogły zostać po prostu zniszczone.

Warto przy tym wspomnieć, że w MSW wszelkimi sposobami sabotowano sprawę wyjaśnienia śmierci krakowskiego studenta. Ujawnił to proces, w którym prok. Urbaniak oskarżył siedem osób: od wiceministra spraw wewnętrznych poczynając, na dyrektorach i funkcjonariuszach Służby Bezpieczeństwa kończąc. Chodziło, najkrócej rzecz ujmując, o matactwo i utrudnianie śledztwa związanego ze śmiercią Pyjasa. Kilku oskarżonych zmarło podczas procesu. Dwóch zaś dostało wyroki w zawieszeniu w styczniu 2002 r.

Czytaj więcej

Pedofil, któremu zaufał kardynał Wyszyński

Kombinacja operacyjna

Według prok. Urbaniaka prowadzącego dwa kolejne śledztwa w sprawie śmierci Pyjasa w latach 90., „bezsporne ustalenia śledcze wskazują na stopniową eskalację działań esbecji wobec tych osób (z otoczenia studenta – przyp. aut).

Czynności te prowadzono z wykorzystywaniem wielu rodzajów technik operacyjnych, których stopień nasilenia i wieloaspektowość wskazują, że działania SB stanowiły tzw. »kombinację operacyjną«. Istotą »kombinacji operacyjnej« była potajemna interwencja organów bezpieczeństwa w działalność inwigilowanych osób i środowisk, polegająca na stosowaniu prowokacji.

W przypadku Stanisława Pyjasa te działania to początkowo rozmowy ostrzegawcze z nim samym, w trakcie których podawał on wprawdzie informacje, ale te, o których on i jego przyjaciele wiedzieli, że są znane esbecji i faktycznie nikomu nie zaszkodzą. Kolejną formą oddziaływań były rozmowy z rektorem (UJ – przyp. aut.), rodzicami, za pośrednictwem których próbowano Stanisława Pyjasa zastraszyć”.

Użyto też wreszcie wspomnianych już anonimów.

Nie można przy tym zapominać, że w strukturach Służby Bezpieczeństwa od 1973 r. funkcjonowała tzw. Grupa D (jej nazwa pochodziła od słów: dezintegracja oraz dezinformacja), która stosowała w swoich działaniach tzw. pozaprawne środki służące zarówno zastraszaniu „figurantów”, jak i ich skompromitowaniu w danym środowisku. Często dochodziło też do prób fizycznej eliminacji. Dobrym przykładem tego typu działań jest porwanie działacza opozycyjnego Janusza Krupskiego w styczniu 1983 r. w centrum Warszawy.

Jak zauważa prok. Urbaniak, „w pełni uprawniona na tym tle rodzi się hipoteza, że wobec nieskuteczności tej prowokacji z wykorzystaniem anonimów (w maju 1977 r. – przyp. aut.), grupa funkcjonariuszy ówczesnego Wydziału III SB (w Krakowie – przyp. aut.), który podzielony był na tle personalnym i zawodowym – podjęła dalszą aktywność zmierzającą do zastosowania przemocy fizycznej, a to zaaranżowania pobicia pokrzywdzonego, w przekonaniu, że będzie to odebrane jako zemsta osób ze środowiska Stanisława Pyjasa za jego domniemaną współpracę z bezpieką.

Pociągnięcie takie, które mogło posłużyć, zarówno zastraszeniu pokrzywdzonego, jak również wprowadzić istotny podział i wzajemną podejrzliwość w rozpracowywanym środowisku, wnosiło także nowy element dynamizujący tę sprawę”.

Od lat wiadomo, że bezpieka rozpracowywała środowisko Pyjasa. Znane są też personalia tajnych współpracowników resortu działających w tej sprawie. W  2001 r. na łamach „Rzeczpospolitej” ujawniono tożsamość jednego z nich, posługującego się pseudonimami: „Ketman”, „Return”, „Tomek” i „Zbyszek”. To Lesław Maleszka, rocznik 1952, dziennikarz , w latach 1994–2007 członek redakcji „Gazety Wyborczej”.

Od kwietnia 1976 r. przez co najmniej 13 kolejnych lat Maleszka współpracował z SB. Był bez wątpienia najbardziej wydajnym i cennym współpracownikiem bezpieki w kręgach krakowskiej opozycji. Do tego stopnia, że zniszczono dużą część tzw. zapisów kartotecznych dotyczących jego osoby znajdujących się w Biurze „C” MSW. Nie zachowała się też ani jego teczka personalna, ani teczka pracy. To, co wiemy na temat jego współpracy z bezpieką, pochodzi z akt innych spraw prowadzonych przeciwko środowiskom opozycyjnym. W tym m.in. przeciwko Komitetowi Obrony Robotników (KOR) oraz już po śmierci Pyjasa przeciwko Studenckiemu Komitetowi Solidarności (SKS).

Można się tylko domyślać, że ze względu na kilkunastoletni okres, w którym Maleszka przekazywał informacje bezpiece, jego teczka pracy mogła mieć kilka, a może nawet i więcej tomów. W IPN nie ma zachowanego protokołu zniszczenia tychże dokumentów. Sam Maleszka w jednym z nielicznych wywiadów stwierdził, że od jednego ze swoich oficerów prowadzących usłyszał, iż ten osobiście zniszczył jego teczkę. Oficer bezpieki nie doprecyzował jednak w rozmowie z agentem, czy zniszczył komplet dokumentów, czy też była to jedynie teczka personalna, a może tylko teczka pracy, w której zawarto wszelkie wytworzone przez Służbę Bezpieczeństwa materiały dotyczące agenturalnej działalności Maleszki.

Z kolei prokurator IPN w tekście umorzenia śledztwa w sprawie śmierci Pyjasa zauważył, że „nie jest wreszcie całkowicie wykluczona hipoteza (choć nie uzyskano dowodów bezpośrednio ją potwierdzających), że aktywne, agresywne działania podjęte wobec pokrzywdzonego mogły mieć związek z obawą o dekonspirację rzeczywistego współpracownika SB w gronie działaczy studenckiego ruchu demokratycznego”.

Urazy takie jak przy pobiciu

Na miejscu znalezienia zwłok Pyjasa nie wykonano wielu czynności, których zaniechanie ma wciąż wpływ na uzasadnienia kolejnych umorzonych prokuratorskich śledztw. I tak np. nie wykonano oględzin piwnicy w kamienicy przy Szewskiej 7. Do dziś nie wiadomo, dlaczego tak się stało. Tym bardziej że wejście do tego pomieszczenia dzieliło zaledwie kilka metrów od miejsca, w którym znaleziono zwłoki. Nie dysponujemy więc ani zdjęciami, szkicem czy choćby notatką urzędową dotyczącą wyglądu tych pomieszczeń 7 maja 1977 r.

To istotne zaniechanie sprawiło, że informacje na temat znalezienia w piwnicy okularów trafiły do organów ścigania dopiero w latach 90. ubiegłego wieku. Możliwe, że były to okulary Pyjasa. Nie znaleziono ich bowiem ani przy jego zwłokach, ani w chlebaku, który zabezpieczono na drugim piętrze kamienicy przy Szewskiej 7.

Dlaczego informacja o okularach znalezionych w piwnicy nie trafiła do prowadzących śledztwo jeszcze w latach 70.? Myślę, że najprostszą odpowiedzią będzie strach, o którym mówili mieszkańcy kamienicy podczas przesłuchań w latach 90. ubiegłego wieku.

Są wreszcie w sprawie opinie medyków sądowych z trzech różnych dekad.

Zakład Medycyny Sądowej w Krakowie w dwóch wydanych opiniach w 1977 r. – jak pisał prok. Urbaniak – „stanowczo wykluczył możliwość upadku z wysokości (a więc ze schodów) na twarde podłoże jako przyczynę śmierci Stanisława Pyjasa. W oparciu o analizę obrażeń ciała i miejsca znalezienia zwłok biegli wykluczyli możliwość upadku pokrzywdzonego na posadzkę z któregokolwiek miejsca na klatce schodowej. Dodatkowo w trakcie przesłuchania prof. Zdzisław Marek, współautor opinii sądowo-lekarskiej, podał, że wydając drugą opinię, uwzględnił w niej również swoje obserwacje na miejscu znalezienia zwłok, gdzie był w dniu 21 maja 1977 roku”.

Kolejna opinia powstała w kwietniu 1991 r. Podpisali ją dwaj specjaliści z zakresu medycyny sądowej z Katowic i Lublina: profesorowie Władysław Nasiłowski oraz Andrzej Jakliński.

„Uznali oni w szczególności – wspominał po latach Urbaniak – iż opisane obrażenia twarzoczaszki uwidocznione na fotografiach i ujęte w protokole sekcyjnym z 1977 roku powstały w następstwie urazu lub urazów zadanych ze względnie dużą siłą i odpowiadać mogą one czynnym uderzeniom, ale powstać mogły także wskutek upadku na powierzchnię jakiegoś przedmiotu posiadającego wystające detale.

Jednocześnie zastrzegli, że wygląd i charakter obrażeń nie odpowiada zatem upadkowi na równe lub względnie równe twarde płaskie podłoże, za jakie uznali miejsce znalezienia zwłok”.

Wskazywali też, że tego typu rozmieszczenie i charakter obrażeń „odpowiada częściej następstwom pobicia, np. przy uderzeniach pięścią, kastetem, butem, względnie innym narzędziem”.

Czytaj więcej

Morderstwo księdza Jerzego: z zimną krwią

Wersja najbliższa prawdy

Są wreszcie ekspertyzy wykonane na zlecenie IPN. Pierwsza jest dziełem zespołu specjalistów medycyny sądowej z kilku ośrodków akademickich. Wykonano ją po ekshumacji zwłok Pyjasa 20 kwietnia 2010 r. Druga zaś dotyczy odtworzenia upadku ze schodów w kamienicy przy Szewskiej. Autorami tej ostatniej są m.in. biegli z krakowskiego Instytutu Ekspertyz Sądowych im. Jana Sehna. Wydano ją 4 czerwca 2012 r.

Biegli z IES ustalili, że upadek Pyjasa ze schodów z punktu widzenia obecnej wiedzy kryminalistycznej, biomedycznej i biomechanicznej był możliwy. Zastrzegli jednak, że „nie ma możliwości ustalenia, czy upadek został zapoczątkowany samodzielnie, czy z udziałem osób trzecich”. Nie wykluczyli też użycia wobec Pyjasa „na dowolnym etapie zdarzeń innej formy przemocy, ale nie pozostawiającej śladów, które dałoby się odróżnić od śladów upadku”.

Prokurator IPN w decyzji o umorzeniu śledztwa zauważał, iż nie widzi „przeszkód do przyjęcia wersji, że pokrzywdzony Stanisław Pyjas mógł zostać wypchnięty przez balustradę klatki schodowej przez funkcjonariuszy Służby Bezpieczeństwa lub osoby działające z ich inspiracji. Taka wersja przebiegu wypadków (tj. czynny udział osób trzecich w spowodowaniu śmierci pokrzywdzonego) była wersją wiodącą podczas wcześniejszych śledztw, jak i w toku obecnego postępowania. Wyniki czynności procesowych nie dały podstaw do jej zanegowania bądź też uznania za mniej prawdopodobną od innych hipotez. W kontekście całokształtu ujawnionego w sprawie materiału dowodowego wydaje się ona w dalszym ciągu najbliższa prawdy. Dalsze postępowanie jest jednak na obecnym etapie niemożliwe ze względu na brak możliwości identyfikacji osób, które dopuściły się tego czynu”.

Umarzający ostatnie śledztwo prokurator nie miał wątpliwości, że Stanisław Pyjas był w maju 1977 r. „w rzeczywistym, stałym i intensywnym zainteresowaniu operacyjnym Służby Bezpieczeństwa” i że funkcjonariusze bezpieki uważali go „za jednego z czołowych działaczy grupy studenckiej, uznawanej za realne zagrożenie dla systemu politycznego PRL”. I dalej, że wysłanie anonimów do znajomych Pyjasa w kwietniu 1977 r. nie odniosło spodziewanego przez bezpiekę skutku i doprowadziło do złożenia w tej sprawie zawiadomienia do prokuratury o możliwości popełnienia przestępstwa. Wreszcie – według prokuratora IPN – 6 maja 1977 r. (w przeddzień swojej śmierci) Pyjas „prowadził aktywne działania i zbierał podpisy pod listem do KOR w sprawie przeszukania w mieszkaniu Bronisława Wildsteina”.

Na koniec prok. Gramza dodaje, że SB obawiała się nawiązania przez krakowskich opozycjonistów bliższych kontaktów ze środowiskiem Komitetu Obrony Robotników, „uznawanym w tym czasie za najbardziej niebezpieczne z punktu widzenia reżimu komunistycznego”. Po śmierci Pyjasa prym w tych kontaktach wiódł konfident bezpieki Lesław Maleszka.

Korzystałem m.in. z tekstu umorzenia śledztwa przez pion śledczy IPN o sygn. S 35.2008.Zk, biogramu Lesława Maleszki ze strony encysol.pl autorstwa Henryka Głębockiego oraz fragmentów listu otwartego prok. Krzysztofa Urbaniaka z 8 czerwca 2021 r. opublikowanego na stronie maj77.org.pl

7 maja 1977 r. w sieni kamienicy przy ul. Szewskiej 7 w Krakowie odnaleziono zwłoki 24-letniego studenta filologii polskiej oraz filozofii UJ Stanisława Pyjasa. Jego śmierć wywołała wstrząs. W Krakowie zachęcano do bojkotu juwenaliów, które jednak się odbyły, a także zorganizowano słynny Czarny Marsz, który przeszedł ulicami miasta nieco ponad tydzień po śmierci studenta.

Kolejne prokuratorskie śledztwa – także te prowadzone już w III RP – nie doprowadziły do ustalenia, czy krakowski student padł ofiarą zabójstwa, ani do wykrycia sprawców tego czynu. Pierwsze dochodzenie wszczęto po znalezieniu zwłok. Prowadziła je Prokuratura Wojewódzka w Krakowie po przejęciu materiałów z jednostki niższego szczebla. Umorzono je. Podobnie jak drugie i trzecie, prowadzone po upadku PRL przez prokuratora Krzysztofa Urbaniaka.

Pozostało 96% artykułu
Plus Minus
Trwa powódź. A gdzie jest prezydent Andrzej Duda?
Plus Minus
Liga mistrzów zarabiania
Plus Minus
Jack Lohman: W muzeum modlono się przed ołtarzem
Plus Minus
Irena Lasota: Nokaut koni
Materiał Promocyjny
Wpływ amerykańskich firm na rozwój polskiej gospodarki
Plus Minus
Mariusz Cieślik: Wszyscy jesteśmy wyjątkowi