Nie ma wątpliwości, że Franciszek ma poczucie misji. Jego pontyfikat nie ma być ani zachowaniem tego, co było, ani tym bardziej czekaniem na nowe, ale czasem głębokich zmian. I one się dokonują, choć czasem jest to słabo dostrzegalne z Polski.
Encyklika „Amoris laetitia” i podjęte później przez papieża decyzje prawne w zasadzie otworzyły osobom rozwiedzionym w nowych związkach dostęp do Eucharystii. Rola kobiet w Kościele powoli, ale systematycznie rośnie i wiele wskazuje na to, że Franciszek przygotował już wszystkie narzędzia konieczne do wprowadzenia ich diakonatu. Etyka społeczna – choćby w odniesieniu do kary śmierci czy podejścia do migracji – podlega głębokiej rekonstrukcji, a Watykan coraz bardziej staje się siłą globalnego Południa, czego najlepszym przykładem jest jego podejście do wojny w Ukrainie, ale także do problemów migracyjnych. I wreszcie dokonuje się nie tylko reforma Kurii Rzymskiej, ale i bardzo powolne rugowanie (przynajmniej na poziomie deklaracji) klerykalizmu z życia Kościoła. Jednym słowem zmiana następuje, a sam Franciszek jest przekonany, że w ten sposób realizuje to, czego „chcieli na konklawe kardynałowie”.
Czytaj więcej
„Nie traktujcie nas jak idiotów” – taki apel chciałbym skierować do polskich polityków w imieniu swoim własnym, a może także jakiejś części czytelników.
A jeśli ktoś sądzi, że kolejny papież może to zmienić, to nic bardziej błędnego. Obecny biskup Rzymu tak ustawił obecny konsystorz, który wybierać będzie jego następcę, że już dwie trzecie z elektorów to jego nominaci, a w tym roku kolejni nominaci Jana Pawła II i Benedykta XVI stracą możliwość wyboru nowego papieża. Ze świecą można szukać wśród wskazanych przez Franciszka hierarchów takich, którzy mieliby konserwatywne, niechętne wprowadzanym przez Franciszka zmianom nastawienie. Tacy biskupi, nawet jeśli zajmowali stolice biskupie, które w tradycji uchodziły za powiązane z kapeluszami kardynalskimi, nie otrzymywali nominacji.