Cała hinduska diaspora na świecie liczy już ponad 32 mln osób. Jednak, inaczej niż w przypadku Chińczyków, znacząca jej część to elity. W Stanach Zjednoczonych nie ma bogatszej mniejszości: jej średni dochód, 10 tys. dolarów miesięcznie na osobę, jest dwukrotnie większy niż przeciętne uposażenie w amerykańskim społeczeństwie. Hindusi są przy tym drugą co do liczebności mniejszością etniczną w Stanach Zjednoczonych (podobnie jak w Australii), a największą w Wielkiej Brytanii i Kanadzie. Można wręcz powiedzieć, że stali się istotnym zwornikiem dawnego brytyjskiego imperium, nie wykluczając z niego Ameryki.
Tak silna obecność stała się zresztą punktem wyjścia dla wielkich karier nie tylko w biznesie, ale i w polityce. Jej gwiazdami są oczywiście premier Wielkiej Brytanii Rishi Sunak i wiceprezydent Stanów Zjednoczonych Kamala Harris. Jednak w opublikowanym latem zeszłego roku w tygodniku „The Economist” z okazji 75. rocznicy niepodległości Indii edytorialu Gourav Dalmia, prezes konglomeratu Dalmia, pokazuje, że już przeszło 30 Hindusów zajmowało niedawno lub wciąż zajmuje stanowiska głów państw i szefów rządów w tak różnych krajach jak Irlandia, Malezja, Singapur czy Surinam.
Najlepszy spadek po imperium
Czym to tłumaczyć? Niemal 1,5 mld mieszkańców stanowi o niezwykłej sile kraju, który inaczej niż wiele innych państw postkolonialnych zachował od momentu wywalczenia niepodległości w 1947 r. wiele z najlepszych rzeczy, które pozostawili Brytyjczycy: powszechnie używany na świecie język, demokrację, instytucje państwa prawa. W ten sposób Hindusom znacznie łatwiej jest odnaleźć się w świecie globalnego biznesu, gdzie zasadniczo obowiązują anglosaskie reguły gry. Ten atut staje się tym większy, że wraz z pandemią, wojną w Ukrainie i imperialnymi planami Xi Jinpinga narasta obawa przed Chinami, często najpoważniejszym rywalem Indii.
Ameryka to kraj imigrantów, ci, którzy doszli na szczyt, często mają w rodzinie rodziców czy dziadków, którzy kiedyś przyjechali do Stanów Zjednoczonych z niczym. Z hinduskimi ludźmi sukcesu jest jednak inaczej: bardzo często to oni sami jako pierwsi w rodzinie wylądowali na amerykańskiej ziemi. Tak się dzieje w szczególności z powodu integracji anglosaskiego, międzynarodowego systemu szkolnictwa wyższego. Uczelnie w Indiach stają się przez to krokiem ku zdobyciu najlepszych dyplomów w USA, a czasem nawet wystarczają, aby rozpocząć międzynarodową karierę biznesową. Przykład Satya Nadelli jest tu pomocny: absolwent Booth School of Business Uniwersytetu Chicagowskiego, absolutnego szczytu edukacji przedsiębiorców, wcześniej zdobył magisterium z informatyki na Uniwersytecie Wisconsin w Milwaukee, bo miał podstawy zdobyte w szkołach technicznych w samych Indiach. Nie inaczej jest z Sundarem Pichaiem, prezesem konglomeratu Alphabet, do którego należy w szczególności Google. Zaangażowany w mnogość projektów, które zapewniły rozwój internetowej wyszukiwarki, Google Earth czy Gmail, zaczynał od szkół technicznych w Madrasie, które dały mu dyplom z metalurgii.
Wypchnięci za ocean
W przeszłości świat dziwił się, dlaczego niezwykłe kariery w Ameryce robią Żydzi. Badacze doszli wtedy do wniosku, że istotnym czynnikiem była nauka od pokoleń i w bardzo wczesnym wieku czytania Tory. To ukształtowało jeśli nie sposób myślenia, to przynajmniej środowisko sprzyjające innowacji, wiedzy. Okazuje się jednak, że coś z tego można odnaleźć i w środowisku hinduskich menedżerów. A to dlatego, że większość z tych, którzy wzbili się ku największym karierom, pochodzi z kasty braminów, najwyższej grupy kapłanów. Mowa o ok. 50 mln osób. Przywykli do czytania i badania świętych ksiąg hinduizmu być może są lepiej przygotowani do przerabiania dużej ilości informacji.
„Economist” wskazuje jednak, że paradoksalnie tak duża liczba braminów w świecie międzynarodowego biznesu nie wynika tylko z ich niezwykłego statusu w Indiach. A może nawet przeciwnie: stała się dla nich motywacją, bo nie mogli się odnaleźć w kraju. Badania grupy menedżerów wielkich rodzimych firm działających na samym rynku indyjskim wskazują bowiem, że tu najwyższe stanowiska kierownicze opanowali ludzie wywodzący się z zupełnie innych kast: pisarzy (skrybów) i kupców. Bramini nie mogli sobie tu znaleźć miejsca, a przynajmniej było im bardzo trudno.