Zaskoczyły mnie zabawy historią w tym tygodniu. Wiceszef MSZ i minister ds. służb Maciej Wąsik napisał, że 8 maja 1945 r. żadnego wyzwolenia nie było, bo wojna dla Polaków się nie skończyła. Jednak wbrew temu, co twierdzi Wąsik, dla znacznej większości Polaków maj 1945 r. przyniósł zakończenie wojny. Owszem, przywoływani w jego wpisie partyzanci, którzy walczyli z komunistami o wolność i życie, nie rzucili broni. Walczyły dalej tysiące czy nawet dziesiątki tysięcy osób, które nie mogły liczyć na spokojne życie w zsowietyzowanej Polsce. Ale – podobnie jak w przypadku dyskusji o Holokauście – najważniejsze są kwantyfikatory. Dla większości Polaków nastał pokój, skończyła się straszna okupacja niemiecka, podczas której można było codziennie stracić życie bez żadnego powodu. Stalinizm pochłonął mnóstwo ofiar, ale nie mógł się równać z systematycznym niszczeniem Polski, Polaków (w tym polskich Żydów). W czasie stalinizmu nie było wolności, ale Polskę odbudowywano. Dla więźniów obozów koncentracyjnych to był naprawdę dzień wyzwolenia. I tu leży zasadniczy błąd Wąsika.
Czytaj więcej
Nie da się zbudować poczucia wartości narodu na zarządzaniu kompleksami i histerycznym reagowaniu na każdą krytykę.
Zgoła odmienną perspektywę przedstawił Olaf Scholz, wyrażając wdzięczność 8 maja za wyzwolenie Niemiec od nazistowskiej dyktatury, i stwierdził, że demokracja nie jest nam dana raz na zawsze. Błąd niemieckiego kanclerza był znacznie poważniejszy niż polskiego polityka. Alianci, owszem, obalili reżim nazistowski, podzielili Niemcy na strefy okupacyjne i po latach pozwolili im się zjednoczyć. Ale jego twierdzenie sugeruje, jakoby jakaś obca dyktatura zajęła Niemcy w 1933 r., a następnie została obalona w 1945 r.
I znów kwantyfikatory: większa część Niemców traktowała III Rzeszę jako swoją ojczyznę, a nawet zgadzała się z ideologią nazistowską. By przekonać się, jak głęboko ona weszła w myślenie o narodach Wschodu, warto zajrzeć do zbioru wybitnych reportaży ze współczesnych Niemiec mego redakcyjnego kolegi Jerzego Haszczyńskiego. Tymczasem podczas wizyty w berlińskim muzeum Clausa von Stauffenberga można odnieść wrażenie, że protest przeciw nazizmowi był powszechny. Wystawę bowiem skonstruowano w taki sposób, że przedstawiano kolejno grupy społeczne, które były przeciwne Hitlerowi: robotników, studentów, kler, Żydów (sic), inteligencję i w końcu żołnierzy – właśnie tych skupionych wokół Stauffenberga.