To absolutne nieporozumienie. Gdzie wychowano sobie tego szpiega: w Magdeburgu?! Przypomnę, że Marszałek bardzo źle wspominał epizod z 1917 roku, gdy Niemcy więzili go w tamtejszej cytadeli. Na początku lat 30. uszczypliwie skomentował to przy ambasadorze Rzeszy. Stwierdził, że choć dobrze mówi po niemiecku, to z mocnym magderburskim akcentem, co było jak najbardziej zrozumiałą aluzją. Swoim najbliższym współpracownikom zresztą często powtarzał, że nikomu nie wierzy, a na pewno nie wierzy Niemcom. Natomiast ten problem z jego tzw. parciem na Wschód to teza powielana szczególnie w czasach PRL. Powtarzano wtedy, że Piłsudski, zamiast walczyć o ziemie zachodnie, parł wyłącznie do awantur na Wschodzie, i to wszystko oczywiście w interesie obszarników, co o mały włos nie zakończyło się dla Polski tragicznie...
Sęk w tym, jak zauważali nie tylko peerelowscy propagandyści, ale i przeciwnicy polityczni Piłsudskiego z międzywojnia, że ta awantura na Wschodzie naprawdę mogła się zakończyć koszmarnie dla nowo powstałego państwa polskiego.
Zakres aspiracji terytorialnych Polski z początków niepodległości najprecyzyjniej oddaje ordynacja wyborcza z końca listopada 1918 roku, a więc z okresu, gdy Piłsudski sprawował urząd tymczasowego naczelnika państwa. Wymienione są w niej wszystkie ziemie, na których państwo polskie powinno się znaleźć, i to jest lektura, którą warto polecić wszystkim krytykom Piłsudskiego. Pokazuje ona cały obszar przedrozbiorowej Rzeczypospolitej, na którym w dalszym ciągu mieszkali Polacy, ale także miejsca, które wykraczają poza ten obszar, jak Górny i Średni Śląsk, a także szeroko rozumiane Kaszuby. Na zachodzie Piłsudski był bardzo mocno ograniczony ustaleniami, które zapadły podczas konferencji pokojowej w Paryżu. Natomiast na wschodzie Polska mogła kształtować i prowadzić w miarę suwerenną politykę. I stąd właśnie wzięły się działania wojskowe, które ostatecznie doprowadziły do uformowania się tzw. granicy ryskiej. To nie Piłsudski wybrał sobie ten wschód, ale po prostu realia polityczne były takie, że to tam można było jeszcze coś ugrać.
Wróćmy jednak to tego nieszczęsnego Hitlera. Cenzura krytyki Hitlera może i nie jest dobrze udokumentowana, ale nie ulega wątpliwości, że kanclerz Rzeszy wiele razy pozytywnie wypowiadał się o Piłsudskim, nawet już po jego śmierci. Dość przypomnieć słynne zdanie, że gdyby Piłsudski żył, do wojny by nie doszło. A zamówiona przez polską ambasadę w Berlinie msza święta tuż po śmierci Marszałka była jedyną, w której Hitler wziął oficjalny udział jako przywódca. Co więcej, w okupowanym Krakowie Wehrmacht wystawił przy grobie Marszałka wartę honorową...
To wszystko były posunięcia o czysto propagandowym charakterze. Warto wszakże pamiętać, że w latach 30. polityka, którą Polska starała się prowadzić – w pełni suwerenna polityka, co warto podkreślić – polegała przede wszystkim na tym, by unikać układów zbiorowego bezpieczeństwa, bo dla suwerenności Polski mogły one okazać się groźne. Najlepiej ukazują to pomysły z tzw. wschodnim Locarno (układ z 1929 roku pomiędzy ZSRS, Polską, Estonią, Łotwą i Rumunią, do którego później dołączyła jeszcze Turcja – red.). Piłsudski postawił na kontakty o charakterze bilateralnym. Najważniejsze z nich były oczywiście pakt o nieagresji z ZSRR i deklaracja o niestosowaniu przemocy z Niemcami. Można tę politykę nazwać polityką równowagi czy równej odległości. Jej istota polegała na tym, że w przypadku, gdy dochodziło do zaognienia sytuacji z jednym wielkim i wrogim nam sąsiadem, czyli niejako ten dystans z jednej strony się zwiększał, to wtedy staraliśmy się skracać dystans z drugim wielkim i wrogim nam sąsiadem, by te stosunki utrzymywać w pewnej równowadze. Dlatego gdy pogarszały się nasze stosunki z Moskwą, uśmiechaliśmy się do Berlina, mimo że to był przecież wróg. A wszelkie gesty, jakie po śmierci Marszałka wykonywał niemiecki dyktator, miały uzmysłowić Beckowi i Polakom, że nie powinni odrzucać niemieckich propozycji, że Piłsudski postąpiłby inaczej i wcale nie szedłby na wojnę z Niemcami.