Jednak nie dla turystycznych walorów przybył tam Napoleon Bonaparte. Pokonany, upokorzony, zesłany dostał w posiadanie wyspę i przez blisko dziesięć miesięcy zmienił ją nie do poznania. Fundował drogi i budynki, przebudował port, ba, wybudował wodociągi. Zostawił po sobie nową flagę i opinię świetnego gospodarza. Ale tu analogie się kończą, bo przecież nikt by takim mianem nie określił Rafała Trzaskowskiego, prawda?
Czytaj więcej
Gdy śpiewał, pękały mury i serca. Nikt tak jak Luciano Pavarotti nie oddawał radości życia mieszkańców Emilii-Romanii.
Panów łączy to, że i Elba, i Warszawa są dla nich za małe. I jeszcze to, że zanim trafili na luksusowe zesłania, przegrali swe szanse. Zostawmy Bonapartego, ale Trzaskowski, który przecież mógłby tego nieokrzesanego Korsykanina francuskiego uczyć, też swą pierwszą okazję zmarnował. Trzy lata temu bardzo dobrym wynikiem uratował Platformę przed prezydencką kompromitacją, rok, dwa lata później mógł ją przejąć, tworząc z Hołownią albo i jeszcze z Kosiniakiem-Kamyszem Platformę 2.0. No, ale hamletyzował, hamletyzował i klapa, przyszedł Donald, zabawki zabrał. Rozpoczął się okres owocnej współpracy obu panów inkrustowanej tak szczerymi złośliwościami, jak ta z Campusu, kiedy Trzaskowski mówił młodym ludziom, że on chciałby Polski wolnej od PiS-u dla swoich dzieci, „a Donald dla swoich wnuków”.
Było, minęło. Dziś na Trzaskowskiego patrzy już nie tylko Platforma, ale cała demokratyczna Polska, co ja mówię, cała Europa na niego z nadzieją zerka, w Tuska tracąc wiarę. Kolejne sondaże wskazują, że tylko z nim można cywilizację uratować, a sam prezydent stolicy robi to, z czego jest tak dobrze znany. Zastyga w bezruchu. Czeka? Czai się? Snuje plan ataku? A może po prostu waha się, może mu się najzwyczajniej w świecie nie chce? Dość powiedzieć, że nie robi nic, a wśród jego wyznawców wrze.