Robert Mazurek: Dzieci i wnuki

Nieduża, dwa razy mniejsza od Warszawy, a ludzi to i ze sto razy mniej, ale urokliwa. Plaże ładniejsze, bo tu tylko zarzygany bulwar nad Wisłą, tam Morze Śródziemne. Tak, Elba ma swoje uroki.

Publikacja: 14.04.2023 17:00

Robert Mazurek: Dzieci i wnuki

Foto: Fotorzepa/Robert Gardziński

Jednak nie dla turystycznych walorów przybył tam Napoleon Bonaparte. Pokonany, upokorzony, zesłany dostał w posiadanie wyspę i przez blisko dziesięć miesięcy zmienił ją nie do poznania. Fundował drogi i budynki, przebudował port, ba, wybudował wodociągi. Zostawił po sobie nową flagę i opinię świetnego gospodarza. Ale tu analogie się kończą, bo przecież nikt by takim mianem nie określił Rafała Trzaskowskiego, prawda?

Czytaj więcej

Robert Mazurek: Aria uderza do głów

Panów łączy to, że i Elba, i Warszawa są dla nich za małe. I jeszcze to, że zanim trafili na luksusowe zesłania, przegrali swe szanse. Zostawmy Bonapartego, ale Trzaskowski, który przecież mógłby tego nieokrzesanego Korsykanina francuskiego uczyć, też swą pierwszą okazję zmarnował. Trzy lata temu bardzo dobrym wynikiem uratował Platformę przed prezydencką kompromitacją, rok, dwa lata później mógł ją przejąć, tworząc z Hołownią albo i jeszcze z Kosiniakiem-Kamyszem Platformę 2.0. No, ale hamletyzował, hamletyzował i klapa, przyszedł Donald, zabawki zabrał. Rozpoczął się okres owocnej współpracy obu panów inkrustowanej tak szczerymi złośliwościami, jak ta z Campusu, kiedy Trzaskowski mówił młodym ludziom, że on chciałby Polski wolnej od PiS-u dla swoich dzieci, „a Donald dla swoich wnuków”.

Było, minęło. Dziś na Trzaskowskiego patrzy już nie tylko Platforma, ale cała demokratyczna Polska, co ja mówię, cała Europa na niego z nadzieją zerka, w Tuska tracąc wiarę. Kolejne sondaże wskazują, że tylko z nim można cywilizację uratować, a sam prezydent stolicy robi to, z czego jest tak dobrze znany. Zastyga w bezruchu. Czeka? Czai się? Snuje plan ataku? A może po prostu waha się, może mu się najzwyczajniej w świecie nie chce? Dość powiedzieć, że nie robi nic, a wśród jego wyznawców wrze.

Było, minęło. Dziś na Trzaskowskiego patrzy już nie tylko Platforma, ale cała demokratyczna Polska, co ja mówię, cała Europa na niego z nadzieją zerka, w Tuska tracąc wiarę. Kolejne sondaże wskazują, że tylko z nim można cywilizację uratować, a sam prezydent stolicy robi to, z czego jest tak dobrze znany. 

Ale, uczciwie powiedziawszy, Trzaskowski ma nad czym rozmyślać. Wariant optymistyczny jest prosty. Najpierw kilka sondaży z PiS-em na poziomie 35–40 proc. i, co ważniejsze, z Konfederacją w okolicach 15 proc. albo i więcej. Wtedy przygotowanie artyleryjskie – od histerycznych głosów prasy, łkań celebrytów, że teraz to już na pewno opuszczają Polskę, do listów autorytetów wzywających do jedności w imię ratowania kraju przed faszyzmem. Wreszcie 31 sierpnia (wiadomo, Solidarność, naród przeciw jednej partii, wielki zryw) lub 1 września (w końcu walczymy z faszyzmem) opozycja jednoczy się na jednej liście z Rafałem Trzaskowskim jako kandydatem na premiera. Co prawda nie 100, a 75 dni, ale Lot Orła się powtarza. Wybory wygrywają, Trzaskowski tworzy rząd, galaktyka oddycha z ulgą.

I tu wątpliwość pierwsza, bo skoro Tusk pozostaje liderem Platformy, a rząd jest mozaikowy, to czy Trzaskowskiemu naprawdę uśmiecha się rola tak słabego premiera? Czy to nie oddali go od wymarzonego Pałacu Prezydenckiego za dwa lata? No dobrze, ale to był wariant hiperoptymistyczny, a są przecież i inne. A co, jeśli Trzaskowski staje na czele zjednoczonej opozycji, lecz wieści o tym przykrywane są doniesieniami z aresztu, gdzie ministrowie Karpiński i Baniak zaczynają właśnie sypać? Kolejni urzędnicy ratusza zatrzymani, przesłuchania, przecieki, domysły, plotki. Twardy elektorat uzna to oczywiście za atak pisowskiej prokuratury, ale ten niezdecydowany może na wybory nie pójść albo, nie daj Boże, wesprzeć Konfederację. Co w takiej sytuacji?

Czytaj więcej

Robert Mazurek: Wapno na drutach

Wtedy wszystko może skończyć się wersją najgorszą, lecz przecież całkiem realną, że Napoleon znad Wisły porzuca Warszawę i idzie do Sejmu, lecz wybory wygrywa PiS i Rafał Trzaskowski zostaje tylko smutnym, przegranym posłem opozycji. W stołecznym ratuszu szaleje pisowski komisarz, a on zamiast cudownym dzieckiem staje się symbolem klęski. Warto tyle ryzykować? Droga do Belwederu wydłuża się w tym wariancie nieznośnie.

Bonaparte, choć bezsprzeczny geniusz, to swe sto dni przegrał. Trzaskowski jeszcze ich nie rozpoczął, ale wcale nie musi iść w jego ślady. I to mimo że łączy ich jeszcze jedno – obaj panowie byli bardzo drażliwi na punkcie swego wzrostu.

Jednak nie dla turystycznych walorów przybył tam Napoleon Bonaparte. Pokonany, upokorzony, zesłany dostał w posiadanie wyspę i przez blisko dziesięć miesięcy zmienił ją nie do poznania. Fundował drogi i budynki, przebudował port, ba, wybudował wodociągi. Zostawił po sobie nową flagę i opinię świetnego gospodarza. Ale tu analogie się kończą, bo przecież nikt by takim mianem nie określił Rafała Trzaskowskiego, prawda?

Panów łączy to, że i Elba, i Warszawa są dla nich za małe. I jeszcze to, że zanim trafili na luksusowe zesłania, przegrali swe szanse. Zostawmy Bonapartego, ale Trzaskowski, który przecież mógłby tego nieokrzesanego Korsykanina francuskiego uczyć, też swą pierwszą okazję zmarnował. Trzy lata temu bardzo dobrym wynikiem uratował Platformę przed prezydencką kompromitacją, rok, dwa lata później mógł ją przejąć, tworząc z Hołownią albo i jeszcze z Kosiniakiem-Kamyszem Platformę 2.0. No, ale hamletyzował, hamletyzował i klapa, przyszedł Donald, zabawki zabrał. Rozpoczął się okres owocnej współpracy obu panów inkrustowanej tak szczerymi złośliwościami, jak ta z Campusu, kiedy Trzaskowski mówił młodym ludziom, że on chciałby Polski wolnej od PiS-u dla swoich dzieci, „a Donald dla swoich wnuków”.

Plus Minus
Trwa powódź. A gdzie jest prezydent Andrzej Duda?
Plus Minus
Liga mistrzów zarabiania
Plus Minus
Jack Lohman: W muzeum modlono się przed ołtarzem
Plus Minus
Irena Lasota: Nokaut koni
Materiał Promocyjny
Wpływ amerykańskich firm na rozwój polskiej gospodarki
Plus Minus
Mariusz Cieślik: Wszyscy jesteśmy wyjątkowi