O genezie nowotworu ludzkiej duszy

„Wyjechali” Sebalda, genewską inscenizację Krystiana Lupy, osiem razy pokaże w lipcu Festiwal Awinioński.

Publikacja: 14.04.2023 17:00

„Złożenie do grobu” Matthiasa Grünewalda jest głównym elementem ołtarza stworzonego w latach 1506–15

„Złożenie do grobu” Matthiasa Grünewalda jest głównym elementem ołtarza stworzonego w latach 1506–1515 dla klasztoru Isenheim, niedaleko alzackiego Colmar

Foto: Unterlinden Museum/Wikipeda

Trzy lata po wileńskiej inscenizacji powieści W.G. Sebalda „Austerlitz” Krystian Lupa powraca do twórczości niemieckiego pisarza.

– Na pewno będzie to sztuka nieprzyjemna – mówił mi Krystian Lupa przy okazji premiery poświęconej mu książki „Artysta. Wizjoner”, wydanej przez Teatr Powszechny w Łodzi. – Spektakl o tajemnych mechanizmach zarówno politycznych, jak i kulturowych niszczących ludzi. O ludziach, którzy popełnili samobójstwo dlatego, że zostały zniszczone ich marzenia.

Już z Genewy, w czasie prób, z datą 10:49 16.04.2023, Krystian Lupa napisał tak:

- „Wyjechali" („Die Ausgewanderte” → ci co „wywędrowali" z ojczystego miejsca) to cztery opowieści o zniszczonych życiach ludzkich, o utracie sensu, i zrujnowanych potencjach ludzkiej osobowości. Opowieści o zainicjowanych przez społeczność albo kulturowe mechanizmy epoki, przez eksterminacje i wykluczenia - błędnych drogach rozwoju osobowości, i powolnej destrukcyjnej pracy zafałszowanego w ten sposób życia. Opowieści o genezie i rozwoju nowotworu ludzkiej duszy - motywu samobójstwa. Wybrałem do spektaklu w Genewie i Paryżu dwie z tych opowieści „Paul Bereyter" (zakończone samobójstwem duchowe zabłąkanie byłego, charyzmatycznego nauczyciela Sebalda) i „Ambros Adelwarth” (pełna niejasności, z wolna zapadająca się w mrok życiowej klęski historia stryjecznego dziadka Sebalda). Widzę w nich możliwość osobliwego dyptyku, w którym pokrewne motywy umocowane w odmiennych kontekstach mogą się w sobie przeglądać i, mam nadzieję, w odkrywczy sposób konfrontować. Przy pomocy aktorów, którzy ucieleśniając enigmatyczne i niedopowiedziane postaci Sebaldowskich bohaterów, podejmują rodzaj śledztwa, do jakiego prowokuje autor w swej narracji, gdzie prawie bez własnego komentarza przytacza opowieści świadków - nie do końca kompetentnych pośrednich narratorów - inicjujemy ryzykowną grę. A czasem nawet polemikę z Sebaldowską narracją - przekonani coraz gruntowniej i głębiej, że Sebald przez prowokację taką strategią narracyjną oczekuje od czytelnika takiej polemicznej współ-kreacji z autorem... To dla nas najbardziej fascynująca istota tej prozy.

„Kroniki zranionej Europy” – tak zapowiada Comédie de Genève premierę zaplanowaną na 1 czerwca.

W książce, jak wspomina Krystian Lupa, opowiadania są cztery. Ich bohaterowie to dr Henry Selwyn, mieszkający w Anglii, z żydowskiej rodziny ze wsi pod Grodnem. Paul Bereyter, bawarski nauczyciel, określany przez nazistów jako „Aryjczyk tylko w trzech czwartych”. Wuj narratora Ambros Adelwarth, niemiecki emigrant, towarzyszy Cosmo Solomonowi, synowi amerykańskich multimilionerów, lotnikowi, hazardziście – w podwójnej roli służącego, ale i kochanka. Max Ferber jest malarzem pochodzącym z żydowskiej rodziny z Monachium, który uratował się z Holokaustu, otrzymując jako dziecko wizę do Anglii.

– Sebald wybrał sobie bohaterów ciekawych, o trudnych losach. Ich historie obfitują w cierpienie, kończą się niezgodą na otaczającą rzeczywistość, na życie – mówi Małgorzata Łukasiewicz, wybitna tłumaczka z niemieckiego, autorka przekładów Sebalda, które ostatnio ukazały się nakładem Ossolineum. - Z tego, co wiem, wszystkie historie w „Wyjechali” są prawdziwe, co znaczy, że zdarzyły się rozmaitym ludziom naprawdę, pozostały po nich dokumenty, pamiętniki, wspomnienia, fotografie bądź ustne relacje przekazane bliskim. Sebald z tych relacji korzystał, nawet w taki sposób, że budziło to zastrzeżenia osób związanych z bohaterami. Konsekwencją tego była m.in. zmiana tytułowego nazwiska malarza Maxa Auracha – na Maxa Ferbera. Rzecz w tym, w jaki sposób Sebald robi użytek z materialnej prawdy. Swój, niepodrabialny. To jego znak firmowy. W pierwszej polskiej recenzji Krystyna Kofta zwróciła uwagę, że przeżycia i wspomnienia opisywane bądź tworzone przez Sebalda przenoszą się do pamięci czytelniczek i czytelników. Przy przekładaniu Sebalda i jego lekturze mnie samej wiele razy się to potwierdziło – mówi Łukasiewicz.

Czytaj więcej

50 lat „The Dark Side of the Moon”. Wciąż wzbudza bicie serca

Parada bohaterów

Dr Selwyn wspomina: „Lata drugiej wojny i następne były dla mnie złym, ślepym czasem, o którym nawet gdybym chciał, nie umiałbym opowiedzieć”. Z nikim w życiu nie czuł się tak dobrze jak z alpejskim przewodnikiem Johannesem Naegelim, a jego śmierć w rozpadlinie lodowca sprawiła mu większy ból niż śmierć żony. Ciało Johannesa po pewnym czasie wyłoniło się spod lodowca „Tak więc zmarli powracają” – oznajmia Sebald, akuszer powrotów.

O Ambrosie Adelwartcie narrator pisze, że „zawsze było mi go żal, bo przez całe życie robił wszystko, żeby tylko zachować fason. Rzecz jasna, i każdy mógł to bez trudu zauważyć, należał do innego cechu, chociaż rodzina zawsze to ignorowała albo też ukrywała (…) im robił się starszy, tym bardziej wydawał mi się pusty w środku, jakby wydrążony (…) jakby trzymało go w całości już tylko ubranie”.

Katarzyna Kończal w znakomitej książce „Sygnatury Sebalda. Zwierzęta – Widma – Ruiny” (Ossolineum, 2022) zauważa: „szykowność Adelwartha stanowi rodzaj zewnętrznej zapory oddzielającej go od świata”. Jednak tłumione pragnienia, owa przynależność „do innego cechu”, która charakteryzuje być może również dr. Selwyna, „prowadzą w dłuższej perspektywie do samowyniszczenia, skazując na śmierć jeszcze za życia (…) Odpowiada za to nie tylko melancholijna natura osobowości, lecz także struktura społecznych ograniczeń”.

Ulega tym mechanizmom także nadwrażliwy Cosmo, którego nawet za oceanem dręczyły wizje I wojny światowej. Mówił, że „w głowie widzi wszystko, co się dzieje w Europie, pożary, konanie i ciała gnijące w słońcu na otwartym polu. Doszło wręcz do tego, że tłukł szczury, widząc, jak biegają po okopach”. Dopiero po zakończeniu wojny koszmary go opuściły. Psychiczna choroba jednak powracała i trafił do kliniki dla nerwowo chorych, „gdzie ostatecznie zgasł”. Przerażony wieściami o II wojnie światowej „gaśnie” później także ojciec Cosmo. A wuj Ambrose „im więcej opowiadał, tym bardziej był przygnębiony”. W końcu zniknął.

Samounicestwienie

Ferber pochodzi z żydowskiej rodziny, która od XVII w. zamieszkiwała dobra książąt-biskupów Würzburga. Awansując w społecznej hierarchii, zamieszkali w Monachium, gdzie po dojściu do władzy nazistów rodzicom konfiskowano „dobra kultury niemieckiej, której nie jesteśmy godni”. Rodziców oburzała „bezczelność, z jaką niższe szarże napychały sobie kieszenie papierosami i cygaretkami”. „Po Nocy Kryształowej ojca internowano w Dachau”.

Ferber po wojnie zamieszkał w Manchesterze. Można powiedzieć, że koszmar wojny i obozów koncentracyjnych prześwietlał mu widoki miasta. Jego krajobraz tworzyły wszak kominy, dziś bez wyjątku zburzone, ale „wtedy jeszcze dymiły, tysiącami, jeden przy drugim, dniem i nocą”. To miasto, które „dawno zostało porzucone przez mieszkańców i stanowi już tylko jedną wielką kostnicę lub mauzoleum”, nazywane przez narratora „polami elizejskimi”. Ferber, choć jest malarzem, od światła ceni bardziej kurz pokrywający pracownię, przypominający zastygłą lawę. Bo unieważnia przeszłość?

Jak pisze Katarzyna Kończal, malarstwo jest dla Ferbera „substytutem pamięci, zapełnia pustkę po utraconym języku ojczystym i historii swojego pochodzenia”. Nazywa to nieszczęściem młodości tkwiącym w nim tak głęboko, że „mogło potem wykiełkować, wypuścić złe kwiaty i roztoczyć (…) koronę jadowitych liści, która rzuciła tak głęboki cień i mrok na (…) ostatnie lata”. Na starość „malarz upodabnia się do widmowych postaci z własnych obrazów – ewidentnie traci na substancjalności, jakby już za życia stopniowo dokonywało się jego (samo)unicestwienie. Kiedy narrator odwiedza go po raz drugi, ledwo dostrzega jego postać w mroku atelier.”

Malowane obsesyjnie i zamazywane portrety wywoływały silny efekt: „widz odnosił wrażenie, że portret wyłania się jak gdyby z długiego szeregu protoplastów, szarych, spopielałych twarzy, nadal krążących jak widma po zmaltretowanym papierze”.

Pośród wizualizacji bólu, o jakich wspomina Ferber, jest „Złożenie do grobu” Grunewalda z muzeum w Colmar z powykrzywianym ciałem i „potwornością cierpienia”. O wizycie w Colmar malarz przypomina sobie po wypadnięciu dysku. Wtedy „okropny stan całkowitego sparaliżowania bólem odpowiada najdokładniej wewnętrznemu stanowi, w jakim znajdowałem się od lat” – wyznaje Ferber.

Czytaj więcej

Sasza Denisowa: Wierzę, że Putina czeka Haga

Amnezja i zubożenie

Krystian Lupa wspomniał o specyfice narracji Sebalda. Małgorzata Łukasiewicz zwraca uwagę, że we wszystkich książkach Sebalda mamy narratora, którego automatycznie utożsamiamy z autorem, a on nas w kierunku takiego myślenia popycha, podając wszystkie daty i dane, miejsca, adresy.

- Rachunek z knajpy też się przytrafi albo reprodukcja zdjęcia czy paszportu, co potwierdzić ma autentyzm – mówi Małgorzata Łukasiewicz. - Ale tak naprawdę Sebald tworzy efekt narracji, który nazwałam dla siebie „narrator-puste miejsce”, robi bowiem wszystko, by przygotować wolne miejsce dla czytelników. Z myślą o tym po wprowadzeniu szczegółów uprawdapadniających historię - w pewnym momencie się wycofuje. Opowiada nam różne historie, tworząc wrażenie że tak naprawdę nie są jego -  tylko różnych ludzi, krążące w kosmosie, jakie czytelnicy mogą sobie wziąć, przyswoić.

Jak wiele książek Sebalda „Wyjechali” są ilustrowani czarno-białymi zdjęciami.

– Niektóre z nich to fotografie, które on sam zrobił, łatwo się domyślić które, inne zaś reprodukcjami kartek, widokówek albo starych zdjęć, jakie znalazł, również w gazetach – mówi Małgorzata Łukasiewicz.

Pośród reprodukcji jest brama żydowskiego cmentarza w Bad Kissingen, gdzie znajduje się symboliczny grób rodziców Ferbera, zamordowanych w 1941 r. Narrator wyznaje: „Czułem jednak coraz wyraźniej, że otaczające mnie zewsząd duchowe zubożenie i amnezja Niemców, zręczność, z jaką wszystko zostało zatarte, zaczynają działać mi na umysł i nerwy”.

Nas zainteresuje, że Sebald domyka książkę zdjęciem z „polskiego Manchesteru”, a dokładniej z łódzkiego getta, wykonanym przez niemieckiego księgowego Genewina. Narrator mówi o żydowskich bohaterach fotografii: „nie mogę wyraźnie rozpoznać ich oczu, ale czuję (…), że patrzą na mnie, bo ja stoję w tym miejscu, gdzie stał Genewin, księgowy, ze swoim aparatem”.

Dzięki Sebaldowi ci, którzy „wyjechali” – powrócili. I patrzą na nas. Na to, co zrobiliśmy. Na to, co robimy.

- Bardzo jestem ciekawa, co zrobi Lupa - mówi Małgorzata Łukasiewicz.

„Wyjechali”, W.G. Sebald, 1992, ostatnie polskie wydanie: Ossolineum, 2021

Trzy lata po wileńskiej inscenizacji powieści W.G. Sebalda „Austerlitz” Krystian Lupa powraca do twórczości niemieckiego pisarza.

– Na pewno będzie to sztuka nieprzyjemna – mówił mi Krystian Lupa przy okazji premiery poświęconej mu książki „Artysta. Wizjoner”, wydanej przez Teatr Powszechny w Łodzi. – Spektakl o tajemnych mechanizmach zarówno politycznych, jak i kulturowych niszczących ludzi. O ludziach, którzy popełnili samobójstwo dlatego, że zostały zniszczone ich marzenia.

Pozostało 96% artykułu
Plus Minus
Trwa powódź. A gdzie jest prezydent Andrzej Duda?
Plus Minus
Liga mistrzów zarabiania
Plus Minus
Jack Lohman: W muzeum modlono się przed ołtarzem
Plus Minus
Irena Lasota: Nokaut koni
Materiał Promocyjny
Wpływ amerykańskich firm na rozwój polskiej gospodarki
Plus Minus
Mariusz Cieślik: Wszyscy jesteśmy wyjątkowi