Robert Mazurek: Pekaesem do raju

Domowi dziecka zawdzięczam to, że zostałem dziennikarzem. Jego obraz niosę ze sobą przez lata i nie daje mi on spokoju.

Publikacja: 07.04.2023 17:00

Robert Mazurek: Pekaesem do raju

Foto: Fotorzepa/Robert Gardziński

Do Bąkowa przyjechałem pekaesem do Warlubia, potem niecałe trzy kilometry pieszo. Tyle miały do szkoły dzieciaki z bidula, starsze jeździły rowerami. Wczesna wiosna, jak teraz, ale pogoda była lepsza, nie padało, ciepło.

Ociągałem się z tym konkursem. Owszem, chciałem być dziennikarzem, ale czy nie lepiej byłoby pójść na prawo, tak bezpieczniej? Nauczyciel polskiego był ode mnie mądrzejszy, wiedział, że tego chcę, wyśmiał mnie i nakazał. Panie profesorze, dziękuję. Indeks za debiut, tak się konkurs nazywał, dawał laureatom wolny wstęp na studia, na jedyne wtedy w Polsce magisterskie dziennikarstwo. Instytut Dziennikarstwa, fiu, fiu. Żeby się dostać do finałów, trzeba było wysłać trzy teksty: wywiad, recenzję i najważniejszy, o formule dowolnej, ale zadanym temacie. „We własnym domu” kojarzyło się jednoznacznie, wszak kilka razy dziennie w telewizji, a była jedna, aktorzy wzywali do hojności i zrzutki na potrzeby odzyskanego, niepodległego, ale biednego jak mysz kościelna państwa, powtarzając: „Jesteśmy wreszcie we własnym domu. Nie stój, nie czekaj, pomóż”. I ludzie dawali, co mieli – złoto, biżuterię, walutę, złotówka tak szybko traciła na wartości, że nie było sensu makulaturę znosić.

Czytaj więcej

Wina Mazurka: Co pije Mazurek

Stałem przed domem, gdzie przyjęli mnie jak pana redaktora. Rozmawiała ze mną dyrektorka i wychowawcy, pokazano dość przygnębiające – ale to był Peerel, wtedy wszystko było przygnębiające – pokoje. Czyste i ponure. Wszyscy mówili to samo: Jest dobrze, ale nie beznadziejnie. Dyrektorka balansowała między podkreślaniem zalet (dzieci latem mogły nawet jeździć konno, a niektórzy załapali się na rejs „Pogorią”, przecież dzieciaki z normalnych domów nie mogą na to liczyć) a pokazywaniem potrzeb. Bo jakby się to miało gdzieś ukazać, to wie pan, może ktoś nam pomoże. Wychowawcy wtórowali.

Dzieciom też się podobało. Warunki mamy tu dobre, bardzo dobre nawet. Są zabawki, dużo zabawek, można w piłkę grać. I pokoje są ładne. Karmią bardzo dobrze, dziś będą kotlety, zostanie pan? Wychowawcy są super, ja najbardziej lubię panią, a ja pana. Tacy są wszyscy dla nas dobrzy. Jest sto razy lepiej niż w domu.

Już wtedy wiedziałem, że z tego to ja reportażu nie ukręcę. A była to jedyna szansa, bo pożal się Boże recenzja i marniuteńki, szkolny wywiad napisany na maszynie ojca szansy na awans do Warszawy nie dawały. Laurka, że wszyscy się cieszą, też nie.

Już wtedy wiedziałem, że z tego to ja reportażu nie ukręcę. A była to jedyna szansa, bo pożal się Boże recenzja i marniuteńki, szkolny wywiad napisany na maszynie ojca szansy na awans do Warszawy nie dawały. Laurka, że wszyscy się cieszą, też nie.

A cieszyli się, bo w domu rodzinnym – nawet nie byłem zdziwiony, że wszyscy mieli domy rodzinne, w końcu sieroty w domach dziecka nie lądują – mieli znacznie gorzej. Matka, jak była w domu, to piła, ojciec siedział. Jak wyszedł, to pił. Życiorysy mogli pisać przez kalkę. I mówili o tym otwarcie, zresztą przed sobą nie mogli udawać. Próbowali koloryzować przed wychowawcami, opowiadać, jak dobrze było w domu, dokąd pojechali na kilka dni, a ci słuchali i udawali, że im wierzą. Wtedy, na sam koniec, zadałem to pytanie. Co by wybrali: bąkowskie luksusy czy rodzinną biedę? Żadne się nie wahało: dom.

Dziś myślę, że ten reportaż i tak był słabiutki, że nie on zdecydował o moim awansie do Warszawy i późniejszym sukcesie. Konkursowemu jury spodobał się pomysł, by na hasło „We własnym domu” napisać o domu dziecka. Ale te dzieciaki, które po wyliczeniu zalet bidula i bezlitosnym opisie katastrofy rodzinnego domu bez mrugnięcia okiem wybierają dom?! Gdzie piją, biją, nie karmią, nie kochają? Może ich nie kochają, ale one kochały. Wciąż widzę i słyszę te dzieci.

Czytaj więcej

Robert Mazurek: Za pazuchą cadyka

Co jakiś czas kolejny rząd chce zlikwidować wielkie państwowe, a na ich miejsce powołać rodzinne domy dziecka. Jest wola, są pieniądze, są dzieci. Nie ma tylko chętnych do roli opiekunów.

Znany polityk wychował się w domu dziecka. Spytałem, czy chciałby opowiedzieć o tym w wywiadzie, rozmowie spokojnej, empatycznej, autoryzowanej. W słuchawce milczenie. Po chwili przerażony głos: „Nie, nie, to sprawy osobiste, bardzo proszę o tym nie mówić”. Do dziś dławi go wstyd. Wstyd za nie jego przecież winy. Cóż, może kiedyś… Tak bardzo chciałbym, by o tym opowiedział głośno i z dumą. Hej, dzieciaki, patrzcie, ja też tam byłem, a dziś jestem tu. Wy też wygracie, jest nadzieja.

Do Bąkowa przyjechałem pekaesem do Warlubia, potem niecałe trzy kilometry pieszo. Tyle miały do szkoły dzieciaki z bidula, starsze jeździły rowerami. Wczesna wiosna, jak teraz, ale pogoda była lepsza, nie padało, ciepło.

Ociągałem się z tym konkursem. Owszem, chciałem być dziennikarzem, ale czy nie lepiej byłoby pójść na prawo, tak bezpieczniej? Nauczyciel polskiego był ode mnie mądrzejszy, wiedział, że tego chcę, wyśmiał mnie i nakazał. Panie profesorze, dziękuję. Indeks za debiut, tak się konkurs nazywał, dawał laureatom wolny wstęp na studia, na jedyne wtedy w Polsce magisterskie dziennikarstwo. Instytut Dziennikarstwa, fiu, fiu. Żeby się dostać do finałów, trzeba było wysłać trzy teksty: wywiad, recenzję i najważniejszy, o formule dowolnej, ale zadanym temacie. „We własnym domu” kojarzyło się jednoznacznie, wszak kilka razy dziennie w telewizji, a była jedna, aktorzy wzywali do hojności i zrzutki na potrzeby odzyskanego, niepodległego, ale biednego jak mysz kościelna państwa, powtarzając: „Jesteśmy wreszcie we własnym domu. Nie stój, nie czekaj, pomóż”. I ludzie dawali, co mieli – złoto, biżuterię, walutę, złotówka tak szybko traciła na wartości, że nie było sensu makulaturę znosić.

Plus Minus
Trwa powódź. A gdzie jest prezydent Andrzej Duda?
Plus Minus
Liga mistrzów zarabiania
Plus Minus
Jack Lohman: W muzeum modlono się przed ołtarzem
Plus Minus
Irena Lasota: Nokaut koni
Materiał Promocyjny
Wpływ amerykańskich firm na rozwój polskiej gospodarki
Plus Minus
Mariusz Cieślik: Wszyscy jesteśmy wyjątkowi