Bogusław Chrabota: Azja patrzy na Bidena w Kijowie

Wizyta Bidena w Kijowie to dowód na jednobiegunowość światowej polityki. Zrobiła wrażenie nie tylko w Moskwie, ale i w Pekinie.

Publikacja: 24.02.2023 17:00

Bogusław Chrabota: Azja patrzy na Bidena w Kijowie

Foto: AFP

Kretyńskie żarty czy obelgi dotyczące amerykańskiego prezydenta w rosyjskich mediach mają jeden wspólny mianownik. Rosjanie naprawdę nie mogli uwierzyć, że Joe Biden pojawił się w Kijowie. Szok był tak wielki, że propagandyści potrafili odpowiedzieć wyłącznie agresją bądź niewybrednymi komentarzami. Takimi choćby jak ten, iż Moskwa przegapiła jedyną okazję, by swojego głównego wroga zlikwidować. Abstrahując od kompletnej nieodpowiedzialności takich uwag (atak na prezydenta byłby wypowiedzeniem wojny USA i NATO), osobista odwaga Bidena tylko podkreśliła w oczach świata słabość jego rosyjskiego odpowiednika.

Przypomnijmy, że Putin, który przez lata konsekwentnie budował swój maczystowski wizerunek, nie zdecydował się dotąd na odwiedzenie linii frontu ani terenów zajętych w Donbasie, a jedyną transgraniczną podróż na zachód odbył do rosyjskiej eksklawy w Kaliningradzie. Jeszcze lepiej zapamiętano jego paniczny strach przed covidem, dystans, jaki zachowywał w rozmowach na Kremlu, czy tygodnie spędzone w izolowanych bunkrach. Biden na jego tle, rzekomy „starzec”, „dziadek”, który wybrał się jako pierwszy amerykański prezydent od dawna na teren kraju ogarniętego wojną, wychodzi na prawdziwego bohatera.

Czytaj więcej

Bogusław Chrabota: Świat widziany z królestwa mchu i wilgoci

Rosjan zaszokowała zresztą nie tylko jego obecność w Kijowie. Równie ważna była poufność przeprowadzenia tej operacji oraz jej ekspozycja w mediach. Z tej perspektywy nie można mówić o żadnym „meczu” między przywódcami. Amerykański prezydent zdystansował swojego rosyjskiego odpowiednika o kilka długości.

To wszystko jednak tylko medialny naskórek. Dużo bardziej liczy się geostrategiczny wymiar wizyty Bidena w Kijowie i Warszawie. Pewność, z jaką wybrał się do Wołodymyra Zełenskiego, była dowodem, iż czuł się absolutnie nienaruszalny. Tak zagrać na nosie Rosjanom mógł tylko prawdziwy hegemon. Lider mocarstwa, jedynego mocarstwa światowego. Trzeba to wyraźnie podkreślić; gdyby Amerykanie mieli poczucie strategicznej równości między Moskwą i Waszyngtonem, byliby zmuszeni do jakiejś formy respektu wobec Putina. Zwłaszcza że spotkanie Bidena z Zełenskim odbywało się w Kijowie, w miejscu, które Moskwa identyfikuje jako swoją strefę wpływów. Żadnego respektu jednak nie było. Amerykanie – wedle ich zapewnień – jedynie poinformowali Rosjan o planowanej wizycie. Nie pytali o zgodę, nie domagali się żadnych gwarancji. Byli pewni, że Moskwa nie zdecyduje się na żaden nieprzyjazny krok, żaden akt agresji. W języku relacji międzynarodowych to nic innego jak uszanowanie woli silniejszego. Kto nim jest nawet przy rosyjskich granicach, wie już cały świat.

 Trzeba to wyraźnie podkreślić; gdyby Amerykanie mieli poczucie strategicznej równości między Moskwą i Waszyngtonem, byliby zmuszeni do jakiejś formy respektu wobec Putina. Zwłaszcza że spotkanie Bidena z Zełenskim odbywało się w Kijowie, w miejscu, które Moskwa identyfikuje jako swoją strefę wpływów. 

Echa tego przekonania o amerykańskiej dominacji słychać było także we wtorkowym orędziu, jakie w Moskwie przed Zgromadzeniem Narodowym wygłosił sam Putin. Jego głównym punktem odniesienia były Stany Zjednoczone i NATO; skarżył się przed rodakami na amerykańskie ambicje i faktyczną przewagę we współczesnym świecie. „Amerykanie chcą rządzić światem. Wszelkie decyzje podejmują we własnym egoistycznym interesie”. Rosja – w tej narracji – jako ofiara może tylko tej dominacji próbować się przeciwstawiać. Ów dowód na jednobiegunowość światowej polityki, na jaki w Kijowie zdecydował się Biden, musiał wzbudzić wyjątkowo głośne echo w Pekinie.

Bo Chiny, podobnie jak do niedawna Rosja, też mają ambicje strategicznego mierzenia się z USA. O ile jednak na polu gospodarki czy budowania swoich wpływów na innych kontynentach osiągają już znaczące sukcesy, militarnie wciąż pozostają potęgą tylko regionalną. Technice wojskowej, jaką dysponują, daleko do uzbrojenia, w jakie wyposażona jest armia amerykańska. Najlepiej widać to w kategorii floty; na morzach i oceanach świata pływa aż 11 nowoczesnych amerykańskich lotniskowców (to kluczowe dla współczesnej wojny pływające bazy lotnicze). Chińska Republika Ludowa dysponuje tylko dwoma i to z postsowieckiego demobilu. W regionie Morza Południowochińskiego i okolicznych akwenów Stany Zjednoczone posiadają zaś sześć baz wojskowych, potencjał nie mniejszy od chińskiego. I lojalnych sojuszników: Japonię, Koreę Południową oraz Filipiny.

Czytaj więcej

Bogusław Chrabota: Ryzyka dla biologicznego bytu narodu

Przewaga wojsk lądowych ChRL jest bezdyskusyjna, tyle że we współczesnych wojnach zdecydowanie większą rolę odgrywają latające środki bojowe, w tym rakiety różnego zasięgu i lotnictwo. W tej zaś dziedzinie nawet u chińskich granic przewagę mają Amerykanie. Pekin świetnie to rozumie i próbuje nadrobić zaległości. Ale na tym polu jeszcze długa droga przed armią chińską, co ma wpływ na bezpieczeństwo w zapalnym regionie Morza Południowochińskiego i na bezpieczeństwo Tajwanu.

Paradoksalnie wizyta Bidena w Kijowie (i wielka figa pokazana Putinowi) nie pozostanie bez wpływu na postrzeganie USA w Azji. Warto to rozumieć także nad Wisłą; realia światowej polityki rozgrywają się o krok od nas.

Kretyńskie żarty czy obelgi dotyczące amerykańskiego prezydenta w rosyjskich mediach mają jeden wspólny mianownik. Rosjanie naprawdę nie mogli uwierzyć, że Joe Biden pojawił się w Kijowie. Szok był tak wielki, że propagandyści potrafili odpowiedzieć wyłącznie agresją bądź niewybrednymi komentarzami. Takimi choćby jak ten, iż Moskwa przegapiła jedyną okazję, by swojego głównego wroga zlikwidować. Abstrahując od kompletnej nieodpowiedzialności takich uwag (atak na prezydenta byłby wypowiedzeniem wojny USA i NATO), osobista odwaga Bidena tylko podkreśliła w oczach świata słabość jego rosyjskiego odpowiednika.

Pozostało 89% artykułu
Plus Minus
Trwa powódź. A gdzie jest prezydent Andrzej Duda?
Plus Minus
Liga mistrzów zarabiania
Plus Minus
Jack Lohman: W muzeum modlono się przed ołtarzem
Plus Minus
Irena Lasota: Nokaut koni
Materiał Promocyjny
Wpływ amerykańskich firm na rozwój polskiej gospodarki
Plus Minus
Mariusz Cieślik: Wszyscy jesteśmy wyjątkowi