Grzegorz Motyka: Akcja Wisła '47

Po wywiezieniu ludzi pozostawione ziemniaki polewano naftą, a chaty palono. Tylko w pierwszych dwóch dniach akcji „Wisła” spalono kilkanaście bieszczadzkich wsi, w tym Wetlinę i Ustrzyki Górne. Nie oszczędzano przy tym nawet zabytkowych cerkwi.

Publikacja: 10.02.2023 17:00

We wsi Berezka były „liczne wypadki, że ludność odchodząc z wiosek całowała ziemię mówiąc: »żegnaj,

We wsi Berezka były „liczne wypadki, że ludność odchodząc z wiosek całowała ziemię mówiąc: »żegnaj, ukraińska ziemio«”. Mieszkańcy Mokrego i Morochowa odmawiali rozmów z wojskiem, opór ten przełamano dopiero na stacji Kulaszne

Foto: IPN

Wnoc poprzedzającą wysiedlenia w oddziałach Grupy Operacyjnej „Wisła” podniesiono alarm. Zgodnie z rozkazami żołnierze otoczyli wybrane w pierwszej kolejności osady i o godzinie 4.00 nad ranem przystąpili do operacji. Jeśli spojrzeć na położenie geograficzne dwunastu stacji kolejowych, z których miano wywozić ludzi, to obszar objęty akcją rozciągał się od Bełżca na północnym wschodzie po Komańczę i Rymanów na południowym zachodzie. Droga Hrebenne–Bełżec–Tomaszów Lubelski, wyznaczająca na tym etapie operacji faktyczną północną granicę wysiedleń, została zabezpieczona przez posterunki wojskowe, by udaremnić próby przebicia się upowców na północ. Wzmocnione patrole pojawiły się również na granicy z ZSRS i Czechosłowacją. Zaraz po wschodzie słońca nad terenami objętymi operacją zaczęły krążyć samoloty rozrzucające tysiące ulotek „Do miejscowej ludności” i „Do obałamuconych członków band UPA”. Obiecywano w nich wysiedleńcom spokojne życie w nowych miejscach zamieszkania, upowców zaś wzywano do oddania się w ręce władz.

Żołnierze zgodnie z rozkazami najpierw zbierali wyrwaną ze snu ludność w jednym miejscu, gdzie oznajmiali jej decyzję o wyjeździe i konieczności opuszczenia domów. Zebranym komunikowano, że postanowieniem rządu zostaną wysiedleni i muszą się przygotować do natychmiastowego wyjazdu. Podkreślano, iż jest to obowiązkowe, i przestrzegano, że osoby, które spróbują się od tego uchylić, będą traktowane jako członkowie band i przestępcy. Na spakowanie, zgodnie z instrukcjami, ludzie otrzymali z reguły około pięciu godzin. Mieli ze sobą zabrać przede wszystkim żywność oraz najbardziej potrzebne i cenne rzeczy, w tym inwentarz żywy i podstawowe narzędzia rolnicze. To, co pozostawało, miało być spisane i później dowiezione przez wojsko samochodami.

W sprawozdaniu 6. Dywizji Piechoty, wysiedlającej południowe gminy powiatu Sanok (jej sztab rozlokował się w Komańczy), czytamy, że akcję „rozpoczynano o świcie, powiadamiając ludność ukraińską i sołtysa, dając ludności czas do godz. 10–11.00 na spakowanie się”. Przy tym „specjalne oddziały ochronne zamykały wszystkie przejścia i drogi ze wsi tak, że […] udaremnione były ewentualne próby ucieczki ludności ukraińskiej z obszaru wysiedlanego na zewnątrz, czego zresztą w żadnym wypadku nie stwierdzono. Od godz. 10–11.00 rozpoczynano ewakuację ludności na punkty zborne, po czym na punkty załadowcze. Transport odbywał się taborem wysiedlanych, wozami konnymi i mechanicznymi jednostek dywizji. Duża część majątku wysiedlonych została przewieziona […] transportem wojskowym. […] Ludność wysiedlana zabrała ze sobą cały inwentarz żywy i około 95% płodów rolnych”.

Dywizja KBW (sztab w Baligrodzie) wysiedlała najbardziej „dziki” i pozbawiony dobrych dróg teren „worka ciśnieńskiego”, a więc m.in. Bereżki, Ustrzyki Górne, Cisną i Wetlinę. Przeprowadzała przy tym wysiedlenia całkowite, nie patrząc na narodowość mieszkańców. (...). Żołnierze spieszyli się, dlatego w niektórych wypadkach skracali czas pakowania nawet do trzydziestu minut. Kabewiacy mieli też rozkaz część wsi zamienić w pustynię, by upowcy nie mogli skorzystać z budynków i pozostawionych zapasów. W takich osadach po odejściu ludzi pozostawione ziemniaki polewano naftą, a chaty palono. Tylko w pierwszych dwóch dniach akcji spalono kilkanaście bieszczadzkich wsi, w tym Wetlinę i Ustrzyki Górne. Nie oszczędzano przy tym nawet zabytkowych cerkwi.

Czytaj więcej

Łukaszenko jak Putin czy jak Alijew

7. Dywizja Piechoty (sztab w Kulasznem) pierwszego dnia wysiedliła w powiatach Sanok i Lesko szesnaście wiosek. Tu sytuacja zdawała się przypominać tę znaną z terenu 6. DP. Gdy ogłoszono możliwość zabrania całego dobytku, „ludność wywlokła z różnych kryjówek olbrzymie ilości zboża i ziemniaków. Nie zdołała ona wszystkiego zboża i ziemniaków ze sobą zabrać. Ze wsi położonych blisko stacji załadowczych zabrano prawie wszystko. Więcej mienia pozostało we wioskach położonych dalej od stacji załadowczych, do których był trudny dojazd”.

Tymczasem 8. DP prowadziła akcję w południowej części Pogórza Przemyskiego (pogranicze powiatów Lesko i Przemyśl). Jej żołnierze pierwszego dnia operacji wysiedlili z 24 wiosek aż 9115 osób. Był to rekord w skali Grupy Operacyjnej, osiągnięty dzięki bezwzględnej energii dowódcy 8. kombinowanego pułku piechoty, podpułkownika Jana Gerharda. Ten lwowianin i były uczestnik komunistycznego ruchu oporu we Francji od 1946 roku walczył z UPA w Bieszczadach. 28 kwietnia 1947 roku jego pułk, składający się raptem z 800 żołnierzy, deportował z 11 wiosek do punktów załadunkowych w Olszanicy i Uhercach około 6 tysięcy ludzi! Zauważmy: przy przestrzeganiu przewidzianych w instrukcjach zasad wysiedleńczych osiągnięcie takiego iście stachanowskiego wyniku było niemożliwe.

Oddziały 9. DP wysiedlały przede wszystkim powiat Przemyśl oraz wybrane gminy i miejscowości w powiatach Brzozów (w jego północnej części, nad Sanem) oraz Jarosław i Lubaczów (poczynając od Cieszanowa i Płazowa). Tylko pierwszego dnia akcji objęto wysiedleniami 35 miejscowości w powiecie Przemyśl, ale i tak „przebicie” wyniku 8. DP zajęło tej jednostce aż trzy dni: dopiero 1 maja jej żołnierze osiągnęli liczbę 9177 wysiedlonych, i to mimo że w rejonie Przemyśla UB dopisało do list wyjazdowych „niepewne elementy” polskiego pochodzenia. Za to już 29 kwietnia, ku irytacji generała Mossora (Stefana Mossora, dowódcy powołanej w celu przeprowadzenia przesiedleń Grupy Operacyjnej „Wisła” – red.), sztab dywizji zaczął wysyłać meldunki o kłopotach. Żalono się: „Stosunki rodzinne są bardzo zagmatwane, co też bardzo utrudnia decyzję co do pozostania lub wysłania”. Donoszono o niedokładności dostarczonych spisów. Znajdować się na nich miały rodziny funkcjonariuszy MO, zdemobilizowanych żołnierzy WP czy pracowników kolejowych, za to nie było na nich, jak to określano, „rzeczywistych Ukraińców”. Ludzie mieli mało koni i bydła, co utrudniało wywózkę i mocno dociążało transport samochodowy – w 9. DP z pięćdziesięciu samochodów po pierwszym dniu akcji sprawnych zostało trzydzieści osiem. Szybko doszło do przeładowania punktów zbiorczych, co doprowadziło do ciasnoty i wydłużenia czasu oczekiwania na wyjazd. (...)

Problemy opisywane przez dowództwo 9. DP dotyczyły także pozostałych jednostek. Wszędzie kłopot stanowiło dotarcie ludzi na punkty zbiorcze i załadunkowe. Były one oddalone od siebie czasami o 30–40 kilometrów, więc dojście do nich wymagało wytężonej całodniowej pieszej wędrówki. Wojsko starało się – i należy to docenić – ulżyć osobom starszym oraz kobietom z małymi dziećmi, które w pierwszym rzędzie dowożono samochodami. Ale ciężarówek nie było aż tak wiele, w dodatku były one wysłużone i często ulegały awariom. Rodziny przewożone samochodami mogły zabrać ze sobą tylko niewielką część dobytku. Pozostałe rzeczy żołnierze starali się dowozić później, już na punkty zbiorcze i załadowcze, ale nie zawsze i nie wszędzie, co nadawało tego typu aktywności przypadkowy charakter. Jedne rodziny zabierały ze sobą stosunkowo dużą część dobytku, inne – i te zdecydowanie przeważały – wyraźnie mniej. Najgorzej pod tym względem było na terenie działania kabewiaków.

Czytaj więcej

Maestro batuty odchodzi na emeryturę

Ogrodzeni drutem kolczastym

Pomimo tych trudności z podobną energią akcję kontynuowano także w następnych dniach. Dzień w dzień grupy operacyjne przemieszczały się do kolejnych wiosek i zmuszały mieszkańców do opuszczenia własnych domów. Jak celnie zaobserwował wysiedlony Władysław Szul: „Wioski wysiedlane na początku akcji »Wisła« były najbardziej doświadczone. Żołnierze nieprzemęczeni, nadgorliwi i nieskorzy do zrozumienia ludzi przeznaczonych do deportacji”. Tysiące ludzi zapełniały błyskawicznie pułkowe punkty zbiorcze i stacje załadowcze. W Olszanicy, o czym alarmował MBP pułkownik Grzegorz Korczyński, stłoczono aż 10 tysięcy osób! „Tymczasem – zauważa Jan Pisuliński – tę masę ludzi należało zgodnie z instrukcjami poddać selekcji”.

Oceniając pierwsze dni wysiedleń, Mossor przyznał, że „Ogarnęła wszystkich gorączka gromadzenia ludzi na punktach zbornych i stacjach załadowczych”.

Pomimo to możliwość zabrania ze sobą dobytku oraz stonowane zachowanie żołnierzy (w porównaniu z wysiedleniami z lat 1944–1946), co zgodnie podkreślano w meldunkach, zadziałały na ludność do pewnego stopnia uspokajająco. Także dlatego wysiedleńcy wiadomość o wywózce przyjmowali najczęściej z milczącą rezygnacją. Jak zaznaczano, „ludność ukraińska, a szczególnie mieszana, stara się wszelkimi możliwymi środkami pozostać na miejscu”, ale „po kategorycznej odmowie […] nie oponuje i natychmiast zabiera się do gruntownego pakowania”. We wsi Berezka były „liczne wypadki, że ludność odchodząc z wiosek całowała ziemię mówiąc: »żegnaj, ukraińska ziemio«”. Mieszkańcy Mokrego i Morochowa odmawiali rozmów z wojskiem, opór ten przełamano dopiero na stacji Kulaszne.

Możemy sobie tylko wyobrazić, w jakim napięciu nerwowym przebiegało pakowanie dobytku. (...) W zdenerwowaniu nierzadko zapominano wziąć rzeczy istotne, natomiast pakowano zupełnie nieprzydatne. Jedna z kobiet przezornie zabrała sadzonki szczypiorku i bele lnianego płótna, co w miejscu osiedlenia okazało się niezwykle pomocne. Zdarzało się, że przedmioty, których z tych czy innych powodów nie dało się zabrać, były ukrywane. Ludzie mieli bowiem nadzieję na powrót, łudzili się, że będzie to wyjazd czasowy.

Wyjście z rodzinnej wioski stanowiło tylko początek gehenny. Na punkty zbiorcze i załadunkowe trzeba było dotrzeć. O względnym szczęściu mogli mówić przewożeni ciężarówkami, choć i ta podróż z dzisiejszego punktu widzenia nie należała do wygodnych. Idący z inwentarzem żywym musieli pokonać trasę pieszo, pędząc krowy i prowadząc wozy, na których załadowany był dobytek. Pod warunkiem że wysiedleńcy mieli konie i wozy. Przykładowo z Cisnej KBW wyprowadził 231 ludzi, 164 krowy i raptem 7 koni. Oznaczało to, iż wozów ciągnionych przez konie również mogło być tylko 7. Dotarcie na miejsce nie oznaczało bynajmniej możliwości odpoczynku: punkty załadunkowe i zbiorcze były to najczęściej kawałki łąki ogrodzonej drutem kolczastym i pilnowanej przez żołnierzy. W Cieszanowie punkt zbiorczy zorganizowano na rynku. O „szczęściu” mogli mówić skierowani do Sanoka, bo tam zaadaptowano na użytek wysiedleńców hale fabryczne. W każdym takim punkcie wojsko i PUR rozstawiały przeważnie po kilka namiotów. Część z nich na użytek funkcjonariuszy przeprowadzających selekcję i służby medycznej, po kilka namiotów (w Sanoku i Łukawicy po osiem) do dyspozycji kobiet z malutkimi dziećmi oraz starców. Pozostali musieli spać na gołej ziemi. „Zimno było jak cholera” – zapamiętał Mikołaj S., jako sześcioletnie dziecko zapędzony na stację załadowczą Łukawica, a przecież „spał pod brezentem”, czyli namiotem. We wszystkich punktach powołano służbę medyczną – lekarzy wojskowych czy sanitariuszki PCK. Z raportów medycznych wynika, że wśród wysiedleńców powszechnie występowały świerzb i różne choroby skórne, zdarzały się przypadki gruźlicy i tyfusu. By uniknąć epidemii, każdy wysiedleniec po przybyciu na stację, tuż przed zapakowaniem do wagonów i wyjazdem, posypywany był proszkiem DDT (służył on m.in. do zabijania stonki ziemniaczanej, ale nie wpływał negatywnie na stan zdrowia wywożonych).

Wszędzie był kłopot z nadmiarem wysiedleńców, co przekładało się na problemy z wyżywieniem ludzi i zwierząt. W założeniu wywożeni mieli otrzymywać trzy posiłki dziennie. Czytamy: „Dla przesiedlanych PUR przewiduje wyżywienie wg kategorii II-giej, której norma dzienna na jedną osobę wynosi: chleb 266 gramów, mąka pszenna 50, kasza 50, ziemniaki 500, tłuszcz 25, mięso 50, cukier 16, zapałki 2–3 sztuk, herbata 3–4 gramów, sól 13, mydło 6”. Jak jednak wykazały kontrole: „Normy te nie są wydawane na żadnym punkcie załadowania nawet w przybliżeniu. W praktyce wyżywienie przesiedlanych rozpoczyna się dopiero w chwili załadowania do transportu”. PUR wydawał w takim wypadku niewielkie ilości puszek UNRA z „krwawą kiszką” (zapewne salcesonem), śledzie oraz chleb.

Najczęściej jedzono to, co zabrano z domu. Jeśli ktoś w pośpiechu zapomniał o chlebie lub wojsko zbyt szybko wyrzuciło go z domu, od razu znajdował się w opłakanym położeniu. Widać to ze sprawozdania kwatermistrza GO „Wisła”, podpułkownika Leitla, który meldował na początku maja, że „ludność dowożona na stacje załadowcze w dużej mierze przyjeżdża bez żadnych zapasów żywności i paszy. Z rozmów z ludnością wynika, że dostaje krótki termin do ewakuacji i nie posiadając żadnych środków przewozowych pozostawia we wsiach ziemniaki, zboże i paszę – nie zabierając nic ze sobą. 5 maja na stacji Sanok stwierdziłem, że ludność nawet po parę kg żyta i ziemniaków nie zabrała. Ludność tę ewakuuje 4 pp. – […] inne dywizje (6, 7) starają wywieźć jak najwięcej zapasów ewakuując ludność z poszczególnych wsi”. Zwłaszcza w pierwszych dniach przesiedlani do czasu załadunku transportu żywili się we własnym zakresie. W niektórych tylko punktach komendanci zadbali o zapewnienie choćby skromnych posiłków. W Kulasznem zorganizowano indywidualny wypiek chleba, a w Olszanicy (gdzie z powodu liczby przesiedleńców sytuacja była wyjątkowo trudna) zbiorowe gotowanie zupy. Podobnie zależnie od inwencji komendanta organizowano paszę dla bydła, wykorzystując okoliczne łąki lub dowożąc ją z innych miejsc.

Czytaj więcej

„Zagubione człowieczeństwo. Esej o XX wieku”: Co ma poezja do bestialstwa

Wymuszane deklaracje współpracy

Ciężkie warunki panowały w Przeworsku, który stał się jednym z głównych punktów załadunkowych – „przeszła” przez niego jedna czwarta wysiedleńców z województwa rzeszowskiego. Na początku maja 4 tysiące ludzi obozowały tam koło stacji „na bagnistych łąkach oraz na oziminach mieszkańców miasta Przeworska”. Alarmowano, że wśród nich jest „wiele dzieci, które spędzają całe dnie i noce pod gołym niebem, niektóre z tych dzieci, jak również i starsi już obecnie chorują i jest fizyczną niemożliwością, by tym ludziom przyjść z pomocą sanitarną i rozmieszczeniową”. Wicestarosta przeworski Mieczysław Kaczor prosił o czasowe wstrzymanie wywózek, gdyż już brakowało chleba, a „transporty konwojowane przez wojsko przybywają stale i bez przerwy”, co spowoduje „zupełną ruinę miasta Przeworska i okolic jego, a w dodatku grozi powstaniem licznych chorób zakaźnych zgubnych dla miasta”.

Wśród ludności powszechnie panowała atmosfera niepewności, pogłębiana przez zimno i głód. Obawiano się wywózki do ZSRS. Gdy ze stacji załadowczej w Rymanowie nie odchodziły przez kilka dni transporty, natychmiast zaczęto podejrzewać, że odprawiani z niej trafią do Sowietów. Jeśli spis mieszkańców nie został sporządzony w ich rodzinnej miejscowości, tworzono go w pułkowym punkcie zbiorczym. Tam też przedstawiciele WP i UB dokonywali kwalifikacji lojalności poszczególnych rodzin i osób, starając się wychwycić „elementy wrogie i niepewne”. Osoby podejrzane o współpracę z podziemiem były brutalnie przesłuchiwane przez funkcjonariuszy UB; na części z nich wymuszano deklaracje współpracy z organami bezpieczeństwa. Zdarzały się przypadki seksualnego wykorzystywania kobiet. Na stacji załadowczej tworzono listy transportowe z oznaczeniem stacji końcowej już w taki sposób, by mieszkańcy jednej wsi byli osadzani w rozproszeniu. Rodziny miały z zasady nie podlegać rozdzieleniu, jednak takie wypadki zdarzały się dosyć często.

Wbrew założeniom dopiero na drogę wywożeni dostawali od pracowników PUR nieco chleba, śledzi i konserwowanej kiszki, przy czym wyglądało to różnie w zależności od zaopatrzenia danego punktu. Na stacji w Olszanicy na kilkudniową podróż wydawano na osobę kilogram chleba, pół śledzia i jedną ósmą puszki konserwy. W Łukawicy przydzielane były „dziennie na osobę 25 dkg chleba i 1 śledź na 6-ciu ludzi”. W Komańczy norma dzienna wynosiła „½ kg chleba, śledzia i 1⁄7 puszki konserw”, ale ponieważ produkty te zostały przysłane w niewystarczającej ilości, część osób nie dostała na drogę żadnego pożywienia. „Na pozostałych punktach – pisał szef służby zdrowia GO, pułkownik Groeger – przesiedleni otrzymali w chwili załadowania do pociągu po 2 kg chleba oraz kilkadziesiąt gramów śledzia lub konserwy”.

Fragment książki Grzegorza Motyki „Akcja Wisła ’47. Komunistyczna czystka etniczna”, która ukaże się 22 lutego nakładem Wydawnictwa Literackiego, Kraków 2023

Tytuł i śródtytuły pochodzą od redakcji

Prof. dr hab. Grzegorz Motyka jest historykiem, pracownikiem Instytutu Studiów Politycznych PAN, w latach 2011–2016 był członkiem Rady Instytutu Pamięci Narodowej. Jest autorem książek o relacjach polsko-ukraińskich, komunistycznej polityce represji, czystkach etnicznych w XX wieku.

Foto: mat.pras.

Wnoc poprzedzającą wysiedlenia w oddziałach Grupy Operacyjnej „Wisła” podniesiono alarm. Zgodnie z rozkazami żołnierze otoczyli wybrane w pierwszej kolejności osady i o godzinie 4.00 nad ranem przystąpili do operacji. Jeśli spojrzeć na położenie geograficzne dwunastu stacji kolejowych, z których miano wywozić ludzi, to obszar objęty akcją rozciągał się od Bełżca na północnym wschodzie po Komańczę i Rymanów na południowym zachodzie. Droga Hrebenne–Bełżec–Tomaszów Lubelski, wyznaczająca na tym etapie operacji faktyczną północną granicę wysiedleń, została zabezpieczona przez posterunki wojskowe, by udaremnić próby przebicia się upowców na północ. Wzmocnione patrole pojawiły się również na granicy z ZSRS i Czechosłowacją. Zaraz po wschodzie słońca nad terenami objętymi operacją zaczęły krążyć samoloty rozrzucające tysiące ulotek „Do miejscowej ludności” i „Do obałamuconych członków band UPA”. Obiecywano w nich wysiedleńcom spokojne życie w nowych miejscach zamieszkania, upowców zaś wzywano do oddania się w ręce władz.

Pozostało 94% artykułu
Plus Minus
Bogusław Chrabota: Dlaczego broń jądrowa nie zostanie użyta
Plus Minus
„Empire of the Ants”: 103 683 zwiedza okolicę
Plus Minus
„Chłopi”: Chłopki według Reymonta
Plus Minus
„Największe idee we Wszechświecie”: Ruch jest wszystkim!
Materiał Promocyjny
Klimat a portfele: Czy koszty transformacji zniechęcą Europejczyków?
Plus Minus
„Nieumarli”: Noc żywych bliskich